Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-04-2011, 00:16   #207
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma.
Era D’an nie lubiła pustyni ani skwaru i pleśni. Ale przez całą podróż nic innego nie miała. Przynajmniej wtedy. Teraz miała też dziwne przeczucie, że jest na tak zwanym haju. Po tylu latach nauki powinna wiedzieć czym sie kończy jedzenie pleśni. Istnym cudem było to, ze żołądek jeszcze jej się nie wywrócił. Nie chciała nawet wiedzieć jak szybko zabiłoby ja odwodnienie spowodowane wymiotami lub biegunką.
Na jej szczęście skończyło się hajem. I to niezłym.
Wszystko pasowało. Długa podróż. Niekończący sie piasek. Sielankowa chatka i grób kobiety która miała nazwisko jak jeden z rycerzy Jedi których znała. Wszystko było dość nierealne żeby uznać to za halucynację.
Łącznie z lecącym nisko statkiem i tym, że jednak została dostrzeżona.
Co teraz? Zastanawiała się patrząc jak mała czarna kulka na niebie rośnie do znanych kształtów. Miała dwie opcje. Zdzielić się wreszcie po twarzy i spróbować zwalczyć narkotyczne działanie pleśni. Albo płynąc dalej z halunami.
Nie bardzo miała ochotę na walki z samą sobą. Ciekawe co dalej gotowała jej wyobraźnia.
- Dziękuję za propozycję ale... koledzy mnie podwiozą... jeśli chcecie weźcie ścigacz, ale sugerowałabym go raczej sprzedać – powiedziała do młodych Larsów po czym ruszyła na spotkanie z Ambasadorem.
Karnish przywitał ją na trapie. Wyglądał jak po dobrym kantynie. Podziurawione ciuchy i uroczo nieporadny opatrunek na głowie.
- Gdzie jest ten krążownik który cię potracił? – spytała łapiąc go za ramię i ciągnąc do najbliższej apteczki. – Pokarz mi to...
Cokolwiek mu się stało Karnish wyszedł z całej sprawy jak zawodowy zabijaka. Podrapany, swojsko osmalony ale w sumie cały. Zakładając opatrunek zastanawiała się czy to wszystko jest realne czy też tylko się jej wydaje.
- No to co z tym krążkownikiem co cię potrącił? - spytała kończąc bandażowanie głowy.
- Wpadłem prosto w łapy tego, którego szukaliśmy. Niestety nie był sam. Dlatego jak najszybciej musimy zebrać pozostałych - odpowiedział Karnish kierując się do kabiny pilotów. Tam zajął swoje miejsce i odpalił silniki.
Nie miała w sumie wiele do roboty więc wskoczyła zwinnie na siedzenie obok.
- Ale lepiej mi powiedz gdzie są Kastar i Ziew i dlaczego nie jesteś z nimi?
No tak, jej towarzysze. Dwie niewinne sierotki, które zostawiła same w strasznym obcym świecie. Cóż przynajmniej zajęła sobą mrocznego więc nie mógł im nic zrobić.
- Kontakt nie przyszedł, szukaliśmy go na własną rękę. Uznałam, ze poradzę sobie sama a chłopaki poszli razem. Wdałam się w drobną awanturę w jednym z klubów i obudziłam w celi na środku pustyni. Ale udało mi się uciec, teraz próbowałam wrócić do "cywilizacji". – zrelacjonowała krótko. – Nie wiem gdzie są chłopcy, badali aktywność jednego z gangów.
- Niedobrze. – Karnish był niezadowolony, w sumie czegoś takiego się spodziewała, sama też nie była z siebie dumna. – Liczyłem na to, ze nie będziecie się rozdzielać, w końcu chodzi o Mrocznego Jedi. No, ale trudno stało się. Domyślam się, że nie masz swojego komunikatora?
Ależ mam wcisnęłam go sobie w odbyt żeby w razie pojmania wróg go nie znalazł. Pomyślała.
- Nie mam miecza, ani komunikatora... dobrze że mi chociaż ciuchy zostawił. - westchnęła. – Widziałam tego mrocznego.
Jedi za sterami odwrócił się gwałtownie.
- Jak to widziałaś? Kiedy?
- Jak siedziałam w celi.
