Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2011, 19:28   #120
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Claire rzuciła się na chipsy jak wygłodzone afrykańskie dziecko. Na sam widok żołądek ścisnął się i burknął a ślina napłynęła do ust.
- A znajdzie mnie? - mówiła z pełnymi ustami wepchnąwszy do ust całą garść śmieciowego żarcia. - Jeśli postaram się nie rzucać w oczy? Wyczuje mnie po zapachu? Wwiercili mi GPS’a do zęba? Astaroth twierdził, że ich widzi. Widzi nie patrząc. Ale ja mam teorię - pochyliła się płasko na stole i puknęła się palcem w skroń. Jej oczy błyszczały jakby miała podwyższoną temperaturę. - Unikać waszych zasranych płynów ustrojowych. Bo każdy usilnie chce je nam wcisnąć. De Sade chciał wpakować mi jęzor do ust przy pierwszym zapoznaniu, ta szczurza dziwka chciała aby poczęstować się jej nowonarodzonym pomiotem. Krew z jej krwi, hę? - zaśmiała się gardłowo i pociągnęła kolejny łyk piwa.

- Wiesz czym jest to, co ludzie nazywają aurą Kirilana? - wszedł jej Jacoob w słowo. - Czym odróżniacie się od nas, tych, którzy nie są i nigdy nie byli ludźmi?
- Mamy duszę?
- Tak. Macie duszę. A ona … świeci. Otacza was aura. To ją smakujemy. To ją potrafimy zwęszyć. Tego nie ukryjesz. Nie zamalujesz. Nie pozbędziesz się, chyba że postąpisz równie nierozważnie jak znany ci hrabia Monte Christo.
- Czyli? Zmierzamy do sedna? Bo miałeś zdaje się prosić mnie o przysługę. Rozumiem, że już rozpocząłeś negocjacje.
- Świetna jesteś - zaśmiał się zadowolony. - Naprawdę świetna. Aż żal że masz uprzedzenia co do tych płynów ustrojowych. - puścił jej oko z urokiem pieprzonego Jamesa Deana. - Tak. Zaczynamy rozmowy. O tej przysłudze. Wiesz, co miał zrobić dla mnie Rafi?
- Szpiegować? Żeby Togarini był na bieżąco co do poczynań Astarotha? - kolejny łyk przeciągnął się aż do samego dna butelki. - Zdaje się, że reszta demonów, a może powinnam powiedzieć - aniołów... mocno się na niego napaliła. Myślisz, że ma duże szansę zastąpić Wszechmogącego? Bo na zwolniony stołek prędzej czy później zawsze ktoś wskakuje.
- Brawo. Dobrze pomyślane. Rafi wiedział co robi ufając ci w tej kwestii. Dobrze znasz zespół, który pracował nad sprawą Tarociarza? Alvaro powiedział ci, czego od nich oczekwiwano?
- Nie przypomionam sobie. Czego więc oczekiwano?
- Wiesz, co mieli w sobie?
- Luminę? Fragmenty Astarotha?
- Jego esencję. Coś, czego .. nie da się podzielić. Przynajmniej większość z panów Metropolis, tych nadętych bufonów, tak sądziła. Wiesz, mam taką teorię. Im masz wieksze skrzydła, tym mniejszego ptaka. A z tego powodu wpadasz w kompleksy. A jak anioł wpada w kompleksy, cierpią inni. Na przykład wy. Ponoć Astraroth ma wielkie skrzydła - zachichotał.
- Skoro się tak dzielimy teoriami... - Claire odkorkowała drugie piwo. - Wiesz co o tym sądzę? Gówniany ludzki szaraczek też może mieć swoje zdanie. Myślę, że Astaroth zrobił coś więcej niż tylko podzielił swoją esencję. On nią obdarzył inne istoty co upodobniło go do Boga. Tak jak tamten stworzył kiedyś ludzki gatunek i tchnął w nas swojego ducha. Teraz kiedy panuje bezkrólewie i ludzie zostali pozbawieni swojego stwórcy i opiekuna inni doszli do głosu. Czystka się już zaczęła. San Francisko to początek. Bo aby zacząć od nowa najpierw trzeba zrównać z ziemią porzucony eksperyment poprzednika. Astaroth chce wypalić mrowisko jakim jest nasza zasrana populacja i zacząć od nowa dzieło stworzenia. Co gorsza - zaśmiała się i pociągnęła piwo - może mu się to udać. I dlatego połowa jego braci sra po nogach i chce mu przeszkodzić a druga połowa chce mu wleźć do dupy bez wazeliny.

