Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-05-2011, 13:09   #1
Felidae
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
[Storytelling] Zimowi Wojownicy - Saga Drenajów

ZIMOWI WOJOWNICY


Rozdział 1

ZNAKI





[MEDIA]http://www.youtube.com/v/3DmUgFA9mOg?fs=1&hl=pl_PL[/MEDIA]


Mężczyzna zwany Bizonem siedział w kącie gospody, oplótłszy wielkimi sękatymi paluchami puchar grzanego wina, a poznaczoną bliznami twarz skrywszy pod czarnym kapturem. Mimo kilku otwartych okien powietrze w sali jadalnej było zatęchłe i przesycone dymem olejowych kaganków, mieszającym się z odorem spoconych ciał, gotowanego jadła i skwaśniałego piwa.
Podniósłszy puchar, Bizon przytknął go do warg, upił łyk wina i przytrzymał je w ustach rozkoszując się jego cierpkim smakiem. Tego wieczora w „Zwinnej Łasicy" był komplet gości. Przy barze panował tłok, a w jadalni brakowało wolnych miejsc. Nikt jednak nie dosiadał się do pijącego Bizona. Zakapturzony mężczyzna nie lubił towarzystwa i w tej gospodzie mógł cieszyć się względnym spokojem.

Tuż przed północą wśród gości zaczął się jakiś spór. Szare oczy poznaczonego bliznami wojaka zwróciły się ku grupce hałaśliwych gości, przesunęły po ich twarzach. Było ich pięciu i kłócili się o rozlany trunek. Bizon dostrzegł, jak ich twarze nabiegają krwią, i wiedział, że mimo podniesionych głosów, żaden z nich nie ma ochoty do bitki. Przed walką bowiem krew odpływa z twarzy, pozostawiając ją bladą i upiorną. Potem spojrzał na młodzieńca na skraju grupki. Ten był niebezpieczny! Twarz miał pobladłą, usta zaciśnięte, a prawą dłoń schowaną w fałdach szaty.
Bizon spojrzał na Wulperta, właściciela gospody. Krępy eks-strażnik stał za szynkwasem, obserwując robotników. Bizon uspokoił się. Wulpert dostrzegł niebezpieczeństwo i był na nie przygotowany.
Spór już dogasał, gdy blady młodzian powiedział coś do kompana i nagle poszły w ruch pięści. W blasku kaganka mignął nóż i ktoś krzyknął z bólu.
Wulpert, trzymając w dłoni krótką drewnianą pałkę, przeskoczył szynkwas i dopadł nożownika o pobladłej twarzy. Najpierw trzepnął go w przegub, zmuszając do wypuszczenia noża, a potem uderzył w skroń. Trafiony runął jak długi na posypaną trocinami podłogę.

