Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2011, 20:32   #32
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=B478wnviAKg[/MEDIA]

Solomon mógł teraz uchodzić za kompletnego milczka, nie odezwał się słowem przez całą drogę, jedynie przysłuchując się rozmowie z Mirandą, czuł, że nie tylko ci ludzie, ale również samo miejsce, samo Bass Harbor ich tutaj nie chce. Już minięcie konstabla nie było dobrym omenem na pozostałą część dnia, Wright podszedł do swojego zadania bardzo sumiennie, tak jak powiedział, obserwował ich. Nie mógł pozbyć się widoku tego człowieka nawet, gdy już zbliżali się do domu Adriana. Budynek stał tuż przy lesie, bor ten nie wyglądał jednak jak idealne miejsce na piknik z rodziną. Było w nim coś mrocznego, przerażającego i odpychającego, a nawet... potężnego. Bił irracjonalną siłą, rozkazem czy może raczej ostrzeżeniem nakazującym wszystkim rozsądnym zawrócenie. Jak się szybko okazało Miranda uległa jego woli i postanowiła ich opuścić jeszcze zanim dotarli na miejsce. Solomon nie dziwił się jej, ani nie miał pretensji, w gruncie rzeczy i tak wyświadczała im przysługę odprowadzając ich aż tutaj. Z pewnym zacięciem spoglądał wciąż w stronę lasu, aż do momentu, gdy znaleźli się przy domu, jakby spodziewał się, iż może stamtąd nadciągnąć jakiś niespodziewany atak.

Który to już raz skrzętnie skrywał swoje emocje i obawy? Bass Harbor źle na niego wpływało, na innych również. Dźwięki dochodzące z lasu stawały się coraz bardziej niepokojące, twardo stąpający po ziemi Colthrust starał się szybko tłumaczyć sobie każdy dźwięk, lecz jego wyobraźnia zdawała się żyć własnym życiem, doszukiwała się odgłosów tam gdzie ich nie było, sprawiając, że żołnierz czuł prawdziwy strach, nawet jeśli zachowywał przy tym kamienną twarz. Prze oczami stanął u Adrian, stary dobry Willbury, który przerażony wpadł do tego lasu i w nim zakończył swój żywot. Przez samo otoczenie i atmosferę zawał był naprawdę realnym zagrożeniem i tłumaczył wszystko, a mimo wszystko nie mógł pozbyć się wrażenia, że to proste rozwiązanie nie odpowiada prawdzie.

Jego uwagę odwrócił dopiero jakiś ruch w budynku, przez moment zdawało mu się, iż ktoś się w nim znajdował, lecz nie mógł być tego pewny, szczególnie biorąc pod uwagę efekt wywoływany przez las. Ciężko było mu oderwać swój wzrok od tego okna, dopiero po chwili zdał sobie z tego, iż jego towarzysze oczekują na jego działanie. W końcu to on miał klucze do drzwi. Spojrzał na nich, przez chwilę sprawiał wrażenie nieco nieobecnego, ale po kilku sekundach kiwnął głową.

- Przekonajmy się co tam jest - powiedział dotąd milczący i niezbyt ruchliwy Solomon, zrobił kilka pewnych kroków, pogmerał chwilę w kieszeni i wyciągnął klucze. Spojrzał na nie, a następnie umieścił w zamku i przekręcił.

Próg przekroczył jako pierwszy zwyciężając batalię ze strachem, w pewnym momencie sam już nie wiedział co wydaje głośniejszy dźwięk, stojący w domu zegar czy też jego walące serce. Skarcił się w myślach kilka razy, zwykły dom czy las nie powinny tak na niego działać, czego niby miał się obawiać, odgłosów? Szumów? Przesadzał. Rozejrzał się na dole, lecz już po chwili szedł po schodach na górę, krocząc lekko po rozłożonym na nich dywanie, lecz mimo wszystko każdemu krokowi towarzyszyło głośne skrzypienie. Odetchnął z ulgą, przerażenie zaczęło nieco ustępować i powoli, mozolnie wracał do poprzedniego stanu. Jego oczom ukazał się niezbyt duży, ale dość szeroki korytarz, na którego końcu znajdowało się spore okno z widokiem na podwórze. To właśnie w jego kierunku teraz zmierzał przy okazji przyglądając się wszystkim czterem drzwiom jakie mijał, żadne z nich nie było otwarte. Na moment jego uwagę przykuły wykonane na nich zdobienia oraz zapach kurzu i politury do mebli. Solidna, ciężka zasłona była skuteczną osłoną przed światłem. Colthrust podszedł do niej i dwoma, szybki ruchami pozwolił by promienie słoneczne oblały korytarz. Wyjrzał przez okno i przez moment wpatrywał się w podwórze, aż wreszcie postanowił zabrać się za sprawdzanie pokojów.

