Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2011, 15:05   #8
Delta
 
Delta's Avatar
 
Reputacja: 1 Delta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znanyDelta wkrótce będzie znany
IRLANDIA, GABINET DOKTORA RATKINA

- W gabinecie w Newgrange… - Mermanis powtórzył bezmyślnie za lekarzem, przez kilka długich sekund mając problemy z przypomnieniem sobie gdzie się znajduje i dlaczego. Dopiero obraz magicznej grzałki, który wypalił mu się pod czaszką i wspomnienie potężnej energii, przywróciły mu świadomość, sprawiając że zaklął i potarł skronie obolałej głowy. Miał wrażenie jakby został przepompowany mocą na wskroś po wizycie w grobowcu i nie było to przyjemne uczucie. Jeżeli było to jedno z zabezpieczających zaklęć Feneksa to ich dawny mentor z pewnością się postarał, żeby nikt z nefilimów nie wszedł do środka.
- Doktorze Ratkin… - Mermanis usiadł na łóżku i potrząsnął głową, próbując pozbyć się dezorientacji. – Co się właściwie stało? Zemdlałem?
- Zemdła pan. Przewodnik pana przywiózł. Był pan nieprzytomny przez ponad kwadrans. Już miałem pana zawieść do szpitala. Na szczęście po podaniu soli odzyskał pan przytomność. Jest pan na coś chory. Leczy się pan przewlekle. Jeżeli pan chce mogę wykonać podstawowe badania.
- Nie, nie, dziękuję. To pewnie przez tą podróż, miałem długi lot samolotem i niewiele spałem - mruknął Mermanis, opierając nogi na podłodze i wstając ostrożnie z łóżka. Wyczerpanie dało o sobie znać, sprawiając że zakręciło mu się w głowie, ale udało mu się utrzymać równowagę, podpierając się o najbliższy mebel.
- Można stąd złapać jakąś taksówkę? Mój samochód został pewnie pod grobowcem – zapytał po chwili zakłopotany.
- Proponowałbym, aby pan został tutaj kilka godzin. Może się pan przespać w moim gabinecie. W takim stanie jazda samochodem byłaby bardzo ryzykowna.
Mermanis milczał przez chwilę, kalkulując coś w głowie. W końcu uśmiechnął się kwaśno i przysiadł z powrotem na łóżku.
- Może ma pan trochę racji, doktorze. Ale podziękuję za gościnę. Wezwę taksówkę i udam się do najbliższego hotelu, może odpoczynek to nie będzie taki zły pomysł– odparł, szukając telefonu. Gdy tylko uporał się z tym fantem i podał firmie taksówkarskiej adres doktora, spojrzał ponownie na mężczyznę, przyglądając mu się przez chwilę.
- Jak dobrze zna pan te okolice, doktorze? – zapytał niespodziewanie. - Długo pan tu mieszka?
- To moje rodzinne miasto. - Doktor się uśmiechnął. - Mieszkam tu od urodzenia. Co prawda z kilku letnią przerwą na studia i praktykę. A dlaczego pan pyta?
- Pytam bo zastanawiałem się czy może by mi pan nie pomógł w czymś. Kojarzy pan może okolicę Wood Farm? Stał tam kiedyś domek letniskowy, który teraz zupełnie spłonął. Nie wie pan może co się stało?
