Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-05-2011, 23:18   #81
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Bruk to taki dziwny wynalazek, gdy połączyć go z odzianymi w zbroje to słychać ich z bardzo, ale to bardzo daleka. Nawet gdyby próbowali się skradać na paluszkach. Toteż gdy tylko Endymion usłyszał charakterystyczny tupot nadchodzący z uliczki, którą udał się Golin z K`haadzem i Andarasem domyślił się, że za chwilę na plac wbiegnie oddział zbrojnych.
Tak też się stało. Widok jaki ich zastał na placu przerósł ich oczekiwania. Pogrążony w ciemności plac usłany był ciałami zabitych, bruk spływał krwią, a pośrodku tego wszystkiego stały trzy postacie.
Długo zeszło Endymionowi tłumaczenie co tu zaszło, ale gdy sytuacja się wyjaśniła można było przystąpić do działania czyli zbierania rozrzuconej broni i porządkowania ciał. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami Dearbhail krasnolud i strażnik ruszyli szukać wozu na którego można by załadować rannego konia Andarasa. Po znalezieniu odpowiedniego środka transportu wrócili na plac, który był już rozświetlony światłem latarni. Gdy Dearbhail wprowadzała rannego konia na wóz sierżant podał Endymionowi kwit z którego wynikało że zabity kupiec miał dłużnika na sporą sumę pieniędzy. Nie mając pojęcia jakie znaczenie mógł mieć ów incydent z kupcami w roli głównej Endymion postanowił poświęcić mu kilka chwil.

- Pokaż to - sucho rzucił Endymion do strażnika biorąc od niego pokwitowanie zadłużenia. Po krótkiej analizie dokumentu - oczywiście broń zarekwirować na rzecz garnizonu, wiesz kim jest ten drugi kupiec?

- Z tego papierów wynika, że to kupiec miejscowy. Z Tharbadu. - odpowiedział sierżant.

- Jeśli miejscowy to porozmawiaj z nim, może czegoś się dowiesz, w końcu mamy kwiecień roku 251. Czyli termin spłaty zadłużenia. Prawdopodobnie skorzystał z nadarzającej się okazji zabicia udzielającego kredytu i tym samym wykręcił się od spłaty zadłużenia.

- Zajmę się tym rano panie. - powiedział posłusznie, acz niechętnie, bo wiedział, nici ze spania po całonocnej służbie.

Z dokumentu wynikało że zabity kupiec miał dłużnika na tysiąc złotych monet i nadszedł czas spłaty zadłużania. Zatem dla Endymiona sprawa była jasna, choć nie do końca rozumiał po co zabitemu kupcowi była ta broń. Jednak zwarzywszy na okoliczności nie było czasu na zabawę w śledztwo, a mając w pamięci wydarzenia z trupą aktorów w roli głównej nie miał zamiaru pchać się bez potrzeby w żadne dochodzenia i śledztwa.
Gdy tylko ranny w nogę koń znalazł się na wozie ruszyli na zamek. W drodze przez miasto towarzyszyło im kilku zbrojnych. W czasie drogi Endymion nie miał ochoty na rozmowy, jego uwagę pochłonęły ulice Tharbadu. Zgliszcza, barykady, niedogaszone pożary, swąd spalenizny i ślady starć mieszczan. Tak przedstawiał się obraz miasta ogarniętego furią swoich mieszkańców. Negatywne emocje udzielały się nie tylko im, ku zaskoczeniu Endymiona na zamku o mało nie doszło do kłótni Andarasa i Kh`aadza, niewinna wymiana zdań zakończyła się ostrymi deklaracjami, niewiele ich dzieliło od czynów. Zresztą błaha sprawa leżąca u podstaw tego zamieszania tylko utwierdzała strażnika w przekonaniu iż wszystkim udzieliły się nastroje ulicy miasta. Jednak niewiele go to interesowało zważywszy na rewelacje dotyczące truciciela na zamku i otrutych lordów.
Przemierzając korytarze zamku w drodze przed oblicze króla w głowie Endymiona zaczęły układać się w całość elementy układanki, które były do tej pory zupełnie niepozorne.
Cofając się pamięcią do tego wieczora, kiedy płonęły stosy z ciałami zabitymi w karczmie Pod Mostem przypomniał sobie o dwu fiolkach znalezionych w pokoju Makhlera. Nie mając pojęcia do czego mogły być potrzebne te trucizny impresario trupy aktorskiej uznał ten fakt za nieistotny. Jednak postanowił je zabrać je ze sobą. Teraz przekraczając progi komnaty królewskiej docierało do Endymiona jakie znaczenie mógł mieć ten fakt. Klucz do życia otrutych lordów mógł być w jego kieszeni. Wprawdzie obecność nowego znajomego Andarasa z karczmy Haradzkiej wytrąciła Endymiona na moment z rozważań dotyczących niedawnych zajść na zamku i ich powiązań z wydarzeniami z Rhunduru. Nie zważając na to w jak dużym stopniu medyk jest zajęty oraz na resztę obecnych w sali Endymion podchodzi do medyka i stawia na stole dwa małe flakony.

- Są to trucizny znalezione przy człowieku, który mógł by być potencjalnym trucicielem gdyby żył. Ta jest bardzo silna – oświadcza strażnik biorąc jedną z buteleczek w dłoń -niezwykle skuteczna i rzadko spotykana substancja, druga paraliżuje stopniowo otumaniając. Zazwyczaj tą drugą stosuje się dolewając do alkoholu, tak że efekty przypominają u obserwujących i trutego działanie procentów po czym następuje zgon.

Widząc skupienie uwagi medyka na butelkach z truciznami dodaje
- Człowiek przy którym znalazłem te trucizny na pewno był jednym z wielu, on akurat miał pecha, ale komuś innemu się udało. Wysługiwał się okultystą, lub ludziom z Haradu to zapewne ich sprawka. Mam nadzieję, że będzie ci to pomocne.

- Nawet nie wiesz jak bardzo Panie! - niemal krzyknął medyk zbierając ze stołu księgę i fiolki trucizny.

Tłumacząc medykowi co stanowi zawartość małych buteleczek oraz jaką rolę miał odegrać, impresario trupy aktorskiej gdyby nadal żył i gdyby udało mu się dostać na dwór królewski Endymion w pełni pojął do czego miały służyć Makhlerowi te trucizny i jaką rolę miał on do odegrania w tym zamieszaniu. Uświadomił sobie także jak bardzo pewnie poczuli się okultyści i jak bardzo musieli uróść w siłę, aby odważyć się na taki krok. Oraz jak niewiele brakowało aby odkryć ich plany w karczmie Pod Mostem.

Medyk chwycił obie buteleczki i wybiegł z sali, którą opuścili także Valamir i Golin. Sytuacja była bardzo poważna o czym świadczył fakt, iż Andaras został z racji swoich umiejętności zaangażowany w ratowanie otrutych lordów. Oznaczało to, iż otwarcie szkatuły trzeba odłożyć do dnia następnego. Nie ucieszyło to Endymiona, który miał nadzieję, że ta sprawa zostanie wyjaśniona, bo najgorszym co mogło się wydarzyć to pusta szkatuła. A przecież to podejrzewał elf, co ujawnił w rozmowie ze strażnikiem w karczmie Haradzkiej i to obecnie napawało niepokojem Endymiona. Jednak z wyjaśnieniem tej zagadki trzeba jeszcze poczekać, przynajmniej do dnia następnego. Po krótkim spotkaniu z królem większość udała się do przygotowanych dla nich komnat. Endymion zamykając drzwi swojej komnaty miał nadzieję że trochę wypocznie. Po zjedzeniu kolacji nie miał ochoty z nikim rozmawiać, nawet ochota na zaplanowane wcześniej badanie zamku mu przeszła. Zgasił świecę u udał się na spoczynek.

Po rozbudzeniu o poranku dnia następnego Endymion rozpoczął pośpieszne przygotowania do śniadania, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Nie będąc pewnym czy to już śniadanie nadeszło otworzył drzwi i ku jego zdziwieniu w progu pojawiła się twarz dowódcy garnizonu.

- Panie, sierżant, którego wysłałeś do zbadania sprawy kupca zdał raport. Sklep jest zamknięty a kupca nie ma, ani jego rodziny. Ostatnim razem sąsiedzi widzieli ich, to jest kupca i żonę z dziećmi wczoraj wieczorem.

- Cóż można było się domyśleć, że zwinie interes – rzucił Endymion robiąc krok do tyłu i zapraszając dowódcę do środka, krótką chwilę się zastanowił po czym dodał.

- Przepytajcie dokładnie sąsiadów, co widzieli, słyszeli, może mają jakąś rodzinę w mieście lub niedaleko poza nim. Sprawdzicie to dokładnie może natraficie na jakiś trop - kolejna krótka przerwa - Miasto zamknięte więc muszą gdzieś tu być....może ich ciała gdzieś leżą na ulicy, bo równie dobrze mogli paść ofiarą nocnych zamieszek, lub stoją pod bramą czekając otwarcia miasta. A w ogóle jak przedstawia się sytuacja w mieście?

- Dobrze zajmiemy się tym. Zlecę moim ludziom jeszcze raz przepytać sąsiadów. Wiemy jak wygląda z opisu przesłuchanych. A w mieście poranek jest dość spokojny. Aż za spokojny chyba. Zwiadowcy donoszą, że pierwsze oddziały Dunlandczyków zbliżają się do miasta. Ludność z okolicznych wiosek częściowo uchodzi przed nimi zbiera się pod miastem. Sprawdzamy wszystkich i wpuszczamy. Na szczęście nie ma doniesień o ataku Dunlandu na wioski. Nic nie palą i nie grabią... - powiedział oficer.

-To akurat dziwne, jak na Dunlandczyków. Jak czegoś się dowiecie o kupcu poinformujcie mnie. I dopilnuj aby pokwitowanie zadłużenia nie zginęło bo to najważniejszy dowód, właściwie jedyny poza naocznymi świadkami zajścia – powiedział Endymion

- Tak jest! - rzucił dowódca garnizonu i obrócił się na pięcie.

Endymion zamknął drzwi za wychodzącym dowódcą garnizonu, dzień zapowiadał się bardzo ciekawie. Zaraz po śniadaniu, oczekując na spotkanie z królem wybrał się na spacer po zamku w celu poznania dokładniej jego licznych ganków i krużganków.
 
ThRIAU jest offline  
Stary 08-05-2011, 20:34   #82
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Kh'aadz kierował wozem, podążając śladami Golina, który wybierał dla nich drogę. Wolną ręką naciągnął głębiej kaptur na zmęczoną twarz i poprawił spoczywającą na kolanach kuszę. Koncentrował się na otoczeniu, ponurych, zatopionych
w ciemnej nocy i otulonych oddechem pożogi budynkach. Do tego zaczynał siąpić deszcz. Dopiero po chwili zorientował się, że mamroczący do tej pory do rannego konia za jego plecami Andaras, teraz zwracał się do niego.


- Kh’aadz ten twój towarzysz wykazał wyjątkową wdzięczność.-mruknął elf do krasnoluda. Jednocześnie opatrując rannego konia. Z równym zapałem jakby była to same Bestia.
- Hę? - Kh'aadz który dopiero w połowie zaczął nadstawiać ucha, nie do końca rozumiał, do czego pije Andaras. Jeszcze raz poprawił, znowu osuwającą się od podskakującego na bruku wozu kuszę.
-Prawie mnie zaszlachtował w podzięce za uratowanie życia. Oczy mogły być kuglarską sztuczką a ratunek nadszedł konno wiedział to.-marudził oburzony elf wyjaśniając krasnoludowi powód swojego żalu.
-Narwany, oj narwany. A za Bestię to ja mu jeszcze podziękuje w wolnej chwili.- odgrażał się nadal. W myślach widząc już o migreny, bóle zęba i sraczki które zafunduje winowajcy. Tylko tak potrafił odegnać swoje myśli. Bestia, koń będący podarunkiem od jego rodziny, może już nigdy nie pobiec. Ale Kh'aadzo tym ne wiedział, dla niego to był po prostu duży koń.

- Ja Cię znam, zawdzięczam Ci życie, a mimo to sam niekiedy miewam ochotę stuknąć Cię przez łeb. - krasnolud zażartował chcąc uciąć sprawę.
- To nie dziw się Elfie, że Fain, będąc w walce od dłuższego czasu zareagował tak a nie inaczej. Poza tym mówiłem Ci, że z tej przeklętej magii nigdy nic dobrego nie wychodzi. - Kh’aadz odwrócił nieco głowę do siedzącego na wozie Andarasa, aby ten go lepiej słyszał.

- Z resztą, nie narzekaj, mogło być gorzej... - dokończył krasnolud na powrót odwracając się w kierunku jazdy.

-Gorzej? Pewnie tak, mógł mu a co gorsza mnie uciąć nogę. Nie zmienia to faktu że ma przesrane.- pierwszy raz elfowi zdarzyło się użyć takiego określenia.
- Te... Elfie, nie przeginaj... - Kh’aadz znowu się odwrócił na koźle i pogroził sękatym palcem Andarasowi, który nadal nachylał się nad rannym zwierzęciem i gładził je delikatnie po głowie.
- Z Fainem znamy się nie od dziś, głupio wyszło, ale chaos bitwy nie sprzyja dogłębnej analizie i przemyśleniom... Możecie sobie dać po pyskach jeśli taka wola, ale jeśli spróbujesz rzucić na niego jakiś chędożony urok, to ja Cię osobiście zaczaruję tak, że Ci te magiczne sztuczki rzycią wyjdą...- może i Andaras miał prawo do złości, ale wyrównywanie rachunków przy pomocy przeklętych czarów? Tego było by za wiele.
-Takiś mądry, bo to nie twojego konia okaleczył. I to nie ciebie prawie zarąbał, tym swoim toporzyskiem. A ja dla niego karku nadstawiałem.- odciął się elf.
- Nie przesadzaj, nie było tak źle... - odburknął Kh'aadz widząc, że do Andarasa nie może dojść, iż była to jedynie nieszczęśliwa pomyłka...

Przez resztę drogi na zamek, Kh'aadz skoncentrował się bardziej na powożeniu niż na płonnych dyskusjach, jedynie niekiedy dorzucając swoje trzy grosze, wóz toczył się leniwie po brukowanych uliczkach terkocząc i trzęsąc się na boki
pod niemałym ciężarem spoczywającego na nim na wpół martwego konia, nad którym Andaras nadal uskuteczniał swoje czarnoksięstwa. Przed samą bramą prowadzącą na wyspę zamkową, Golin wyprzedził ich nieco i wymienił kilka słów z pełniącymi wartę żołnierzami,
widać miał u nich posłuch, gdyż Ci pospiesznie unieśli kraty i otworzyli wrota, pozwalając całej trójce przejechać w spokoju. Podobna sytuacja miała miejsce przy wrotach samego zamku, dopiero gdy zajechali do sąsiadującej ze stajniami wozowni, Kh'aadz zeskoczył z kozła i pomógł wraz z Golinem Andarasowi i stajennym zciągnąć konia Dearbhail z wozu.

- Ciężkie bydlę... - sapnął krasnolud pomagając ułożyć ranne zwierzę w wymoszczonym świerzym sianem boksie, któryś ze stajennych pobiegł szybko po koniuszego. Krótko potem, dołączyli do nich pozostali towarzysze, którzy jak widać sprawnie uwinęli się ze znalezieniem transportu i przedostaniem się na wyspę. Kh'aadz momentalnie wypatrzył świecącą glacę Faina i z szerokim uśmiechem na ustach podążył szybko na spotkanie przyjaciela.