Jacoob spojrzał na Goodman z nowym zainteresowaniem. Błazenada, maska którą do tej pory nosił, przez chwilę ustąpiła miejsca czemuś … innemu. Czemuś... co wzbudzało niepokój. Było mroczne, mądre i zupełnie nieludzkie. Szybko jednak iskierki rozbawienia powróciły do tych intensywnie wpatrzonych w kobietę oczu.

- Świetnie pomyślane - wzniósł piwo w geście salutu. - Zaczęła się wojna, Claire Goodman. To fakt. Wybuchła pierwsza z bomb. Niektórzy uważają, że odpowiada za to mój stwórca. Ja jeden uważam, że zrobił to ktoś inny. Miasto zatrzęsie się w posadach. De Sade planuje przyjęcie. Zaprosił sporo Upadłych do swojej willi. Ogromna konwergencja demonów, razydów i diabeł wie czego jeszcze. Chce tego, co my wszyscy. Wiesz czego żałuję, Goodman? Najbardziej?
- Że cię nie zaprosił? - uśmiechnęła się krzywo jedną połową ust.
- Nie. Że poznałem nie ciebie, lecz Rafiego. On okazał się być …. strasznie niewdzięczny. I niezbyt bystry, jak się okazało.
- Alvaro to dobry człowiek - wysunięty przed siebie palec wyglądał żałośnie i nawet zabawnie. Poczuła się jak mała dziewczynka, która upomina wściekłego psa żeby nie toczył przy niej piany z pyska. - Nie mów o nim źle w moim towarzystwie. Zawdzięczam mu życie. Nawet jeśli on chciałby ode mnie czegoś czego nie mogę mu dać - zacisnęła mocniej usta i opróżniła do dna drugą butelkę. Zaczynało przyjemnie szumieć w uszach choć może to nie było dobre posunięcie w jej położeniu. Uśpiła czujność ale gówno ją w tej chwili ten fakt interesował. - Przejdziesz wreszcie do tej propozycji nie do odrzucenia czy chcesz mi jeszcze poprawić parę komplementów?
- Dla kobiety komplementy są jak słońce dla kwiatów. Rozkwita przy nich. A propozycja? Już mówię. Zrobisz to, co miał zrobić Rafi. A my załatwimy sprawę twoich prześladowców.
- Jest jeden szkopuł. Ja nie mam dojścia do Astarotha. Nie mam w sobie jego esencji. Nie interesuję go dlaczego więc miałby pozwolić mi się do siebie zbliżyć?
- Zespół ma. Nadal. Znasz Matronę?
- Znam to nieco na wyrost powiedziane. Ale owszem, miałam przyjemność stanąć z nią oko w oko.
- Została zabita. Jej inkarnacja tutaj w Nowym Yorku. Przez Astarotha, jak sądzimy. Wyszedł ze swojej nory.
- Czego dokładnie po mnie oczekujesz? Zakładając, że będę w pobliżu i dowiem się o jego zamiarach. Co dalej?
- Przekażesz mi wszystko. Gdzie, kiedy, kto. Może w ten sposób go namierzymy. Tym razem bez żadnej fuszerki. Nie jesteś mi nic winna. Nic. By była jasność. Uratowałem cię przez przypadek. I nawet sprawia mi to dziwną przyjemność. Podobasz mi się. Masz temperament, jesteś ładna i inteligentna. Poznałaś fragment prawdy i nie oszalałaś, a to czyni cie wyjątkową. Dlatego też nie będę wpływał na twoją decyzję. Chcę, byś podjęła ją sama. Bez nacisków. Sama zdecyduj, co jest lepsze dla świata. Dla ludzi i dla twoich przyjaciół. Jasne?