- Chodzi panu za pewne o ten samotny domek koło pola Lincolna. Przez długie lata był nie zamieszkany i chyba spłonął od pioruna jakiś czas temu. To ciekawe, że pan o niego pyta. Dla wielu to miejsce jest przeklęte. Zwłaszcza ci starsi omijają je szerokim łukiem. Jak powiadają tam straszy - uśmiechnął się mężczyzna.
- Moi dziadkowie darzą to miejsce sentymentem. Mieszkali tam przez pewien czas dawno temu, przed wojną jeszcze – odparł Mermanis, odwzajemniając jego uśmiech. Na wzmiankę o nawiedzeniu zaśmiał się cicho, chociaż z zaciekawieniem. – Straszy, naprawdę? Ma pan na myśli duchy, takie jak w klasycznych horrorach? Jakieś opowieści o tym miejscu krążą?
- Podobno słychać tam różne glosy nocą i takie tam. To jednak tylko miejscowe legendy. To pan też pochodzi skąd? Ciekawe nie ma akcentu?
- Bo wychowałem się w Anglii, gdzie przenieśli się moi rodzice. Ale często przyjeżdżałem w te okolice, bo nigdzie chyba nie jest tak zielono i nie ma takich pięknych widoków – odparł Mermanis przyjaźnie. – Stąd też moja wizyta w samym grobowcu. Wiele o nim słyszałem, chociaż… chociaż jak widać na dobre mi to nie wyszło.
- Rozumiem i w pełni się z panem zgadzam. Studiowałem w Londynie, ale wolę mieszkać i pracować tutaj. Tutaj człowiek wie, że żyje. Nie to co w wielkim mieście. Przy najmniej ja tak ma. A co do grobowca... No cóż to miejsce fascynuje wielu. Jest starsze niż Stonehage i przyciąga wielu dziwnych ludzi. Odpocznie pan i będzie wszystko w porządku. A gdyby coś się jeszcze działo to zalecam badania.
Mermanis zmarszczył brwi pytająco.
- Dziwnych ludzi? Jakich dziwnych ludzi może przyciągać grobowiec?
- No wie pan hipisów, newageowców, pseudomagów, hiromantów i całe to tałatajstwo. A i oczywiście wyznawców UFO. Zimą jest w miarę spokojnie, ale latem... Tragedia. Na szczęście Newgrange nie jest tak populrne jak Stonehage.
- A ostatnio był tam ktoś taki? Bo jak ja tam byłem to szczęśliwie na nikogo się nie natknąłem. Poza przewodnikiem naturalnie, za co mu powinienem podziękować – dodał Mermanis, śmiejąc się cicho.
- Musi pan zapytać przewodnika, bo ja się tym aż tak bardzo nie interesuje. Choć mogę założyć w ciemno, że codziennie jest tam jakiś świr.
- Nie, aż tak mnie to nie ciekawi. – Mermanis pokiwał głową, opierając się wygodniej i nie napraszając się już doktorowi. Teraz pozostało mu tylko czekać na taksówkę, która zawiezie go po jego samochód (wbrew temu co powiedział lekarzowi) i jedna sprawa, której zapomniał zrobić w samolocie. W czasie gdy Ratkin krzątał się po swoim gabinecie, Mermanis wyciągnął ponownie telefon oraz dziennik profesora Sullivana, przepisując następnie do środka zdanie w obcym języku, którego nie udało mu się rozcyfrować. Po tym rozesłał je sms’em do Iluny, Satoriego i Ananty, dodając zapytanie czy ktoś z nich potrafi to odczytać.