- Dobrze Cię widzieć druhu! - Kh’aadz podszedł szybkim krokiem do Faina i mocno uściskał jego prawicę.
- Powitać Żelazko! Powitać! - zagrzmiał Fain radosnie usciskując równie mocno wyciągniętą rękę przyjaciela jakby mieli sobie udowodnić kto jest silniejszy lub wytrzymalszy.
- Druhu, niewdzięczniku prędzej.- elf nie przestawał marudzić choć wiedział że całe wydarzenie było zwyczajną pomyłką.
- Zaczynasz gadać zupełnie jak ja... - Kh’aadz rzucił krótko z przekąsem, po czym znowu zwrócił się do przyjaciela. Fain tymczasem spojrzał na elfa strzygąc wąsem i spuścił wzrok jakby zamyslając się.
- No... szkoda kobyłki - bąknął khazad i wzdrygnął się jakby chciał opędzić się od jakiegos wspomnienia bądź natrętnej mysli.
- Właśnie. Już twoje towarzystwo tak na mnie wpływa. A teraz jest was dwóch! - Andaras nie pozostał dłużny.
- Jak ty się wplątałeś w tą kabałę i co robisz w tym przeklętym mieście? - Kh'aadz zaczął dopytywać druha, którego niespodziewał się spotkać w tym zapomnianym przez bogów miejscu.
- No ojciec twój posłańcem mnie zrobił. D’zuina też, ale jego pchnął do Minas Tirith. Ciebie wysłał pierwszego. Potem D’zuina. Potem mnie do Tharbadu. Całkiem niedawno. Ale mu się paliło jak mnie wysyłał! Jakby ten Marroc był ważniejszy od sam nie wiem kogo na ostatnią chwilę! Na wszelki wypadek mówił. Pewnie bał się, że D’zuin zaleje się w trzy rzycie i zapomni gdzie i po co poszedł. - powiedział śmiertelnie poważnie, choć wiadomo było dla tych którzy go znają, że ma takie poczucie humoru.
- A czego posłał to się już przecie domyślasz. - dokończył Fain z rękoma zatknętymi za szeroki pas, znad którego zwisała krągła beczułka brzucha.
- Taaaa... - Kh’aadz przytaknął przeciągle.
- Ty lepiej powiedź czego po Tharbadzie się szwendasz miast na przełęczy płatki śniegu liczyć? - dodał po chwili rudobrody.
- Ehhh, skomplikowana sprawa druhu. - Kh’aadz westchnął przeciągle
- Głównie to przez niego - tutaj skinął głową w stronę stojącego pół kroku obok Andarasa.
- Pech chciał, że mi życie uratował, bo wyłowił z pod lodu i do używalności jako tako przywrócił, to żem mu przyrzekł, że do póki przełęcze nieprzejezdne będą, to będę mu towarzyszył i ratował jego kościsty tyłek w potrzebie... Bym wiedział w co się pakuję, to bym na powrót do tej przeklętej rzeki wskoczył. - Może i nie byli braćmi, ale poczucie humoru obaj khazadzi mieli podobne.
- Taaaaa.... - Fain potężną prawicą pomasował sobie łysą czaszkę. - Mam nadzieję, że przy tym pechowcu i mnie żaden włos z głowy nie spadnie.
- Pechowcu? Uczesniczyłem w wyratowaniu twoje tyłka. Khaadz chociaż honorowo się zachował jak słyszałeś. A ty? Konia mi zarżnałeś niemal. I mnie byś też zarąbał. Ja natomiast wiedząc żeś krasnolud porządny człek i jeszcze druh Khaadza. Ryzykowałem dalej! Nawołując cie do oprzytomnienia i zaprzestania ataku. Pewności nie miałem, mogłeś mi nogę odrąbać. Tylko dlatego że niepewnością napawała cie kuglarska sztuczka. A od ciebie nawet choćby słowa wdzięczności nie usłyszałem Fainie. Bestia była podarunkiem od mojej rodziny. Żywym wspomnieniem domu. - Andaras wyrzucał z siebie kolejne słowa z narastającą irytacją w głosie. Kh'aadz tylko westchnął przeciągle, mając płonną jak się okazało nadzieję, że do elfa dojdzie, że to była nieszczęśliwa pomyłka i zbieg okoliczności, w którym sam miał spory udział.
- No własnie tylko pechowiec uzywa takich mrocznych sztuczek na walczącym khaazadzie. - burknął Fain nie chcą się przyznać do końca, że doznał szoku na widok zmienionej twarzy Andarasa chcąc zwalić choć czesć winy na elfa. - Niebezpiecznie jest pod topór khazada z magią się nawijać... A po prawdzie, to przez omyłkę pechową wziąłem ciebie panie elfie za towarzysza bandy tego kupca, co chciał ten papier wydrzeć on tego drugiego zanim mu łeb prawie skutecznie odrąbali. - łysy krasnolud zręcznie zmienił temat.
- Ludzie kupca nie byli na koniach. Tylko pomoc nadciągająca którą słyszałeś, dodatkowo elfy to nie zbiry i ty dobrze o tym wiesz. Liczyłem na bardziej honorową postawę i tam i tu. Szkoda- elf pokręcił głową.
- Elfie! - Warknął ostrzegawczo Kh’aadz, rzucając Andarasowi jednoznaczne spojrzenie, aby ten szybko ugryzł się w język. Cała rozmowa zaczynała zdecydowanie wymykać się spod kontroli... Nie jest rzeczą rozważną zarzucać khazadom braku honoru. Andaras miał sporo szczęścia, że Fain na miejscu nie wyrżnął go w zęby.
Słowa Andarasa, tak jak spodzieał się tego Kh'aadz, bardzo poważnie wpłynęły na Faina co szybko odbiło się w wyrazie twarzy i zmianie głosu rudobrodego krasnoluda, którego ton choć nadal poważny tym razem był pozbawiony odcienia humorystycznego.
- Trzymaj z dala ode mnie tego swojego nowego przyjaciela, którym się teraz opiekujesz - mruknął Fain przekrzywiając głowę w stronę idącego po korytarzu ramię w ramię Zelaznorękiego.
- Bo jeszcze następnym razem przez omyłkę dokończę to co zacząłem, a że po ziemi już stąpa , to mogę trafić tym razem w odstające ucho. - dokończył.
Elf zrobił poważną minę.
-Do tej pory myślałem że jedynie wdzięczność ci przez gardło nie przechodzi. Ale widzę że groźby przechodzą z nielada łatwością. Hańba to niewątpliwie. - Andaras ewidentnie kusił los.
- Zamilcz... - Kh’aadz poczerwieniały ze złości wycedził przez zęby do elfa.
- Hańbą jest gdy w pysze swojej uczciwe przyznanie się do omyłki znieważa się do braku honoru. - wysyczał kipiący niemal wściekłością Fain. - Więcej na ten temat nie usłyszysz ode mnie elfie.

-Bo i słuchać nie zamierzam. Przyznanie się do omyłki to za mało. Okaleczyłeś mi konia mogłeś zranić i mnie. Życie ci ratowaliśmy a ty mi o omyłkach mówisz. Przeprosiny i zwykłe dziekuje by wystarczyły. - Andaras nie dawał za wygraną i dalej ślepy na przyznanie się Faina do pomyłki domagał się satysfakcji.

- A czy ja cię elfie o pomoc prosiłem? Ten kto rusza z odsiecza tylko by usłyszeć dziękuję mógłby ratować kogo innego jak khazada. My nigdy waszej pomocy nie potrzebowaliśmy i jak widzę nic dobrego z niej i dzisiaj nie wyszło. Teraz już mi oczu nie mydl. Kobyłki szkoda i jak zdechnie to za nią zapłacę i basta. - skwitował poirytowany krasnolud zdecydowanie przyspieszając kroku aby zostawić elfa i Kh'aadza za sobą. To była najłagodniejsza reakcja jakiej Kh'aadz mógł się spodziewać po przyjacielu i doskonale wiedział, że stało się tak tylko i wyłącznie ze względu na to, że Kh'aadz powiedział mu o przysiędze łączącej go z Andarasem. I było mu z tym teraz źle.

-Zwykły nawet człowiek by podziękował a ty kręcisz. Przeprosiny oczekiwałem głównie bo i się należały za podniesienie topora na mnie i ranienie konia. Pieniędzy nie chce. Dla mnie sprawa jest zamknięta. - Andaras powiedział za oddalającym się Fainem, jeszcze bardziej naciągając strunę, Kh'aadz już tego nie wytrzymał, poczekał aż głośno sapiący ze złości Fain oddali się nieco, po czym chwycił Andarasa za rękaw i obrócił w swoją stronę, jednocześnie kiwając palcem, aby ten zbliżył swoją twarz, widać chciał powiedzieć coś, co miało zostać między nimi.

-Tylko mnie nie bij- rzucił elf nachylając się. Miało zabrzmieć jak żart jednak z jego tonu można było wywnioskować że jest pogrążony w żalu. Na nic zdały się jego prośby i żal.

Wykorzystując, fakt, że Andaras zniżył twarz do jego poziomu, Kh’aadz wymierzył mu policzek. Nie silny, bo gdyby się przyłoży, to elf zbierał by zęby z podłogi, walnął tak, żeby porządnie zapiekło i zanim elf się otrząsnął bardziej z szoku niż bólu, powiedział spokojnym, acz stanowczym głosem.
- Przyrzekłem Ci, że będę Cię chronił, nawet przed Tobą samym i to właśnie czynię. Fain nie powybijał Ci zębów tylko i wyłącznie dla tego, że ja tu byłem i powiedziałem mu, jaka przysięga mnie z Tobą wiąże Andarasie. Ale na brody moich przodków... Jeszcze raz poddasz pod wątpliwość honor i dobre imię mojego przyjaciela, to odstąpię mu miejsca.
Po tej przemowie, krasnolud wyciągnął dłoń do nadal oszołomionego druha trzymającego się za poczerwieniały policzek i zapytał spokojnie.
- Zrozumiałeś mnie przyjacielu? - w jego tonie nie było kpiny ani gniewu, mówił jak troskliwy rodzic, który był zmuszony dać dziecku klapsa.

- A teraz ty mnie posłuchaj. Twój towarzysz może mi co najwyżej nagwizdać... - zaczał Andaras.
Widząc, że elf nie do końca pojął to, co Kh’aadz starał mu się przekazać, krasnolud schował wyciągniętą dłoń, pokręcił głową z żalem po czym obrócił się i poszedł dalej korytarzem, zostawiając Andarasa z przemyśleniami. Miał nadzieję, że fizyczny wstrzą przywróci, bądź co bądź, ale jego przyjacielowi trzeźwość myślenia. Ale elf jakby na to nie zwarzając coraz bardziej podnosił głos, by wbić szpile słów w grube i niesłuchające go już plecy oddalającego się krasnoluda.

- Jeśli chce próbować szczęścia. Nie widzę problemu. Mam czary a i na mieczu się znam! Gdybyś nie zauważył nie jestem w najlepszym nastroju. A jego duma nic mnie nie obchodzi. Lekcję zaś tego typu zachowaj dla siebie. Nie rozumiem waszego toku myślenia ani kultury. Wychować to mógłbyś tego gbura. - Elf niemal krzyczał, nie zważając uwagi na przusłuchującą się jego wybuchowi Dearbhail.

Może miał jeszcze coś do powiedzenia może nie. Zamilkł urazę zachował głęboko. Dobrych intencji Khaaza się domyślał. Tak samo jak ciosu który miał nadejść. Mógł go zablokować nie zrobił tego... Dla elfa jednak ważne było to że zamiast zwrócić Fainowi uwagę na jego zachowanie... Khaaz opowiedział się po stronie pobratymca. Był ciekawy jedynie do jakiego stopnia. Odpowiedź otrzymał. Dla Andarsa przyczyny tego kroku ważne nie były.
...
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."

Ostatnio edytowane przez Wroblowaty : 08-05-2011 o 20:36.
Wroblowaty jest offline  
Stary 08-05-2011, 20:37   #83
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Kh'aadz nie zdążył dogonić Faina przed wejściem na salę audiencyjną, gdzie znowu stanęli przed obliczem króla. Gdy Fain przekazał Eldarionowi wiadomość z Khazad-Dum, Kh'aadz zaczął powżnie zastanawiać się, czy i jego przesyłka poza radosnymi wieściami, nie zawiera podobnego, ostrzerzenia... Nie wątpił, że jest to prawdą, nikt nie wysyłał by takich ostrzeżeń dla żartu, a zwłaszcza krasnoludy, co dodatkowo zazębiało się z informacjami, jakimi podzielił się z nim Andaras. Świat rzeczywiście znowu stawał w obliczu wielkiej wojny. Lecz nie wojny o bogactwa czy ziemie... Wojny o przetrwanie. Król szybko ich odprawił, a Kh'aadz nie miał nic przeciwko temu. Szybko udał się do wyznaczonej dla niego komnaty, zmył z siebie bród walki i smród zakrzepłej krwi, po czym zasnął przeklinając głupotę i zadziorność Andarasa, który widać nie zamierzał oszczędzać nadszarpniętych
już nerwów krasnoluda, pukając do jego drzwi w środku nocy...

-Od razu mówię że przychodzę z głębszych pobudek. Życie księcia wisi na włosku. By mu pomóc potrzebuje pewnej rzeczy... - Andaras nie czekał na zaproszenie przepychając się obok Kh'aadza do jego pokoju.
- Którą mam nadzieje pomożesz mi zdobyć.- kontynuował zimnym, zupełnie nie ugodowym tonem nie czekając na reakcję Khaaza na jego widok.
- W dużym skrócie kontynuował mijając oszołomionego krasnoluda i zamykając drzwi: Od medyka wiem że na zamku był wcześniej Animista. Zaś od majordomusa że podpadł on Lordowi Marocowi. Ten będąc chorym sadystą zamurował go żywcem w lochach razem z jego księgą czarów. Trzeba tam zejść, przesunąć cholernie wielki głaz i dostać się do księgi. - Elf terkotał jak nakręcony, nie pozostawiając czasu na wtrącenie się w jego słowotok.
- A potem z jej pomocą wyrecytować kilka frazesów które mają dużą szansę pomóc Księciu... Recytowaniem zajmę się ja przesuwaniem ty i najlepiej Fain to nie mała skała. Majordomus przestrzegł mnie że o tajnym miejscu kazi wie niewielu miejscowych żółnierzy. I by uniknąć dalszych dezercji i buntu lepiej by tak zostało. Ci zaś co wiedzą raczej nie będą skorzy do pomocy. Najlepiej zatem byłoby to zrobić po cichu i w towarzystwie jak najmniejszej grupy. Zatem pomyślałem o tobie i Fainie. Los księcia dalej jest niepewny... Piszesz się na małą wycieczkę? - Dopiero po tej przydługiej przemowie zamilkł na chwilę czekając na odpowiedź, jego oczy jednak za nic nie chciały spotkać się ze wzrokiem Kh'aadza.
- Nadzieję mozesz sobie mieć, ale niby czemu miało by to mnie a tym bardziej Faina obchodzic? -Kh'aadz odzyskał razon i założył ręce na piersi.
- Chcesz sobie ratować książąt i księżniczki, twoja rzecz. - zakończył niemal warcząc.
- Chcesz go mieć na sumieniu? - zapytał niby niewinnie elf.
- Ja go nie otrułem - krasnolud odparł w podobnym tonie.
- Uważasz że odmówienie pomocy umierającemu to coś innego? - elf skrzyżował tym razem ręce.
- Nie przypominam sobie aby mnie prosił o pomoc. - Krasnolud wspinał się na wyżyny upartości i grubiaństwa.
- A czy to coś zmienia? Jeśli ktoś kona a ty możesz mu pomóc. Odmówisz pomocy tylko dlatego że nie poprosił? I dyskretnie miniesz fakt że jest nieprzytomny? - elf wiedział że Khaaz podroczyć się musi. Ale się zgodzi. Tak samo jak on sam. Obaj jeszcze nie zapomnieli o kłótni z korytarza. - Tym razem również elf ugryzł się w język. Ani słowem nie powiedział że to nie honorowe.
- Dalej mi się to nie widzi, skoro go zamurowali żywcem, to już zdechł, a zamek jest na wyspie i dam sobie ręką uciąć, że podziemia są zawilgocone jeśli nie zalane, a to znaczy, że książka dawno się rozsypała. Poza tym, wątpię, żeby Fain miał ochotę pomagać Ci w czymkolwiek po tym jak go potraktowałeś. - Kh'aadz nie dawał za wygraną.
- Mnie? Nie nie on pomoże tobie albo księciu. Ty zaś księciu choćby ze względu na h.. cholernie męczące po pewnym czasie sumienie. Mnie w to nie mieszaj... Ja tu tylko sprzątam. Księgi magiczne zaś są bardziej wytrzymałe nic ci się zdaje. Zresztą nic nam nie szkodzi. Możemy siedzieć i patrzeć... Zdechnie ten książe nie zdechnie. Albo chociaż spróbować mu jeszcze dodatkowo pomóc. To jak idziesz czy marudzisz dalej? - Andaras kombinował jak przysłowiowy koń pod górę...
- Wierz mi, moje sumienie by nie ucierpiało... Chciałeś coś jeszcze czy tylko takimi pierdołąmi mi rzyć po nocy zawracasz? - Khaadz dawał wyraźnie do zrozumienia, że nie da się oddzielić wydarzeń, które miały miejsce wieczorem a chwilą obecną, a próby elfa aby tak czynić coraz bardziej go irytowały.
Andaras tylko zmarszczył czoło na te słowa.
- Nie to nie.- wzruszył ramionami. I ruszył z powrotem ku drzwiom.
- W jednym Ci przyznam rację Elfie... Jesteś uparty jak osioł... - Kh'aadz rzucił do pleców Andarasa.
- Andaras tylko uśmiechnął się pod nosem słysząc słowa krasnoluda. Mógł sobie na to pozwolić stojąc do krasnoluda plecami. -A ty to niby nie?
- Odsuniemy ten kamień, ale nie licz na nic więcej... - powiedział widząc, że elf się zatrzymał w pół kroku.
- I jeśli lubisz swoje zęby, lepiej nie odzywaj się więcej do Faina. - poradził jeszcze przyjacielowi.
- Fain to dla mnie powietrze. A z powietrzem się nie rozmawia więc nie widzę problemu- jedno Animista wiedział na pewno. Książę jeśli wyżyje leży mu podwójnie. I to bardziej za tą przeprawę.
- Lepiej żebyś szybko nabrał rozumu. - Kh'aadz odrzekł nad wyraz poważnie.
- A teraz zabieraj stąd swój chudy tyłek, zanim się rozmyślę.

