WÄ…tek: Fernir - Karczma
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2011, 17:50   #10
Akwus
 
Akwus's Avatar
 
Reputacja: 1 Akwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie cośAkwus ma w sobie coś
De`Alvione

Poranna szarówka powoli spływała z zakrzywionych gąsiorów zdobiących większość z dziesiątków budynków rozdzielonych wąskimi brukowanymi uliczkami. Ceglane w znakomitej większości konstrukcje wzmacniane drewnianymi, mocowanymi na krzyż belkami spowite były jeszcze delikatną mgłą, w której spokojnie zasypiały nocne lęki mieszkańców tego odsuniętego daleko na południe miasta. Koń Spalonego skubał beznamiętnie kilka szarych źdźbeł trawy które miały na tyle siły by wybić się pomiędzy ciasno ułożonymi kamieniami, miał za sobą wiele godzin monotonnej jazdy i czekał aż jego pan wreszcie postanowi zakończyć dzień. Odrobinę bystrzejsze od niego stworzenie wiedziałoby jednak, że dzień nie skończy się wraz z wzejściem słońca tak jak i nie spowodowało tego jego wcześniejsze zajście. Jeździec, który razem z nim przemierzył dziesiątki mil zbyt blisko był teraz odnalezienia tego do którego tak było mu spieszno, by odpuścić pozwalając sobie na sen.
- Posłuchaj mnie uważnie mały człowieczku - cedził słowa do wystraszonego mężczyzny, który wisiał tej nocy po raz drugi podniesiony za poły swojej poszarpanej kurtki - potrzebuję tylko informacji gdzie znajdę tego Konstantego nic więcej. Pomożesz mi, a ja pomogę tobie.
- Uwierz - dodał po chwili zadumy - że bez mojej pomocy, nie ujdziesz memu niezadowoleniu.
- Czło-o-wieku - wydukał mężczyzna - prze-prze-cierz móówię, że niee mam poję-cia gdzie on.
- Rozjaśnić ci jakoś pamięć?
Spalony przysunął swoją twarz do twarzy informatora, tak by ten mógł dokładniej zobaczyć palące się w jego oczach płomienie.

Cztery postacie wsunęły do alejki niemal bezgłośnie, przynajmniej na tyle na ile bezgłośnie wsunąć może trzech łowców i zbrodniarz wojenny ścigany w całym królestwie. Stanęli o kilka dosłownie kroków od dwójki mężczyzn, z których jeden wyraźnie był wiodącym w ich rozmowie sprowadzając drugiego do roli czysto informacyjnej.

Spalony odwrócił się na dźwięk ich kroków nerwowo patrząc na to kto przyłapał go na wyciąganiu informacji mających zbliżyć go do celu. W jednej chwili zwolnił uścisk pozwalając Mendozie opaść bezwładnie na ziemie, to czego pragnął się od niego dowiedzieć przestało się liczyć niczym padający w majową noc śnieg który nad ranem topnieje przy pierwszych promieniach słońca. Emeralda de Vregele, stary druh Spalonego, który powinien zginąć wiele lat temu podczas szturmu na San Emion stał przed nim w asyście elfa i dwóch ludzi wyglądających jak gdyby sami należeli do plemienia orków, która zdobyło miasto.
Chwila milczenia, która na równi dziwiła jego jak i nowo przybyłych była jedyną szansą jaką musiał wykorzystać Mendoza, aby odczołgać się niepostrzeżenie.
- Gdzie idziesz chamie. - Spalony nawet nie spuszczając wzroku na informatora nadepnął silnie na jego kostkę. - Nie skończyliśmy.
- Zostaw go! - Arivald wysunÄ…Å‚ siÄ™ przed towarzyszy.
Mendoza jaki by nie był, nie raz służył elfowi informacją, raz lepszą raz gorszą, lecz zawsze jakąś. Gdyby nie on zresztą nie odnalazłby na czas Volfryga.
Spalony podniósł otwarte dłonie symbolizując tym samym, że nie zamierza walczyć o plączącego się pod jego nogami mężczyznę. Jakichkolwiek nie miałby usłyszeć od niego informacji o Ruryku nie było to warte zajmowania sobie czasu w obliczu objawienia się ducha jak początkowo kwalifikował de Vregele. Nacisku na kostkę Mendozy jednak nie zmniejszył. Płomień jest konsekwentny.