***

Odpowiedź na sms’a przyszła razem z telefonem od taksówkarza, że już czeka na Michaela na zewnątrz. Milioner podziękował lekarzowi za jego pomoc, wyszedł na zewnątrz i wsiadł do samochodu, podając kierowcy nazwę feralnego grobowca przy którym zostawił swój samochód.
Taksówkarz był młodym Irlandczykiem, o krótko przyciętych kruczoczarnych włosach i wciąż nie zagojonym siniaku pod prawym okiem. Nie przeszkadzało mu to jednak w gorącym przywitaniu Michaela i zapewnieniu go, że znajdą się na czas tam gdziekolwiek chce się znaleźć. Jednak tacy właśnie byli Irlandczycy, pełni temperamentu, pasji i uporu, który sprawiał, że dobrze było mieć ich za przyjaciół i niebezpiecznie za wrogów. Minęło ponad półtora tysiąca lat i nic się w tej materii nie zmieniło, za co Mermanis skrycie dziękował. Zawsze miał słabość do rejonów dawnej Brytanii i akurat w tej materii nie kłamał doktorowi Ratkinowi.

Wiadomość od Satoriego niosła ze sobą tłumaczenie, co okazało się wyjątkowo cenną informacją.

“Zagadkowe i bardzo niepokojące gromadzenie się energii. Wygląda to na kolejne duże skupisko magicznej esencji. Myślę, że porównywalne do tego jakie ma miejsce w Rzymie. Przypuszczalnie tam także się coś wydarzy. Trzeba sprawdzić i dowiedzieć się o tym miejscu jak najwięcej.”

Czego Feneks szukał na Łysej Górze? Do tej pory Mermanis założył, że wizyty we wszystkich pozostałych skupiskach mocy miały na celu przekierowanie ich energii do Rzymu, ale najwyraźniej Plac Świętego Piotra nie był jedynym miejscem, w którym miało się coś wydarzyć. A to oznacza, że powinni jak najprędzej się tam udać, jeżeli chcieli rozwiązać poczynania ich dawnego mentora. A wizyta w Łysej Górze… Mermanis swoim zwyczajem zaczął szperać po Internecie, szukając czegoś na temat tego miejsca poza faktem, że leży w Polsce. W pierwszej chwili załamał się, widząc dziesiątki wyświetleń z których każde odnosiło się do innego szczytu i wzniesienia, jednak już najbliższe z brzegu hasło rozwiało jego wątpliwości. Sanktuarium na Świętym Krzyżu wyglądało na pewnik, biorąc pod uwagę wagę tego miejsca i obecność świętych relikwii, rzekomo z drzewa krzyża na którym umarł Chrystus. Znalazł więc odpowiedź na pytanie „gdzie?”. Pozostało jeszcze pytanie „kiedy?”, przy którym prawdopodobnie będzie musiał się nieco więcej nagimnastykować.
Nim dotarli do grobowca, Mermanis poprosił taksówkarza żeby zatrzymał się przy najbliższym sklepie, w którym następnie kupił niewielki notatnik, ostry nóż i foliową torebkę, hermetycznie zamykaną. Korzystając z faktu, że nie musi prowadzić, rozsiadł się na tylnym siedzeniu taksówki i otworzył notatnik oraz stronę NASA, metodycznie zaczynając przenosić na niego wszelkie potrzebne informacje i zaznaczając potencjalne ułożenia gwiazd i planet, które mogłyby pomóc mu rozszyfrować tą zagadkę. Było pewne, że jeżeli Feneks nie uzależnił rytuału od ich obecności w tamtym miejscu to uzależnił go od konkretnej daty, tak jak zrobił to z zaćmieniem słońca. A jeżeli tak, to Mermanis miał szansę dowiedzieć się od jakiej i zamierzał dołożyć do tego wszelkich starań.




IRLANDIA, LOUGH RAMOR

Po tym jak taksówkarz dowiózł Mermanisa do grobowca w Newgrange, milioner zapłacił mu wymaganą kwotę i przesiadł się w swój samochód. Nauczony bolesnym doświadczeniem, tym razem nie zamierzał się zbliżać do symetrycznej budowli na bliżej niż kilkadziesiąt metrów, przynajmniej do czasu aż odkryje jak obejść tą barierę. Jednak wszelkie eksperymenty wymagały zabezpieczenia w postaci Stasis, nie mówiąc już o tym, że do czasu odnalezienia Feneksa wolał nie opuszczać tego simulacrum – majątek, którym dysponował w ciele Crowna był zaletą nie do obalenia i wolał jej nie stracić z powodu jakiejś głupiej zachcianki. Właśnie dlatego jak tylko odzyskał swój samochód, przyjechał tutaj, w miejsce w którym wielokrotnie bywał za czasów jednego ze swoich wcześniejszych wcieleń i gdzie najczęściej występowało energetyczne skupisko Ka Wody.


