Z tempa, w jakim poruszali się zielonoskórzy można było się w końcu domyślić, że ich celem nie jest przeszukanie wszystkich domów w okolicy, że dążą do jednego, określonego celu. I zapewne pechem wielkim by było, gdyby cel ten stanowiła kamienna chatka zajęta przez drużynę.
Gdy głosy goblinów minęły dom, a potem ścichły w oddali, Markus odetchnął z ulgą. Która zniknęła, gdy tylko bezimienny krasnolud wyszedł. A łatwo się było domyślić, iż nie w celu załatwienia potrzeb naturalnych. W ślad za nim poszedł Twardy...
Wszak wystarczyłoby, żeby jeden goblin uciekł, to wnet zaroi się tu od setek małych, lecz jakże dokuczliwych stworów. A z setkami goblinów nawet najbardziej zawzięte krasnoludy nie wygrają. Zginą, a oni razem z nim.
Ledwo zapłonęło światło pochodni Markus podniósł się i, starając się zachować ciszę, zamknął wejście do piwnicy. Tego by jeszcze brakowało, by przez przypadek któryś z nich tam zleciał.
Zabezpieczywszy zejście sięgnął do plecaka i podał Zachariasowi porcję jedzenia wystarczającą mniej więcej na jeden porządny posiłek.
- Moja wkładka do wspólnego kociołka - powiedział. - Gynterze - spojrzał na wymienionego - mógłbyś poszukać w sąsiednich domkach trochę drewna? Nie chciałbym tutaj rozwalać podłogi albo przerabiać drabiny na ognisko... |