Po tej rozmowie Kh'aadz ociągając się nieco ruszył by zapukać do drzwi Faina. Przyjaciel, co było do przewidzenia spał jak zabity pochrapując niczym smok. Ale rodzina Kh'aadza nie na darmo nosiła nazwisko Żelaznorękich, gdy drzwi pod ciężkim łomotem grubych jak bochny chleba dłoni krasnoluda o mało co nie wyleciały z framugi, chrapanie po drugiej stronie urwało się zastąpione momętalnie donośnymi przekleństwami. Po kilku sekundach w drzwiach stanął dzierżący w dłoni topór i odziany jedynie w portki Fain, syn Molina.
Kh'aadz bez zbędnych słów wszedł do pokoju przyjaciela i stuknął o blat drewnianego stołu dwoma kubkami i gąsiorkiem dobrej gorzałki, w którą zaopatrzył się korzystając z lordowskich zapasów. Pochmurne dotąd oblicze Faina pojaśniało jak nieprzymierzając majowa jutrzenka...
Po dwudziestu minutach, rozumy krasnoludów nadal były ostre niczym żeleźdźca ich najlepszych toporów, lecz nosy już czerwonawe niczym kwitnące maki, a dwulitrowy gąsiorek prawie pusty.

...
- Dałeś mu po gębie? - zdziwił się Fain lekko rozbawiony polewając sprawnie.
- Należało mu się. - odburknął Kh'aadz wychylając swój kubek do dna. Fain jakby na potwierdzenie beknął głośno, zanosząc się znowu śmiechem i klepiąc Kh'aadza po ramieniu.
- To jak, pójdziesz z nami? - Żelaznoręki zapytał przyjaciela jednocześnie polewając według kolejności.
- Jeszcze za mało wypiłem żeby mu nie poodgryzać tych sterczących uszu jak go tylko zobaczę. - rzucił jak zwykle poważnym tonem, wychylając kolejny kubek.
- Pierwszy raz widziałem, żeby się tak pieklił... widać lubi tą swoją kobyłę...
- Jak dla mnie może ją nawet po nocach chędorzyć i jej szeptać czułe słówka. Pieprzony kabanos...- oburzył się na wspomnienie powodu całego zajścia Fain.
- Ale drugi raz przepraszał za to nie będę. - dokończył już spokojniej, kończąc kolejny kubek i dla podkreślenia nieodwołalności swojego zdania stuknął nim głośno o blat.
- To jak będzie? Idziemy? - zapytał Kh'aadz zanosząc się śmiechem i pokazując Fainowi, że w gąsiorku nie zostało ani kropli wyborowego napoju.
- Eeeh Szlag by to trafił...- żąchnął się rudobrody, niewiedzieć czy bardziej na brak gorzałki, czy na wspomnienie Andarasa.
- Ale niech się do mnie nawet nie odzywa! - warknął unosząc ostrzegawczo palec.
- Załatwione brachu. - Zapewnił go Kh'aadz wymierzając przyjacielskiego kuksańca w ramię Faina.
...

Do podziemi zchodzili w milczeniu odprowadzani ciekawskimi, bądź znacznie częściej obłąkanymi spojrzeniami "rezydentów" tej części zamku, nie zaczepiali nikogo i tego samego chcieli w zamian, choć czasami
potępieńcze wycie tych, którzy jeszcze mieli na to siły wywoływało na ich plecach nieprzyjemne ciarki. Uprzedzony przez Kh'aadza Andaras nie odzywał się do Faina, a nawet starał się na niego nie patrzyć,
aby za wszelką cenę uniknąć pretekstu do kolejnej, tym razem być może bardziej żarliwej i bezpośredniej dyskusji w któej padło by wiele mocnych argumentów siły. Gdy dotarli na miejsce a ich oczom ukazał się dwumetrowej wysokości
niemal idealnie okrągły płąski głaz wkomponowany w ścianę, z której wystawał na prawie pół metra, cała czwórka zatrzymała się przyglądając się przeszkodzie, stojącej im na drodze. Głaz był inny niż otaczające go skały, widać, ktoś musiał go tu przytargać
a to nielada wyzwanie... A skoro ktoś zadał sobie tyle trudu, by go tu umieścić, to zapewne zwykłe łomy i krzepa nie wystarczą... O czym przekonali się po 5 minutach bezowocnych prób usunięcia głazu z drogi.
- I co teraz? - zapytał nieco rozczarowany Andaras.
- Teraz się odsuwacie i nie przeszkadzacie... To fachowa robota, więc wymaga fachowego podejścia. - odparł nieco pouczającym tonem Kh'aadz wyciągając nadziak i badając uważnie sam głaz jak i ściany i podłogę wokół niego, ostukując od czasu do czasu niektóre fragmenty.
Fain również zakrzątnął się ochoczo przy blokującym przejście kamiennym bloku, ciesząc się, że robota nie skończyła się tylko na zwykłym fizycznym wysiłku, ale stanowić będzie nielada wyzwanie. Kh'aadz oczyścił podłogę w okolicy głazu szukając śladów przesówania tak dużej masy,
Co chwila wymieniali się z Fainem spostrzeżeniami w swoim ojczystym języku, nie dla tego by wykluczyć innych z rozmowy, po prostu mowa ludzi nie miała odpowiedniej ilości fachowego słownictwa dotyczącego murarki i kamieniarstwa. Dwie krasnoludzkie głowy, zaczęły wytęrzoną pracę, nad usunięciem tego dużego głazu... KApiąca po nim woda, dawała nadzieję, że choć część zaprawy została wypłukana, lub skruszała, był to obiecujący dla obu khazadów ślad, którym postanowili podążyć
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
Stary 09-05-2011, 11:36   #84
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Na zamku na spotkaniu z królem

Sala Audiencyjna w której obecni byli Valamir Telasaar, Andaras, Kh’aadz, Dearbhail, Endymion, Fain, Golin, Eldarion, Argar, medyk, majordomus, dowódca garnizonu, strażnicy

Andaras wchodząc na widok Perły tylko uniósł brew, w pytającym geście. Zamiast wyjaśnień, usłyszał jedynie że Perła chce rozmawiać z Golinem. Najlepiej w cztery oczy. W co on u diabła gra?... Cóż co by to nie było, mam nadzieję że nie będzie to sztylet w plecy.- pomyślał Animista. Choć obecność Perły tutaj nie mogła wróżyć nic dobrego.... Elf jednak nie miał na to wpływu. Pozostawało się zatem z tym pogodzić. Przynajmniej póki co....

- Dobrze zgadłeś panie.- elf uśmiechnął się do króla. - Jam jest Andaras, Animista.

- Skąd jestes Andarasie Animisto? Nie kojarzę ani twojego imienia ani twej twarzy z Ithilien. Czyżby z Greenwood? - pytał Eldarion podchodząc bliżej.

- Nie panie nie znam swego ojca. Nie pochodzę z tych głównych osad elfich. Wychowywała mnie ludzka matka. Kto wie może jest on gdzieś tam..-zamyślił się. Po chwili jednak dodał. Ponoć sprawa w jakiej mnie wezwano jest pilna. Przejdźmy zatem od razu do rzeczy. Oto jest panie przedmiot waszych gorliwych poszukiwań.- powiedział Andaras. Wykładając na najbliższy stół pudełko. Odwijając jednocześnie z kawałka materiału w jakie je zawinął.

- Tak, sprawa jest pilna Andarasie. Skoro jednak czekaliśmy tak długo na ten przedmiot, poczekamy i jeszcze chwilę. Mamy na zamku lorda, któremu potrzebna jest natychmiastowa pomoc leczniczej magii. - powiedział Eldarion odbierając pudełko. - Jeśli potrafisz, to twoja pomoc jest konieczna.

- Skoro moje talenty się przydadzą. Z przyjemnością pomogę potrzebującemu.

- Bardzo dobrze. - król podziękował spojrzeniem. - Majordomus poprowadzi cię do zatrutego lorda.

Nim wyszli Andaras usłyszał jeszcze...

- Endymionie, Kh’aadzu Żelaznoręki, Dearbhail wojowniczko Rohanu i tobie... - zawiesił głos patrząc na łysego khazada.
- Fainie. - mruknął pod wąsem krasnolud pochylając lekko czoło.
- Fainie z Morii. - król uśmiechnął się smutno. - Dziękuję. - powiedział patrząc na wasze umorusane krwią i zmęczone twarze. - Mrok nadciąga z północy a jego pierwszy cien padł na Tharbad dzisiejszego dnia. Lord Marroc i lord Derufin nie żyją. Książę Dol Amroth walczy o życie. Teraz idźcie do komnat, które zostały już dla was przygotowane. Odpocznijcie i odświeżcie się. Jutro zajmiemy się sprawą artefaktu. - powiedział unosząc lekko do góry trzymany w ręku przedmiot.

Majordomus poprowadził go komnaty zajmowanej przez ofiarę. Nie tracąc czasu ani nie zwlekając.

- Lord Adrahilas padł ofiarą truciciela. - powiedział majordomus do Andarasa. - Medyk orzekł, że do czasu kiedy upora się z lekarstwem bardzo pomoże choremu magia. Z lorda z każdą chwilą ucieka życie. - dokończył smutno zarządca zamkowy.

- A lordowie Marroc i Derufin otruci. - wyszeptał pobladły.

Andaras przypomniał sobie swoje wysiłki przy Thurgu. Wiedział że amulet mu nie pomoże. Thurg konał z jego pomocą bardzo długo. A i tam był cień szansy na ratunek. Utrzymanie przy życiu Lorda i choć częściowe oczyszczenie go z trucizny leżało w zasięgu jego możliwości. Tym razem nie będzie głupi nie skorzysta z amuletu.

-Zajmę się nim. Czy poza Lordem ktoś jeszcze z otrutych żyw i pomocy potrzebuje?

- Podobno jeszcze król pił z tych samych dzbanów co reszta, ale mówił, że mu nic nie będzie i żeby ratować lorda Adrahilasa. Lord Lond Daer i nasz kochany Lord Marroc nie żyją... Czy jest coś w czym mogę pomóc? - zapytał zarządca.

Andaras rzucił okiem na pacjenta. Był nieprzytomny bez żadnych drgawek czy majaków, tylko oddech i tętno miał znacznie obniżone poniżej normy. Temperatura ciała raczej spadała jak rosła. Elf co prawda spodziewał się czegoś odwrotnego. Ale trucizny działały różnie wiedział o tym.

Potem do strażnika przy drzwiach.

- Nie mnie tu wydawać rozkazy czy zajmować się waszą robotą. Więc potraktuj to jako radę.Nie wiadomo czy ktoś nie będzie chciał dokończyć zlecenia. Dwóch ludzi przy drzwiach by się przydało jako minimium. I nie wpuszczać nikogo prócz medyka. Magia wymaga skupienia więc nie należy mi przeszkadzać- powiedział Andaras ostatnie zdanie do końca prawdą nie było ale wolał zostać sam.

Strażnik nawet się nie poruszył za bardzo tylko w milczeniu przeniósł wzrok na Andarasa.

- Nie mogę opuszczać pod żadnym powodem obecnosci Lorda Adrahilasa. - odpowiedział starażnik spokojnie, z akcentem zdradzającym Dol Amroth.

-W takim razie ty zostań.- zakończył elf.

Wiedział jedno. Może pomóc księciu, jednak musi czekać do wczesnych godzin porannych. Swoją magiczną moc leczenia wyczerpał już tego dnia. Na koniu Rohmirki. Mógł tylko próbować pomóc choremu czarami które jeszcze nie w pełni opanował. Wiedząc to odegrał dobre przedstawienie. Musiał przecież odczynić swoje czary już teraz. Księciu zaś tak naprawdę przyjdzie czekać do momentu dostarczenia antidotum. A dopiero potem rano elf pomoże mu magią. Pokonując to czego nie zwalczy specyfik. Zostawało czekać na medyka i liczyć że książę dożyje...

- Mam antidotum. - powiedział przejęty Gines wbiegając do komnaty. - Po zażyciu jeszcze przez kilka nich będzie osłabiony jesli przeżyje. - dodał. - Miejmy nadzieję, że twoja magia mu pomoże tam, gdzie ja nie potrafię.

Podszedł do Adrahilasa z fiolką z dłoni i wlał choremu lekarstwo do ust.

- Teraz zostaje czekać. Pierwsze godziny będą najtrudniejsze. - powiedział wpatrując się w księcia Dol Amroth.

-Dałem z siebie wszystko teraz wszystko w rękach bogów. Wspominano podczas rozmowy w sali że Lord Marroc bał się magi, można wiedzieć dlaczego?

Medyk przez chwilę patrzył na Andarasa po czym unikając jego wzroku powiedział skupiając się na chorym.
- Nie Panie. Nie wiem tego.

Elf widział unik wzrokiem medyka. Dawało to pewne wątpliwości co do prawdziwości jego słów. Postanowił spróbować od innej strony.
-Pomyśl chwilę może jednak coś sobie przypomnisz, albo powiesz kto może coś wiedzieć na ten temat.-elf próbował łagodnym proszącym wręcz tonem.
-To może okazać się błahostką ale może być też dla mnie ważne.

- Lord Marroc nie żyje. - odrzekł z prawdziwym żalem Gines. - Jakie to ma znaczenie i dlaczego może być ważne dla ciebie elfie, skoro nawet nie znałeś mego Pana? - zapytał chłodno.

-To banalnie proste. Czasami na zamkach szlachetnie urodzonych można spotkać jakieś stare zapiski. Cześć z nich prawi o magi, tak rzadko dziś praktykowanej. Żeby się rozwijać i móc jeszcze lepiej pomagać muszę się uczyć. Tak jak każdy panie z ksiąg. Z tym że innych. Każda okazja na poszukiwania jest dobra.


- Ach... - westchnął Gines. - Wcześniej na zamku przebywał stary Animista. W zasadzie całkiem niedawno, bo pięć lat temu. W jego starej pracowni w wieży teraz ja urzęduję i mieszkam. Ale żadnej księgi nie widziałem. Musiał wziąć ze sobą ją gdy zniknął. - wzruszył ramionami. - Przynajmniej tyle słyszałem. - dodał pieczołowicie ocierając księciu krople potu, które wystąpiły na czoło chorego.

-Książę brzydzi się magi a miał Animistę na zamku?- zdziwił się elf.

- Nie wiem jak niegdyś, ale od czasu kiedy ja mu służyłem, to jest pięć lat, to tak. Nie przepadał za nią zupełnie tak samo jak pewien krasnolud, którego kiedyś poznałem za młodu.

-Wrócę tu jeszcze później panie. Gdy moje moce trochę się zregenerują. Jak panie trafić do Majordomusa? Gdy usłyszał odpowiedź od zdziwionego medyka wyszedł.

