Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-05-2011, 19:22   #41
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
W kilka minut sytuacja zmieniła się diametralnie.
W kilka minut spokojny tłumek stał się spanikowaną tłuszczą.

Skaza powstała. Potwór ponad wszelkie wyobrażenie,pojawił korzystając z ciała Nathanelli jak z pojemnika. Kapłani rzuciwszy się do boju, ginęli jak muchy. Jeden po drugim.
Reszta ludzi rzuciła się do ucieczki, pchając się do wyjść. W panice szukając możliwości wydostania się stąd. Niczym dzikie zwierzęta, wrzeszczące, przepychające się na ślepo do przodu.
Ginąc od ciskanych przez demona na lewo i prawo spaczonych pocisków magii.
A Albrecht.
Powinien się bać... Ale większość strachu, zostawił z siłą i bólem w sali tortur. Obecna egzystencja była dla niego jedynie marnym odbiciem dawnego życia. Potwór który urządzał tu masakrę nie stanowił ni źródła strachu ni fascynacji. Był odrażający. Ale taka wszak jest natura bestii.
Powinien uciekać... Ale dokąd? I czemu? Skaza magią obracała wniwecz wioski i miasta. Pewnie i tak by zginął próbując się wyrwać z tego potrzasku. Lub co bardziej prawdopodobne, umarłby prędzej zadeptany, przez spanikowaną tłuszczę, agonią znacznie gorszą niż szybka śmierć z ręki Skazy. To nie był więc logiczny wybór.
Powinien współczuć konającym?... Ale czemu? Nie znał zbyt wielu tutejszych dostojników.
Co go obchodziły jęki ginących? Codziennie umierały dziesiątki biedaków, z głodu, chorób, albo pechowych zbiegów okoliczności. Nikogo nie obchodził ich los, więc... czemu miałoby obchodzić Nawróconego?

Ucieczka nie wchodziła w grę, pozostało więc się schować za jakąś kolumnę lub wnękę... i skryć się w mroku. Jego pochodnia już zgasła. Z dala od tłumu rejterujących żałobników, przestawał zwracać na siebie uwagę. Przestawał być potencjalnym celem.
Owszem nadal mogłyby go dosięgnąć magiczne pociski, ale w tłumie uciekinierów także.
Ukryć się i obserwować sytuację, cichy i niepozorny.
Powinien się pomodlić... Ale nie znał Aspektu wartego jego modlitwy. Cóż... był jeden, ale w tej sytuacji, również nieistotny w tej chwili co pozostałe. Zresztą, jaką wagę ma modlitwa złamanego grzesznika?
Skrył się w cieniu kolumny obserwując działania kapłanów, a i uciekających ludzi. Spowolnił oddech, starając się być jak najmniej widocznym. Może to wystarczy by przeżyć?
Spoglądał... Przenikliwym spojrzeniem obserwował gorączkowe i na razie bezskuteczne starcia kapłanów ze Skazą. Widział chowającą się za kolumnę Cierń i podobnie postępującą Karę. Harmonijne, zgrane doświadczeniem, działania. Niczym istota o dwóch ciałach i jednym umyśle. Trochę zazdrościł im... sam będąc, niepotrzebny tutaj. Zbędny.

Mógł tylko obserwować dziejące się wydarzenia i przyglądać się sytuacji i...
Widzieć tchórzliwą ucieczkę jednego z kapłanów Maraji, z pola walki.
Czy aby na pewno?
Spojrzenie alchemika skupiło się na nim, zwęziły powieki za szkłami okularów wyostrzając wzrok. Typowe zachowanie krótkowidza, jakim Albrecht.
Ów sługa aspektu nie tylko uciekał. On coś niósł... Jakiś kamień. Chyba cenny sądząc z atencji, jaką go obdarzał.
To że przemykał chyłkiem, w dodatku w kierunku odmiennym od reszty braci, czyniło jego zachowanie jeszcze bardziej podejrzanym.
Zimny uśmieszek zagościł na twarzy Nawróconego. Tuląc się plecami bardziej do kolumny, sięgnął po jeden ze swoich skalpeli, użytecznych też czasem jako noże do ciskania.


