Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2011, 08:20   #43
Vantro
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
cz.1

Vicky patrzyła na oddalające się plecy Douglasa. Pospiesznie wróciła do laboratorium i zagarnęła kilka nowych nabytków, które udało jej się zrobić. Potem popędziła do zbrojowni i rzekła mu:
- Może dasz mi w razie czego jakąś broń, abym mogła bronić Belli?
Douglas spojrzał na Victorię i wyciągnął z otchłani swej zbrojowni dziwną broń, mówiąc.


-Pistolet Tesli, lekki i łatwy w użyciu. Nie ma odrzutu, więc nie kopie... I jest humanitarny. Razi prądem elektrycznym na pięćdziesiąt metrów. Energia starcza na pięć strzałów. Wystarczy by unieszkodliwić każdego kto się wedrze.- rzekł Douglas podając dziewczynie pistolet.
- I tylko tyle? Może jeszcze coś? - zaczęła się rozglądać po zbrojowni.
-Na obronę pojazdu i Belli wystarczy.-odparł Douglas sam zabierając większy arsenał.- Nic wam się tu nie stanie. Jesteście bezpieczne.
- Noooooooooo a jak jednak ktoś tu wlezie... no prooooooooooooooszę - uśmiechnęła się przymilnie Vicky.
-No nie wiem. Wolałbym, żebyś nie zrobiła sobie krzywdy.-odparł mężczyzna choć mało stanowczym tonem głosu.
- Nie zrobię! Nie zrooooooooooooobię! Proszę... proszę... proszę... - zrobiła tym razem słodkie oczy trzepocząc pospiesznie rzęsami.
Podał dziewczynie kolejną spluwę ze słowami.-Pamiętaj... z tej korzystaj w ostateczności.


Broń była ciężka i nieporęczna, największy kaliber jaki dotąd Victoria trzymała w dłoniach. Podobno rozmiar nie ma znaczenia... Vicky jednak uznała, że ma. Przynajmniej jeśli chodzi o pistolety... o ile tą armatkę można było nazwać pistoletem.
- Dzięęęęęęękuję -cmoknęła go pospiesznie dziewczyna zagarniając oba pistolety.
-Na szczęście nie będziesz musiała ich używać. Bo zostajesz bronić domu. Będziesz tu bezpieczna.- objął ją w pasie i pocałował w usta pieszczotliwie wodząc po jej wargach językiem.-A ja już muszę iść.
- Yhmmmmmmmmmm - odrzekła dziewczyna oglądając broń z uwagą.
-Dzikuska.- mruknął Douglas klepiąc ją w pupę na pożegnanie, po czym ruszył do sterówki by uruchomić, tryb “twierdzy”.
Vicky deptała mu po piętach i pytała:
- Jak wyjdziesz to drzwi się zamkną?
-Tak.- rzekł Douglas przez ramię i przekręcił klucz w przeznaczonej do tego dziurce w sterowni, ustawił pokrętło i minąwszy Victorię skierował się do wyjścia.
- A jak wejdziesz spowrotem? - dopytywała się drepcząc obok niego.
-To jest mój pojazd, wiem jak do niego wejść, nawet w trybie obronnym. Znam wszystkie jego sekrety.- westchnął teatralnie Douglas.
- A jak ci się coś stanie tam na zewnątrz. To co my zrobimy? - zadała kolejne pytanie.
-Nic mi się nie stanie. Byłem już w takich tarapatach nie raz. Nie martw się.- odparł uspokajającym tonem Maverick naiwnie biorąc słowa Victorii, za troskę o niego.
- Ale jednak...jakby się stało, to co? -upierała się przy swoim dziewczyna.
-To cały pojazd, będzie twój?- odparł nieco roztargnionym tonem głosu Maverick zbliżając się już do wyjścia automobilu.
- Kiedy ja nie wiem jak z niego wyjść, ani wejść, ani jak nim sterować... uuuuuuuuuuuuuuuuuumrę tu! - zaczęła panikować Vicky... a przynajmniej miała taka nadzieję, że tak to wygląda.
-Nie przesadzaj... wydostaniesz się zapewne bez problemu. Poza tym jeszcze nie umarłem.- odparł Douglas nie przejmując się napadem paniki. Miał wszak ważniejsze problemy na głowie.
- Czyli to blaszane domostwo wypuści mnie w razie czego? - marudziia dalej dziewczyna.
-Wrócę.- odparł Douglas i cmoknął Victorię w usta. Po czym otworzył drzwi, by wyjść.
- A jak nie?! - złapała go Vicky za koszulę.
-Nie przesadzaj. Nic ci nie grozi. Mnie też... poradzę sobie.-odparł Douglas trochę już zniecierpliwiony uporem panny von Strom.
- Ale uważaj na siebie - cmoknęła go pospiesznie i stała w otwartych drzwiach aby zerknąć w którą stronę podąży.