Na korytarzu zrobiło się w tym czasie zamieszanie. Szczęk zbroi, przyspieszone kroki. Pod drzwiami pojawiło się więcej zbrojnych. Samo wydarzenie może nie niesamowite. Ale bardzo, bardzo niepokojące... Mogli się tu pokazać na skutek wydanych dużo wcześniej rozkazów. Ale wątpił w to... Według jego teorii pokazali go bo ten gnój Perła wydał go przed Golinem. Nie powiedział pewnie dużo ale widać wystarczyło. Andarasa niepokoiła bardzo frywolna natura Perły. Podejrzewał go. Teraz oczywiście wręcz był pewny że jest kolejnym królewskim sługusem. Trzecim już w jego bezpośrednim otoczeniu. Muszą się rozmówić, koniecznie muszą się rozmówić. A jeśli zdradził. Cóż policzą się wtedy inaczej. Rozważania zakończył stając przed drzwiami Majordomusa.

- Panie wiem że jest późno i budzę ale Lord Adrahilas nadal walczy z trucizną. Zrobiłem co mogłem... Ale wciąż jego los jest niepewny... Zasłyszałem od medyka że wcześniej był tu ponoć na zamku Animista. Co w odniesieniu do niechęci lorda do magi wydaje mi się rzeczą dziwną. Jako osoba najbardziej obeznana ze sprawami zamku może coś o tym wiesz. Chodzi oto czy hmm odejście Animisty nie ma czegoś wspólnego z tą niechęcią. Bo jeśli ma mógł on odchodzić w "pośpiechu"- to był eufemizm elfa na wygnanie bądź stracenie go. A spodziewać się można wszystkiego. A to dawałoby szansę że jest tu gdzieś na zamku jego księga. A w niej mogą być formuły które mogą się przydać przy leczeniu Lorda Adrhiliasa.- była to tylko teoria. Ale jeśli ktoś coś wie o jakiejkolwiek księdze tego typu to właśnie majordomus. Założenia elfa nie muszą być słuszne. Wychodził z punktu wyjścia że jeśli jest tu cokolwiek, to gdy przedstawi sprawę w takim świetle może liczyć na pomoc. W końcu waży się życie Adrahiliasa. A elf naprawdę szczerze i od serca chciał mu pomóc. Nigdy nie bawiła go śmierć która nie miała uzasadnienia. Ta miała uzasadnienie ale nie w oczach Animisty. Rozważał on pewną rzecz od dawna...

Majordomus przez długą chwilę nic nie mówił, później zamknął drzwi i powiedział.

- Dobrze. Zaprowadzę cię elfie do niego. A Lord Marroc już nie żyje. Skoro może to pomóc księciu, to zgadzam się. Pójdź za mną. Idziemy do lochów. - powiedział z przejęciem zarządca zamkowy zdając sobie sprawę, że od tego może zależeć życie lorda Dol Amroth i być może samego króla Eldariona.

Poszliście do piwnic które zamieniły się niżej w lochy. Na ostatnim poziomie, gdzie powietrze było tak zatęchłe, że majordomus miał problemy z oddychaniem, doszliście do końca korytarza wykutego w skale. Na skałach oświetlonych migotliwym, słabym i ginącym płomieniu pochodni majordomusa widać było wilgoć, grzyb i krople wody. Pod nogami pluskała woda. Elf był w lekkim szoku. Wiedział o konieczności eliminowania przeciwników. Więzieniu niewygodnych ludzi. Ba był nawet skłonny przyznać że tortury czasami mogą być konieczne. Do wydobycia kluczowych informacji. Ale to co widział poziom wyżej nie mieściło mu się w głowie. Więźniowie skuleni w ciemnych kątach, wielu z nich przykutych, wychudzonych i obdartych. Jęczących bądź drących się bez sensu. Cześć nie była normalna z całą pewnością... Cholerny sadysta pomyślał o Lordzie Marocu. Dobrze że zdechł. To co tu widział... Przekraczało dalece w jego mniemaniu, to co władcy robili w imię konieczności. Zresztą to co zrobił temu biednemu animiście.... To było dla elfa nie wyobrażalne. Przecież próbował on pomóc lordowi, magia to subtelna rzecz nie zawsze wychodzi. Na ostatnim poziomie jednak cele były puste i nieruchome. Gdzieniegdzie walały się kości rozciągnięte przez szczury po skalnych wnękach.

Zatrzymaliście się na końcu korytarza, który blokował ogromny, przeogromny głaz.

- Za tym jest cela. Tam został wrzucony pięć lat temu. Razem ze swoją księgą. Dla upokorzenia. Nie wiem jak dźwignąć ten blok skalny. W lochach jest wielu wrogów lorda Marroca. - powiedział w zaufaniu - Nie byłoby roztropnie prosić o pomoc miejscowy garnizon. - dodał. - Już i tak jest sporo dezercji i buntu. czasem prawda winna być pogrzebana w ciemnościach dla jasnej przyszłości dnia dzisiejszego. To nie jest najlepszy czas na to. Niewielu ludzi na zamku wie o istnieniu tych lochów, a jeszcze mniej jest przydatna do odblokowania tego głazu. - dodał.

Teraz Andaras już wiedział dlaczego garbaty klucznik jest niemową. Piwnic zaś strzegło zawsze kilku strażników. Wiedział też że dobrze dla Lorda iż zginął otruty. Inaczej osobiście by go wykończył.

- Dam sobie radę mam zaufanych druhów. Zaprowadź mnie panie do komnaty Khaaza. Powiedź też strażnikom że jeszcze tu wrócimy. Przekaż też panu Valamirowi by do nas dołączył.

W drodze powrotnej elf rozmyślał i podjął kilka decyzji. Pierwszą było sprawdzenie czy ktoś tu jest żyw, przy zdrowych zmysłach i nadaje się do uwolnienia. Zrobi to z pomocą Valamira właśnie, zresztą i tak musi z nim pogadać i lepiej mieć go pod ręką. Skała oczywiście zajmą się krasnoludowie to ich działka. Choć Andaras spodziewał się ciężkiej przeprawy z kompanem. Normalnie jest on burkliwy. A gdy jest jeszcze obrażony rozmowa może trwać do rana.... A oni nie mieli tyle czasu. Druga decyzja która kwitła w nim od dawna to rozmowa z samym królem. Czas podjąć decyzje czy jest bardziej za królestwem, czy za Herumorem. Królestwo które choć nie doskonałe, czego miał tu namacalny przykład. Wydawało mu się lepszą alternatywą od orków. Pytanie tylko na ile ich król jest elastyczny i bystry. Sprawiał wrażenie takowego ale czy tak jest w istocie.... Ostatnią sprawą była księga, jeśli ją wydobędzie może faktycznie ona pomóc księciu. Istotne było też to że najwyraźniej poprzedni Animista wyprzedzał go w fachu. A to oznaczało że jego księga może się okazać cenna i w przyszłości....

Po rozmowie z Khaazem która była niczym męcząca biegunka przyszła kolei na Perłe. Odpowiedział na wezwanie o dziwo... Jego tłumaczenia były niewiarygodne. Ponoć dowiedział się o zamachu przypadkiem, a potem wlazł na zamek cała reszta rewelacji była nie mniejsza. Andaras miał mieszane uczucia.... Na koniec rzekł.

-Długo nad tym myślałem i muszę porozmawiać z królem. Jak tylko wyjdziemy z tych podziemi.

Kolejna wycieczka do lochów nie przyniosła rezultatu w postaci kogoś kto byłby w stanie przedstawić im swoją sprawę. Więźniowie mimo prób wypytywanie ich byli albo szaleni, albo bez języka. Wszyscy zaś na skraju wyczerpania i wymęczenia.

-Nic z tego nie będzie- powiedział Perła wracając do Andarasa.
-Wiem- odrzekł elf.-Wracamy do reszty powinni zaraz jakoś załatwić sprawę tego głazu.

Poszli i w milczeniu przyglądali się pracy krasnoludów. Od której oddali się gdy okazało się że ich wysiłki na nic się tu nie zdadzą. Andaras zastanawiał się jak powoli i w jakich cierpieniach musiał umierać ów Animista. Miał nadzieję też że nie zamienił się w nic paskudnego. Ktoś obdarzony darem w takiej sytuacji mógł się zamienić w widmo albo inne paskudztwo. I zrobić wiele innych nieprzyjemnych rzeczy nie mając nic do stracenia... Ta myśl go natchnęła wyrecytował formułkę wykrycia zła by upewnić się czy po drugiej stronie nic się nie czai. Zrobił to gdy krasnoludy były blisko ukończenia swego dzieła. Tak by czar działał jeszcze po pozbyciu się kamienia. I gdyby coś wykrył można było namierzyć jego bezpośrednie źródło.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 09-05-2011 o 11:52.
Icarius jest offline  
Stary 09-05-2011, 16:43   #85
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Valamir pracując nad trucizną, która została rozpuszczona w winie, zastanawiał się gdzie, na “drugie oko Saurona”, jest ten cholerny Andaras?!? Liczył, że obecność elfa jak i strażników, potwierdzających znajomość z nim, skutecznie odwrócą uwagę od tego skąd się tu wziął, a jednocześnie nadal będzie mógł mieć towarzysza na oku. Teraz jednak okazało się, że jest zdany na własne siły. Nie mógł też wrócić do miasta aby sprawdzić co się wydarzyło w drodze na zamek, pozostawało tylko skończyć to co zaczął i liczyć na to, że Liw poradzi sobie z ochroną.

Musiał przyznać, że mimo wszystko poszło mu nadwyraz dobrze, sytuacja nadal mogła obrócić się jednak przeciwko niemu. Uznał, że najlepiej będzie jeśli uprzedzi kroki osób, które mogą podać w wątpliwość jego słowa, gdy tylko zauważy cień podejrzenia. Gdy w pewnym momencie do sali weszli jego towarzysze wstał od stołu i lekko utykając podszedł do nich, chcąc się przywitać. Zanim też zdążyli zadać mu jakiekolwiek pytanie, zwrócił się bezpośrednio do Golina, który patrzył na niego jeszcze bardziej podejrzliwie, niż gdy spotkali się po raz pierwszy.

Widział pytające spojrzenie Andarasa, a jeśli o tym mowa również Endymiona, ale na razie postanowił je zignorować, później będzie czas na tłumaczenie.

Golinie musimy porozmawiać, najlepiej w cztery oczy...


Golin tylko skinął głową, po chwili wyszli z sali I stanęli po drugiej stronie zamkniętych drzwi.

Ty lepiej mów co tu robisz? - wycedził spokojnie Golin. - Chyba jasno ci powiedziałem, że proszony na zamek nie jesteś..

- Wykonuję Twoją robotę, pomyślał rozbawiony Perła, wiedział jednak, że ta rozmowa będzie albo ukoronowaniem jego sukcesu albo drogą do lochu, postanowił więc nie żartować z mrukliwego strażnika.

- Nie mamy czasu na dokładne tłumaczenia gdyż sytuacja jest nadal poważna, nie wiem od czego zacząć... - powiedział patrząć w oczy strażnikowi – Westchnął głęboko i podjął rozmowę ponownie.

- Ja równiez pracuje dla króla, nie jako strażnik, a przynajmniej nie oficjalnie. Działałem na terenie Umbaru, więc ze względu na neutralny charakter miasta nigdy nie zostałem oficjalnie zaprzysiężony. Tak było łatwiej, a wrazie wpadki nikt nie powiązałby mnie z Królestwem. Miałem obserwować Andarasa ze względu na jego silne powiązania z Haradem, później dowiedziałem się, że podróżuje w towarzystwie innego strażnika, który ponoć zabił wodza Dunlandu osłabiając Królestwo. Chciałem mieć oko na jednego i drugiego, aby sprawdzić czy ta znajomość nie ociera się o zdradę...dlatego też nie ujawniłem się przed Endymionem, a mój nieficjalny charakter zatrudnienia pozwolił mi zachować moją rolę dla siebie. Na razie nic nie wskazuje na ich spisek, ale jest zbyt wcześnie by o tym mówić. Czy Endymion mówił Ci o Andarasie?

- Hm... Dobrze zrobiłes... Nie ujawniaj się jeszcze. Jeszcze nie dzisiaj. Silne powiązania z Haradem? Elf? Ta Haradzka jakoś mi nie pasowała... - mruknął. - Jakie ten Andaras ma powiązania? Kim jest? I jesli jest zagrożeniem, to... - zawiesił głos patrząc na drzwi za którymi zostawił króla w towarzystwie półelfa. - Endymion w zasadzie nie mówił nic poza tym, że ufa mu. - dodał uspokając sam siebie choć z nutą powątpiewania. - Ale zdrada Endymiona nie wchodzi w rachubę. - powiedział z porażającą pewnoscią. - No i to w końcu elf... Co wiesz o nim? - pytał dociekliwie. - Co zdołałes ustalić?

- Udało mi się ustalić, że poprzez ślub z córką jednego z wodzów, w przyszłości, będzie miał realny wpływ na politykę Haradu. Już samo to jest dobrym powodem aby go obserwować, sprawdzić jaką jest osobą, do czego dąży i jeśli zajdzie taka potrzeba ukierunkować go odpowiednio. Tak jak wspomniałem, na tą chwilę jest zbyt wcześnie, żeby być czegokolwiek pewnym dopiero od kilku dni przebywam w ich towarzystwie, jednak to co zobaczyłem przekonuje mnie, że Endymion może mieć rację. Andaras albo jest genialny aktorem, czego nawet ja nie mogłem przejrzeć, albo tak jak mówi ENdymion jest dobrym pół elfem. Udało mi się zdobyć przynajmniej część jego zaufania. Będę z nim podróżował, stanę się jego przyjacielem i powiernikiem, a kiedy trzeba będzie zareagować będę mógł to zrobić od razu....
Na tą chwilę mogę Cię zapewnić Golinie, że w ostatnich dniach nie wykonywał żadnych czynności mogących mieć związek z zamachem. Zostają więc Dunlandczycy albo ta armia orków o której jest tak głośno ma dużo większe środki niż myślimy...

Valamir spodziewał się takich pytań, postanowił wykorzystać część poznanych informacji, aby utwierdzić strażnika w przekonaniu, że Andaras jest pod dobrą obserwacją i nie jest zagrożeniem. Paradoksalnie, wyjawiając tajemnice pół elfa, mógł mu w ten sposób pomóc bardziej niż tamten przypuszczał.

- To niestety nie wszystko. - Valamir szybko zmienił temat - Był zamach na życie króla. Król oraz spora część lordów jest otruta i umierająca. Udało mi się odkryć spisek, zanim było za późno, choć jeszcze nie wiem kto za tym stoi. Zanim tu dotarliście udało mi się też stwierdzić, że do zamachu użyto trucizny znanej jako: "Krwawe łzy" od czerwonego koloru i ilości wystarczającej by powalić dorosłego człowieka. Jest to wyjątkowo rzadka i silna trucizna, podana bezpośrednio do krwiobiegu powoduje śmierć w przeciągu kilku minut. Odpowiednie rozcieńczenie powoduje paraliż i śmierć nawet do kilku godzin po zażyciu. Na szczęście wydaje mi się, że będe wstanie przygotować antidotum, ale potrzebuje kogoś, kto dostarczy mi odpowiednie składniki, tu masz listę... - Perła wyciągnął w stronę Golina pergamin z zapisanymi nazwami ziół potrzebnych do przygotowania odtrutki.

- Zrobię co mogę - zmierzył cię przenikliwym spojrzeniem. - Umbardczyku jesli dzięki temu - wzniósł pergamin do wyskosci twarzy - uratujesz życie króla, oraz lordów Tharbadu, to będziesz bohaterem Zjednoczonego Królestwa. - dodał zdradzając cień emocji, wywołany głębokim poruszeniem po usłyszanej informacji o spisku.

- Przez ten cholerny zamach musiałem się ujawnić by ratować króla zanim będzie za późno. To komplikuje moją sytuację, będę musiał wytłumaczyć moją obecność tutaj zarówno Andarasowi jak i Endymionowi, Król też jeszcze nie wie o pół elfie, ma teraz na głowie ważniejsze sprawy...


- Ja zajmę się królem i podejmiemy decyzję co dalej. Do tego czasu zajmij się odtrutką i unikaj kontaktu z towarzyszami. Idź do wieży w której ma swoją pracownię medyk i zobacz czym dysponuje. Tylko już nie przez salę. Ja tam zaraz dołączę i jak trzeba to zorganizuję resztę składników.

Zawołał idącego gdzies w oddali patrol straży.

- Prowadźić go do wieży Ginesa! - rozkazał wskazując pergaminem na Valamira, na co strażnicy stanęli po obu stronach Perły.