- Przecież to niemożliwe. Cały czas był w Bestine, czułem to. Chyba, że… - Karnish przerwał na chwilę. – Chyba, że jest ich tu więcej. To wszystko musi być pułapką. Dooku bądź ktoś z jego otoczenia chciał byśmy dowiedzieli się o przyjeździe Mrocznego na Tatooine, podczas gdy wysłał ich tu kilku, niewykluczone, że z dodatkowym zapleczem by pochwycili albo chociaż zabili kilku Jedi. Musimy się śpieszyć.
To nie była ciekawa wizja. Stado mrocznych Jedi biegających po pustyni w poszukiwaniu kilku dzieciaków Jedi. Dooku naprawdę nie ma czego robić ze swoimi poplecznikami? Albo mroczny jest jeden i ma niesamowicie szybki środek transportu.
Tak czy inaczej chłopaki byli w niebezpieczeństwie. I to wielkim.
Skinęła głową.
- Spróbuje wywołać Ziewa, wiesz gdzie są chłopaki?
- Wiem gdzie będą Jared, Tamir i Nejl, ale z Ziewem umówiłem się w po prostu Mos Eisley. Niestety w trakcie ucieczki z Bestine straciłem komunikator i teraz nie mogę się z nim i Kastarem porozumieć. Mam nadzieję, że mojemu padawanowi nie przyszło nic niemądrego do głowy.
Sama się nad tym zastanawiała. Verpin był chodząca personifikacją zdrowego rozsądku. Nie wywołałaby go wtedy z prośbą o pomoc gdyby nie wierzyła, że zachowa się jak trzeba. Problem w tym, ze Karnish nic nie wiedział o jej porwaniu. Czyli nie było najlepiej.
- Straciłam, trochę orientację. Co jest bliżej, chłopaki czy Mos Eisley? – spytała cicho. Jeśli to była rzeczywistość to trzeba było zacząć sobie z nią radzić zanim coś się stanie.
- Mos Eisley, jednak lecimy po Jareda i pozostałych. Po pierwsze jest ich więcej, po drugie nie będziemy musieli tracić czasu na ich szukanie. Potem wrócimy po pozostałych.
Nie było to może zbyt troskliwe, ale było logiczne. Era dobrze pamiętała jak Caprice czasem rzucała ją w sam środek kłopotów licząc, że sobie poradzi. Tacy już byli mistrzowie. Nie mogli cię niańczyć całe życie.
- Ok, to do roboty. – Wstała z fotela. Kiedy szła do drzwi usłyszała jeszcze:
- Obym nie żałował tego wyboru.
Martwił się. W sumie to nawet było normalne. Chłopak musiał być najbliższa mu istotą.
Będzie dobrze - Uśmiechnęła się łagodni, jak często powtarzała to ostatnimi czasy?. – Może chłopaki mają komunikator.
- Jeśli go nie stracili, tak jak my.
Optymista się znalazł. Pokręciła delikatnie głową. W sumie skoro i ona i Karnish wpadli na mrocznego chłopakom też mogło się nie poszczęścić. Tamirowi mogło się nie poszczęścić. Poczuła coś zimnego zaciskającego się na żołądku. Odepchnęła te emocje. Wkrótce będą na miejscu, wkrótce wszystko się wyjaśni.
- Jak stracili też sobie poradzimy. – Z tymi słowami na ustach wyszła z kokpitu.
Miała w sumie trzy rzeczy do zrobienia.
Jeden. Uzupełnić płyny i substancje odżywcze oraz zaradzić ich utracie. Na szczęście dozownik wielce odżywczego świństwa. Z kolei w apteczce, którą sama uzupełniała były leki na żołądek. Coś co zapobiegnie ewentualnym reperkusjom jedzenia pleśni.
Wciąż nie była pewna czy świat wokoło jest realny, czy jest tylko urojeniem a ona naprawdę gdzieś zdycha w piachu i brudzie. Ale w sumie to nie miało znaczenia. I tak musiała sobie jakoś z tym światem poradzić.
Dwa. Znaleźć jakąś broń. Cokolwiek byleby nie lecieć na ewentualnego mrocznego z gołymi pięściami.
Trzy. Ziew.
Usiadła wygodnie usiłując zebrać się w sobie na tyle żeby pogrążyć sie w Mocy. Szukała znajomego umysłu Verpina. Co z tobą młody? Gdzie jesteś? Co robisz?
 
Lirymoor jest offline