Pliskin skrzywił się lekko ale owy grymas nie trwał dłużej niż sekundę. Z trudem powstrzymał się od wyjęcia papierosa z paczki i zapalenia go.
-Większość z nich od samego początku właziła w dupy wyżej postawionym i pewnie nawet nie widzieli za bardzo pola walki.- mruknął, cały czas patrząc na ściankę śmigłowca przed sobą.- Gdzie walczyłeś?
- Tylko w Iraku, bo od dłuższego czasu jestem zmuszony chować głowę w afgańskich piaskach. Przenieśli mnie po wybuchu miny, której nie udało się nam odbezpieczyć. Z eksplozji cało wyszedłem tylko ja. Jeden stracił nogę, drugi w tej chwili leży zakopany trzy metry pod ziemią.
-Heh...- sierżant parsknął cicho, leciutko się uśmiechając.- Ja walczyłem tyle razy że już sam nie pamiętam. Pierwsza i Druga Wojna w zatoce Perskiej, Somalia... Nawet Panama. Ostatnio najgłośniejsze były szturmy na Tora Bora Mazar-i-Szarif. Umiesz mi logicznie wyjaśnić jakim cudem tutaj ginie tylu ludzi, gdy podczas ataku na ten pieprzony kompleks jaskiń nie zginął żaden z naszych?
Kątem oka spojrzał na rozmówcę.
- Wina dowództwa, oczywiście - zamyślił się Robert.
-Właśnie. Tutaj jesteśmy tylko bezimiennym mięchem armatnim które służy im do gierek na wyższym szczeblu. Powiedz mi, czy poprzedni szturm szedł do walki w taki sam sposób? Śmigłowcem?
- Tak, to tutaj standard. Ataki bezpośrednio ze śmigłowców, zero podchodów. Po prostu lecimy, ktoś obrywa z rpg, reszta wysiada i do boju.
Pliskin zamyślił się chwilę, po czym odpiął pasy bezpieczeństwa i mocniej chwycił się siedziska. Ostrożnie przeszedł do stanowiska pilotów.
-Cześć chłopaki, jest sprawa.- zaczął, uśmiechając się jak wilk.- Weźcie nas wysadźcie tak... z pół kilometra przed celem. Przekażcie to samo do innych jednostek. Perspektywa obecnie jest taka: wlatujemy, połowa z nas ginie od ręcznych wyrzutni, w tym piloci. Potem naparzamy się na ziemi i ginie jeszcze więcej ludzi. To jak, chcecie ginąć? Jakby się dowództwo pluło, to możecie zwalić na mnie.
Shepherd zmarszczył brwi.
-Co ty wyczyniasz?
Pliskin odwrócił się do niego, cały czas uśmiechnięty.
-Improwizuję, ratując nam dupy.- odpowiedział, po czym znów spojrzał na pilotów.- To jak, przekażecie to reszcie?
Piloci spojrzeli po sobie z zakłopotaniem:
- Wiesz, dostaliśmy rozkaz. Mam rodzinę na utrzymaniu, a nie chcę stracić roboty.
-Nie stracisz. Wszystko pójdzie na mnie jeśli oczywiście dowództwo się dowie. A może się nie dowie.- podrapał się po policzku, udając filozoficzne zamyślenie.- Możecie wcisnąć kit że was okłamałem, groziłem bronią czy zwyczajnie was ogłuszyłem i zabrałem stery. Po prawdzie, to mam to w dupie, byleby tylko arabusy nie strzelały do nas jak do kaczek. Przekażecie to reszcie, wysadzicie nas, przelecicie pułapem po za zasięgiem RPG i wrócicie do bazy? Czy też chcecie dać sobie mózgi rozbryzgać za kretynizm dowodzących tym burdelem?
- My możemy wylądować. Przekażemy reszcie, ale nie wszyscy piloci będą tak wyrozumiali. Niektórzy się postawią i zrobią po swojemu, a wtedy nic ich nie powstrzyma.
-Przynajmniej spróbujemy.- mruknął, licząc się z taką możliwością od samego początku.- Jeśli jacyś kretyni na siłę tam polecą, rzućcie coś o wspieraniu wdów po nich. Jak otrzymacie odpowiedzi, dajcie znać co i jak.
Mężczyzna wrócił na swoje miejsce.
-A co do dowództwa to pewnie co drugi z nich cierpi na syndrom małego mózgu i jeszcze mniejszego fiuta.- wyjaśnił Shepherdowi.
- Fiuty właśnie mają duże, żeby się mogli nawzajem głęboko ruchać - mruknął Evans.
Pliskin pokręcił tylko głową, sprawdzając tłumik na swoim HK G36. Czemu obecni żołnierze gadali głównie o pedałach i ruchaniu w dupę jeśli chcieli kogoś obrazić. Dawniej wystarczyło komuś wypomnieć mały sprzęt i debilizm żeby go obrazić. Dziś, facet serio obrażał się o przyrównanie do cioty. I jeszcze o uwagi na temat swojej matki. To zawsze działa.
Żołnierz uśmiechnął się krzywo. Jeszcze nigdy nie był świadkiem żeby pedał stał za śmiercią dwudziestu żołnierzy. A głupota, i owszem.
__________________ Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die... |