Niestety zamknął jej drzwi pod nosem. I tyle go widziała.
- Heeeeeeeeeeeh! - mruknęła niezadowolona Vicky. Popędziła do Belli i kiedy dopadła pokojówki pospiesznie jej powiedziała: - Siedź tutaj i nikomu nie otwieraj, ja idę z Douglasem zobaczyć co się stało!
-Tak panienko... -tylko tyle zdołała wydukać, zaskoczona, nagłym wkroczeniem do kuchni panny von Strom. Nie bardzo wiedząc o co chodzi. zrezygnowana patrzyła, jak Vicky już znika zakrętem korytarza.
Panna von Strom z całym arsenałem jaki przy sobie miała popędziła do drzwi i zaczęła z nimi walczyć aby je otworzyć. Ujęła klamkę w dłoni i próbowała otworzyć drzwi... “wszak od środka chyba powinny ustąpić”, dumała dziewczyna.Nie ustąpiły, chyba zamykając je Douglas zablokował drzwi.
Zrezygnowana Vicky popędziła do sterówki i zaczęła się rozglądać za kluczykami. Niestety nie znalazła ich, zapewne Douglas zabrał je ze sobą. w zamyśleniu nacisnęła czerwoną lampkę i rozejrzała się co też może ona uruchamiać.
Nic jednak nie uruchamiała, przezornie Douglas wyłączył sterówkę, uniemożliwiając jej eksperymenty. Subtelne metody, chyba jednak w tym wypadku nie sprawdzały, się więc Vicky zaczęła rozważać użycie, mniej... subtelnych.
Popędziła ponownie do kuchni i wpadając rzekła do Belli:
- Zatrzasnęłam drzwi niechcący... Douglas znów się na mnie będzie złościł. Możesz mi pomóc z tym swoim wytrychem? - spytała robiąc nieszczęśliwą minę.
-Spróbuję.- rzekła Bella i ruszyła za panienką w stronę zatrzaśniętych drzwi. Przygryzła wargę widząc owe “zatrzaśnięte” drzwi.
-Będzie ciężko.- rzekła w końcu. I zabrała się do roboty.
Vicky przestępowała z nogi na nogę niecierpliwiąc się, ale tym razem nic nie gadała, aby nie przeszkadzać Belli w sforsowaniu drzwi.
- Długo jeszcze? - nie wytrzymała w pewnym momencie.
-Cierpliwości, w drzwiach jest pułapka.- westchnęła Bella i dodała.- Taka sama jak w laboratorium ojca panienki. Pamięta panienka co się wtedy stało, gdy wybuchła... rzygała panienka przez kilka godzin.
Wzruszyła ramionami.-O wietrzeniu domu nie wspominając.
- To może ja zamiast drzwiami to oknem wylezę. Doug się będzie wściekał jak nic. Vicky z uwagą zaczęła przyglądać się oknu.Niestety obecnie zakratowanemu, żelaznym żaluzjami.
- Heeeeeeeeeh... i nici. Pospiesz się!- trąciła lekko Bellę w ramię.
-Otwarte.-rzekła triumfalnie pokojówka w końcu otwierając drzwi.
- Wielkie dzięki! - wykrzyknęła Vicky wymijając Bellę i wychodząc pospiesznie z pojazdu, odwróciła się i rzekła: - Lepiej się zamknij, aby ktoś nie wlazł i cię nie porwał i tego pojazdu... bo Doug się wścieknie jak nie wiem co!

