Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-05-2011, 10:05   #104
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
To było jeszcze dwa, może trzy dni temu. Zmierzchało. Szła brzegiem morza. Huk fal zdawał się rzeźbić jej młode ciało. Daleko od swojego miasta, a może od któregoś z domostw leżących poza murami i podgrodziem. Potem poszła za nim, jak inni którzy nie mogli przeciwstawić się mocy wejrzenia jego oczu. Teraz...Ciężkie odrzwia gdzieś w czeluści odskakują i kobieca sylwetka podnosi się z łoża, z wyrazem przerażenia, ale i nadziei na młodym obliczu. Przerażenia jest więcej. Zawsze jest go więcej, ale zwykle jednak w takich przypadkach nadzieja nie okazuje się płonna. Tym razem miało być jednak inaczej, list zawierał wyraźne wskazówki od kogoś, kogo on nawet nie myślał lekceważyć...

Nie ulegaj złudnej litości. Zabijaj tych, z których się pożywiasz.

Sytość...Wreszcie, ale niczym gorzki smak wyrzutu grzechu po wyśmienitej potrawie nadchodzą przemyślenia. Krwi pragnienie, nawet przed pragnieniem nurzania się w stronicach. Podziemny świat Głodu, przed którym wszystko inne pada na kolana. Zmieniło się tylko jego oblicze. Kiedyś, żądza zatopienia zębów w mięsie martwego zwierzęcia, a więc o twarzy czarnej. Teraz, o obliczu czerwonym jak ogień. Łańcuch ofiar i drapieżców, nieskończony jak koło życia. I sytość, i tylko ostatnie wspomnienie tej dziewczyny, która narodziła się w złym miejscu, w złym ułożeniu planet...


- Nie lękaj się. Nie musisz się już bać, wszystko jest już wiadome. Pamiętasz, jak mówiłem że wypuszczę cię wolno?
- t...tak...
- Kłamałem. Wybacz, nie może stać się inaczej.

Krzyk...Gdyby tylko mogła krzyczeć...



* * *


Gdyby mogła teraz krzyczeć, pewnie krzyczałaby. Ale oznaczałoby to, że musi przyznać się do tego jak bardzo jest zawiedziona.

Tremere...

Dobrze wiedział, że nie mogła jej tam znaleźć. Z opisu księgi można było łatwo wnioskować, że może to być księga, którą Dante Sorel nosił pod pachą w Elizjum.Tyle że Dante Sorel, według tego, co powiedziała przy eremie Mewa, nie żyje, książę go zatłukł.

Ale przecież mógł się pomylić. Przecież od unicestwienia Sorela wiele mogło jeszcze się wydarzyć. Mogła tam być. A zresztą, sam wiedział o tym doskonale...Czasem samo szukanie księgi jest ważniejsze od tego, co jest w niej napisane.

- Mogłabym wziąć konie i pojechać do Subhi, sprawdzić, czy nic nie ocalało. - usiadła na łożu.
Zawód na jej obliczu, który pojawił się gdy rozmawiali o księdze, nie znikł nawet do tej pory. Mewa gryzła wargi, starając się ukryć ten zawód - ale albo ten był zbyt potężny, albo wzrok astrologa zbyt przenikliwy.
- Tak...- odezwał się łagodnie - To dobry pomysł...Jeśli mogłabyś...Mogłabyś również spróbować odnaleźć te księgi, które ukryłem pod kamieniem. Wiesz, gdzie.
- Wiem...Zrobię to.
- Mewo...Musisz też...
- Wiem. Wracać do Oka. Pokazać się ojcu.
- Tak...

Gwiazda zalśniła na palcu. Jeszcze raz Moc dała znać o sobie, magma przelewała się pod powiekami astrologa. Drgnął. Odwrócił się do okna, pod pretekstem odsunięcia kotary.

- Zaczyna się noc. Czas odciągnąć story...- powiedział Gaudimedeus.

Dłoń uczepiła się udrapowanej, ciężkiej materii...Zamknął oczy...Krab. Horoskop, postawiony w tajemnicy jak horoskopy innych, wypełniał się. Pancerz tonął w mroku, jak skorupa zbitego dzbana. Woda szumiała. Nie teraz. Nie zrozumie, jeszcze nie.

