Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2011, 17:10   #29
Shooty
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
18 czerwca 2005 roku, Ghotan Maro, AFO Tabun, Michael "Brutal" Moore

Droga okazała się dłuższa niż przypuszczano. Poza okrążeniem góry musieli wymijać wszystkie spotkane na drodze wąwozy i wzniesienia, ponieważ te były po prostu nie do przebycia pojazdem, w którym się znaleźli. W końcu jednak udało im się dojechać na miejsce. W końcu, po kilku godzinach.

Nie było czasu na dłuższe rozmowy czy przemyślenia. Roach szybko porwał podarowanego mu Barretta M82, po czym ruszył za wszystkimi na górę. Wspinaczka okazała się nie taka łatwa, na jaką wyglądała. Musieli przebierać nogami po stromym zboczu z kilkunastokilogramowym obciążeniem na plecach. Bułka z masłem.


Na szczęście dla Tabunu nie ma rzeczy niemożliwych i po pewnym czasie udało im się dotrzeć na szczyt. I tutaj nie było czasu na rozmyślania. Nie znali rozkładu zajęć Hordy, ale wiedzieli, że ci mogą przejeżdżać tym odcinkiem nawet za chwilę, więc spotkanie z talibami uzbrojonymi w moździerze zbytnio im nie leżało.

Flyer zerknął porozumiewawczo na Roach’a, a ten natychmiast zaczął rozkładać na ziemi swoją snajperkę. Cel był oddalony od nich o jakieś 600 m, toteż wycelować należało dokładnie, żeby nie powiedzieć bezbłędnie. Tutaj wszystko mogło zadecydować o porażce włącznie ze zbyt porywistym wiatrem.



18 czerwca 2005 roku, lotnisko Chaghcharan, AFO Horda, Keith „Claw” Deuce


Claw obudził się, leżąc na podłodze wieży kontroli lotów. Nie wierzył, że im się to udało, ale wyglądało na to, że pamięć go nie myliła. We czwórkę zajęli lotnisko, mając przeciwko sobie kilkudziesięciu poważnie uzbrojonych talibów. Na szczęście jego towarzysze nie zawiedli, choć wyjątkowo dużo czasu zajęło im przejście z jednego końca na drugi.

Keith obudził pozostałych, po czym wszyscy wyszli na świeże powietrze, delektując się niezwykle gorącymi promieniami słońca. W oddali widać było nadjeżdżające ciężarówki. Niewątpliwie dowództwo już poinformowało swoje siły, że ich misja się powiodła.

******


Wyszli na powitanie prowadzącemu pojazdy jeepowi. Wyskoczył z niego rosły mężczyzna o bujnym wąsie i nienagannej postawie. Zasalutował, a oni odpowiedzieli salutami, po czym wyjął fajkę i zaczął przemówienie:

- Dobrze się spisaliście, chłopaki, ale na wasze nieszczęście to jeszcze nie koniec afgańskiej przygody. W tej chwili musicie zlikwidować wozy z amunicją w jednej z pobliskich wiosek. Niedługo nastąpi tam atak frontowy, ale śmiemy przypuszczać, że talibowie nie są bezbronni i znajdzie się u nich pociski do rpg. Naturalnie sytuacja, w której będziemy zmuszeni zdrapywać rangersów z ziemi nam nie leży, więc musicie je wysadzić zanim tamci dotrą na miejsce.

- Jak dojedziemy na miejsce? – zapytał Eagle.

Tutaj dowódca uśmiechnął się szeroko.

- Mamy dla was wyjątkowo ciekawą niespodziankę – zaczął, prowadząc ich ku jednej z ciężarówek. – Słyszałem, że lubicie szybką, terenową jazdę, a mieliśmy kilka na zbyciu, więc postanowiliśmy wynająć je na czas nieokreślony. Chłopcy, powitajcie wasze nowe pojazdy!

Klapa ciężarówki otworzyła się. Wszyscy czworo zaciekawieni zajrzeli do środka. Quady. Piękne, duże maszyny. To będzie jazda.





18 czerwca 2005 roku, Chinook, US Army Rangers, Robert Evans

Siedzieli na twardych ławach wnętrza Chinooka. Śmigłowiec z niezwykłą prędkością przelatywał szybko nad rozległymi piaskami Afganistanu, ale nikt z obecnych nie zamierzał napawać się niespotykaną szybkością. Wszyscy mieli inne rzeczy na głowie.

Nawet Shepherd, zwykle tryskający energią, prawie leżał na swoim miejscu, ze skupieniem przeładowując magazynek. Wydawałoby się, że jest to dla niego rzecz najważniejsza pod słońcem, priorytetowa, tak się markował. Niestety, każdy ranger czuł to samo co on, więc i Robert doskonałe wiedział, o co tu naprawdę chodzi.

Było za cicho. Zdecydowanie za cicho. Evans nie potrafił siedzieć w ciszy. Nie teraz. Musiał się rozluźnić. Obok niego miejsce grzał wysoki, aczkolwiek niemłody mężczyzna o bujnej fryzurze. Sądząc po odznace sierżant.

- W domu czekają na mnie żona i dzieci. W duchu modlę się, żeby media nie rozpowszechniły tego, co się tutaj dzieje. Nie chcę, aby rodzina martwiła się o mnie jeszcze bardziej niż teraz. Jestem wręcz cholernie wkurwiony tym, jak bardzo dowództwo sobie w kulki leci. Potrafi bezlitośnie wysyłać nas na samobójcze misje, a samo nawet nie drgnie palcem – zaczerwienił się ze złości Robert, zerkając na rozmówcę. Póki co nie zauważył żadnej zmiany w jego mimice.
 
Shooty jest offline