Jezioro Ramor niewiele się zmieniło przez te 1500 lat. Mermanis zatrzymał samochód na przydrożnym parkingu, oddalonym o kilkaset metrów od wody i resztę drogi pokonał na piechotę. Gdy dotarł na brzeg, zatrzymał się i zamknął oczy, pozwalając sobie na chwilę błogiego wytchnienia; jezioro niosło ze sobą delikatną mgiełkę, zimną i orzeźwiającą, która momentalnie zaczęła osadzać się na jego skórze, włosach i ubraniu; cichy szum fal obmywających trawiasty brzeg brzmiał dla niego jak najlepszy Bach dla koneserów muzyki klasycznej, rozluźniając go i uspokajając. Niemal czuł na ciele pulsowanie upajającej energii, gdzieś tam w oddali, gdzieś gdzie sięgały wspomnienia…

- Jesteśmy już tuż tuż! Trzymaj się!
Głowa ciążyła mu niemiłosiernie, opadając na poparzoną pierś wbrew jego woli. Czuł podtrzymujące ramię kobiety pod swoją ręką, ramię które ratowało go od przewrócenia się na ziemię, ale z każdym kolejnym krokiem opierał się na nim coraz bardziej, nie mając siły postawić następnego.
- To za tym wzgórzem! Czujesz to? Jesteśmy już prawie na miejscu!
Postrzępione i zwęglone skrawki jedwabnej koszuli przyciągały jego wzrok, sprawiając że wpatrywał się w nie w bezmyślnym otępieniu; spod nadpalonej szaty wyglądały liczne rany, czarne i spękane od ognia, który je dosięgnął, kontrastujące kolorem z jasnymi kropelkami szkarłatu, które kapały mu z nosa na trawę. Setki podobnych już stracił po drodze, znacząc ich trasę czerwoną ścieżką, która teraz nie miała już jednak znaczenia.
- Nimue… - Jakimś cudem udało mu się wydobyć z siebie głos, ochrypły i brzmiący jak przerdzewiały kołowrót. Spróbował odchrząknąć, czując metaliczny posmak w ustach, ale zamiast tego rozkaszlał się gwałtownie, gdy nagła próba zaczerpnięcia powietrza, skończyła się ostrym ukłuciem w rozdartym od pazurów boku. Boże Najświętszy, kiedy ostatnio dał się tak poharatać..?
- Nic nie mów! Jeszcze tylko kawałek! Niech to zaraza weźmie, GDZIE TO JEST?! Było przy brzegu!
- Zmysł… Mogę spróbować…
- Nie! – Głos kobiety, chociaż nosił znamiona paniki, zabrzmiał twardo w jego uszach. – Żadnych zaklęć, Mermanisie! Już za dużo ich rzuciłeś, następne zabiją ci simulacrę! A nie po to targam cię przez połowę Brytanii, żebyś mi teraz…
Czarne plamy przesłoniły mu pole widzenia, zalewając fascynujący widok szkarłatu i obezwładniając jego myśli jeszcze bardziej. Głos kobiety zaczął brzmieć jak z głębi studni, oddalając się coraz bardziej, aż wreszcie poczuł jak uścisk kobiety słabnie pod jego ramieniem. A może to po prostu on zaczął się osuwać na ziemię?
Do głosu Nimue dołączył jakiś przestraszony męski głos, jednak nie potrafił się skupić na wypowiadanych słowach. Niespodziewanie poczuł w pobliżu uderzenie energii i na krótką chwilę czerń rozstąpiła się na boki, ukazując stojące nieopodal dwie sylwetki. Postać kobiety falowała jak żywa, półprzezroczysta od wody, która ją tworzyła, z krystalicznymi włosami poruszającymi się na nieistniejącym wietrze. Rozpoznał zaklęcie od razu, ale prosty rybak, który klęczał przed nią, najwyraźniej nie miał tyle szczęścia, sądząc po strachu wypisanym na twarzy.
- Twoja łódź. Teraz.
- Mère de Dieu, Dame du Lac…
Obie postacie zamgliły mu się przed oczami i po chwili otchłań znów go pochłonęła, wrzucając w środek ciemności. Jak przez zasłonę poczuł, że ktoś znowu go łapie pod ramię i zaczyna ciągnąć po mokrej ziemi…