Gdy Golin zaczął się oddalać, Perła uśmiechnął się do siebie w myślach, wyglądało na to, że dzisiejszy dzień zakończony będzie nad wyraz szczęśliwie. Jeśli król faktycznie będzie chiał okazać wdzięczność, wykorzysta to aby jeszcze bardziej umocnić swoją pozycję w Umbarze. Z pomocą Andarasa i Eldariona, jeśli tylko odpowiednio to rozegra, uczyni Umbar prawdziwą potęgą, a on sam będzie pociągał za sznurki wszystkich liczących się ludzi w tym pięknym portowym mieście.

Strażnicy zaprowadzili Valamira po krętych schodach na szczyt wierzy, gdzie swoje pokoje miał medyk. Kiedy dotarli na miejsce, w nozdrza udeżył go ostry, gryzący zapach chemikaliów, a jego oczom ukazało się profesjonalne laboratorium jakiego nie powstydził by się największy z alchemików.

- To "krwawe zły"! - krzyknął podekscytowany na widok Valamira. - Miałeś rację! - Gadał gorączkowo jadąc palcem po pożółktej stronicy księgi. - Podejrzewałem to i ja, a teraz jestem już pewny. - dokończył podbiegając do regału gdzie poustawiane były przeróżne fiolki, słoje, pudełeczka, miseczki z ziołami, płynami i innymi rzeczami jakie można znaleźć w podobnych miejscach.

Medyk, po chwili krzątania się po pracowni, zaczął ustawiąć składniki potrzebne do wykonania oddtrutki, kiedy ustawił kilka pojeminików na stole - Perła podszedł do nich aby się przyjrzeć. - Wygląda na to, że mamy wszystko! Bierzmy się do roboty, każda sekunda się liczy, powiedział po czym rozpoczął żmudny proces odmierzania odpowiednich ilości składników i ich destylacji. Po kilkudziesięciu minutach odtrutka była gotowa, Perła otarł pot z czoła, odetchnął głęboko i usiadł wykończony. Nie dane mu jednak było odpoczywać...

Do laboratorium wpadł Golin.

- No i jak? Jest wszystko czy czegos jeszcze potrzeba? - zapytał stając w progu.

- Wszystko gotowe. - odpowiedział medyk wyciągajac do Perły rękę po fiolkę z odtrutką. - Pójdę podać. - Powiedział i wybiegł z pomieszczenia.

Golin odprowadzał go wzrokiem dopóki tamtem nie zniknął za drzwiami.

- Rozmawiałem z królem. Chodź ze mną. Czeka cię rozmowa z nim. - rzucił zbierając się do wyjścia.

Ruszyli razem przez korytarze po których co chwila biegł ktoś w tylko sobie znane miejsce. Cały zamek był mocno poruszony ostatnimi wydarzeniami. Valamir nie miał zbyt wiele czasu aby przygotować się do rozmowy z królem, ale przecież wiedział na czym stoi. Na pewno nie da się zaskoczyć. Weszli do jedej z komnat przed, którą stało kilku strażników w połyskliwych zbrojach. Król czekał na nich, gdy tylko weszli odwrócił się od okna i poczekał aż drzwi zostaną zamknięte.

- Panie, odtrutka jest gotowa! - powiedział Golin.

Eldarion skinął głową Golinowi i zwrócił się bezpośrednio do Perły.

- Ratując życie lorda Adrahilasa zasługujesz na nagrodę. - rzekł król poważnie. - Już teraz jestem twoim dłużnikiem. A jesli książę przeżyje, to doprawdy nie wiem jak Królestwo w tym trudnym czasie zdoła ci się odwdzięczyć. Zapewne trzeba poczekać aż lekarstwo zacznie działać, lecz widząc twoją skutecznośc, wierzę, że powrót do zdrowia Adrahilasa to tylko kwestia czasu. Tym bardziej, że jest przy nas animista, o którym też chcę zamienić z tobą kilka słów. Lecz nim się to stanie już teraz powiedz, czego sobie życzysz Umbardczyku? Jakiej nagrody pragniesz?

Chwila, na którą Valamir czekał przez cały wieczór, w końcu nadeszła, Perła wiedział czego chce, będzie to kolejny krok do zrealizowania jego celów. Schylił głowę i powiedział pokornie:

- Wasza wysokość, wszystko co robiłem, robiłem dla dobra królestwa, nie śmiem prosić o nic dla siebie, gdyż to nie nagroda przyświecała moim celom. Mam jednak rodzinę w Umbardze, trudniącą się handlem. Chciałbym zabezpieczyć ich w nadchodzących, niebezpiecznych czasach, jeśli więc Wasza Wysokość wyrazi zgodę chiciałbym aby handel z ich faktorią odbywał się na preferencyjnych warunkach. Rozumiem, że wyłączność na handel to zbyt wiele, jednak obniżenie lub zniesienie podatków i cła, na pewno pomogłoby im rozwinąć skrzydła. Jestem przekonany, że moja rodzina okazała by wdzięczność również przydzielając odpowiednie zniżki na towary dla królestwa...


- Osobiscie dopilnuję, aby jak najwięcej pomóc twojej rodzinie. - odrzekł Eldarion

A więc dokonało się, Perła wyobrażał sobie minę brata, kiedy w końcu uda mu się wrócić do Umbaru. Tamet całe życie pracował na swoją renomę, podczas gdy Perła niby od niechcenia zdobył najważniejszy kontrakt handlowy w całym Umbarze. Pieniądze nie powinny być już problemem...

- Golin na pewno też wspominał o Andarasie, więc nie będę zabierał Waszej wysokości czasu na powtarzanie tego co było już powiedziane. Chciałbym jednak kontynuować swoją misję i odpowiednio pokierować młodym pół elfem, tak aby w przyszłości przysłużył się królestwu.

- Tak. To prawda, że królestwu przyda się to bardzo. Ale z tego co mówił mi Golin nie jesteś nawet zaprzysiężonym Strażnikiem Królewskim. - Odpowidział Eldarion. - W drodze wyjątku i nadzwyczajnych okoliczności mogę cię zaprzysiężyć, jeśli chcesz służyć dla mnie, jednak musisz mi powiedziec wszystko co powinienem widzieć o tobie i jeśli jest coś co krzywym swiatłem rzucać może na mnie i i autorytet Strażnika Królewskiego to jest to najbardziej odpowiednia pora na to. - dodał król.- Myslałem też jak zachować twoje zadania bez odkrywania charakteru pełnionej przez ciebie roli i funkcji, ale zbyt mało wiem o relacjach jakie masz z półelfem i moim strażnikiem Endymionem. Golin jest spokojny o tego drugiego. Ja również. Myslę, że conajmniej przed jednym z nich bedziesz musiał dalej ukrywać prawdę swojej tożsamosci. Co proponujesz?

- Wasza Wysokość musi wiedzieć, że pracując w Umbarze dużo wygodniej jest zachowywać nieoficjalny charakter. Oficjalne zaprzysiężenie związałoby mi ręce, a tak mogę działać mając na uwadzę tylko powodzenie misji. Lepiej przysłużę się waszej wysokości jeśli zostanę cichym informatorem.

Król skinął głową i odwrócił się do okna dając tym samym znak, że audiencja jest zakończona, co Perła przyjął z wielką ulgą, był zmęczony jak nigdy, nie spał od dłuższego czasu, a działał przecież na podwyższonych obrotach. Kiedując się w asyście wartowników do swojej komnaty spotkał majordomusa, który wyglądał jakby go szukał. Gdy tylko dotrzegł Valamira podszedł szybkim krokiem i powiediał:

- Panie, animista Andaras wzywa cię do komnaty Kh'aadza Żelaznorękiego. - powiedział zarządca zamkowy. - Mogę poprowadzić.

Perła tylko westchnął...odpoczynek jest dla mięczaków! - Prowadź więc. - powiedział zrezygnowany i poszedł za majordomusem.

Gdy dotarł na miejsce, poprosił Andarasa na słówko. Wytłumaczył mu w jaki sposób znalazł się na zamku i co udało mu się dziś osiągnąć. Umówili się, że przy pierwszej sprzyjającej okazji pomówią o planach na przyszłość, teraz jednak Andaras prosił o pomoc w piwnicach zamku, mimo, że Perła nie wiedział jak może się przydać poszedł za pół elfem i dwoma krasnoludami, które Andaras również przekonał do pomocy...
 
Fenris jest offline  
Stary 09-05-2011, 23:16   #86
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Tharbad, Kwiecień 251 roku


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=rSwAZnRn9Zs&feature=related[/MEDIA]

W ciemnym i wilgotnym lochu, którego wydrążony korytarz rozświetlały dwie pochodnie trzymane przez Perłę oraz garbatego klucznika, Kh’aadz z Fainem zajmowali się potężnym głazem blokującym przejście. Za tą przeszkodą wedle słów majordomusa miała znajdować się cela zapomnianego animisty. Powód jego uwięzienia wiadomy był garstce wtajemniczonych, do której późno w nocy dołączył również Andaras.

Kh’aadz ustawiając nadziak przy krawędziach skały będącej swoistą framugą wrót ściskał oburącz trzon swojej ulubionej broni. Fain, pieczołowicie splunąwszy w obie dłonie, płaską częścią potężnego topora, miejscem, osadzenia go na drzewcu, uderzał w obuch wbijając szpilę nadziaka w kamień. Odpryski skalne powiększały otwór to odłamując się lub tworząc powiększające się rysy biegnące wzdłuż głazu blokującego otwór. Pracowali tam, gdzie woda wypływała kroplami drążąc sobie drogę. Oczyszczone z zaprawy i zluzowane łączenia puszczały coraz większą ilość kropel. Blok skalny jednak ani drgnął. Fain otarł pot spływając z łysej czaszki na krzaczaste brwi, które łączyły się nad jego wydatnym nosem w jedną linię gęstwiny rudego żywopłotu.

Kh’aadz nie tracił wiary i po chwili przyglądania się przeszkodzie, gestem który postronnym laikom mógłby wydawać się desperackim aktem dania ujścia frustracji, uderzył obuchem biorąc zamach zza ucha w dolną część kamienia. Co prawda zrobił to w dużym stopniu bardziej na wiarę licząc na poluzowanie skalnych drzwi jak na ich wyważenie.
Na początku usłyszeli pomruk i dziwne dźwięki, które towarzyszyły echu jakie poniosło się po lochu od metalu nadziaka, spotykającego się z przeogromną mocą silnych ramion Żelazonrękiego, z kamieniem. Stający pod wrotami poczuli wibracje i rysy rozbiegające się niczym sieć pajęczyny dookoła tunelu w którym osadzony był monolit.

Andaras, który choć nie wyczuł żadnej złej magicznej mocy bezpośrednio w bliskim jego otoczeniu i tak cofnął się o krok do tyłu obserwując reakcję krasnoludów, jednak to Perła zadziałał zdecydowanie i konkretnie wiedziony impulsem jakby nadprzyrodzonego zmysłu. Wybił się w bok rzucając się na elfa, przygniatając go kiedy wylądowali w niszy korytarza. W tym samym momencie Kh’aadz postąpił tak samo z Fainem chwytając go w locie za kołnierz koszulki kolczej kiedy uskakiwał na bok w drugą stronę. Garbaty niemowa zdążył wydać z siebie pomruk zdziwienia kiedy skała rzygnęła ostrymi odpryskami kruszonych kamieni niesionych przez fontanny tryskającej wody. Głaz z przeciągłym chrobotem i hukiem wody, która wdarła się do tunelu, na jej ramionach obrócił sie niczym moneta wypadając jak drzwi pod kopnięciem z framugi. Nim pochodnia starego kaleki zgasła wraz jego życiem zmiażdżonym przez skalny bok jego krzyk utonął w fali żywiołu.

Woda, uwolniona z tamy głazu, wdzierając się spienionym bałwanami swoim nurtem pociągnęła wszystkich; wymywając ich jak piasek z zakrzywień korytarza, w których wylądowali unikając przygniecenia blokiem skalnym. Wraz z pierwszą falą popłynęli obijając się od ścian tunelu, obracając się w wodzie, tłukąc, nogami, barkami, ramionami i rękoma, które chroniły głowy od sklepienia, kamiennego korytarza i ścian. Trwało to kilka sekund, choć im zdawało się to trwać całą wieczność wieczność. Im dalej niesieni z prądem wody odpływali od otworu przez który wdarł się żywioł tym poziom nurtu obniżał się rozlewając po korytarzu i jego nielicznych odnogach, wnękach, którymi były otwarte cele.

Zatrzymali się na zakręcie o który uderzyli wpadając wszyscy na siebie i tam już zostali. Kiedy z trudem łapiąc powietrze i plując zgniłą wodą stanęli na nogach prócz kilka siniaków i zadrapań nikomu na pierwszy rzut oka nic się nie stało. Jedynie Perła po grymasie jaki wykrzywiał jego twarz zdawał się odczuć kąpiel najbardziej i wstał ostrożnie jako ostatni. Noga rwała żywym bólem i czuł jak brakowało jej miejsca puchnąc w bucie.

Wody w korytarzu było teraz po kolana. A cały poziom skąpany był w nieprzeniknionych ciemnościach i musiało minąć trochę czasu zanim wzrok krasnoludów przyzwyczaił się do mroku wyłaniając niewyraźne kontury otoczenia. Andaras, który najlepiej radził sobie w takich warunkach brocząc w wodzie ruszył z powrotem do celi. Za nim podążył Kh’aadz zostawiając Faina w towarzystwie opierającego się o ścianę i kompletnie otoczonego szczelnym mrokiem Valamira.

Ich nozdrza uderzył smród zatęchłej zgnilizny. Cela blokowana skałą okazała się pieczarą. Dość obszerną na szerokość więcej jak sześciu ludzi stojących w szeregu z rozpostartymi dłońmi. Wysoka zaś była na piętnaście stóp a linia poziomu wody, który ostał się nim wypłynęła do lochów zatrzymywał się na wysokości dziesięciu. U szczytu sklepienia z którego kapała miarowo leniwa kropla zawieszone były na łańcuchach żelazne klatki. Doliczyli się sześciu. W czterech z nich skuty kajdanami znajdował się szkielet w łachmanach. Piąta zawierała najlepiej zachowane szczątki więźnia, który siedział oparty plecami o kwadratowy sześcian upleciony z prętów.

Po przyjrzeniu zastygłej masce twarzy Andaras zapadł się w sobie. To był elf. A jego głowa zmieniona nieznacznie przez dekompozycję, która dopiero zaczynała zmieniać rysy oblicza trawiąc jego ciało od całkiem niedawna, uderzyła w niego wizją jak przez mgłę znajomej twarzy z dzieciństwa...

Jakby z oddali usłyszał łomot metalu, który poprzedził głośny plusk jaki wzbił okrąg wody kiedy szósta klatka spadłą z sufitu. Kh’aadz uderzając obuchem w łańcuch umocowany u ściany zerwał go uwalniając najmniejszą z zawieszonych, żelaznych obiektów. Pod kolejnym ciosem puściła kłóda lecz khazad nie sięgnął do środka po zawartość, którym była oprawiona w skórę księga.

Kh'aadz bardziej zainteresował się drugim blokiem skalnym, bliźniaczo podobnym do tego, który przed chwilą wraz z Fainem ruszyli z posad. Blokował podobny otwór, dzięki któremu zrozumiał, że wykuta w skale komnata była poszerzonym korytarzem, zablokowanym z obu stron, a woda kapiąca ze sklepienia pochodziła ze zbiornika wodnego, lub żyły wodnej, które musiały znajdować się na bezpośrednio nad nimi. Teraz już nie miał wątpliwości, że najprawdopodobniej znajdują się pod Gwathlo.











Gdzieś, Wiosna 251 roku



Rosła postać mężczyzny w czarnej zbroi, z zacienionego tronu wpatrywała się przenikliwie w stojącego przed nim orka.

- Z czym przychodzisz? – zapytał lodowato we współnym języku.

- Panie, Lungash przynosi wiadomość z Arnoru. – powiedział przymilnym głosem scout o sobie. – Raport ze skrytki - podniósł do góry ściskany dotąd pakunek jakby dopiero wzrok Króla Orków mu o tym przypomniał.

Potężny Uruk-hai stojący obok tronu zszedł po kamiennych stopniach i odebrał z rąk zwiadowcy przesyłkę. Gestem ręki odprawił płaszczącego się w ukłonach scouta, który cofając się zniknął z pomieszczenia.

