Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-05-2011, 20:34   #82
Wroblowaty
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Kh'aadz kierował wozem, podążając śladami Golina, który wybierał dla nich drogę. Wolną ręką naciągnął głębiej kaptur na zmęczoną twarz i poprawił spoczywającą na kolanach kuszę. Koncentrował się na otoczeniu, ponurych, zatopionych
w ciemnej nocy i otulonych oddechem pożogi budynkach. Do tego zaczynał siąpić deszcz. Dopiero po chwili zorientował się, że mamroczący do tej pory do rannego konia za jego plecami Andaras, teraz zwracał się do niego.


- Kh’aadz ten twój towarzysz wykazał wyjątkową wdzięczność.-mruknął elf do krasnoluda. Jednocześnie opatrując rannego konia. Z równym zapałem jakby była to same Bestia.
- Hę? - Kh'aadz który dopiero w połowie zaczął nadstawiać ucha, nie do końca rozumiał, do czego pije Andaras. Jeszcze raz poprawił, znowu osuwającą się od podskakującego na bruku wozu kuszę.
-Prawie mnie zaszlachtował w podzięce za uratowanie życia. Oczy mogły być kuglarską sztuczką a ratunek nadszedł konno wiedział to.-marudził oburzony elf wyjaśniając krasnoludowi powód swojego żalu.
-Narwany, oj narwany. A za Bestię to ja mu jeszcze podziękuje w wolnej chwili.- odgrażał się nadal. W myślach widząc już o migreny, bóle zęba i sraczki które zafunduje winowajcy. Tylko tak potrafił odegnać swoje myśli. Bestia, koń będący podarunkiem od jego rodziny, może już nigdy nie pobiec. Ale Kh'aadzo tym ne wiedział, dla niego to był po prostu duży koń.

- Ja Cię znam, zawdzięczam Ci życie, a mimo to sam niekiedy miewam ochotę stuknąć Cię przez łeb. - krasnolud zażartował chcąc uciąć sprawę.
- To nie dziw się Elfie, że Fain, będąc w walce od dłuższego czasu zareagował tak a nie inaczej. Poza tym mówiłem Ci, że z tej przeklętej magii nigdy nic dobrego nie wychodzi. - Kh’aadz odwrócił nieco głowę do siedzącego na wozie Andarasa, aby ten go lepiej słyszał.

- Z resztą, nie narzekaj, mogło być gorzej... - dokończył krasnolud na powrót odwracając się w kierunku jazdy.

-Gorzej? Pewnie tak, mógł mu a co gorsza mnie uciąć nogę. Nie zmienia to faktu że ma przesrane.- pierwszy raz elfowi zdarzyło się użyć takiego określenia.
- Te... Elfie, nie przeginaj... - Kh’aadz znowu się odwrócił na koźle i pogroził sękatym palcem Andarasowi, który nadal nachylał się nad rannym zwierzęciem i gładził je delikatnie po głowie.
- Z Fainem znamy się nie od dziś, głupio wyszło, ale chaos bitwy nie sprzyja dogłębnej analizie i przemyśleniom... Możecie sobie dać po pyskach jeśli taka wola, ale jeśli spróbujesz rzucić na niego jakiś chędożony urok, to ja Cię osobiście zaczaruję tak, że Ci te magiczne sztuczki rzycią wyjdą...- może i Andaras miał prawo do złości, ale wyrównywanie rachunków przy pomocy przeklętych czarów? Tego było by za wiele.
-Takiś mądry, bo to nie twojego konia okaleczył. I to nie ciebie prawie zarąbał, tym swoim toporzyskiem. A ja dla niego karku nadstawiałem.- odciął się elf.
- Nie przesadzaj, nie było tak źle... - odburknął Kh'aadz widząc, że do Andarasa nie może dojść, iż była to jedynie nieszczęśliwa pomyłka...

Przez resztę drogi na zamek, Kh'aadz skoncentrował się bardziej na powożeniu niż na płonnych dyskusjach, jedynie niekiedy dorzucając swoje trzy grosze, wóz toczył się leniwie po brukowanych uliczkach terkocząc i trzęsąc się na boki
pod niemałym ciężarem spoczywającego na nim na wpół martwego konia, nad którym Andaras nadal uskuteczniał swoje czarnoksięstwa. Przed samą bramą prowadzącą na wyspę zamkową, Golin wyprzedził ich nieco i wymienił kilka słów z pełniącymi wartę żołnierzami,
widać miał u nich posłuch, gdyż Ci pospiesznie unieśli kraty i otworzyli wrota, pozwalając całej trójce przejechać w spokoju. Podobna sytuacja miała miejsce przy wrotach samego zamku, dopiero gdy zajechali do sąsiadującej ze stajniami wozowni, Kh'aadz zeskoczył z kozła i pomógł wraz z Golinem Andarasowi i stajennym zciągnąć konia Dearbhail z wozu.