Mermanis otworzył oczy i wciągnął powoli powietrze, uśmiechając się mimowolnie i obrzucając spojrzeniem powierzchnię jeziora. W 500 roku nie pływały po niej żadne żaglówki, ani kajaki, a na drugim brzegu nie majaczyły zarysy budynków i hoteli, ale poza tym sama otoczka jeziora została zachowana. Gęste tataraki ciasno porastały przybrzeżne obszary oraz pojedyncze wyspy, do spółki z wysokimi, rozłożystymi drzewami, które rzucały długie cienie na wodną toń. Mermanis przywołał zmysł Ka i gdy oczy zaszkliły mu się bielą, a świat zmienił swoje kolory, przyjrzał się jezioru raz jeszcze. Teraz wyraźnie widział energetyczne pasma Ka, które ciągnęły się nad taflą wody, krzyżując w okolicy centrum jeziora, niewidoczne dla niewprawnych oczu. Nefilim przyglądał się im przez kilka sekund, po czym zamrugał i rozwiał zaklęcie, wracając spojrzeniem na rzeczywistego świata.
Tysiąc pięćset lat i niektóre rzeczy nadal się nie zmieniły.
Wciąż potrzebował łódki.

***

Objechanie jeziora i dostanie się do najbliższego hotelu oferującego turystykę wodną, zajęło mu nieco ponad godzinę. Potem wystarczyło już tylko sypnąć pieniędzmi, a po kwadransie czekała na niego przy brzegu lśniąca żaglówka, zaopatrzona w kilka ręczników oraz przenośną lodówkę, zawierającą parę przekąsek i sześciopak. Bez zwłoki wsiadł na pokład, schował oba notatniki i komórkę do hermetycznej torebki i zaczął przygotowywać łódź do drogi.

Jak tylko wypłynął na głębszą wodę, a chłodny wietrzyk zaczął napędzać żagle i targać mu włosy, poczuł że wreszcie żyje. Od tak dawna mu tego brakowało… Odkąd rozpoczął się nowy rok nic tylko uciekali, rozwiązywali zagadki i ścigali Feneksa. Dopiero teraz, płynąc spokojnie po jeziorze, jak za czasów kiedy jeszcze nie odzyskał pełnej świadomości, poczuł jak bardzo do tej pory był spięty i zmęczony. Jego radość prędko wyszła na powierzchnię, przejawiając się cichym nuceniem, które poniosło się po pokładzie.
Od czasu do czasu przywoływał magiczny zmysł, żeby upewnić się że porusza się we właściwym kierunku, ale nawet i bez niego trafiłby do skupiska energii prędzej czy później. Po kwadransie znalazł się na środku jeziora i obecna tu moc, która emanowała gdzieś spod tafli wody, utwierdziła go, że dotarł na miejsce. Gdy zaczęły przez niego przepływać strugi orzeźwiającej Ka, westchnął z zadowoleniem i ulgą, jak narkoman, który właśnie otrzymał swoją wyczekiwaną działkę, przymykając oczy i odchylając lekko głowę. Czuł jak jego wyczerpane ciało, które ucierpiało po wizycie w grobowcu, zaczyna się regenerować, mięśnie zaczynają się rozluźniać, a umysł przejaśniać. Po kilku sekundach otworzył oczy i pogwizdując wesoło zrzucił kotwicę, następnie otwierając przenośną lodówkę i wyciągając ze środka jedną z przygotowanych przez hotelową obsługę kanapek, konserwę z mięsem i puszkę Guinnessa Draught. Tak zaopatrzony usiadł przy burcie, wyciągając nogi i opierając ręce pod głową, w spokoju zaczynając planować przebieg rytuału oraz delektując się posiłkiem, bliskością jeziora i regenerującym działaniem Plexusa Ka Wody.