Stolica

Bielau krążył nerwowo po tronowej stając na dłuższe chwile przy wysokich oknach i przyglądając się jak zastępy zamkowej służby uwijają się aby uprzątnąć śnieg, który o tej porze roku nie powinien już spadać.
- Źle się dzieje - pomyślał kręcąc z dezaprobatą głową - to wszystko to znaki, które musimy dobrze zinterpretować, by nie dopuścić do tragedii.
- To prawda mój panie - Krystian podniósł się znad dokumentów przedstawionych im przez jednego z uczonych w piśmie - jeśli ten człowiek żyje, może być krewnym twego poprzednika w niemal czystej linii, a przynajmniej osobą mogącą rościć sobie do tronu jakiekolwiek prawa.
- Gówno prawda! - Krzyknął wściekły już Bielau - Prawo jest przy tym, kto dzierży koronę! Przy tym kto dzierży klucze do skarbca! Kto przewodzi armii! I do przenajświętszej kurwy do tego, kto siedzi na tym pierdolonym tronie!
Skończył wskazując nagim mieczem na haftowany srebrną nicią potężny tron zajmujący w sali centralne miejsce.
- O ile nie cierpiÄ™ jeszcze na demencje starczÄ™, to jestem to JA!
Obaj doradcy skłonili się przyznając królowi rację, bo nierozsądnym byłoby zachować się jakkolwiek inaczej.
- Nie twierdzę niczego innego - z lekkim lękiem zaczął Krystian - mówimy tylko, że to co przedstawił nam ten człowiek może być prawdą, a wtedy...
- Na chuja pana! - Ponownie przerwał mu król - Co mają nas obchodzić brednie jakiegoś człowieka gnijącego od dziesięciu lat w lochu! Co może mieć do powiedzenia, człowiek, który był na tyle szalony, by porwać się na moje ziemie!
- Ma jednak wiedzÄ™.
- I z ta wiedzą pójdzie do ziemi! Rozumiesz! Dość mam słuchania o tym co jeszcze może nam powiedzieć! Nawet jeśli jakiś zdrajca zaniósł mu syna, córkę, ojca, matkę czy zapchloną ciotkę Takumy, a ten ją przyjął, wychował, zapłodnił, czy zakopał pod ziemią, to NIE OBCHODZI MNIE TO! Macie pozbyć się tego człowieka.
Doradcy skinęli głowami, a widząc, że król zakończył tym samym rozmowę pozostali w ukłonie nim monarcha nie opuścił sali.
- Stary głupiec - cicho przeklął stryja Krystian.
- Uważaj panie co prawisz, te ściany mają uszy - niemal szeptem ostrzegł go uczony w piśmie.
- Strzeż się - Krystian spojrzał mu głęboko w oczy - bo jeśli faktycznie słuchają, a co więcej powtórzą wszystko co miało tu miejsce, to nasze panowanie będzie krótsze niż twoja noc z kobietą.

De`Alvione

Volfryg czuł, że nieznajomy z całej ich czwórki wybrał tylko jego jednego, nie elfa, który wyszedł mu na przeciw, nie dziwnie wyglądającego Takumę, czy wysokiego ponad miarę Chaira, ze sterczącym ponad głową jelcem dwuręcznego meicza, tylko jego. Lata nauczyły go, że gdy ludzie tak bardzo mu się przyglądają, nie wróży to nigdy nic dobrego.
- JesteÅ› jego synem prawda?
Wypalił nagle ten którego zaskoczyli w alejce, nikt nie odpowiedział, a Spalony ciągnął dalej.
- JesteÅ› synem de Vregele, Emeralda de Vregele...

- Będzie w tej uliczce Panie...
Tubalne słowa krasnoluda przerwały pytanie jakie już cisnęło się najemnikowi na usta.
- Co do diaska?!
Ponownie zazgrzytała stal, ponownie kilka ostrzy zawirowało w powietrzu.

Oferując swoją pomoc Konstantemu, Halder nie przypuszczał, że skontaktowanie służącego Rurykom przyjaciela z Mendozą może okazać się aż tak niebezpieczne. Zwykle mało kto interesował się tym niepozornym człowiekiem, lecz zrządzeniu fortuny wszyscy zebrani zawdzięczali, że w jednym miejscu i czasie przyszli do niego ci, którzy szukali się nawzajem.
Krasnolud podrzucił delikatnie w dłoni swój topór lustrując wzrokiem całą zebraną piątkę nie licząc przygniecionego ciężkim butem Mendozy, którego jako jedynego spodziewał się tu zastać.
- Rozumiem, że musimy ustawić się w kolejce - rzekł spokojnie opuszczając broń.
Ani Spalony, który do konfrontacji nie dążył od początku, ani Volfryd, który teraz skupiał się wyłącznie na słowach nieznajomego, nie spieszyli się również do walki. Arivald widząc reakcje pozostałych sam również na powrót osadził swoje ostrza w jaszczurach.
- To ten - Chair szepnął na ucho Takumie wskazując mu stojącego za krasnoludem człowieka - Ten co chciał mnie wynająć.
- Mnie znaczy?
- No znaczy ciebie chciał wynająć.
- WynajÄ…Å‚ znaczy?
- No tak, wynajÄ…Å‚.
- Czego tu chce?
Takuma spojrzał na niego jak gdyby ten zadał mu najgłupsze pytanie w dziejach...
 

Ostatnio edytowane przez Akwus : 06-05-2011 o 17:53.
Akwus jest offline