- Ciężkie bydlę... - sapnął krasnolud pomagając ułożyć ranne zwierzę w wymoszczonym świerzym sianem boksie, któryś ze stajennych pobiegł szybko po koniuszego. Krótko potem, dołączyli do nich pozostali towarzysze, którzy jak widać sprawnie uwinęli się ze znalezieniem transportu i przedostaniem się na wyspę. Kh'aadz momentalnie wypatrzył świecącą glacę Faina i z szerokim uśmiechem na ustach podążył szybko na spotkanie przyjaciela.

- Dobrze Cię widzieć druhu! - Kh’aadz podszedł szybkim krokiem do Faina i mocno uściskał jego prawicę.
- Powitać Żelazko! Powitać! - zagrzmiał Fain radosnie usciskując równie mocno wyciągniętą rękę przyjaciela jakby mieli sobie udowodnić kto jest silniejszy lub wytrzymalszy.
- Druhu, niewdzięczniku prędzej.- elf nie przestawał marudzić choć wiedział że całe wydarzenie było zwyczajną pomyłką.
- Zaczynasz gadać zupełnie jak ja... - Kh’aadz rzucił krótko z przekąsem, po czym znowu zwrócił się do przyjaciela. Fain tymczasem spojrzał na elfa strzygąc wąsem i spuścił wzrok jakby zamyslając się.
- No... szkoda kobyłki - bąknął khazad i wzdrygnął się jakby chciał opędzić się od jakiegos wspomnienia bądź natrętnej mysli.
- Właśnie. Już twoje towarzystwo tak na mnie wpływa. A teraz jest was dwóch! - Andaras nie pozostał dłużny.
- Jak ty się wplątałeś w tą kabałę i co robisz w tym przeklętym mieście? - Kh'aadz zaczął dopytywać druha, którego niespodziewał się spotkać w tym zapomnianym przez bogów miejscu.
- No ojciec twój posłańcem mnie zrobił. D’zuina też, ale jego pchnął do Minas Tirith. Ciebie wysłał pierwszego. Potem D’zuina. Potem mnie do Tharbadu. Całkiem niedawno. Ale mu się paliło jak mnie wysyłał! Jakby ten Marroc był ważniejszy od sam nie wiem kogo na ostatnią chwilę! Na wszelki wypadek mówił. Pewnie bał się, że D’zuin zaleje się w trzy rzycie i zapomni gdzie i po co poszedł. - powiedział śmiertelnie poważnie, choć wiadomo było dla tych którzy go znają, że ma takie poczucie humoru.
- A czego posłał to się już przecie domyślasz. - dokończył Fain z rękoma zatknętymi za szeroki pas, znad którego zwisała krągła beczułka brzucha.
- Taaaa... - Kh’aadz przytaknął przeciągle.
- Ty lepiej powiedź czego po Tharbadzie się szwendasz miast na przełęczy płatki śniegu liczyć? - dodał po chwili rudobrody.
- Ehhh, skomplikowana sprawa druhu. - Kh’aadz westchnął przeciągle
- Głównie to przez niego - tutaj skinął głową w stronę stojącego pół kroku obok Andarasa.
- Pech chciał, że mi życie uratował, bo wyłowił z pod lodu i do używalności jako tako przywrócił, to żem mu przyrzekł, że do póki przełęcze nieprzejezdne będą, to będę mu towarzyszył i ratował jego kościsty tyłek w potrzebie... Bym wiedział w co się pakuję, to bym na powrót do tej przeklętej rzeki wskoczył. - Może i nie byli braćmi, ale poczucie humoru obaj khazadzi mieli podobne.
- Taaaaa.... - Fain potężną prawicą pomasował sobie łysą czaszkę. - Mam nadzieję, że przy tym pechowcu i mnie żaden włos z głowy nie spadnie.
- Pechowcu? Uczesniczyłem w wyratowaniu twoje tyłka. Khaadz chociaż honorowo się zachował jak słyszałeś. A ty? Konia mi zarżnałeś niemal. I mnie byś też zarąbał. Ja natomiast wiedząc żeś krasnolud porządny człek i jeszcze druh Khaadza. Ryzykowałem dalej! Nawołując cie do oprzytomnienia i zaprzestania ataku. Pewności nie miałem, mogłeś mi nogę odrąbać. Tylko dlatego że niepewnością napawała cie kuglarska sztuczka. A od ciebie nawet choćby słowa wdzięczności nie usłyszałem Fainie. Bestia była podarunkiem od mojej rodziny. Żywym wspomnieniem domu. - Andaras wyrzucał z siebie kolejne słowa z narastającą irytacją w głosie. Kh'aadz tylko westchnął przeciągle, mając płonną jak się okazało nadzieję, że do elfa dojdzie, że to była nieszczęśliwa pomyłka i zbieg okoliczności, w którym sam miał spory udział.
- No własnie tylko pechowiec uzywa takich mrocznych sztuczek na walczącym khaazadzie. - burknął Fain nie chcą się przyznać do końca, że doznał szoku na widok zmienionej twarzy Andarasa chcąc zwalić choć czesć winy na elfa. - Niebezpiecznie jest pod topór khazada z magią się nawijać... A po prawdzie, to przez omyłkę pechową wziąłem ciebie panie elfie za towarzysza bandy tego kupca, co chciał ten papier wydrzeć on tego drugiego zanim mu łeb prawie skutecznie odrąbali. - łysy krasnolud zręcznie zmienił temat.
- Ludzie kupca nie byli na koniach. Tylko pomoc nadciągająca którą słyszałeś, dodatkowo elfy to nie zbiry i ty dobrze o tym wiesz. Liczyłem na bardziej honorową postawę i tam i tu. Szkoda- elf pokręcił głową.
- Elfie! - Warknął ostrzegawczo Kh’aadz, rzucając Andarasowi jednoznaczne spojrzenie, aby ten szybko ugryzł się w język. Cała rozmowa zaczynała zdecydowanie wymykać się spod kontroli... Nie jest rzeczą rozważną zarzucać khazadom braku honoru. Andaras miał sporo szczęścia, że Fain na miejscu nie wyrżnął go w zęby.
Słowa Andarasa, tak jak spodzieał się tego Kh'aadz, bardzo poważnie wpłynęły na Faina co szybko odbiło się w wyrazie twarzy i zmianie głosu rudobrodego krasnoluda, którego ton choć nadal poważny tym razem był pozbawiony odcienia humorystycznego.
- Trzymaj z dala ode mnie tego swojego nowego przyjaciela, którym się teraz opiekujesz - mruknął Fain przekrzywiając głowę w stronę idącego po korytarzu ramię w ramię Zelaznorękiego.
- Bo jeszcze następnym razem przez omyłkę dokończę to co zacząłem, a że po ziemi już stąpa , to mogę trafić tym razem w odstające ucho. - dokończył.
Elf zrobił poważną minę.
-Do tej pory myślałem że jedynie wdzięczność ci przez gardło nie przechodzi. Ale widzę że groźby przechodzą z nielada łatwością. Hańba to niewątpliwie. - Andaras ewidentnie kusił los.
- Zamilcz... - Kh’aadz poczerwieniały ze złości wycedził przez zęby do elfa.
- Hańbą jest gdy w pysze swojej uczciwe przyznanie się do omyłki znieważa się do braku honoru. - wysyczał kipiący niemal wściekłością Fain. - Więcej na ten temat nie usłyszysz ode mnie elfie.

-Bo i słuchać nie zamierzam. Przyznanie się do omyłki to za mało. Okaleczyłeś mi konia mogłeś zranić i mnie. Życie ci ratowaliśmy a ty mi o omyłkach mówisz. Przeprosiny i zwykłe dziekuje by wystarczyły. - Andaras nie dawał za wygraną i dalej ślepy na przyznanie się Faina do pomyłki domagał się satysfakcji.