– Koniec, mili goście ! – ryknął karczmarz. – Zamykamy!
– Och, jeszcze jedną kolejkę – poprosił któryś ze stałych bywalców.
– Jutro – warknął Wulpert. – No już, panowie. Uprzątnijcie ten bałagan.
Goście opróżnili swoje kufle i puchary. Kompani podnieśli nieprzytomnego nożownika i wynieśli go na ulicę. Jego ofiara miała głęboką ranę kłutą ramienia. Wulpert postawił rannemu podwójnego kielicha, zanim gość ruszył na poszukiwanie chirurga.
W końcu karczmarz zamknął drzwi, opuszczając sztabę. Personel zaczął zbierać kufle, puchary i talerze, ustawiać stoły i krzesła wywrócone w czasie krótkiej awantury. Wulpert wsunął pałkę do obszernej kieszeni skórzanego fartucha i podszedł do siedzącego Bizona.
– Kolejny cichy wieczór – mruknął, zajmując krzesło naprzeciw żołnierza. – Ogarcie! – zawołał na służącego – Przynieś mi dzban.
Chłopiec przelał zawartość butelki do glinianego dzbana, znalazł czysty puchar i zaniósł naczynia do stolika. Było to najprzedniejsze lentryjskie wino. Wulpert spojrzał na niego i mrugnął.
– Dobry z ciebie chłopak, Ogarcie.
Służący uśmiechnął się, rzucił nerwowe spojrzenie na Bizona i czmychnął. Wulpert westchnął i rozparł się na krześle.
- Co tam słychać w wielkim świecie ? – spytał kiedy pierwszy łyk wina zaspokoił jego pragnienie – Ponoć wyruszacie jutro na Cadię?
Bizon zerknął bystro w twarz karczmarza, ale nie dostrzegając w niej szyderstwa odpowiedział spokojnie:
- Ano… król Ezkaton zarządził wymarsz, a wasza jazda ma nas wesprzeć. Mam nadzieję na krótką i niezbyt krwawą wojnę.
- Dobre sobie, wesprzeć – mruknął Wulpert – na dobrą sprawę to Ventria poniesie cały ciężar podboju. Armia księcia Kebry to lwia część całego wojska, jakie Ezkaton wysyła do boju.
- Zapominasz się Wulpercie – Bizon wycedził słowa zaciskając palce na pucharze. Rysy jego twarzy wyostrzyły się. – Ventria należy teraz do Drenjów, tak więc i wasza jazda jest częścią armii króla Ezkatona. Za takie słowa można stracić głowę
Karczmarz tylko wzruszył ramionami uśmiechając się kwaśno.
- Dajmy spokój polityce, nigdy nie zgadzaliśmy się w tych kwestiach mój przyjacielu.
Chwyt żołnierza rozluźnił się nieco. Bizon spojrzał trochę złośliwie na na Wulperta , a potem roześmiał się.
- Dobrze, że chociaż wino podajesz przednie. – a po kolejnym wypitym kielichu dodał – A wracając do rozmowy. Co to się wyprawia w waszej stolicy? Od tygodnia pełno wieści o jakichś dziwnych morderstwach, bójkach i zniknięciach. O, choćby dzisiaj. Słyszałem, że Atriel, handlarz drewna zabił brutalnie własną matkę.
- Owszem. Podobno ten życiowy łamaga dźgnął ją kilkanaście razy podczas kolacji, a rano twierdził, że coś mu szeptało do ucha, żeby ją zabił. Wyobrażasz sobie? Stara zielarka nie zdążyła nawet krzyknąć. – dodał Wulpert

Obaj mężczyźni pokręcili głowami w geście niedowierzania.

- Powiem ci jeszcze, że od tygodnia niebezpiecznie jest kręcić się nocami po stolicy. Nawet straż miejska wplątana jest w kilka napaści. Uwierzysz?

Dyskusja na temat bezpieczeństwa w mieście i tajemniczych wypadków ostatnich dni trwała jeszcze dobre dwie godziny. Wreszcie po opróżnieniu trzeciego dzbana Bizon podniósł się ciężko i pożegnał gospodarza. A potem wyszedł na jeden z głównych traktów miejskich.

Bizon odetchnął z przyjemnością świeżym powietrzem, wciąż jeszcze dość ciepłym, jak na jesienną noc i rozpoczął wędrówkę do koszar. Księżyc był w pełni i oświetlał dokładnie drogę. Jutrzejsza wyprawa leżała mu ciężarem na piersi. Nie dlatego, że być może czekała go śmierć na polu walki. Jako żołnierz wiele już widział i śmierć nie była mu straszna. Instynktownie przeczuwał jednak, że tym razem, coś się wydarzy.
Nie byli mile widziani w Ventrii i nawet jeśli książę Kebra wydawał się przyjaźnić z młodym królem, to Bizon nie ufał mu ani na jotę.
Cóż jednak było robić. Był zwyczajnym piechurem, nie jego rzeczą była wielka polityka.

Ulice Usy były o tak późnej porze prawie puste. Bizon zastanawiał się wprawdzie przez chwilę czy nie spędzić ostatniej nocy w ramionach Kallisandry, ale wino za mocno szumiało mu w głowie, a myśl o porannym kacu odbierała ochotę na płatną miłość.

