Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2011, 19:22   #41
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
W kilka minut sytuacja zmieniła się diametralnie.
W kilka minut spokojny tłumek stał się spanikowaną tłuszczą.

Skaza powstała. Potwór ponad wszelkie wyobrażenie,pojawił korzystając z ciała Nathanelli jak z pojemnika. Kapłani rzuciwszy się do boju, ginęli jak muchy. Jeden po drugim.
Reszta ludzi rzuciła się do ucieczki, pchając się do wyjść. W panice szukając możliwości wydostania się stąd. Niczym dzikie zwierzęta, wrzeszczące, przepychające się na ślepo do przodu.
Ginąc od ciskanych przez demona na lewo i prawo spaczonych pocisków magii.
A Albrecht.
Powinien się bać... Ale większość strachu, zostawił z siłą i bólem w sali tortur. Obecna egzystencja była dla niego jedynie marnym odbiciem dawnego życia. Potwór który urządzał tu masakrę nie stanowił ni źródła strachu ni fascynacji. Był odrażający. Ale taka wszak jest natura bestii.
Powinien uciekać... Ale dokąd? I czemu? Skaza magią obracała wniwecz wioski i miasta. Pewnie i tak by zginął próbując się wyrwać z tego potrzasku. Lub co bardziej prawdopodobne, umarłby prędzej zadeptany, przez spanikowaną tłuszczę, agonią znacznie gorszą niż szybka śmierć z ręki Skazy. To nie był więc logiczny wybór.
Powinien współczuć konającym?... Ale czemu? Nie znał zbyt wielu tutejszych dostojników.
Co go obchodziły jęki ginących? Codziennie umierały dziesiątki biedaków, z głodu, chorób, albo pechowych zbiegów okoliczności. Nikogo nie obchodził ich los, więc... czemu miałoby obchodzić Nawróconego?

Ucieczka nie wchodziła w grę, pozostało więc się schować za jakąś kolumnę lub wnękę... i skryć się w mroku. Jego pochodnia już zgasła. Z dala od tłumu rejterujących żałobników, przestawał zwracać na siebie uwagę. Przestawał być potencjalnym celem.
Owszem nadal mogłyby go dosięgnąć magiczne pociski, ale w tłumie uciekinierów także.
Ukryć się i obserwować sytuację, cichy i niepozorny.
Powinien się pomodlić... Ale nie znał Aspektu wartego jego modlitwy. Cóż... był jeden, ale w tej sytuacji, również nieistotny w tej chwili co pozostałe. Zresztą, jaką wagę ma modlitwa złamanego grzesznika?
Skrył się w cieniu kolumny obserwując działania kapłanów, a i uciekających ludzi. Spowolnił oddech, starając się być jak najmniej widocznym. Może to wystarczy by przeżyć?
Spoglądał... Przenikliwym spojrzeniem obserwował gorączkowe i na razie bezskuteczne starcia kapłanów ze Skazą. Widział chowającą się za kolumnę Cierń i podobnie postępującą Karę. Harmonijne, zgrane doświadczeniem, działania. Niczym istota o dwóch ciałach i jednym umyśle. Trochę zazdrościł im... sam będąc, niepotrzebny tutaj. Zbędny.

Mógł tylko obserwować dziejące się wydarzenia i przyglądać się sytuacji i...
Widzieć tchórzliwą ucieczkę jednego z kapłanów Maraji, z pola walki.
Czy aby na pewno?
Spojrzenie alchemika skupiło się na nim, zwęziły powieki za szkłami okularów wyostrzając wzrok. Typowe zachowanie krótkowidza, jakim Albrecht.
Ów sługa aspektu nie tylko uciekał. On coś niósł... Jakiś kamień. Chyba cenny sądząc z atencji, jaką go obdarzał.
To że przemykał chyłkiem, w dodatku w kierunku odmiennym od reszty braci, czyniło jego zachowanie jeszcze bardziej podejrzanym.
Zimny uśmieszek zagościł na twarzy Nawróconego. Tuląc się plecami bardziej do kolumny, sięgnął po jeden ze swoich skalpeli, użytecznych też czasem jako noże do ciskania.


Może nie był w tym mistrzem, ale radził sobie. W ostrzu odbił się blask któregoś z magicznych pocisków Skazy.
Trzy... dwa... jeden...
Kapłan doszedł do miejsca, w którym sztylet Albrechta mógł go dosięgnąć. Energiczny ruch dłoni i... stalowy pocisk pomknął w kierunku ręki trzymającej ów cenny drobiazg.
Sztylet Nawróconego zagłębił się w ramieniu marajisty. Kapłan wydobył z siebie jęk bólu. A potem jęk rozpaczy, patrząc jak z odruchowo rozluźnionej dłoni wypada ów cenny kamień, wpada pod nogi tłuszczy i znika im z oczu w tym chaosie, trącany wieloma stopami uciekających ludzi.
Albrecht tylko się uśmiechnął złośliwie kryjąc się bardziej w cieniu kolumny. Zanotował w swej pamięci, żeby... ubiec kapłanów Maraji w znalezieniu owego kamyka. O ile nie zostanie ubiegnięty. O ile dożyje okazji, by go znaleźć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-05-2011 o 11:10. Powód: będą jeszcze drobne poprawki;)
abishai jest offline