- A czy ja cię elfie o pomoc prosiłem? Ten kto rusza z odsiecza tylko by usłyszeć dziękuję mógłby ratować kogo innego jak khazada. My nigdy waszej pomocy nie potrzebowaliśmy i jak widzę nic dobrego z niej i dzisiaj nie wyszło. Teraz już mi oczu nie mydl. Kobyłki szkoda i jak zdechnie to za nią zapłacę i basta. - skwitował poirytowany krasnolud zdecydowanie przyspieszając kroku aby zostawić elfa i Kh'aadza za sobą. To była najłagodniejsza reakcja jakiej Kh'aadz mógł się spodziewać po przyjacielu i doskonale wiedział, że stało się tak tylko i wyłącznie ze względu na to, że Kh'aadz powiedział mu o przysiędze łączącej go z Andarasem. I było mu z tym teraz źle.

-Zwykły nawet człowiek by podziękował a ty kręcisz. Przeprosiny oczekiwałem głównie bo i się należały za podniesienie topora na mnie i ranienie konia. Pieniędzy nie chce. Dla mnie sprawa jest zamknięta. - Andaras powiedział za oddalającym się Fainem, jeszcze bardziej naciągając strunę, Kh'aadz już tego nie wytrzymał, poczekał aż głośno sapiący ze złości Fain oddali się nieco, po czym chwycił Andarasa za rękaw i obrócił w swoją stronę, jednocześnie kiwając palcem, aby ten zbliżył swoją twarz, widać chciał powiedzieć coś, co miało zostać między nimi.

-Tylko mnie nie bij- rzucił elf nachylając się. Miało zabrzmieć jak żart jednak z jego tonu można było wywnioskować że jest pogrążony w żalu. Na nic zdały się jego prośby i żal.

Wykorzystując, fakt, że Andaras zniżył twarz do jego poziomu, Kh’aadz wymierzył mu policzek. Nie silny, bo gdyby się przyłoży, to elf zbierał by zęby z podłogi, walnął tak, żeby porządnie zapiekło i zanim elf się otrząsnął bardziej z szoku niż bólu, powiedział spokojnym, acz stanowczym głosem.
- Przyrzekłem Ci, że będę Cię chronił, nawet przed Tobą samym i to właśnie czynię. Fain nie powybijał Ci zębów tylko i wyłącznie dla tego, że ja tu byłem i powiedziałem mu, jaka przysięga mnie z Tobą wiąże Andarasie. Ale na brody moich przodków... Jeszcze raz poddasz pod wątpliwość honor i dobre imię mojego przyjaciela, to odstąpię mu miejsca.
Po tej przemowie, krasnolud wyciągnął dłoń do nadal oszołomionego druha trzymającego się za poczerwieniały policzek i zapytał spokojnie.
- Zrozumiałeś mnie przyjacielu? - w jego tonie nie było kpiny ani gniewu, mówił jak troskliwy rodzic, który był zmuszony dać dziecku klapsa.

- A teraz ty mnie posłuchaj. Twój towarzysz może mi co najwyżej nagwizdać... - zaczał Andaras.
Widząc, że elf nie do końca pojął to, co Kh’aadz starał mu się przekazać, krasnolud schował wyciągniętą dłoń, pokręcił głową z żalem po czym obrócił się i poszedł dalej korytarzem, zostawiając Andarasa z przemyśleniami. Miał nadzieję, że fizyczny wstrzą przywróci, bądź co bądź, ale jego przyjacielowi trzeźwość myślenia. Ale elf jakby na to nie zwarzając coraz bardziej podnosił głos, by wbić szpile słów w grube i niesłuchające go już plecy oddalającego się krasnoluda.

- Jeśli chce próbować szczęścia. Nie widzę problemu. Mam czary a i na mieczu się znam! Gdybyś nie zauważył nie jestem w najlepszym nastroju. A jego duma nic mnie nie obchodzi. Lekcję zaś tego typu zachowaj dla siebie. Nie rozumiem waszego toku myślenia ani kultury. Wychować to mógłbyś tego gbura. - Elf niemal krzyczał, nie zważając uwagi na przusłuchującą się jego wybuchowi Dearbhail.

Może miał jeszcze coś do powiedzenia może nie. Zamilkł urazę zachował głęboko. Dobrych intencji Khaaza się domyślał. Tak samo jak ciosu który miał nadejść. Mógł go zablokować nie zrobił tego... Dla elfa jednak ważne było to że zamiast zwrócić Fainowi uwagę na jego zachowanie... Khaaz opowiedział się po stronie pobratymca. Był ciekawy jedynie do jakiego stopnia. Odpowiedź otrzymał. Dla Andarsa przyczyny tego kroku ważne nie były.
...
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."

Ostatnio edytowane przez Wroblowaty : 08-05-2011 o 20:36.
Wroblowaty jest offline