Poczłapał więc dalej kierując się w pierwszą z bocznych alejek. Wtedy to poczuł. Powietrze wokół Bizona zdawało się gęstnieć, a temperatura raptownie spadła. Szczękając zębami z zimna zrobił jeszcze kilka kroków i wyjrzał ostrożnie zza rogu.
Obraz jaki pojawił mu się przed oczami na zawsze wrył mu się w pamięć.

Jakiś obcy mężczyzna siedział okrakiem na kobiecie i w szale i jakimś dziwnym zapamiętaniu wbijał raz po raz ostrze noża w jej ciało. Krew tryskała dokoła tworząc na jego twarzy abstrakcyjne wzory. Dwóch innych mężczyzn śmiało się głośno z aprobatą spoglądając na całe zdarzenie.
Nagle jeden z nich obrócił się gwałtownie i dostrzegając Bizona krzyknął na pozostałych. Wszyscy trzej w jednym momencie zerwali się w stronę żołnierza…



TEJ SAMEJ NOCY, PAŁAC KRÓLEWSKI

Ulmenetha wstała od łoża ciężarnej królowej i po raz pierwszy tego wieczora odetchnęła głęboko. Uzdrowicielka i dama dworu zarazem miała za sobą ciężki dzień. Zmęczone kości bolały ją coraz bardziej, ale stan psychiczny królowej nie pozwalał na odpoczynek.
Julita źle znosiła samą ciążę, a dołożone do tego zaniedbanie ze strony króla tylko pogłębiało jej depresję.
Król urządzał wielkie pokazy magiczne, organizował jarmarki i konkursy zapaśnicze, szermiercze czy strzeleckie, bawił się jednym słowem, a królowa w samotności mogła jedynie cieszyć się urokiem ogrodów.
Ale czego można oczekiwać od najeźdźcy, który bierze za żonę brankę ventryjską, nawet jeśli jest szlachetnie urodzona…

Teraz nareszcie królowa zasnęła i Ulmenetha mogła usiąść wygodnie w fotelu i odprężyć się.
Po całodziennym trudzie to noc była jej przyjaciółką. Uzdrowicielka zamknęła oczy, skoncentrowała się na swoim wewnętrznym głosie i uwolniła ducha. To były najpiękniejsze chwile, wtedy, kiedy mogła swobodnie szybować w przestworzach.
Wzbiła swoje niematerialne ciało w powietrze i przez chwilę unosiła się swobodnie pośród chmur. Jej projekcja astralna wyglądała jak młoda bogini.

Nagle, z ogromną prędkością, wylatując zza chmur osaczyły ją dwa dziwaczne czarne, nieregularne kształty. To co Ulmenetha zdążyła jeszcze dojrzeć to ostre szpony, które nagle wyłoniły się z czarnej poświaty i zaatakowały ją szarpiąc pazurami jej duszę. Ulmenetha krzyknęła przeraźliwie z bólu i działając instynktownie sięgnęła po przytroczony do pasa świetlny sztylet i cięła z całych sił dookoła siebie. Ból powodowany przez raniące ją szpony na chwilę przyćmił jej zdolność do logicznego myślenia, ale potem tylko zwiększył jej determinację. Pod wpływem światła emanującego z jej broni czarne stwory wycofały się z wrzaskiem, a uzdrowicielka korzystając z okazji natychmiast powróciła do swojego ciała.
Trzęsąc się z przerażenia pytała samą siebie
- Co to było?
Na jej ciele pojawiły się zadrapania i płynące z nich strużki krwi. Rany piekły jakby przypalane ogniem…
Zaryzykowała jeszcze raz pozwalając sobie jedynie na małe spojrzenie do świata astralnego i jej oczy otworzyły się szeroko ze strachu. Czarne stwory, a było ich już kilkanaście, uczepione dachu siedziały przyczajone i wpatrzone we wnętrze pałacu….