Herumor, którego niemal już wszystkie plemiona orków czciły swoim Czarnym Panem, Królem Orków i Czarnym Lordem, wyciągnął dłoń do Gorthaka i po chwili odwijał skórzane skóry spięte rzemieniem. Czarny Uruk-hai, kapitan Legionu Czarnych Orków dyskretnie zerkał z ukosa zająwszy swoją pozycję przy siedzącym władcy na przedmiot, którym okazała się szkatułka. Drewniane pudełko pokryte było wymalowanymi czerwoną farbą runami. Na widok Herumora, który bez zastanowienia za pomocą sztyletu otworzył szkatułkę nie zważając na pieczęcie, wojownik instynktownie odwrócił wzrok w zdumionym lęku cofając się o pół kroku.

- Nie bój się Gorthak – odezwał się widząc umięśnionego wojownika, który skurczył się w sobie spodziewając się najgorszego. – To jest bełkot runiczny. Pozbawiony sensu. Żeby naszym scoutom do łba nie przyszło tego otwierać. – dokończył z pogardą i rozbawieniem.

Po chwili otworzył złożoną na czworo jedną z kartek listu i zaczął czytać...










Tharbad, Kwiecień 251 roku






Po południu u szczytu pustego marmurowego stołu w sali audiencyjnej siedział Król Eldarion w towarzystwie ośmiu postaci. Po jego prawej ręce, zajmowali kolejno miejsca: jego siostrzeniec, czyli książę Osgiliath Argar, strażnik Endymion, Valamir Telasaar z Umbaru i wojowniczka z Rohanu Dearbhail. Po drugiej stronie rzędu wyżej wymienionych zajmowali miejsca: kapitan Golin, elf Andaras oraz dwaj krasnoludowie z Morii Kh’aadz Żelaznoręki i Fain syn Molina.

- Zebraliśmy się tutaj nie na biesiadę, lecz w zgoła innym celu. – powiedział zatroskany król. – Dzisiejsza noc była owocna w raporty i meldunki nadchodzące z królestwa. Nie bez przyczyny jestem w Tharbadzie, gdyż tak jak przeczuwałem jego strategiczne położenie przyczyni się do ważnych wydarzeń, które niestety zaczynają się spełniać jak koszmarny sen na jawie. Wróg zaatakował Śródziemie uderzając na Mordor.

- Strażnicy z Ithilien donoszą o pojawieniu się orków w Górach Cienia. Cirith Ungol nie jest już we władaniu naszych sojuszników a za Czarną Bramą znowu zagnieździło się zło. – zabrał głos młody książę Osgiliath. - Brama jest zamknięta i strzeżona przez Variagów. Wątpliwe jest to czy to są najemnicy. Żaden zwiadowca nie wrócił żywy z doliny Udun i płaskowyżu Gorgoroth... Szykujemy się do ataku spodziewając się najgorszego.

- To co dochodzi do mnie to informacje o jeszcze nowym zagrożeniu. – podjął znowu Eldarion - Armii Orków, jakiej nie widziało Śródziemie. I to nie byle jakich, podrzędnych goblinów, z którymi walczyli nasi ojcowie i dziadowie. Lecz Uruk-hai. Naszym wrogiem jest Herumor. Lord i bliski sługa Saurona, jeden z ostatnich Czarnych Numenorejczyków , przeciwko któremu mój ojciec Król Aragorn II Ellesar ponad dwieście lat temu prowadził kampanię rozbijając resztki armii Mordoru. Wtedy Hermuor przegrupował się mając wciąż potężne zastępy plemion orków i trolli. Miał być pobity a jego Kult Orków zdławiony w zarodku. Tak się nie stało. Czarny Lord zszedł do podziemi. Do głębokich zakamarków ziemi, gdzie podporządkował sobie wszystkie plemiona orków. Zastępy wojowników, którzy nigdy nie widzieli światła dnia, słońca. Mało tego. Krzyżując Variagów i dzikich Easterlingów i Czarnych Haradrimów dalekiego południa stworzył armię Uruk-hai. O tym rodzaju orków niektórzy z was mogli już cos słyszeć w przeszłości. Saruman w klęsce pod Helmowym Jarem posiadał tysiące tych potężnych wojowników. Lecz o ile Sauron stworzył tylko jeden Legion Czarnych Uruk-hai, który był jego gwardią przyboczną, to Herumor ma ich dzisiaj dziesiątki tysięcy. A Uruk-hai a tym bardziej ich elicie, czyli Czarnym Urukom blask słoneczny nie jest żadną przeszkodą. To nie wszystko. Za Szarymi Górami rozpleniły się zimne smoki, nazywane tak, bo nie zieją ogniem. Stamtąd spodziewać się należy głównego ataku. To z tamtych gór i Żelaznych Wzgórz ma zalać Śródziemie plaga zła. Jeśli po stronie Herumora, po której to już stoją Vaiagowie, staną plemiona ludzi z Rhun oraz handlujący z nami jak dotąd Haradrimowie, to moi kochani stoimy przed nie lada wyzwaniem. Ich armie zwłaszcza jeśli uderzą ze wszystkich stron wiążąc nas na kilku frontach będą trudnym do zgryzienia orzechem... - mówił a jego wzrok spoczął dłużej na Andarasie.

- Sojusz z Rohanem jest nierozerwalny i wierzę, że jeźdźcy równin staną u naszego boku jak zawsze. – uchylił lekko czoła w stronę wciąż lekko zawstydzonej Dearbhail. - Ostatnimi naszymi sojusznikami są dzielni khazadzi. – powiedział patrząc na siedzących w milczeniu krasnoludów. – Fainie z Morii, dziękuję za zaproszenie na uroczystość otwarcia Mostu Khazad-dum. Przekaż swoim braciom, że choć osobiście na ceremonii mnie zabraknie, to pojawi się godne reprezentowania królestwa osoba w postaci mojego siostrzeńca, księcia Osgiliath. On razem z tobą wyruszy jeszcze dzisiaj do Gór Mglistych. Nie bez przyczyny jesteś drogi Fainie przy tym stole. Dziękuję starszyźnie Morii za ostrzeżenie. Na szczęście zdawałem sobie sprawę z zagrożenia choć nie sądziłem, że nastąpi ono tak szybko. Wciąż miałem nadzieję, że będziemy mieli jeszcze czas... Ale o tym dalej... Fainie synu Molina wiedząc już jakie chmury zbierają się nad Śródziemiem z każdej niemal strony ufam, że zdasz swoim braciom rzetelną relację. Książę Argar jako mój przedstawiciel pojedzie prosić o potwierdzenie sojuszu. Nowego lub Ostatniego Przymierza. Ta wojna będzie decydującą o losach tej ziemi na następne tysiące lat.

- A później stamtąd ruszam do Edoras. Przedstawić sprawę królowi Rohanu. - dodał młody książę.

- Królu Eldarionie, – zaczął Fain, po tym jak wstał od stołu zgrzytając niemiłosiernie krzesłem o marmurową posadzkę. – gdyby to ode mnie zależało, to odpowiedziałbym już teraz, że masz naszą przyjaźń i wsparcie w nadchodzącej wojnie. Mój topór masz na pewno elfie! – zagrzmiał gromko basem marszcząc krzaczaste brwi, zmieszany po chwili, że zapomniał się z kim rozmawia.

Król ze szczerym uśmiechem przyjął uroczysto- żarliwe zapewnienie krasnoluda i gestem ręki zaprosił go z powrotem do zajęcia krzesła.

- Nie bez powodu jestem w Tharbadzie. – powiedział Eldarion patrząc po zgromadzonych. – Wczorajsza noc pokazała, że nasz wróg jest potężniejszy i bardziej zorganizowany niż najgorsze nasze wcześniejsze przypuszczenia. Dzisiaj przy tym stole miała obradować moja rada, czyli ja z moimi Lordami. Lord Fornostu nie dotarł na spotkanie związany mobilizacją rangerów z dalekiej północy. Lord Marroc i Derufin zostali otruci, choć wszyscy wierzyliśmy, że Tharbad nie jest tak skorumpowany jak dwór na Minas Tirith. Okultyści obrośli w siłę werbując w swoje szeregi rzesze ambitnych i okrutnych ludzi obiecując im złote góry, stanowiska i zaszczyty. W zamian za służbę w imię Morgotha. Pana Niedoskonałości. Idą za nim nawet szlachetnie urodzeni...

Zatrzymał się na chwilę w swoim przemówieniu wyraźnie zastanawiając się nad czymś.

- Adrahilas będzie zdrów. - odezwał się. – Kryzys minął. W pewnym sensie wszyscyście go uratowali. – powiedział z podziwem a ci, o których była mowa dobrze wiedzieli, że król ma ich na myśli. - I za to wam serdecznie dziękuję. Mojemu życiu nic nie zagraża. Może zamachowiec łudził się, że mnie może ten jad szkodzić. Ja nie wybrałem Daru Ludzi i moje ciało jest mocniejsze od wszelkich chorób i trucizn. Argar zaś trunku nie spożywał zajęty innymi sprawami, które wino i piwo mąciłoby głowę. Sprawca jest na wolności i tobie Golinie zlecam jego ujęcie.

- Tak jest Królu. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby sprawcy spisku zapłacili z nawiązką za śmierć Lordów Marroca i Derufina i za próbę podniesienia ręki na Waszą Miłość i księcia Aragora – odpowiedział strażnik bez zastanowienia.

Niektórym wydawało się, że po raz pierwszy raz słyszą tyle słów wypowiedzianych na raz przez tego mrukliwego i ważącego każde słowo człowieka. Siostrzeniec króla z aprobatą spojrzał na mężczyznę, który nie najlepiej czuł się w tak dużym towarzystwie i widać było, że już palił się do działania.

- Do pozostałej czwórki z was, czyli mojego strażnika Endymiona, Kh’aadza Żelaznorękiego, Derbhail z Rohanu i elfa Andarasa, których wczoraj prosiłem o dostarczenie mi artefaktu, dzisiaj dołączam piątą osobę, czyli Valamira Telasaara z Umbaru. Otworzyłem szkatułkę i rozumiem, że tylko przez waszą ostrożność lub grzeczność nie sprawdziliście jej zawartości. Oto ona. – powiedział król kładąc na stole papiery, które przesunął w stronę wszystkich.

Wysokie wrota otwarły się na oścież kiedy do Sali wkroczył kapitan Bran. Dowódca garnizonu wyspy.

- Królu! Cardoc jest u Bramy Południowej! Żąda widzenia Lorda Marroca!

- Prowadź go przed moje oblicze za dwie godziny. Nie wcześniej. – odpowiedział Eldarion.

W międzyczasie, w oczekiwaniu na pojawienie się nowego wodza Dunlandu, prastare pergaminy wraz z listem, który był kreślony całkiem niedawno, krążyły między siedzącymi przy stole. Pergaminy zawierały stare runy, które zostały przetłumaczone kilka godzin wcześniej, wnioskując po ich świeżości oraz fragment mapy, który dotykali ostrożnie, aby pergamin nie rozpadł się w ich palcach. Czas i być może woda zrobiły swoje, gdyż mapa nie była zbyt wyraźna. Zwłaszcza kreślone wieki temu napisy były rozmazane i jakby nie do końca czytelne.
















- To są wskazówki, do odkrycia miejsca ukrycia artefaktu, którym jak podejrzewam jest te tajemniczny Hunmaicon... - powiedział król. - Trzeba to odkryć i zrozumieć dokładnie znaczenie jego potężnej mocy, co będzie kluczem do tajemnicy Herumora. Dlaczego tak bardzo chce wejść w jego posiadanie.

Później z dna szkatułki wyjął jeszcze jednen papier.

- A to jest list, który był dołączony do pergaminów. Spisany zapewne kilka miesięcy temu przy Ostatnim Moście... - dodał Eldarion pokazując jako ostatni dokument kolejny pergamin.








 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 14-05-2011, 23:21   #87
 
Zekhinta's Avatar
 
Reputacja: 1 Zekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie cośZekhinta ma w sobie coś
Pobyt w stajni wprowadził zamieszanie w i tak już skołatanej duszy Dearbhail. Zmęczona po całonocnych rozmyślaniach miała nadzieje że tu, w towarzystwie Hazelhoof’a odpocznie i uspokoi się, siedząc przy koniu. Nie sądziła, że rzeczywistość okaże się tak drastycznie inna niż jej wyobrażenia.

Stan Hazelhoof’a nie zmienił się. Była to wiadomość tak samo dobra jak i zła. Dearbhail próbowała jednak pocieszać samą siebie myślą, że skoro nic się nie zmieniło, to znaczy, że nie jest gorzej a to dobrze. Jednak gdy siedziała przy swoim ukochanym zwierzęciu wyrzuty sumienia uporczywie atakowały jej myśli. I chociaż próbowała bagatelizować całą sprawę, mówić sobie: „Będzie dobrze!” to jakoś jej zwykły optymizm nie mógł się przebić przez chmurę zrezygnowania, która wisiała nad głową Rohirki.

Dopiero po długiej chwili zdała sobie sprawę z tego, że słyszy jakąś rozmowę. Gdy padło stwierdzenie, że po zamku panoszą się krasnoludy i elfy, podniosła głowę i zaczęła nasłuchiwać. Nie bardzo mogła połapać się w toku rozmowy, którą prowadziło dwóch mężczyzn. Wspominali jakiegoś Thurga i jego synów – Dearbhail przypomniała sobie, że to imię padło na wczorajszej audiencji – i przekazywali sobie różne wieści. Im więcej słów padało, im bardziej dawało się wyczuć gorycz, żal i gniew tym bardziej Rohirka zdawała sobie sprawę z tego, że słyszy plotki, które zdążyły się już pojawić na zamku.

Nie podobało się to jej. Zawsze chciała przeżyć jakąś przygodę, to prawda, ale nie sądziła, że właduje się w sam środek jakiś konfliktów, intryg... w sam środek wojny?

Po cichu zebrała się, na odchodne głaszcząc Hazelhoof’a lekko po szyi. Nie miała zamiaru słuchać więcej plotek i szemrań, przekonała się też zresztą, że pobyt w stajni nie przynosi jej ukojenia, którego tak bardzo szukała.

W czasie audiencji

Dziewczyna w milczeniu przysłuchiwała się wszystkim wypowiedzianym słowom. Jakby sytuacja była mało skomplikowana, co i rusz pojawiały się jakieś nowe niespodzianki. Miasto opanowane przez zamieszki, ludzie walczą między sobą. Tego Dearbhail nie mogła ścierpieć. Wczorajszego wieczora ktoś próbował otruć króla i lordów... z połowicznym sukcesem. Zresztą, plotki na ten temat już słyszała i nie mogła się już w nich połapać kto kogo zabił, jak, kiedy, dlaczego i z kim był w zmowie. Jak by tych wszystkich konfliktów było mało, doniesienia na temat orków przestały być tylko pogłoskami i stały się przerażającą prawdą. Tym bardziej, że nie było tu mowy o jakimś oddziale goblinów czy innej drobnicy.

Dearbhail nie rozumiała, jak w takiej sytuacji, przed tak realnym zagrożeniem ludzie wolą się kłócić miedzy sobą i zabijać siebie nawzajem.

Gdy padła nazwa jej ojczyzny, poczuła dziwne ukłucie w sercu. Tak, wyrywało się ono do rozległych stepów Rohanu, do łagodnych wzniesień przechodzących w wyniosłe góry, do tego wiatru, który niósł ze sobą niepowtarzalny, niespotykany nigdzie indziej zapach. Dearbhail czuła, że w takim momencie powinna wrócić do swoich. Co prawda jej obecność zbyt wiele by nie zmieniła – nie była dowódcą, brakowało jej doświadczenia i umiejętności, ustępowała wielu innym wojownikom... ale to była jej ojczyzna. Kraj, w którym miała zaszczyt się urodzić, dorastać, który kochała. Tam byli jej bliscy, jej przyjaciele. Przysięgała wierność królowi i bronienie granic ojczyzny.

Ale czyż nie przysięgła też czegoś wczoraj Eldarionowi? Które z tych przyrzeczeń było ważniejsze? Które powinna brać pod uwagę w pierwszej kolejności?

Oto mieli szukać jakiegoś artefaktu. Niby otrzymali wskazówki, ale... Dearbhail rzuciła na nie jedynie okiem. Widząc jakieś listy, czy notatki spojrzała na nie tylko krótko. Tak, jak się spodziewała, nie zrozumiała ani słowa z tych zapisków.