- Jak najbardziej – trochę ją zaskoczyła ta przemowa. I pozory dobrych intencji. - Jednak jeszcze jeden z moich problemów zostaje nierozwiązany. Mówiłeś, że możesz mi pomóc ukryć się przed strażnikiem. Najpewniej nie odpuści i będzie dalej za mną węszył a mnie pracowałoby się bardziej komfortowo gdybym wiedziała, że jakiś piekielny skurwysyn nie czyha za rogiem żeby wypruć mi flaki.
- Powtarzam. Załatwimy twoich prześladowców
- A jeśli po tamtym przyjdą kolejni? Nie ma jakiegoś uniwersalnego sposobu aby się przed nimi ukryć? Czy to się rzuca w oczy? Że byłam w Mieście Miast i uszczknęłam prawdy?
- Tak. Rzuca się jak pedofil na samotną sześciolatkę w parku - powiedział ponuro.
- Czyli jednak jestem w dupie - Claire przegryzła ostatniego chipsa i pomacała czy pistolet tkwi na miejscu. - Da się ich zabić? Ołowiem?
- Zabić. Tak. Ale nie zniszczyć. Nie tutaj. Podrzesz garnitur, trzeba będzie wywalić go na śmietnik. I znaleźć nowy.
Przez chwilę przypomniała jej się kolekcja zdjęć, które układaliście wspólnie z Alvarro. Kolekcja “garniturów” samego Jacooba.
- A ty? - zapytała, choć może nie powinna była ruszać tego tematu. - Nigdy nie miałeś wyrzutów? Kiedy zmieniałeś własne?

Pochylił się w jej kierunku i błysk w jego oku nie wyglądał już szarmancko ale drapieżnie.
- A ty zastanawiałaś się kiedyś, co dzieje się z krową, której mięso serwują ci w steku? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Raz – wzruszyła ramionami w geście „tu mnie masz”. - Byłam na wsi u dziadków i zaprzyjaźniłam się z małą puszystą kaczuszką. Nazywała się Harold. Kładłam ją do snu w moim kapeluszu i ubierałam w sukienki dla lalek. Rok później Harold wylądował na półmisku podczas uroczystej kolacji dla snobów. Ryczałam jak bóbr.
Claire wymuskała z kieszeni pięć dolców i rzuciła na stół.
- To za piwo. Daj mi namiar na ciebie. Wizytówkę albo chociaż numer na …...
Nim zdążyła dokończyć dopadł ją. Jednym gwałtownym, niezwuażalnym ruchem. Rozmytym. Poczuła ugryzienie w szyję i chyba na chwilę odpłynęła ….. Ale za sekundę znów siedziała przy stoliku. z drżącymi udami, rozpalona z podniecenia. A Jaccob siedział po drugiej stronie stolika i wyciągał z kieszeni kartkę i długopis. Nie wiedziała, czy to był sen, czy też zdarzyło się naprawdę. Ale czuła, że ma ochotę wyskoczyć z majtek i oddać temu chłopaczkowi z pewnym siebie, szelmowskim uśmiechem. Najlepiej tu i teraz, na tym stole.
- Proszę - dłoń Jacooba zapiała rząd cyferek. - Dzwoń, jak będziesz potrzebowała pomocy. I uważaj na siebie, skoro już musisz iść.

Claire wstała gwałtownie i złapała się za szyję?
- Co zrobiłeś? - ton zabrzmiał po części oskarżycielksko po części głos jej drżał z podniecenia. Czuła narastający szum w głowie i gorąc w ustach.
- Jaaaa - filuterny uśmiech na twarzy palił i wzbudzał dziwne myśli. - Nic. Może powinnaś odpocząć. Owszem pomyślałem, by cię uszczknąć, ale nie zrobiłem tego. Bardzo możliwe, że widzisz więcej. Że przekroczenie Iluzji wpłynęło na twoje postrzeganie rzeczywistości. Prawda i Iluzja będą się na siebie nakładać. Uważaj na to.
- Będę - kiwnęła głową. - Swoją drogą ciekawe co cię tak podkręciło, że teraz chciałeś mnie - wolno cedziła sylaby powtarzając jego sformułowanie - “uszczknąć”. Opowieść o Haroldzie? Ja nie jestem małą puszystą bezbronną kaczuszką Jakoobie. A ty dziesięcioletnią samotną dziewczynką - zaśmiała się choć ten śmiech wydał się wymuszony.
- Nie chciałem cię uszczknąć lecz przelecieć - powiedział spokojnie. - A w jakiś sposób faktycznie ty jesteś małą, chociaż nie puszystą - proporcje masz w porządku, kaczuszką. Równie bezbronną. A ja bywam samotny, chociaż nie mam dziesięciu lat, lecz jakieś pięćdziesiąt kilka razy więcej no i nie jestem dziewczynką. Chyba.