BEZIMIENNY

Twoje przybycie do stolicy było jednym z tych wydarzeń, które nie potrafiłeś sobie wytłumaczyć. Coś ciągnęło cię do tego miasta i postanowiłeś zaufać swojemu instynktowi. W końcu wszystko, co tylko działo się na świecie miało związek ze Źródłem i to ono wiodło cię przez długie, może zbyt długie życie.

Zatrzymałeś się w klasztorze. Wiedziałeś, że kapłani nie odmówią schronienia ślepcowi i umiałeś wykorzystać ofiarowane przez nich strawę i usługi.
Kiedy syty po kolacji chciałeś właśnie ułożyć się do snu po raz pierwszy od dłuższego czasu znowu nawiedziła cię wizja.

Zobaczyłeś czarne bezkształtne cienie, które osaczyły młodą kobietę. Czułeś ich nienawiść, ich żądzę krwi i jeszcze coś, czego nie umiałeś sprecyzować. Kobieta rozpaczliwie broniła się, a z jej jasnej sylwetki biła determinacja. Dzieliłeś razem z nią jej cierpienie.
Na szczęście ta chwila nie trwała długo. Widziałeś jeszcze jak kobieta ucieka w stronę pałacu i jak coraz więcej czarnych cieni nadciąga nad pałac, a potem nad miasto.

Kiedy wizja raptownie zakończyła się byłeś cały obolały, a twój żołądek niemal skurczył się ze strachu. Coś zagrażało pałacowi i królowi. Coś zagrażało temu miastu.
Musiałeś z kimś o tym porozmawiać, coś zrobić…


FANRATH TAUN, MICHAEL KELLHIT


Jarmark w Usie i uroczystości związane z wymarszem wojsk na nowy podbój przyciągnęły do miasta wielu gości z całego świata.
Wy również mieliście swoje powody przybycia do stolicy.
Czy to mając na względzie nowe kontrakty handlowe czy też po to aby poszukać nowych wyzwań. Dobrze płatnych wyzwań.
Późny powrót do karczmy związany był z pokazem sztucznych ogni, jaki zaprezentował mag królewski, ale również i z dużą ilością wyśmienitego jedzenia i trunków.

Michael Kellhit – usłyszałeś szczęk broni i krzyki jakieś kilkanaście metrów przed tobą. Ktoś miał kłopoty albo też straż miejska właśnie wypełniała swoje obowiązki. W każdym razie twoja droga do karczmy biegła właśnie w tym kierunku.

Fanrath Taun – wprost zza rogu niemal wpadłeś na wysoką sylwetkę jednego z żołnierzy. Był w potrzasku. Trzech zbirów z ogromną zaciętością próbowało odebrać mu życie.


ANN MORGAN, ARIVALD QUINNELL


Zatrzymaliście się w „Zwinnej Łasicy” ze względu na jej bliskość do pałacu. Jutro miały odbyć się różnego rodzaju zawody strzeleckie i szermiercze, a stawką dla zwycięzców była niezła kupa złota.
Kiedy zmęczeni długą podróżą pozwoliliście swoim ciałom na zasłużony odpoczynek za oknami usłyszeliście jakieś hałasy.
Wiedzeni ciekawością opuściliście swoje pokoje i zeszliście na dół. Ktoś z całych sił łomotał do drzwi i w okiennice gospody. A dokoła słychać było dziwne wycie czy jęki.
W sali jadalnej był już krępy karczmarz, trzymający w pogotowiu krótki miecz. Dostrzegając was przyłożył palec do ust i powiedział cicho

- To zaraz minie, zaraz sobie pójdą. – a widząc wasze powątpiewające miny powiedział – To było kiedyś święte miejsce. W piwnicach jest jeszcze nawet miały ołtarzyk ze znakami ochronnymi. Nie wchodzą tutaj nigdy.
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!

Ostatnio edytowane przez Felidae : 05-05-2011 o 15:40.
Felidae jest offline