I nie czekając czy pokojówka zrobi to co jej poleciła popędziła pospiesznie w stronę dyliżansu blokującego im przejazd. Będąc już blisko zaczęła się skradać nasłuchując i rozglądając się uważnie dookoła.
Było cicho, a Douglasa nie było w pobliżu. Bella się strasznie guzdrała przy tych drzwiach. W polu widzenia był pojazd, ale nikogo żywego nie zauważyła. Było cicho... bardzo cicho. Spojrzenie Vicky zogniskowało się na leżącym ciele. Trup miał jasne włosy, leżał na wznak... i tylko tyle dało się zobaczyć kryjąc się przy boku automobilu Douglasa.
Rozglądając się na boki Vicky mocniej ujęła w dłonie oba pistolety i już miała ruszyć do przodu. Jednak zastanowiła się i większą broń schowała za pasek tak aby móc ją wyciągnąć w potrzebie, a strzelającą prądem ujęła w rękę i zaczęła się skradać do leżącego... trupa, gotowa na chociażby najmniejsze drgnięcie z jego strony, władować w niego ładunek elektryczny.
Na szczęście nie było powodu, mężczyzna był martwy... na jego piersi widać było dużą czerwoną plamę zaschniętej krwi. A oczy zaszły mu już mgłą.
Vicky ukucnęła przy nim i dotknęła jego szyi poszukując na niej tętnicy... może jednak jeszcze biedak żyje... Niestety nie udało jej się nic wyczuć. Rozejrzała się ponownie dookoła.
Na szczęście konie do dyliżansu zostawiły wskazówki, w którą stronę je uprowadzono.
Szkoda tylko że...


były to śmierdzące wskazówki. Końskie łajno. Jakież szczęście, że jeden z koni miał rozwolnienie, zostawiając kupki niczym szlak z okruszynek, jak w bajce o Jasiu i Małgosi. Czy ten smrodliwy ślad miał ją zaprowadzić do chatki wiedźmy, zrobionej z piernika ( a może z czegoś mniej przyjemnego)?
Vicky nie widząc nigdzie Douglasa zaczęła się ostrożnie przesuwać w kierunku oznakowanym przez konie. Zerkała raz pod nogi, aby nie wleźć czasami w jedną ze wskazówek a drugi... zatrzymując się co i rusz na boki. Krok za krokiem Vicky śledziła uprowadzone konie. Przypominając sobie od czasu do czasu o Douglasie rozglądała się lekko zaniepokojona, gdzie mógł się podziać. Wszak daleko chyba odejść nie zdołałby.
Wkrótce do uszu Victorii krzyki. I idąc w ich kierunku panienka von Strom dotarła na polankę, na której zgromadzono razem sześciu przestraszonych pasażerów dyliżansu.
W pobliżu pasły się też konie i leżały związane razem bagaże podróżnych.
Pilnowało ich ośmiu oprychów, pod wodzą swego kapitana.