Może nie był w tym mistrzem, ale radził sobie. W ostrzu odbił się blask któregoś z magicznych pocisków Skazy.
Trzy... dwa... jeden...
Kapłan doszedł do miejsca, w którym sztylet Albrechta mógł go dosięgnąć. Energiczny ruch dłoni i... stalowy pocisk pomknął w kierunku ręki trzymającej ów cenny drobiazg.
Sztylet Nawróconego zagłębił się w ramieniu marajisty. Kapłan wydobył z siebie jęk bólu. A potem jęk rozpaczy, patrząc jak z odruchowo rozluźnionej dłoni wypada ów cenny kamień, wpada pod nogi tłuszczy i znika im z oczu w tym chaosie, trącany wieloma stopami uciekających ludzi.
Albrecht tylko się uśmiechnął złośliwie kryjąc się bardziej w cieniu kolumny. Zanotował w swej pamięci, żeby... ubiec kapłanów Maraji w znalezieniu owego kamyka. O ile nie zostanie ubiegnięty. O ile dożyje okazji, by go znaleźć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-05-2011 o 11:10. Powód: będą jeszcze drobne poprawki;)
abishai jest offline  
Stary 10-05-2011, 10:34   #42
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Twierdza Kreda
Dziedziniec, wczesny wieczór



Althea zwana „Cierniem” i Albrecht zwany Nawróconym


Tak. Ten pogrzeb Kreda, ba cała prowincja, na pewno zapamięta na długo. Takich uroczystości zaślubin z Marają nie miał chyba na świecie nikt. Kto wie, może kiedyś, na zgliszcza zburzonej Kredy będą przybywać pątnicy modląc się do Pani Śmierci o wstawiennictwo dla tych, których Skaza unicestwiła? Kto wie, może kiedyś, ci sami pątnicy będą spieprzali w popłochu przed zachodem słońca byle dalej od ruin? Kto wie.

Tymczasem jednak historia Kredy zapisywała się krwią, strachem i bólem.
Zapisywała się aktami tchórzostwa i aktami odwagi.
Czy jednak pozostanie ktoś, kto będzie w stanie zaświadczyć o tym, kto okazał się być tchórzem, a kto bohaterem?
Nic nie było pewne.
Opowieść zapisywała się właśnie pośród krzyków, czarów, mieczy, sztyletów i desperackich wyczynów, które od głupoty dzielił jedynie krok. I to krok stawiany przez kilkuletniego dzieciaka.


* * *

Po tym, jak martwa dziedziczka wstała i zaczęła swoją szaloną rzeź, nikt już nie panował nad tym, co działo się na dziedzińcu. Ożywieniec czynił wokół siebie spustoszenie. Smugi entropicznej energii śmigały na boki, trafiając kolejnych żałobników. Uciekający z dziedzińca w panice ludzie wpadali na siebie, popychali, wywracali i deptali. Pękały miażdżone palce. Swąd palonego mięsa mieszał się z charakterystyczną wonią krwi.

Tylko nieliczni podjęli walkę z okropieństwem.

Między innymi grupa kapłanek Lyrii, która głośną modlitwą wzywała wsparcie swego Aspektu. Między innymi obaj szlachetnie urodzeni - thar i jego brat. Z boku, prosto w czaszkę stwora, wbiła się strzała. Gdyby ktoś popatrzył w stronę, z której nadleciała ujrzałby mieszańca o imieniu Kot szyjącego z dachu w stronę potwora. Pozostawało pytanie, cóż elf robił na dachu?

Dwa sztylety poszybowały przez ogarnięty paniką tłum na dziedzińcu. Jeden ciśnięty ręką Nawróconego, chyba prowadzony przez któryś z Aspektów, jakimś cudem minął biegających w popłochu ludzi i mimo naprawdę kiepskiego oświetlenia i zamieszania trafił tam, gdzie chciał jego właściciel. W dłoń marajisty. Który upuścił kulisty przedmiot pod nogi jakiegoś człowieka.
Drugi – ciśnięty ręką Kary i nasycony mocą modlitwy – wbił się w skroń ożywieńca lewitującego nad dziedzińcem. Pękła z trzaskiem kość, a ostrze zagłębiło się, aż po nasadę.