Co prawda zbierała się już do wyjścia ale nasunęły się kolejne pytania wobec czego nie podnosiła się z krzesła.
- Kim jesteś dla Togariniego? Kolejnym służącym czy kimś wyżej w hierarchii?
- A bo .ja wiem... - pociągnął łyk piwa. - Wyżej pewnego poziomu będąc tym czym jesteś nie podskoczysz. To jak Meksykańce tutaj. Mogą co najwyżej marzyć o karierze na zmywaku czy budowie i tyle. Ja przynajmniej mam funkcję brygadzisty.
- A De Sade to kolejna figurka czy jakiś as w rękawie?
- Karierowicz, który sądzi że przy całej wojnie i zamieszaniu uda mu się wspiąć wyżej. Kto wie. Może nawet mu się powiedzie. Wiesz. Rafi trochę zjebał sprawę. I pewnie przez jego niechęć do współpracy ze mną jesteśmy ostro w tyle w tym wyścigu. Niestety. Podjął błędną decyzję. Nie wiem czemu. Nie ufał mi. Też nie wiem czemu. Miał kolaborować wasze śledztwo, dawać mi wszelkie informacje, a nie zrobił tego. Przez to Astaroth uciukał Matronę. Przez to De Sade jest o kilkaset metrów przed nami. Dobrze, ze zginął. Znaczy Rafi. Bo nie wiem co bym mu zrobił, gdybyśmy stanęli teraz przed sobą. Ehhh. No nic. - dopił piwo.

- To ty i De Sade staliście za kolejną falą morderstw po Red Hook. Togarini chciał iść w ślady Astarotha, prawda? Rozgryźć jego tajemnicę. Skoro nadal szukacie Astarotha mniemam że się wam nie powiodło. A konferencja u De Sada? Zaprasza całą bandę przyjemniaczków ponieważ chcecie sprzymierzyć się przeciw Astarothowi? Jeśli wam go wystawię to czy mam pewność, że w ogóle dacie sobie radę. Sam mówiłeś, że Matronę załatwił z taką łatwością. Nie żebym po dziwce miała żałobę przywdziać...

- Tak. Staliśmy w pewien sposób za tymi morderstwami. Ale nie po to by poznać sekret lecz by wywabić Astarotha z kryjówki. I napuścić wasz Wydział na niego. Udało się. A co do De Sade. Co chce zrobić wie tylko on sam. Ale znając jego ciągoty i ciągoty jego pana, to pewnie zrobi niezły burdel. Dosłownie.
- A komu służy De Sade?
- Pewnie myśli że sobie. Ale moim zdaniem takie kreatury jak on, służą tylko Gamalielowi.
- O tym jeszcze nie słyszałam... - Goodman uznała, że rozmowa jest dość owocna i nawet interesująca ale nie można jej ciągnąć w nieskończoność. Poza tym jeśli zostanie tu jeszcze chwilę jej upór stopnieje i istotnie da mu się przelecieć. Nadal czuła wibrujące pod skórą podniecenie, ciało – niewzruszone na jej własne protesty – paliło pod zbyt grubą warstwą ubrań. Podniosła się z miejsca i zarzuciła plecak na ramiona. - Do widzenia Jakoobie.
- O wielu jeszcze nie słyszałaś. I niech lepiej tak pozostanie. Polubiłem cię. Szczerze. Miło się mi z tobą gawędzi. Miło na ciebie patrzy, mimo że zdecydowanie potrzebujesz prysznica. Szkoda by było zrobić ci krzywdę, mały puszysty Haroldzie – obdarzył ją ciepłym przyjemnym uśmiechem. - Do widzenia Claire. I naprawdę uważaj na siebie. Trzymaj się dużych skupisk ludzi.
 
liliel jest offline