Długo natomiast przyglądała się kawałkowi mapy. Położyła go przed sobą i wpatrywała się w niego intenstywnie, jakby czekała, że papier nagle do niej przemówi.
- Może to Rhovannion? Ale czy ja wiem... Może Rohan? Nie, chyba nie... - odezwała się na głos, po czym przez chwilę jeszcze mamrotała coś pod nosem. Rohan, dobre sobie! Po prostu chcesz tam pojechać, zganiła się w myślach- Nie wiem. - Podniosła głowę i spojrzała na obecnych. - Pewna nie jestem, mówię tylko, jak mi się wydaje. W każdym bądź razie to takie skojarzenie proszę, nie bierzcie tego zbyt dosłownie - zakończyła przepraszającym tonem.

Inni również nie umieli zbyt wiele powiedzieć na temat mapy. Wiele natomiast mieli do powiedzenia na temat zapisków. Dearbhail przysłuchiwała się im, próbując cokolwiek zrozumieć. Wyłapała tylko ogólny zarys oraz najważniejsze - to dopiero początek poszukiwań, czas udać się do Gondoru.

Ta wiadomość sprawiła, że Rohirka poczuła przez chwilę dreszczyk towarzyszącej jej niegdyś spontaniczności. Tak, to było to! Kolejna podróż, zagadka do rozwiązania, czyżby wyczekiwana z dawna przygoda? Entuzjazm szybko jednak zgasł. W tę podróż będzie musiała udać się bez Hazelhoof’a. Serce krajało się jej na myśl o tym, że będzie musiała odjechać, zostawiając swojego wiernego towarzysza, ale nie wydawało się jej, żeby w przeciągu kilku dni cudownie ozdrowiał... Było dla niej nie do pomyślenia, żeby go tu zostawić, miała zamiar wrócić, jak tylko będzie to możliwe.

Rozmowa toczyła się dalej, panowie mówili coś o lochach, uwięzionych tam ludziach, księdze? Ponownie coś, czego nie zrozumiała. Jedna rzecz była jednak aż za bardzo zrozumiała – to, że animistą zamurowanym w lochach mógłbyś ojciec Andarasa. Dearbhail spojrzała na elfa ze współczuciem. Co prawda mówił wcześniej, że nie zna swojego ojca, ale rodzic to rodzic.

Audiencja została zakończona, król opuścił salę. Podano obiad, w czasie którego Andaras poruszył ważną sprawę:

- Panowie, sprawa jest prosta, trzeba postanowić co dalej. Mamy do zwiedzenia dwa miejsca. Chcemy się rozdzielać, czy jechać razem? Pomysł z podzieleniem się nie jest do końca głupi. Zaoszczędzimy trochę czasu. A ten obecnie jest bardzo cenny.

Nie zważając na zwrot ‘panowie’, jedyna w towarzystwie przedstawicielka płci tak zwanej pięknej wypaliła:

- Co ja co, ale ja to bym chciała pojechać do Gondoru. Nigdy tam jeszcze nie byłam no i jeśli jeszcze podróż miałaby się odbyć statkiem, to już w ogóle! - Na jej twarzy pojawił się marzycielski uśmiech. - A czy mi się wydaje, czy król może mówił coś o tym, żebyśmy wszyscy pojechali do Gondoru? Ale czy nie musimy odwiedzić też i Dol Amroth? Czy to jednak nie jest takie ważne?

Elf nie zwracał uwagi na swój błąd. Widocznie do nie zauważył nawet gdy Rohirka przemówiła jako pierwsza.

- Widzę, że jesteś podekscytowana. Oba miejsca są w granicach Gondrou. Więc tak czy tak pojedziemy do niego wszyscy. Ja wolałbym się udać do Minas Tirith. Uważam też, że najlepiej byśmy się jednak rozdzielili. Zaoszczędzimy na czasie – powtórzył.

- No ta, masz rację... – mruknęła Dearbhail zorientowawszy się, jaką palnęła gafę. Ale, to przecież nie pierwszy i nie ostatni raz.

Ponownie wycofała się z rozmowy. Czuła, że to wszystko ją przerasta. Za wiele się dzieje, jak na jej chłopski rozum. Wyłączając się z rozmowy, pozwoliła myślom popłynąć. Pomyślała o rodzicach i o matce, która zawsze na nią narzekała i powtarzała, że z niej to nic dobrego nie wyrośnie. Pusta głowa, brak pokory, bezmyślność... W wielu z tych ‘oskarżeń’ Dearbhail musiała się zgodzić z matką. Ale gdy tylko pomyślała o dzisiejszej nocy i poranku wiedziała, że słowa o pustej głowie są jak najbardziej nie aktualne. Jednak w tej pustej głowie kłębi się multum myśli.
 
__________________
"To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie." - Robert A. Heinlein
Zekhinta jest offline  
Stary 15-05-2011, 10:10   #88
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Korytarze oplatały siecią cały zamek, co mogło sprawiać wrażenie iż ciągną się w nieskończoność. Endymion przemierzając je podczas porannej przechadzki co i rusz mijał jakieś drzwi, przejścia i rozgałęzienia. Łatwo było tu stracić orientację gubiąc się w jednym z licznych krużganków czy bezkresie korytarzy i przejęć. Po dłuższej chwili zwiedzania zamku Endymion spotkał Golina, który chciał zamienić kilka zdań. Znalazłszy ustronne miejsce strażnicy mogli swobodnie porozmawiać.
Podczas rozmowy Golin potwierdził iż trucizna znaleziona w karczmie Pod Mostem była taka sama jak ta użyta do otrucia lordów. Paradoksalnie można by rzec, że ucieszyło to Endymiona gdyż dając próbki trucizny medykowi mógł w ten sposób pomóc w ratowaniu otrutych. Miał świadomość tego, że jego wiedza z zakresu przygotowywania eliksirów, trucizn i odtrutek nie była zbyt rozległa, a tym samym mógł bardziej zaszkodzić niż pomóc. I w tej sytuacji było to jedyne co mógł zrobić, pozostawiając resztę w rękach znacznie bardziej obeznanych w temacie.
Rozmowa z Golinem dotyczyła jeszcze kilku innych tematów po których Endymion musiał chwilę zastanowić się nad tym co usłyszał. I tak nim się zorientował nadeszła pora obiadowa.
Toteż kaczka z jabłkami podana z winem z miodu czyli miodem pitnym była tym co zaprzątało głowę strażnika w tej chwili najbardziej. Oczywiście były jeszcze bardziej poważne sprawy jak na przykład zawartość tajemniczej szkatuły przyniesionej do zamku, czy groźba nadciągającej wojny. Zaraz po posiłku zjedzonym w swojej komnacie spokój Endymiona zmąciło pukanie do drzwi. Był to Bran, dowódca garnizonu na wyspie. Zaprosiwszy go do środka Endymion postawił przed nim kielich, który do połowy zapełnił ciemno żółtawym trunkiem.

- Zdołaliśmy ustalić, że poszukiwany kupiec jest przyjacielem Dunledingów. Jego żona pochodzi z tamtej krainy a on sam pomimo, iż handluje głównie zbożem od kilku lat systematycznie wchodził w obroty bronią zaciągając bardzo duże kredyty. Jest członkiem Gildii Kupieciej Tharbadu, jednak bez większej pozycji ani znaczenia – rozpoczął Bran

- Udało wam się ustalić gdzie przebywa? – zapytał Endymion.

- Jeszcze nie, obawiam się, że się ukrywają u zwolenników Dunlandu lub u okultystów – odparł dowódca garnizonu, po czym dodał - co ciekawe w piwnicy jego domu znaleziono tajemną, ogromną komnatę, w której na ziemi i kamiennej płycie na kształt ołtarza widoczne były ślady przelanej wielokrotnie w przeszłości krwii. Zupełnie jakby zabijano tam zwierzęta lub może nawet ludzi w krwawych ofiarach.

- Okultyści urośli w siłę – powiedział Endymion – odprawiają swoje krwawe rytuały pod naszym nosem, a nawet maja na tyle odwagi by organizować takie akcje jak ta wczorajsza.

- Tak – przytaknął Bran

- Trzeba go znaleźć, niewiadomo ile udało by się z niego wyciągnąć. Czy jego dom sąsiedzi i współpracownicy są pod obserwacją? – dopytywał się Endymion.

- Obserwujemy dom. Sąsiadów i współpracowników każe zacząć śledzić – odpowiedział dowódca garnizonu.

- Wybierz do tego zadania odpowiednich ludzi, muszą być dyskretni. Jeżeli są jacyś okultyści w najbliższym otoczeniu kupca i jeżeli będą przejawiać jakąkolwiek aktywność, to na pewno zachowają duże środki ostrożności – zauważył Endymion.

- A jeśli nic nie odkryjemy? – zapytał Bran

- Trzeba będzie przesłuchać osoby mające z nim kontakt, sąsiedzi, rodzina, znajomi – odparł strażnik.

- Jeśli nic to nie da, co wtedy? – zapytał Bran – rozumiesz o co pytam, jak daleko możemy się posunąć podczas przesłuchań?

- Musicie ich przyciskać, stanowczo, wiecie czego szukać i o co pytać, ale nie ma powodu żeby być zbyt brutalnym czy demolować doszczętnie przeszukiwane domostwa. Między wywieraniem nacisku a znęcaniem się jest cienka granica, ufam że twoi ludzie jej nie przekroczą – odparł Endymion.

- Hmmyyy to może być trudne – lekko zasępiony Bran wzruszył ramionami.

- Tak, nie wątpię, ale trzeba pamiętać że nie wszyscy są okultystami, i nale…..- odrzekł Endymion, ale nie było dane mu skończyć ponieważ przerwał mu dowódca garnizonu zmieniając temat rozmowy.

- Jest jeszcze jedna sprawa. W mieście zaczyna rozchodzi się plotka o tym, że lord Marrco nie żyje i że został zgładzony przez króla Eldariona i lorda Lond Daer, i że tego ostatniego lojalni Marrocowi gwardziści zdołali ukatrupić.

- Co?, kto to rozpowiada? – Endymion wyraźnie niedowierzał w to co słyszy.

- Nie wiem kto to rozpowiada, ale miasto zaczyna wrzeć po obu stronach rzeki i jeśli dojdzie do oblężenia, obawiam się, że walka z Dunlandczykami i wewnątrz miasta może mieć katastrofalne skutki – odparł Bran, wziął duży łyk trójniaka po czym dodał - zapewniam, że choć straż miejska ma fatalne morale, to na garnizonie wyspy można polegać. Boję się jednak, że jeśli dojdzie do masowej dezercji, bo wielu gwardzistów ma rodziny w mieście i wewnątrz garnizonu to nie będzie w stanie gwarantować bezpieczeństwa Króla.

Zaniepokoiło to Endymiona bardzo gdyż w pamięci miał scenę z placu, kiedy to miejscy strażnicy odkrywają wśród ciał szczątki swoich znajomych.

- Obyś się nie mylił. Czy informowałeś o tym jeszcze kogoś z otoczenia Króla? – zapytał strażnik.

- Tak, raport z tej sytuacji kazałem przedłożyć – tu Bran się zawahał szukając w pamięci imienia – Golinowi jeśli nie przekręciłem imienia.

- Dobrze – rzekł Endymion wiedząc iż Golin na pewno już podjął środki mające na celu zwiększenie bezpieczeństwa Eldariona.

- Jakby tego było mało nadciągają oddziały Carioca, rozpowiadają ludziom o tym, że Lord Marroc, życzy sobie aby Tharbad z Dunlandem były niezależną potęgą od Zjednoczonego Królestwa i że król zgładził wodza Thruga, który o to zabiegał – dodał dowódca garnizonu.

- Wódz Dunlandu nie zginął z polecenia Króla, tego akurat możesz być pewien, w tej kwestii mam informacje z pierwszej ręki. Chociaż wygląda to na zamierzone to jednak nie było – odrzekł Endymion.

- Zwiadowcy donoszą, że do ich marszu przyłącza się coraz więcej ludności cywilnej i wojów, którzy widzą ich jako sojuszników tej samej sprawy i że w Tharbadzie jest Eldarion, który w tej sprawi autonomii ma właśnie spotkanie z Lordem Marrockiem – powiedział Bran

- A wydawało się że sytuacja w mieście się uspokaja po niespokojnej nocy -westchnął Endymion.

- Najwyraźniej najcięższe może być przed nami - stwierdził Bran

Nastała chwila milczenia, po której dowódca garnizonu wyspy wstał z krzesła podziękował za wino, pożegnał się i wyszedł. Endymion jeszcze przez chwilę się zastanawiała nad sprawami omawianymi z Branem, po czym udał się na wyznaczone spotkanie z królem. Miał ogromną nadzieję, że wyjaśni się sprawa owego potężnego artefaktu. Nie wiedział jak bardzo się mylił, zamiast się wyjaśnić jeszcze bardziej się pogmatwała. Okazało się że szkatułka zawierała dziwną mapę oraz zaszyfrowane wskazówki pozwalające odszukać tajemnicze miejsce ukrycia potężnego przedmiotu. Mając w reku materiały znalezione w szkatule Endymionowi nic do głowy nie przychodziło. Przyglądając się dokładnie mapie próbował rozpoznać topografię przedstawionej krainy, przyglądając się cechom charakterystycznym każdych ziem, takich jak rzeki, szlaki, pasma gór. Jednak nie dawało to żadnych efektów, nic nie mógł skojarzyć.

- Nie mam pojęcia co to za miejsce - odrzekł Endymion podając mapkę dalej.

Nie tylko on miał z tym problem, nikt ze zgromadzonych poza Królem nie potrafił rozszyfrować wskazówek. Eldorion miał już przygotowane mapy przedstawiające Beleriand, krainę o której Endymion nigdy wcześniej nie słyszał. Szybko się wyjaśniło, że jedna z wskazówek dotyczy jedynego miejsca, które ocalało z pogromu tej krainy. Reszty należało szukać w księgach zgromadzonych w Dol Amroth lub Minas Tirith. Endymion był niepocieszony faktem, iż tajemnica ukrycia artefaktu nie rozwiązała się, nie mówiąc o tym, że miał nadzieje, iż ów przedmiot znajduje się w szkatule. Ale to było by za proste.
Król obwieścił, że za kilka dni udadzą się do Gondoru, jednocześnie powierzając znalezione materiały opiece Endymiona. Który to w związku z tym, jak tylko narada się zakończyła, pozbierał wskazówki i mapę zastanawiając się gdzie ją schować. Przydała by się jakaś torba nie duża, taka jaką zazwyczaj mają gońcy królewscy do przechowywania swoich dokumentów. Zaraz po uczcie przygotowanej przez Króla postanowił się tym zająć, na zamku na pewno jedna taka bezpańska torba się znajdzie. Pozwoliło by to mu mieć dokumenty zawsze przy sobie, wszak nie wiadomo co ich może spotkać w drodze do Gondoru.
 

Ostatnio edytowane przez ThRIAU : 15-05-2011 o 10:15.
ThRIAU jest offline  
Stary 15-05-2011, 16:09   #89
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Elf dla pewności wymamrotał zaklęcie wykrywające zło. Wolał mieć pewność czy nic nie czyha na nich po drugiej stronie. Wszak ktoś obdarzony talenetem magicznym ginąc z głodu i męczarniach. Mógł się po śmierci w skutek klątwy przemienić w coś naprawdę nieprzyjemnego. Słyszał takie opowieści w dzieciństwie. I choć były to jedynie bajki strzeżonego, bogowie strzegą.
Odsuwający się kamień uwolnił wodę. Perła wykazał się refleksem i nim elf zdążył zareagować rzucił się na niego... Odsuwając od zagrożenia jakim był pędzący kamień. Krasnoludy również się uratowały. Były najbliżej widać spodziewały się zagrożenia. Garbaty klucznik nie miał szczęścia. Padł pod pędzącym kamieniem. Jego energia zasiliła amulet... Valamir zaczął podnosić się jako jeden z ostatnich... Co było dość dziwne pierwszy zareagował ostatni wstał? Widocznie kiedy wpadł na Andarasa musiał coś sobie zrobić pomyślał Animista. Okazało się to prawdą. Był wyraźnie ranny w nogę. Cholera- pomyślał elf kolejna osoba do leczenia. Moce dopiero się w nim rozwijały. Mógł uleczyć maksymalnie jedną osobę dziennie. Z pomocą magi... Tradycyjne metody bywały często wszak zawodne. Trwały również dłużej, a jego towarzysze powinni był w pełni sprawni. Pamiętał że należało jeszcze pomóc obu koniom. I choć ktoś powiedziałby że były to tylko konie.... On patrzył na to inaczej. W pierwszej kolejności wyczyścić płuca Hazelhoof’a z krwi, w kolejnej pomóc Bestii jeśli ten miał nie pozostać okulawiony- planował. Zostawał jeszcze książę. Który był wyraźnie osłabiony, choć jego życiu nie zagrażało już raczej niebezpieczeństwo.