W tym momencie w demoniczne szkaradzieństwo uderzyły dwie kolejne modlitwy. Pierwsza – wywołana mocą lyrianistek, druga – błaganiem Cierń.
W środku kreatury zapłonęło jaskrawe, srebrzyste światło. Smugi blasku wystrzeliły przez oczodoły i usta potwora, przecinając mrok niczym latarnie sztormowe na klifach. Srebrny blask Lyrii walczył z aurą światła, która już otaczała monstrum. I wtedy wokół potworności, wprost z ubitego klepiska, wystrzeliły łańcuchy. Moc Varunatha objawiła się przywołana gniewem jego kapłanki.
Każdy z łańcuchów zakończony był ostrymi jak diabli haczykami, które teraz wpiły się w skórę demona. Przez chwilę wydawało się, że nie zdołają się przedrzeć przez aurę, która chroniła ciało Skazy, lecz jednak dały radę!
Haki przebiły martwe ciało, mięśnie, zaczepiły o kości. A potem zaczęły się zwijać z powrotem tam, skąd pojawiły się na świecie – w ciemne czeluście na dziedzińcu.

Najprawdopodobniej połączenie modlitwy kapłanek Lyrii i Varunatha było doskonałym pomysłem.
W jednej upiornej chwili ciało Nathanelli zostało rozdarte na strzępy. Kończyny, kawałki skóry, martwa zakrzepła dawno temu krew, trudne do rozpoznania nawet dla Albrechta szczątki, poszybowały dookoła zasypując sobą dziedziniec w promieniu kilku kroków.

Ale to nie był koniec.

Z ciała rozszarpanej dziedziczki wyłonił się cień. Pokręcony, nieco podobny do człowieka o wydłużonym cielsku i wyraźnie zaznaczonym, podłużnym łbem, który zdawał się przypominać ... szczurzą głowę.

Cień zawirował, zamigotał i ..... pomknął gdzieś przez dziedziniec. Na jego drodze znalazła się dwójka ludzi – jeden zbrojny w barwach Kredy i jakiś drobny szlachcic. Cień przeszedł przez nich, niczym dym, a obaj mężczyźni padli na ziemię w agonalnych konwulsjach.

Tuż obok trasy, którą przemknął cień, był też Nawrócony. Zaledwie dwa kroki oddzielały alchemika od czarnego dymu, jednak jego przelot spowodował, że Albrechtowi pociemniało w oczach i zachwiał się padając na ziemię na pół przytomny. Alchemik miał trudności z oddychaniem, czuł że jego ciało na przemian robi się gorące i zimne, ale szybko odzyskał swoją sprawność.

W tym samym czasie demoniczny cień uderzył w coś na ziemi i zniknął, jakby zapadł się pod ziemię.

- To nie była Skaza – poprawiła swój błąd kapłanka Lyrii. – To był opętaniec. Ale martwy.

Mało kto jednak słyszał jej słowa w ogólnej panice. Ludzie nadal pędzili w stronę zamkowej bramy. Część próbowała podnosić swoich bliskich, którzy ucierpieli na skutek zetknięcia z magią.

Cierń chyba zobaczyła to pierwsza.

Na dziedzińcu siedział Ushmajel D’Naghar. Z ust thara płynęła krew, a z jego piersi sterczała brzechwa strzały.


Miasto Kreda
Gospoda „Kielnia”, wczesny wieczór



Anah zwana Dzierzbą



Są chwile, kiedy jedno zdanie wypowiedziane w nieodpowiednim momencie zmienia czyjeś życie, zmienia czyjąś historię. Mądrzy ludzie powiadają, że słowo jest srebrem, a milczenie złotem. Ale w sumie Dzierzba rzadko widziała ten drugi kruszec, zadowalając się bardziej dostępnym o równie ślicznej barwie.
Może, gdyby okazała więcej cierpliwości, wypadki potoczyłyby się inaczej, lecz przecież Dzierzba do cierpliwych nie należała.

I tak się to zaczęło. Wtedy. W brudnej pijalni tanich gardłołyków. W „Kielni”.


* * *


Twoje wtargnięcie w pół rozmowy pomiędzy Cichacza, a jego klienta, wywołało nerwową reakcję zarówno Kołtuna, jak i samego „Cykora”, jak w myślach nazwałaś interesanta.
Kołtun zareagował tak, jak się tego po nim spodziewałaś. Poderwał się z miejsca, chcąc chwycić cię za włosy i pewnie walnąć twoją twarzą o deski stołu.
Ale ty przejrzałaś go. I byłaś dużo szybsza. Uniknęłaś jego leniwego zamachu, kierowana budzącym się ogniem, chwyciłaś ją w locie i dźwignią sprowadziłaś Kołtuna w dół, aż brodą walnął w kant stołu. Mocno. Masą swojego ciała. Może nawet zbyt mocno, bo z ust ochroniarza poleciały zęby i krew.