Gdy skończył się posilać i poczuł, że lecznicze działanie energii zrobiło swoje, a po zmęczeniu nie ma ani śladu, zgniótł puste puszki po piwie i po konserwie, wrzucając je do worka na śmieci, do spółki z papierkiem po kanapce. Podniósł się z pokładu i przeciągnął leniwie, z zadowoleniem stwierdzając, że czuje się jak nowonarodzony. A to znaczyło, że wreszcie mógł się zabrać za to po co tu przyszedł.
Rozebrał się do bielizny i schował ubranie do schowka, zostawiając sobie jedynie ochronną bransoletę od Luphinery na przedramieniu i biorąc w dłoń zakupiony nóż. Wyrwał jedną z kartek notatnika i zapisał na niej „Nurkuję, nie przeszkadzać”, zostawiając ją gdzieś na widoku na wypadek, gdyby ktoś pofatygował się w okolicę, zaciekawiony pustą żaglówką. Dopiero wtedy podszedł do burty, rozglądając się przez chwilę po jeziorze i chcąc się upewnić, że nikt mu nie będzie przeszkadzał, po czym przywołał zmysł Ka i odczytał ze swojej aury formułę zaklęcia Morskiego Oddechu. Jak tylko poczuł, że magia zaczyna działać, zanurkował.


Cisza panująca pod powierzchnią wody otuliła go czułym objęciem, pozbywając zmartwień i oczyszczając myśli jeszcze skuteczniej niż bryza na brzegu. W dziwnym połączeniu euforii i pełnego spokoju, dopłynął aż do samego dna jeziora, zwinnie się obracając przy końcu i opadając na nogi, na miękkie podłoże. Nie mogąc się pozbyć uśmiechu ze swoich ust, rozejrzał się po okolicy, szukając najbardziej odpowiedniego miejsca na przeprowadzenie rytuału. Jak tylko odnalazł lokację położoną najbliżej źródła Plexusa, odgrodzoną z jednej strony niewielką formacją skalną, podpłynął w tamto miejsce i przysiadł na ziemi, krzyżując nogi. Zdjął z przedramienia bransoletę, umieszczając ją przed sobą i blokując pomiędzy dwoma kamieniami, a następnie ponownie przywołując magiczny zmysł. Przygotował potrzebne zaklęcia, na wypadek nieoczekiwanej wizyty mężczyzny z wizji, po czym przymknął na chwilę oczy. Gdy je otworzył, jego spojrzenie, pozbawione teraz tęczówek, wbiło się w ochronny przedmiot, skupiając na nim całą swoją uwagę. Uspokoił bicie serca, obniżając jego tempo do minimum i koncentrując się tak długo na bransolecie, aż poza nią nie widział nic więcej.
Wtedy wypowiedział pierwszą formułę i rozpoczął rytuał.

***

Gdy w kilka godzin później wynurzył się obok swojej łodzi, słońce powoli chyliło się już ku zachodowi. Milioner odgarnął wilgotne włosy z oczu i podciągnął się na pokład, kładąc się na nim na plecach i przez chwilę odpoczywając z zamkniętymi oczami, pozwalając by energia Plexusa uzupełniła jego braki. Dopiero po chwili podniósł się na nogi i wytarł ręcznikiem, otwierając sobie kolejne piwo i doprowadzając się do porządku. Do północy miał jeszcze trochę czasu, więc nigdzie nie musiał się spieszyć... Oparł się o burtę i otworzył ponownie swój notatnik oraz stronę NASA, wznawiając swoje poszukiwania i obliczenia. Jeżeli wróci na ląd o 21:00, to powinien mieć aż nadto czasu, żeby zwrócić łódź, przygotować zaklęcia na spotkanie z duchami i udać się do nawiedzonego domostwa.
 
__________________
"I would say that was the cavalry, but I've never seen a line of horses crash into the battle field from outer space before."
Delta jest offline