Szarpnął, kotary rozsunęły się z szelestem. Dom był niczym zanurzony w głębinach, czarnych i nieprzeniknionych. Było tylko morze i jego melodia.

W okresie wschodu heliakalnego gwiazdozbioru organizowano zabawy karnawałowe nawiązujące do śmierci i odrodzenia przyrody. - myślał astrolog, gdy jego usta poruszały się wyrzucając z siebie spokojne słowa.
- Dona Luisa de Todos, siostra po krwi Księcia, urządza dziś bal. Mam nadzieję, że się na nim obaczym, Mewo.



* * *


Problem wynikał z tego, że dobierałem niewłaściwe narzędzia badawcze, przykładałem je nie według miary. Omamiła mnie dyscyplina, mieniąca się inną bo jak oblubienica ustrojona w płaszcz niebios. Powszechne mniemanie stworzyło ten mit, aż sam zacząłem weń wierzyć. Powinienem przecież wcześniej to zobaczyć, przecież ile lat to spędziłem badając paradygmat. Moneta w innym stawie leży, aż dziw żem przecie staw ten nawet bardziej znając niż tamten doń nie zaglądał. Albo raczej, zaglądałem - ale ślepy.

Po jednej stronie lustra światło nie powstaje z niczego. A przynajmniej nie od kiedy powstało po raz pierwszy.


Ręka porusza się jak zaczarowana z rysikiem, na rozłożonym pergaminie powstaje czarna linia, przecinając dziesiątki innych.


Prawidła ruchu. Inne prawidła, inna rzeczywistość. Cel jednak jeden. Jak zawsze - przeklęty.


Palec astrologa naciska miejsce na mapie. Mocno, aż na opuszku palca zbiera się krew.


Palec...To tu przecinają się linie. Czy pokazywane staje się jednym z pokazującym? Palec Diabła. Na niebie wszystko podąża w ustalonym porządku, który można poznać. Ale Magya jest inna... Światła giną w wodzie. Dół. Ostatnie ascenduje. Przeciwstawne kierunki, oczywiście powiązane są wstęgą, po której można przejść w obie strony. Zawsze jest wiele dróg, a niektóre prowadzą w przepaść. Moc zawsze jest kapryśną Panią.

Czy ten palec, który widzę w lustrze jest tutaj obiektywnie, czy też jest odbiciem mojego, którego właśnie zbliżam do powierzchni zwierciadła...?


Hałas...


Hałas. To rzeczywistość. Przypomina o tym, że rzeka wciąż płynie i nie jest taka sama, gdy tak się jej przyglądam.




* * *

Hałas. Wyrywanie szmaty, jak przeciąganie liny. Pociągnięcia nozdrzy, wdychających ulubioną woń. Zgrzyt głosów, kłótliwych bardziej niż te na ferrolskim targu. Jazgot.

- Przestań! Mistrz pracuje, nie cierpi hałasu, gdy...
- Mam to w dupie! Dawaj!
- Przestań, mówię!
- To oddaj, to przestanę!
- Nie! Milcz, Mistrz zaraz tu...
- Sram na twojego...

Znów szarpanina, odłupany kawałek dachówki spada na taras, roztrzaskując się z łoskotem. Odłamki zatrzymują się na bucie kogoś, kto właśnie tu stanął.

Zapada nagła cisza. Gargoyle popatrują po sobie jak żacy, którzy zostali przyłapani na jakiejś wyjątkowo paskudnej psocie.

- Pokaż mi to, Strażniku. - chłodny głos. Strażnik zna dobrze ten typ chłodu, więc oddaje bez szemrania szmatę, umykając zaraz na swoje miejsce.
Szmata jest lnianą materią w dobrym gatunku, ufarbowanym na brunatny kolor, w odcieniu całkiem podobnym do galabiji, w której wczoraj paradowało widmo Sokoła, to wyszarpany pazurami fragment większej całości, jakiegoś odzienia. Pokryta jest świeżą krwią.

Ręce podnoszą len wyżej, a nozdrza pracują przez chwilę. Usta zbliżają się do brunatnego śladu. Astrolog przenosi wzrok na Strażnika, a potem na jego towarzyszkę. Wzrok pozostaje tam. Prześlizguje się szybko przez bruzdy orane czyimiś pazurami, znów skupia się na oczach.

- No co...- prycha gargulec. Wampir nie odwraca wzroku.
- Pewnie chcesz wiedzieć, co się stało? - dorzuca wreszcie z niechęcią Jokasta.
- Opowiedz mi.



* * *

- Tak, mogę. Zebrałam straszny wpierdol.

- Ujęłaś to bardzo obrazowo. - odezwał się Gaudimedeus, z bliska oglądając rany na fizis gargoyla - Ale nie musiałaś. Ktoś mi już o tym powiedział.
- Kto?! - zdziwiła się Jokasta. Skwaśniała mina świadczyła, że była niepocieszona i zdruzgotana faktem, że ktoś ją pokonał.
- Twoja morda, kretynko! - wypalił Strażnik, ale zaraz zmitygował się i pokornie skulił się na swoim miejscu - Przepraszam, Mistrzu...Uniosłem się.

Astrolog nie przerywał obserwacji. Na pysku Jokasty nadal tkwiły niezaleczone ślady pazurów - krótkich i mocno zakrzywionych jak szpony drapieżnego ptaka.
- Powiedz mi coś, czego nie wiem. - zażądał Tremere.
- Ten mężczyzna...Miał arabskie rysy, zdecydowanie taki był jego ubiór. - syknęła Jokasta.

Gaudimedeus podniósł się, przysunął znów lnianą materię do swoich nozdrzy i zapatrzył się w dalekie skały.
- Zaniesiesz teraz wiadomość swojej Pani. - odwrócił się wreszcie. Ton był taki stanowczy, że nawet Jokasta postanowiła się nie komentować, a tylko grzecznie potwierdzić.
Gdy astrolog zszedł już z tarasu do labiryntu swojego domostwa, Strażnik wciąż tkwił wpatrzony w miejsce gdzie stał mag. Jokasta poruszyła się.
- Mówiłem ci...- powiedział Strażnik poważnym tonem - Mistrz słabo wyznaje się na żartach.



* * *


Stoję na skale obok mego domu, wpatrzony w nocny ocean, w którym wiją się plugawe bestie o wężowych ruchach. Wodami targa sztorm, lecz niebo jest pogodne i gwieździste. Stoję spokojny i niewzruszony, na mym palcu lśni gwiazda, na okrwawionym przedramieniu trzymam drapieżnego ptaka. Raz za razem posyłam go w górę, a on przynosi ci gwiazdy, które zamykam w dłoni. Wreszcie prawica rozwiera się i przyświecając sobie kulą z gwiazd, zstępuję w ocean, a bestie pierzchają przed moimi stopami w głębiny.

Tak. Też to widzę. Czuję. Na mom palcu lśni gwiazda.

Śmierć. Odrodzenie. Wielkie Arkana. Dwunasty gwiazdozbiór. Sąd. Śmierć.

Odrodzenie.

Nachylam się ponownie nad księgami. Rozbieram się, smaruję się olejami i czynię znaki na mej skórze, gdyż są nowymi oblubienicami moimi, dziewiczymi i pięknymi, które sprowadziłem do swego domu. Wchodzę w nie nagi, przymykając oczy. Brodzę w ich układzie, dla postronnego obserwatora to skryptorium tonące w porozrzucanych na posadzce i stołach, otwartych woluminach. Dla mnie to niebiosa, a skrzydła niosą mnie pomiędzy gwiazdami, bo znam gwiazd tych drogi....

“….a zanim zmartwychwstał, zanim uczniom objawił się, zanim zasiadł na tronie pełnym chwały, objawiło nam się nad Golgotą jasnobłękitne światło jego chwały, a rzuciwszy poblask na umęczone oblicze Jego, oddaliło się na południe, ciągnąc za sobą ogon niczym gwiazda, która zwiastowała narodziny Jego, gwiazdą jednakże nie będąc...”

Wargi poruszają się niespokojnie. Pamięć, której jesteśmy zakładnikami, ale bez której nas nie ma. Pamięci, nie zawiedź mnie. Chcę mieć te strofy wyrzeźbione pod powiekami oczu, bym mógł oglądać je gdy zasnę.

...i Rzekł Dżalaluddin:

- Istoty z krwi twojej nie napawają mnie strachem, albowiem śmierć wasza pozorną jest jeno, odradzacie się tacy sami, jacy zasnęliście, tak samo wielcy, tak samo mali, tak samo podli i tak samo wspaniałomyślni, światło waszych myśli powraca do was każdej nocy, gdy rozwieracie powieki, a zgubić je możecie tylko z własnej winy...”

Zstępuję głębiej...




* * *
Było późno. Gdyby nie czujność Strażnika, Gaudimedeus prawdopodobnie zapomniałby o wszystkim, zanurzony w światach które przyniósł tu wczoraj na własnym grzbiecie. Mistrz musiał wyjść, a tymczasem trzeba było uporządkować księgozbiór.

- To ona...- myślał gorączkowo astrolog, już szykując się do wymarszu - ...musi więc istnieć. Moje obliczenia są jednak prawidłowe. Imię jej nie ma znaczenia. Istnieje. Symbolizuje siłę. Moją nową siłę. Siłę nas wszystkich.

Ręce wsuwały się w rękawy idealnie czarnej szaty, oznaczającej przynależność klanową. Sukno było gładkie i chłodne. Gaudimedeus stanął przed zwierciadłem, na chwilę zanurzając się w swoich własnych oczach.


Przeobraża nasze życie tak, by dać nam lekcję. Zmusza wręcz, do transformacji i rozwoju. Stosuje metody dosadne i jednoznaczne. Wszystko po to, byśmy stanęli na granicy...


Niedługo potem mag opuścił swoje domostwo. Było tyle rzeczy do zrobienia. Dostać się do miasta, spotkać się z Grazianą. Opowiedzieć jej o przypadku Jokasty i rozmowie, którą astrolog podsłuchał wczoraj. O tym, co zdarzyło się w domu Rabii. Wreszcie, o tym wszystkim co przeczytał w księgach jeszcze dziś. O ilustracji, a jakże. Opowiedzieć to wszystko, a potem jeszcze zdążyć na bal...

Strażnik, wychylając się zza komina, odprowadzał Mistrza wzrokiem, gdy tamten schodził kamienną ścieżką w stronę miasta w czarnej, powłóczystej szacie. Gargulec powinien być już w bibliotece, ale nie mógł się powstrzymać by nie patrzeć na Gaudimedeusa raz jeszcze. Po pierwsze, trzeba było uważać na wypadek gdyby tamten człowiek kręcił się jeszcze w pobliżu.

Po drugie, Strażnik był zaniepokojony stanem Mistrza. Może stan to złe słowo. Gargulec wyczuwał w astrologu coś, czego nie znał. Jakąś nieznaną potęgę, która albo się właśnie narodziła, albo czekała na właściwy moment by się ujawnić.

Mistrz był inny. Odmieniony. Zawsze chodził swoimi tajemnymi ścieżkami, czasem ukazując niektóre z nich Strażnikowi. Strażnik bywał przy wielu odkryciach, które poczyniał Manuel i znał wyraz twarzy maga, gdy ten dochodził do kolejnej z granic. W twarzy, którą widział Strażnik dzisiaj, było to wszystko ale i coś więcej. To coś wymykało się słowom, które znał gargulec. Może jeszcze nie nauczył się wystarczająco wiele.

Może Gaudimedeus doszedł właśnie do jednej z ostatecznych granic. Strażnik westchnął i uczepiając się szponami gontu prześliznął się w stronę swojego otworu. Po chwili nie było już nikogo. Tylko morze patrzyło, rozstrzaskując się z hukiem o klify. Ginąc i odradzając się na nowo z każdą falą. Morze wiedziało. Może mag doszedł właśnie do granicy.

A może już ją przekroczył.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 05-05-2011 o 10:30.
arm1tage jest offline