Na pierwszy ogień poszła łazienka z wanną o średniej wielkość oraz porządnie zaopatrzoną toaletką, nie ulegało wątpliwościom, iż znajdowały się tam jedynie rzeczy Adriana. Następnie zajrzał do sypialni, jednej z dwóch, wyglądała bardzo czysto, łóżko było pościelane i wyglądało na to, iż od dawna nikt w nim nie spał. Następna już na pewno należała do Willburyego, choć z nietypowym dla nie bałaganem. Wszędzie znajdowały się jego książki oraz notatki, porozrzucane niedbale, może nawet w pośpiechu po prostu porzucone, jakby kompletnie zatracił się w swoich badaniach. Dość duże łóżko było niepościelane, odrzucona kołdra częściowo zwisała z posłania. Stał tam również sekretarzyk, oprócz wcześniej wymienionych książek i notatek, znajdowały się na nim jeszcze inne, mniej lub bardziej przydatne przedmioty, jak chociażby jakieś kamienie, muszle czy pióra, a nawet niedojedzone resztki posiłków. Z chaosu tylko Bóg potrafi coś stworzyć, a ludzie pracowici i twórczy muszą mieć wokół siebie porządek - jedno z wielu powiedzeń Willburyego było całkowitym zaprzeczeniem tego stwierdzenia. To nie było normalne, przychodziły mu do głowy już pewne wytłumaczenia tej sytuacji. Adrian coś odkrył i nie miał zamiaru czekać lub też coś przykuło jego uwagę, oczywiście ktoś mógł również myszkować w jego pokoju, co sam zainteresowany odkrył i w wyniku kolejnych działań wylądował w lesie uciekając przed jakimś niebezpieczeństwem. Istniała też oczywiście możliwość, że ktoś postanowił przeszukać jego pokój już po tragicznej śmierci. W każdym razie nie mógł po prosty uwierzyć, że jego chrzestny mógłby żyć w takich warunkach. Ostatni pokój okazał się być salonem, schludnym, choć raczej nie używanym, Willbury musiał głównie spędzać czas w swojej sypialni.

- Nikogo nie znalazłem na dole... Niezły bajzel w sypialni profesora... Zupełnie nie jak Adrian... Chodźmy do naszych pań. Chcę się podzielić z wami czymś ważnym - rzekł James, który nagle pojawił się na korytarzu.

Solomon kiwnął głową i chwilę później obaj znaleźli się na dole. Colthrust nie miał zamiaru nic mówić, zostawił to Walkerowi, sam zaś nie pokusił się choćby o minimalną ocenę jego teorii. Po nieco zaskakującej wypowiedzi Jamesa w tawernie, gdy uporali się już z szalejącymi drzwiami, myślał, że jedynie ciężka noc sprawiła, iż zaczął doszukiwać się rozwiązania w nadprzyrodzonych zdarzeniach. Teraz jednak okazało się, iż najprawdopodobniej Walker należał do ludzi, którzy wierzyli w takie rzeczy. Sam Colthrust nie miał co do tego zdania, sam nie do końca ufał takim przekonaniom, ale nie mógł również potwierdzić, że coś takiego nie mogło mieć miejsca. Tego typu teorie jednak zawsze wzbudzały kontrowersje, kiedyś nawet któryś z oficerów opowiadał mu o słynnym magiku, Houdinim, który ponoć był specjalistą w demaskowaniu oszustów zapewniających o swoich umiejętnościach rozmowy z duchami. Słyszał też o Conan Doyleu, pisarzu, który silnie w okultyzm wierzył. Nie było mu jednak dane dowiedzieć się, który z nich może być bliżej prawdy.

Chwilę po niepokojącej teorii Walkera na górze rozległ się hałas, tym razem już bez namysłu Solomon zaczął szukać pistoletu. Znów strach uderzył w niego ze zdwojoną siłą, jednak mimo wszystko ruszył na górę uważnie stawiając kroki, nie musiał się spieszyć. Postanowił tym razem dokładnie przeszukać każde pomieszczenie, każdą szafę, zajrzeć pod każde łóżko, jeśli ktoś tam rzeczywiście był, to musiał go znaleźć. Myśl o zabraniu rzeczy Adriana wciąż chodziła mu po głowie, ale przynajmniej na kilka minut zeszła na drugi plan.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline