"Akt 1: Wprowadzenie. Niech gra muzyka!"
Kolejny nudny dzień. Brak jakichkolwiek działań przyprawia człowieka o nudności, rozleniwia, pozbawia sensu życia. Wlewa w kości cement zabierając werwę i ochotę energicznego zdobywania świata. Człowiek gnuśnieje.
Tak mógł by opisać swój teraźniejszy stan Lucjusz.
Nie... on przybrał by to w więcej metafor, epitetów i innych środków stylistycznych.
Młody człowiek, o wręcz elfiej urodzie siedział przy barze nie wiedząc czy zamówić kolejny kielich wina czy też nie.
Ubrany w koszulę koloru nieba, ciemne, prążkowane spodnie, buty o zabarwieniu trawy oraz powłóczysty, płaszcz barwy świeżych liści prezentował się wybornie. Całość zwieńczyła zawadiacko założona czapeczka kolorem dobrana do płaszcza. Jego długie blond włosy spokojnie spływały na ramiona, a niebieski oczy przyjaźnie lustrowały otoczenie. Lutnia przerzucona mu przez plecy świadczyła o jego profesji, zaś brak jakiejkolwiek broni o braku odpowiedzialności. No ale już taki był, lekkoduch nie martwiący się życiem.
Niewielka, stalowa i nieprzezroczysta buteleczka obracała się chaotycznie w palcach jego lewej dłoni zaś prawa skrobała piórem na pergaminie. Słowa ponoć zlane z duszy urzeczywistniały się pismem na czystym arkuszu tworząc ciąg wierszem zwany.
-
Nim świeca zgaśnie
Blask swój tracąc
Nim ciepło
W powietrzu rozniesie
Pierś ma odetchnie
Za wszystko płacąc
Siłami swymi
Co serce niesie - szeptał po cichu kierując swą dłoń nie tylko myślami ale i swym głosem, spojrzał krytycznie na swe dzieło i schował wszystko do niewielkiego plecaka który trzymał przy sobie. Westchnął głęboko i wręcz teatralnie, rozejrzał się dookoła i już wstać miał, nie widząc nikogo kto by go zainteresował, spisując kolejną dobę na stratę gdy nagle drzwi do przybytku otworzyły się. Mężczyzna o zbyt interesującym świat dorobku wszedł do pomieszczenia i kroki swe kierował w stronę gnoma bawiącego nieopodal.
- Tak, to on - rzekł cicho, jakby do siebie i już miał zmierzać w stronę narkotykowego barona, gdy nagły wybuch udaremnił jego zamiary.
Bard ukazując niezwykłą zręczność, niewyobrażalne wyszkolenie i nie przeciętną brawurę skoczył. Skoczył niczym lew na swą ofiarę. Niczym mnich po kilkunastoletnim treningu. Skoczył... pod stół zakrywając kark i uszy rękami. Nie, Lucjusz nie należał do najbardziej odważnych person tego padołu. Wręcz przeciwnie. Krótki krzyk wydobywający się z jego ust rozprzestrzenił się po pomieszczeniu. Chcą go mordować?! Już?! Przecież jeszcze nic nie zrobił!
Na szczęście okazało się, że owa eksplozja nie miała miejsca w holu głównym i bardowi jeszcze nic nie grozi. To plus brak zdrowego rozsądku, instynktu samozachowawczego i wrodzona ciekawość kazały mu wyjść spod lady i osobiście sprawdzić co tu się dzieje.
- Haha! Żyję! - okrzyknął światu, jakby kogoś to interesowało... Idąc za przykładem innych udał się w stronę schodów by ujrzeć sprawcę całego zamieszania i możliwie ułożyć balladę o nieprzeciętnych wrażeniach w burdelu.