Valamir coś mu mówił chyba coś o ratowaniu życia... A tak elf przypominał sobie. Powoli wracało to, co przed chwilą miał przed oczami. Niemal równo z uwolnieniem kamienia elfa wszak nawiedziła wizja. Amulet najpierw zaczął nagle ważyć niemal tonę. Andarasowi zrobiło się słabo. Mimo lodowatej wody w jaskini która go wtedy omiotła, porywając z prądem. Elf czuł jakby amulet palił żywym ogniem. A pod wodą miał właśnie tą wizję, która trwała... Czy raczej wydawała się trwać wieczność. Był to obraz postaci, którą elf instynktownie wyczuł jako właściciela amuletu. W tej wizji widział tę postać jak stała na tle wieży, której nigdy nie widział. Zapadła jednak Andarasowi w pamięć dokładnie. Wiedział że jeśli miałby ją kiedyś zobaczyć rozpoznałby ją na pewno.Co ważniejsze postać miała na piersiach medalion. Ten sam medalion który elf nosił na szyi! Elf był pewien ze to jest obraz z przeszłości. Wizja wspomnienia.


Nie wiedział co się dzieje. Wizje zlewały się z rzeczywistością.. Andaras jednak docenił pomoc Perły. I był wdzięczny. Był jednak zwyczajnie rozproszony.

Po dłuższej chwili rzekł

-Będziesz potrzebował pomocy z tą nogą. Można by spróbować magii.

- NIE! Nie... - Powiedział Perła już spokojniej, przeklinając się za swój wybuch. - Po prostu magia nie działa na mnie najlepiej. Wolę leczyć się naturalnymi metodami. Fain stojący obok spojrzał na niego z aprobatą.

- Mądrze gada, dać mu wódki... - Mruknął Kh’aadz rozmasowując guza na czole i rozglądając się na około.

- Jak to nie działa najlepiej? Magia prawie zawsze działa na każdego z podobna intensywnością. A napewno na ludzi. Rozumiem uprzedzenia krasnoludów do czarów ale żeby ty?-dziwił się elf

- Widać ma więcej oleju w głowie niż na to wygląda... - krasnolud rzucił jakby w próżnię, nie kierując swoich słów do nikogo konkretnie.

- Powiedzmy, że to alergia - odpowiedział z przepraszającym uśmiechem Perła. - Nie istotne...

- Alergia?-Animista nic nie zrozumiał. Ale dobrze, to nawet lepiej. Kolejka do leczenia magia, już się u mnie utworzyła. Jeden mniej to nawet lepiej.

- Pogadali już? To teraz rzycie w troki i idziemy, mam nadzieję, że ten magik dobrze pływał... - Kh’aadz ponaglił gramolących się z wody towarzyszy.

Tak też zrobili nie było co dyskutować. Należało sprawdzić co jest w celi. Andaras wszedł tam. Kiedy zbliżył się do klatki i spojrzał na twarz trupa w klatce, to przed oczami stanęła mu jak przez mgłę ta sama twarz. Śmiejąc się nachylała się nad nim. Postać biorąc go na ręce i wznosząc do nieba obracała. A on był taki szczęśliwy. I taki mały... Kolejna wizja... Która ustała kiedy klatka z księga uderzyła z pluskiem o wodę. Przeszło mu jeszcze przez myśl że może to amulet dostraja się do niego powodując je.

Wyjął księgę starannie ją zawijając w materiał. Na oglądanie przyjdzie czas później.

- Wynośmy się stąd.
Cały czas towarzyszył mu obraz twarzy. Doszedł do oczywistego wniosku. Jest to najprawdopodobniej jego biologiczny ojciec. Czuł co prawda ból utraty. Ale był on osłabiony wszak stracił kogoś, kogo nigdy nie miał. Jego ojciec był daleko w piaskach pustyni.

W komnacie otworzył księgę. Była stara bardzo stara. Okuta w srebro i czarną skórę. Gdy zajrzał do niej to przekonał się że należała do jakiegoś Czarnego Numenorejczyka. Sam elf nie potrafił posługiwać się tym językiem doskonale, choć na im opierał się Westron, Jezyk Ludzi z Dale i Rohirimów. Już po obrazkach widział, że właściciel księgi był adeptem czarnej magii. Niektóre kartki są wyrwane, niektóre zniszczone. Duża większość księgi była jednak w porządku. Po głębszym studiowaniu księgi wiedział, że język którym jest napisana to Czarny Adunaicki. Pamiętał że rozpowszechniony był w Umbarze. Choć niewielu jest żyjących ludzi posługującym się tym językiem. Czarnych Numenorejczyków wszak w zasadzie już nie ma jako rasy. Wiedział jednak że w Minas Tirith albo w Umbarze mógłby zdobyć materiały potrzebne do nauki tego języka. Sama księga nie była zaś tym czego szukał pierwotnie. Była czymś więcej. Jednocześnie korzystanie z niej niosło ryzyko przejścia na ciemną stronę. Jeśli będę chciał z niej korzystać przyjdzie się trochę poduczyć języka- pomyślał elf. Cała sprawa była ciężką decyzją. Każda moc ma swoją cenę.

Nad ranem poszedł jeszcze do księcia Adrahilasa. Czuł się on już dużo lepiej. Nawet odzyskał przytomność lecz wciąż był słaby. Andaras wspomógł go magią. Wolał mieć pewność że książę przeżyje. I mieć po części zapisaną zasługę w ratowaniu go. W sytuacji Andarasa należało odpowiednio manewrować. Uznał że należy wyrabiać sobie znajomości, przyjaciół i dłużników wśród możnych tego świata. Wszak nie wiadomo jak potoczą się jego losy w przyszłości.
 
Icarius jest offline  
Stary 15-05-2011, 17:43   #90
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Kh’aadz przeklinał pod nosem rozwieszając na wszystkich możliwych meblach w swojej komnacie przemoczone wodą ubrania. Otworzenie tego przejścia wymagało sporo pracy i nawet we dwóch z Fainem porządnie się napocili, zanim głaz ustąpił. Przeczuwał, że pomieszczenie po drugiej stronie może być zalane, zwłaszcza, gdy strugi wody zaczęły silniej przebijać się przez poluzowane łączenia w miejscach gdzie odkuli zaprawę. Może powinien był jednak uprzedzić towarzyszy? Ale nie, jeśli do Andarasa nadal nie dochodzi, że zbywanie się milczeniem nie załatwia sprawy, to jego kąpiel i jego problem. Jeszcze niecały miesiąc i będzie mógł zostawić to wszystko i wrócić na szlak prowadzący prosto do Ereboru.

Gdy wyruszał z Morii, zastanawiało go, dla czego tunele i wyjścia po wschodniej stronie są zapieczętowane, oszczędził by drogi i kto wie, być może nie wpakował by się w podobną kabałę. Ale rada klanu, w której również zasiadał jego ojciec, uparcie, po krasnoludzku, podtrzymywała swoją decyzję, a z rzadka wypytywany w tym temacie rodzic nie był skory do tłumaczeń. I tak, Khazad Dum, przynajmniej na razie, z nie znanych Kh’aadzowi powodów, nie było już tranzytem pod Górami Mglistymi, choć zważywszy na ostatnie rewelacje o pojawianiu się orków, a zwłaszcza szczepów Uruk-Haii, oraz fakt, że ostrzeżenia o nich przyszły do Eldariona również i z Morii, mogło dawać pewne podejrzenia co do zamknięcia wschodniego przejścia. Ciekawe czy tunele zostały zawalone, czy tylko zaczopowane i zapieczętowane. Tak czy siak, musiał obrać drogę na północ, po zachodniej stronie masywu, a to, plus zbiór niepojętych przypadków, doprowadziło go tutaj, na dwór nieżyjącego od wczoraj Lorda Marroca, pana na Tharbadzie, a patrząc po lochach również bogatego w staż i doświadczenie okrutnika i sadystę. Cóż… Ludzie. Akurat gdy skończył się przebierać w suche ubrania, posłaniec zapukał do jego drzwi, przynosząc zaproszenie, na audiencję z królem.
- Psia mać, a wszystko mokre… - Kh’aadz zgrzytnął zębami odprawiając młodego pazia machnięciem ręki. Przystawił swoje odzienie bliżej kominka bębniąc palcami po blacie stołu, jakby to miało przyspieszyć proces suszenia. Na szczęście ciepło płomieni okazało się wystarczające, aby na czas wysuszyć koszulę, pasiasty dublet i wełniane nogawice. Gdy już rozsiedli się przy stole wraz z Eldarionem, Kh’aadz zastanawiał się, cóż takiego było w owej tajemniczej szkatule, czy był to jakiś niezwykły przedmiot, czy tak jak podejrzewał Andaras, kolejne zagmatwane i pisane mglistym językiem wskazówki? Trochę bawiło go gdy obserwował jak Fain i Andaras usilnie unikają patrzenia w swoją stronę i jakiegokolwiek kontaktu… Panujący w tej chwili między nimi status quo mógł zostać łatwo zaburzony przez nieostrożną wypowiedź którejkolwiek ze stron, czy choćby zanadto zaczepne lub wyzywające spojrzenie. Dobrze, że się chociaż starają, choć Kh’aadz miał wrażenie, że znacznie lepiej by było, gdyby dali sobie po mordach a potem uścisnęli dłonie. Fain raczej niemiałby z tym problemu, ale jak Kh’aadz znał elfiego towarzysza, to ten albo opatrznie by to zrozumiał albo się jeszcze bardziej naburmuszył, niczym rozpieszczona dziewczynka. Cóż… Elfy.

Król w końcu zaspokoił ich ciekawość, przedstawiając zawartość przyniesionej przez elfa na dwór szkatuły. Stało się dokładnie to, czego krasnolud się obawiał, niejasne wskazówki dotyczące niewiadomych rzeczy, pochowanych w miejscach o których nikt nie słyszał. Po prostu cudownie. Do tego pisane w jakimś zapomnianym języku poematy i stare, zamazane mapy, które równie dobrze mogły przedstawiać jakieś dawno zapomniane ostępy, co bujną fantazję kartograficzną ich twórcy
. Nawet spisany niedawno list, znaleziony w skrzynce był na tyle ogólnikowy, że bez dogłębnej wiedzy w temacie, nie dało się wyciągnąć z niego zbyt wiele informacji, resztę wiedzieli już sami. Jednak jego myśli znowu zaczęły krążyć wokół drugiego głazu, zamykającego przejście przez zalaną do niedawna celę. Dokąd prowadziło? Być może warto by to sprawdzić? Nie, nie ma sensu pchać się w jeszcze większe kłopoty, najlepiej cały ten przeklęty tunel zalać, lub zawalić, albo najlepiej oba powyższe na raz. Tą myślą, Kh’aadz postanowił podzielić się z Eldarionem.
- Do póki Wasza Wysokość jest na tym zamku, trzeba zadbać o jego bezpieczeństwo - wtrącił się krasnolud, przerywając na chwilę rozważania dotyczące wyprawy do Minas Tirith.
- W lochach jest zapieczętowane przejście, nie wiem dokąd prowadzi, ale jeśli trzyma się tak samo dobrze jak to, które otwarliśmy, to marne zeń zabezpieczenie. Sugeruję całkowicie zalać lochy, albo zawalić tunel. Tak dla pewności, bo czasy coraz gorętsze a niewiadomo kto o tym wie, a w razie najgorszego, gdyby ktoś ze złymi zamiarami tamtendy przebił się na zamek… - Kh’aadz nie dokończył, doskonale wiedząc, że Król zdaje sobie sprawę z konsekwencji ewentualnego drugiego wejścia na teren zamku.
- W zasadzie to dobra sugestia. Chciałem poruszyć ten problem po naradzie wasza wysokość. W rozmowie o którą prosiłem. – Nieoczekiwanie Andaras poparł krasnoluda. Czyżby odwilż?
- Skoro jednak już tu wypłyneło. Byliśmy panie w nocy w lochach. Zasłyszałem na zamku historię jakoby Lord Maroc bał się magi. W przypadkowej rozmowie z medykiem okazało się że pięć lat temu był jednak na zamku Animista. Poszedłem tym tropem i okazało się iż ów Animista został zamurowany żywcem w lochach. Jest tam też wielu innych skazanych. Obłąkanych bądź bez języków a wszyscy bez wyjątku na skraju wyczerpania. Przejście to jest komnatą gdzie dokonał żywota ów Animista. Jak i kilku innych ludzi. – zakończył elf.
- Skąd o tym wiecie? - zapytał król Andarasa i Kh’aadza. - Kto wam pokazał ten tunel?

- Mnie on. - bez zażenowania się odparł krasnolud wskazując skinieniem głowy na Andarasa.

- A mnie Majordomus panie. Z góry jednak zaznaczam iż w dobrej wierze. Liczyłem że księgę zaklęć przy Animiście znajdę. A w niej jakieś pomocne dodatkowe zaklęcia. Które pomóc by mogły księciu. Wszak gra szła o jego życie. Tak też mu powiedziałem. Udało mi się go do mojego pomysłu przekonać. Więc winą obarczaj mnie panie jeśli jest w ogóle o co. Odkrycie z dołu okazało się dla mnie osobiście bolesne. Ów Animista był elfem panie. I jestem tego niemal pewien iż jednocześnie moim biologicznym ojcem. Wiedza zaś z dołu, chyba nam się przysłuży.- po elfie było widać smutek.

Na te słowa elfa o swoim ojcu Kh’aadza zatkało, minęło kilka sekund, zanim zdołał zamknąć otwarte ze zdziwienia usta.
- No... łądnie... - Sapnął krasnolud bębniąc nerwowo palcami po gładkim blacie stołu. Takich rewelacji po wizycie w zatęchłych i zapomnianych kazamatach twierdzy na wyspie krasnolud nie spodziewał się w najbardziej poronionych snach. Ale jak widać, Andaras potrafi zawsze zaskoczyć. Na miejscu elfa krasnolud rozniósłby pół zamku w pierzynę nie zostawiając kamienia na kamieniu, nawet na Eldarionie wieść ta zrobiła duże wrażenie, czego nawet jego przywykła do politycznych gierek twarz nie potrafiła ukryć.
- Jesli to rzeczywiście był twój ojciec Andarasie, to jest mi niezmiernie przykro. Wyjasnię to. Jak i sprawę lochów i jego więźniów. Dziękuję wam za te informacje. Cóż... powiedzieć mogę tylko, że mam nadzieję, że go kiedyś jeszcze spotkasz. - powiedział król z życzliwością patrząc na animistę po wstaniu od stołu.
- Wybaczcie, ale muszę zająć się pogrzebem Lordów Derufina i Marroca. Andarasie za godzinę przyjdź do mnie z tą księgą. Obys miał rację. Rozumiem, że należała do twego ojca. Jeśli nie, to chciałbym wiedzieć dlaczego została pogrzebana w lochach. A ty Endymionie zaopiekuj się tymi pergaminami. Kopie zostały już zrobione, ale pilnuj tych oryginałów jak oka w głowie. Za kilka dni udamy się statkiem do Gondoru. Obawiam się, że podróż przez Dunland będzie zbyt niebezpieczna. - powiedział zbierając się do odejścia.

Psia Mać – pomyślał krasnolud, Gondor może i jest po wschodniej stronie Gór Mglistych, ale to za bardzo na południe. Chociaż może rzeczywiście, gdyby spłynąć szybko Gwathlo do morza, a potem sprawnie okrętem dobić do brzegów Gondoru, to z Minas Tirith, można by sprawniej ruszyć prosto na północ przez Rohan i Rovanion. Podróż statkiem zajmie na pewno mniej niż miesiąc potrzebny do udrożnienia przełęczy. Ehh nie podobało się to Kh’aadzowi, ale jeśli Andaras postanowi wyruszyć już teraz, to nadal wiążąca go przysięga nie pozostawi mu innego wyboru. Gdy król zostawi ich samych, będzie musiał poprosić Faina, aby ten przekazał wieści jego ojcu o zmianie trasy i o braciach Stoneshallow…
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172