Oprychy przeszukiwały swych więźniów, próbując wykryć błyskotki i gadżety jakich jeszcze nie odebrali więźniom. Oczywiście, szczególnie gorliwie obszukiwali kobiety. A ich wódz się temu przyglądał. A Douglasa... nie było widać.
Vicky zagryzła w złości zęby i schowała za pasek broń palną, a wyjęła broń elektryczną. Schowała się za jedno z drzew i wycelowała w jednego z oprychów, który namolnie obmacywał jedną z kobiet i wystrzeliła celując w jego tyłek.
Auuu!- zawył i to ostatnie co zrobił, padając w konwulsjach na ziemię. Pozostali bandyci natychmiast się rozbiegli i zaczęli szukać osłony. Kapitan wystrzelił w kierunku Victorii jaką tubkę z której zaczął wydzielać się mdlący opar.
Vicky widząc opar zasłaniający jej widok, odskoczyła do tyłu za kolejne drzewo tak aby wyziew z tubki nie mógł jej dosięgnąć. “Na szczęście jestem na świeżym powietrzu”, przemknęło przy tym dziewczynie przez głowę. Podobnie jak nad głową przemknęły jej kule... ze głośnym świstem.
-Poddaj się dziewko, to przeżyjesz by opowiedzieć o tym, że zadarłaś z bandą kapitana Scroodge’a!-krzyknął szef tej bandy.W tym czasie, jeden z jego ludzi... zemdlał.
- Sam się poddaj bandziorze paskudny! To może ci wtedy nic nie odstrzelę! - odkrzyknęła mu na to Vicky i wychylając się na chwilę zza drzewa strzeliła w kierunku wydzierającego się mężczyzny. Chybiając jednak o parę dobrych metrów.
-Poddaj się panienko, albo tych ludzi ukrzywdzim.- ryknął Scroodge i widząc kolejnego swego podwładnego padającego bez czucia, dodał.-I swego wspólnika, bądź wspólniczkę, też.
- Jakiego wspólnika gamoniu? - odkrzyknęła mu na to Vicky ponownie wychylając się zza drzewa.
Następny bandyta osunął się na ziemię. A kapitan strzelił w kierunku Vicky z dziwnej broni, robiąc całkiem sporą dziurę w drzewie, za którym się kryła. Na szczęście nie była to dziura przechodząca na wylot.-Już ty dobrze wiesz, babsztylu!
- Na razie nic nie wiem durniu! - odkrzyknęła mu Vicky wiejąc za kolejne drzewo. Schowała się za nie i ostrożnie wystawiła lufę swojej broni by wycelować teraz dokładniej. Kiedy już jej się wydawało, że trafi w wydzierającego się mężczyznę nacisnęła spust.
I znowu chybiła... błyskawica przeleciała nad głową kapitana. Jeden z bandytów chwycił kobietę jako zakładniczkę, zasłaniając się jej ciałem i mierząc do jej głowy z pistoletu. I z takim zabezpieczeniem zbliżał się do Victorii.
Vicky stałą schowana za drzewem i raz po raz wychylała głowę aby sprawdzić jak blisko jest bandyta trzymający kobietę jako zakładniczkę. Wyciągnęła granat klejący i czekała...kiedy mężczyzna znajdował się już w odległości wystarczającej aby w niego cisnąć wychyliła się zza drzewa i z okrzykiem:
- Łap jabłuszko! - cisnęła w niego granatem.


Tym razem trafiając bezbłędnie. I sklejając ze sobą bandytę i ofiarę... i przyklejając ich do podłoża. Tymczasem kolejny bandyta padł ofiarą zamachu i padł na ziemię.
Co tylko wprawiło w zdenerwowanie pozostałych.
-Szefie ratuj!- wrzeszczał sklejony bandyta. Ale ani szef, ani pozostali pomagierzy, którzy zaczęli spoglądać w górę.
I wkrótce pojawił się powód tego spoglądania.


Statek powietrzny. Mały sterowiec do szybkiego przemieszczania się.
Vicky też spojrzała w górę rozdziawiając buzię w zdumieniu. Jednak opanowała zdziwienie i korzystając z tego, że bandyci stali wpatrzeni w niebo wychyliła się zza drzewa, wycelowała i wypaliła, w kierunku herszta bandy.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline