Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2011, 19:26   #119
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Claire z trudem zwlekła się z kanapy. Huczało jej w głowie, zawracała się przy pierwszych krokach i musiała podtrzymywać mebli. Działka craku nie całkiem wywietrzała. Percepcja wciąż była zaburzona. Twarz Jackooba rozmazała się, rozlała jak odbicie w krzywym zwierciadle by znów powrócić do normalnego stanu. Świat wydawał się zniekształcony, jakiś przerysowany. Choć może to nie przez dragi. Może już na zawsze miał taki pozostać.
Goodman wyciągnęła z szafy świeże ciuchy. Te, które miała na sobie śmierdziały alkoholem, potem i niechcianymi wydarzeniami ostatniego dnia. Wciągnęła na siebie T-shirt, z logo Mettalici, zakrwawionym młotkiem i wdzięcznie brzmiącym hasłem “kill’em all”. Doskonale się nadawał. Odzwierciedlał jej obecny stan ducha.
Ze skrytki w szafie wyciągnęła nierejestrowanego Desert Eagla i dwa magazynki. Klamkę wepchnęła za pasek spodni, do plecaka wcisnęła plik banknotów odłożonych “na czarną godzinę”. Właśnie kurwa nadeszła. Jeszcze jeden komplet ciuchów na zmianę, laptop, co prawda rozpieprzony ale może sie przydać. Komórka, ładowarka i książka z bibliotecznego regału. Zakurzony “Ubik” Philipa K. Dicka. Nie żeby Goodman dotarła kiedyś do połowy. Książka otwarła się na moment tam gdzie tkwiła zakładka. Czek na milion dolców, którego nigdy wcześniej nie ruszała.

Jacoob przyglądał się Claire z rozbawieniem w oczach, ale nie złośliwym lecz raczej pełnym życzliwości. Syreny policyjne oddalały się powoli. Wampir czekał, paląc papierosa. Spojrzenie tylko raz zrobiło się nieco bardziej zaintrygowane, kiedy Claire zmieniała koszulkę. Potem jednak powróciło do wcześniejszego, lekko rozbawionego zaciekawienia.

- Gotowa na mały spacer? Co prawda chciałem cię zabrać do drogiej restauracji, gdzie mogłabyś zjeść coś delikatnego i sycącego. Potrzebujesz tego, zapewne nie mniej niż odpowiedzi. Ale widząc jak się pakujesz, pomyślałem, że chcesz wybrać się gdzieś dalej. Dużo dalej.

Spojrzał z wyczekiwaniem kończąc papierosa i gasząc go w popielniczce obok łóżka. Jeszcze jeden szczegół, którego nie pamiętała.
Teraz zobaczyła wiszące na zawiasach drzwi do swojego mieszkania i coś, co wyglądało jak rozbryzgi krwi na podłodze. O dziwo, nikt na korytarzu nie zaintrygował się tym faktem. Wyglądało, jakby piętro było puste.


- Poczęstuj mnie szlugiem – Claire wpatrywała się w twarz wampira. Jej wzrok był pełen stanowczości i determinacji. - Mamy jakiś transport czy chcesz iść piechotą?

Uśmiechnął się i jego twarz przez chwilę przypominała złapanego na jakimś żarcie sztubaka. Podał jej papierosa a za chwilę szarmancko przypalił zapalniczką.
- Lubię spacery. Ale jeśli chcesz mogę wezwać taksówkę. Zaręczam cię jednak, że szybciej dojdziemy pieszo. Ludzie poświrowali. Korki blokują pół miasta.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=RCa6ArANvqg[/media]
Goodman gapiła się przez chwilę na swoją usyfioną, zawaloną sprzętami kuchnię. Ale burdel... Przytulny, swojski burdel. Dom.




Otworzyła barek, trzeba przyznać niezwykle bogato zaopatrzony. Kilka butelek mocnych trunków z trzaskiem wylądowało na podłodze. Buty zachrzęściły na kawałkach szkła.
- Chodźmy wobec tego. Tutaj już nic mnie nie trzyma - jej głos zabrzmiał jakoś poważnie i szaleńczo zarazem.
Gdy byli już za progiem rzuciła niedopałek wprost w zalany alkoholem dywan. Płomienie w jednej chwili rozlały się po podłodze. Czerwonopomarańczowe języki wystrzeliły żarłocznie ku górze, wdrapywały się na kanapę i lizały wysłużoną złuszczoną tapetę.

Po twarzy Claire nie przepełzła najmniejsza choćby emocja. To miejsce jest spalone. Już nigdy nie dadzą jej spokoju... Zatrzasnęła drzwi i zbiegła schodami w dół.

Jacoob wyprzedził ją na schodach z nieskrywaną łatwością.
- To było niezłe - zaśmiał się, kiedy wyszli na mroźne, zimowe powietrze poranka. - Przez chwilę myślałem że mnie poczęstujesz. A ty to elegancko sfajczyłaś. Ognista z ciebie dziewczyna, Goodman. Wiesz o tym?

- Jeszcze moment i pomyślę, że ty też na mnie lecisz - zmierzyła go podejrzliwym spojrzeniem. - Zupełnie nie wiem dlaczego ale widać wampiry ciągną do mnie jak ćmy do żarówki.

Kontem oka widziała jak języki ognia pełgają po firance i smagają od środka okienną szybę. Przyspieszyła kroku.
Gdy minęli kilka przecznic przystanęła przy budce telefonicznej i po kilku sygnałach wycedziła do aparatu jedno krótki zdanie.
- Macie pożar na rogu Lincoln i Szóstej.
Odwiesiła słuchawkę i ruszyła dalej w tempie maratończyka w chodzie na długi dystans.
- Daleko ta elegancka knajpa dla snobów?

- O szóstej nad ranem niewiele takich miejsc jest czynnych - zaśmiał się Jacoob ignorując uwagę na temat “lecenia”. Jednak po minie było widać, że nadal obserwuje Claire z zainteresowaniem wykraczającym poza zwykły stan. W końcu jednak nie wytrzymał.
- Rozumiem, że Rafi poczuł jak mu diabelski ogonek pod sutanną drgnął na twój widok, hę? To ciekawe. To tłumaczyłoby jego głupotę. No, ale przynajmniej dzięki jego chuciom ty żyjesz. W sumie, to dość fortunna okoliczność. A lokal jest od nas jakieś trzy kilometry, więc oszczędzaj oddech na rozmowę.
- Mówiłeś, że Alvaro nie żyje. Czyli niewiele się zmieniło od tego gdy rozmawiałam z nim ostatni raz. Czy sugerujesz, że tym razem permanentnie pożegnał się z tą częścią lustra?
- Ciężko powiedzieć - odparł Jacoob szczerze. - Mój … przyjaciel … zabrał go stąd. Oberwał trzy kule prosto w twarz. Jest młody. Ledwie dołączył do naszego klubu pijących inaczej. To mogło faktycznie go unicestwić. Ale mój … przyjaciel … wie, jak składać takich jak my do kupy. Jak cerować zniszczone ubranka.

Goodman już się nie odzywała. Szła przed siebie, szybko jakby sam diabeł deptał jej po piętach. Oczy miała rozgorączkowane, rozbiegane. Każdego przechodnia prześwietlała podejrzliwym spojrzeniem niby rentgenem.
Marsz trwał może kwadrans, może dwa. Kiedy mijali standardową żarłodajnię z kawą, jajkami na bekonie w zestawie śniadaniowym i kelnerką w schludnym różowym fartuszku Claire wskazała ją gestem.
- Tutaj też będzie dobrze. Nie widzę powodu żeby iść tam gdzie ty chcesz abym poszła. Wszyscy jesteście po jednych pieniądzach i wymagacie nadzwyczajnych środków ostrożności. Może wyciągnąłeś mnie z jednego bagna żeby w inne wrzucić po uszy.

- Siedzisz w tym bagnie od kiedy wyszłaś z łona swej matki, wiesz. Ale czemu nie. Lubię cholesterol. Tradycje USA trzeba podtrzymywać. Z tym, że taki lokal ma jeden minus. Ludzie. Słuchają. Nie pogadamy sobie o sprawach, o których pewnie chcesz pogadać. Jeszcze dziesięć minut i jesteśmy na miejscu. To jak? Tutaj czy idziemy dalej?

Skinęła głową.
- Niech będzie. Mam wiele pytań więc chyba muszę przystać na twoje warunki.

Po dziewięciu minutach byli na miejscu. Mały lokal na uboczu, w bocznej uliczce. Prawie niewidoczne wejście, które Jacoob otworzył kluczem. Wewnątrz było ciemno i pusto, i na pewno nie była to wykwintna knajpa. Ale miała spory bar, a w powietrzu unosił się zapach jedzenia i zabawy. Przed wejściem wisiał plakat zespołu “FATAL ERROR” w którego składzie bez trudu Claire rozpoznałaś twarz swojego przewodnika. Podłoga była zdrowo utytłana co świadczyło, że nikt nie sprzątał jeszcze po zeszłonocnej imprezce.

- To na co masz ochotę? - zapytał Jacoob przepuszczając przodem Claire i zapalając światło.

- Piwo. Butelkowane. Nie otwarte - siadła przy jednym ze stolików rzucając plecak na pobliskie krzesło i od razu przeszła do sedna. - Kto chciał mnie zabić?

- Co do jedzenia? - zniknął za barem a kiedy powrócił postawił przed Goodman browar. Taki jakie chciała. - Musisz jeść - uciął stanowczo jej niewypowiedziane protesty. - Chciał cię zabić strażnik więzienny. Zauważył twój podkop i próbę wyrwania się poza kraty Iluzji.

- Komu służył ten strażnik? Bo zauważyłam, że każdy pies ma tu swojego pana - chwyciła butelkę między zęby i przekręciła aż kapsel ustąpił w akompaniamencie przyjemnego syku.

- Archontowi. Sam jeden diabeł chyba wie jakiemu. - Jacoob też uraczył się piwem pijąc spieniony trunek łapczywie wprost z butelki. - Nie traktuj tego osobiście. Zrobiliby tak każdemu. Jak myślisz, czemu wasz pierwszy szef palnął sobie w głowę? Prowadził śledztwo obok zespołu tropiącego Tarociarza i zaprowadziło go to za blisko Prawdy.

- Wyrwali chwasta, który wyrósł w ich ślicznym więziennym ogródku - Claire z zaangażowaniem mu przytaknęła. Oczy biegały nerwowo po lokalu. Okna, wyjścia awaryjne, drzwi na zaplecze. Brała pod uwagę wszystkie ewentualności. - A później zastąpili go swoim pionkiem. Skurwiel zajął sobie wygodny stołeczek aby trzymać łapę na wszystkich nietypowych i podejrzanych wydarzeniach w mieście - pociągnęła spory łyk i z trzaskiem odstawiła butelkę.
- Możliwe. A możliwe, że nie. To nieistotne. Bardziej interesujące jest, co ty teraz masz zamiar zrobić. Bo wiesz, że nie uciekniesz im. Że strażnik wróci, by dokończyć tego, w czym mu przeszkodziliśmy. Taką ma pracę.

Dopił piwo i poszedł w stronę kontuaru dając jej tym samym chwile do namysłu. Gdy wrócił postawił przed nią kolejne piwo oraz paczki z chipsami i popcornem. Pozamykane paczki.
 
liliel jest offline