Dopiero po kilku minutach uświadomił sobie własną głupotę. Co też mu do łba strzeliło, żeby tak się wychylać przed szereg i samemu ruszać na zwiad? Przecież tu jest NIEBEZPIECZNIE! Można umrzeć i nigdy więcej nie zobaczyć słoneczka, drzew, kwiatów, pól ani roześmianych twarzyczek dziewczyn z Apfelhoff. Zacharias zatrzymał się na chwilę, zastanawiając się czy nie zawrócić i nie schować się w bezpiecznym krasnoludzkim domku, za plecami Markusa i Eckhardta. Jednak zaraz doszedł do wniosku, że przecież byłoby to poczytane za tchórzostwo, a za tchórza Zacharias uchodzić nie miał zamiaru. Dla dodania sobie otuchy silniej ścisnął trzonek siekiery i ruszył dalej, w stronę znajdującej się gdzieś przed nim bandy zielonoskórych.
Dostrzegł ich nad brzegiem jeziorka, wypełniającego zagłębienie na środku jaskini. Przez chwilę tam stały i chyba badały wodę, po czym ruszyły w kierunku pobojowiska. Gdy znalazły się nad trupami orków, rozpoczęła się burzliwa debata, o której świadczyły ich gesty i odgłos skrzekliwych głosów. Zacharias wciąż przyglądał się zielonoskórym, mając zamiar dowiedzieć się co zrobią dalej. Po długiej chwili banda ruszyła w dalszą drogę, jednak zupełnie zmieniła kierunek marszu. Teraz gobliny maszerowały wprost na niego.
Zerwał się na równe nogi i szybko, najszybciej jak się dało, bez wywoływania hałasu, pognał w stronę siedziby drużyny.
- Idą... Idą tutaj... - wyzipiał gdy znalazł się w środku, a wszyscy z ciekawością patrzyli na niego. - Nad ciałami orków zmienili zdanie i właśnie wspinają się do nas... Musimy się bronić... Zaraz tu będą... |