„Cykor” krzyknął, jak dziewczyna. Cichacz, zwinnie jak łasica, rzucił się w tył poza zasięg twoich ramion. Ty nie chciałaś tego, by walka toczyła się dalej, więc znów pokazałaś puste ręce.

Uratowałaś w ten sposób życie dwóch łazęgów, którzy czaili się na „Cykora”. Ryś był dobry. Naprawdę dobry. Wart swojej ceny. I zdradził się innym, dla kogo pracuje.
Mimo, że wiedziałaś, że jest za tobą, nie zorientowałaś się, że już jest tuż, tuż. Dopiero fachowo założony chwyt i ostrze na gardle przystopowało nieco twoje zapędy.

- Puść ją – polecił Cichacz Rysiowi.

Ostrze znikło. Ryś chyba też.

- A ty spierdalaj – Cichacz najwyraźniej nie zamierzał ubijać z tobą żadnych interesów. Żyłka na jego skroni pulsowała niebezpiecznie. Wredne, szare oczy, wpatrywały się w ciebie z wyrazem bezgranicznej niechęci.

Dopiero zorientowałaś się, że w „kielni” zrobiło się cicho. Oczy wszystkich klientów zwrócone były na was. I wtedy, w tej ciszy, usłyszałaś wyraźnie wrzaski przerażenia niosące się echem od strony twierdzy. Inni też to usłyszeli, bo przenieśli spojrzenie z waszej grupki na zamek, gdzie nad murami widać było dziwaczną luminescencję. Rozbłyski świateł w różnych barwach.

- Co tam, kurwa, się wyczynia? – jakiś opasły murarz wypowiedział głośno myśli większości z klientów.

Tylko Cichacz i jego rozdygotany klient, oraz podnoszący się zza ławy Kołtun nie patrzyli w stronę murów. Pierwszy, patrzył wkurwiony na ciebie, drugi, nie patrzył na nikogo, a trzeci dopiero odzyskiwał ostrość wzroku.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 10-05-2011 o 11:16.
Armiel jest offline  
Stary 18-05-2011, 12:54   #43
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Przeżył.
Uśmiech zakwitł na twarzy alchemika, blady nerwowy uśmieszek. Ironiczny.
Przeżył.
Ktoś na tamtym świecie go lubi. Albo na odwrót.
Słabe ciało drżało lekko, pod wpływem dotyku Złego. Czymkolwiek owy Zły był.
Rozejrzał się po sali. Trupy, jęczący ranni. Obraz nędzy i rozpaczy.
Splendor bogaczy uchodził wraz życiem. Umierali jęcząc z bólu i płacząc. Żałośni.
Ushmajel z wbitą w ciało strzałą. Albrecht popędził w jego kierunku. Byli tacy co zyskają na jego zgonie, byli tacy co stracą.
Cierń należała do tych drugich.
Władca Kredy był ciężko ranny. A strzała, która tkwiła w jego ciele... była znajoma. Taką samą wyciągał z ciała Kary. Ten sam strzelec. Czy był nim Kot? To byłoby... zbyt proste. Acz dość logiczne.
Któż bowiem bardziej nadaje się na kozła ofiarnego, niż elf? Któż bardziej nadaje się na zdradzieckiego kultystę niż nieludź, mszczący się za prawdziwe i wyimaginowane krzywdy?
Na razie trzeba było uratować życie Ushmajela. Bez niego wśród, sprawy strasznie by się skomplikowały.
Wyciągnął strzałę z rany i już miał opatrzyć, gdy zjawiła się kapłanka Lyrii by zająć władcą Kredy.


Urodziwa i zmysłowa. O spojrzeniu poruszającym serca mężczyzn... i co to ukrywać. Także inne części ich ciała. Zajęła się leczeniem ciężko rannego władcy, kładąc dłonie na ranie i uzdrawiając ją.
Uśmiechnęła się układając usta w zmysłowy grymas. Typowy dla doświadczonej kurtyzany.Tylko kapłanki-dziwki mogły zachować “niewinność” oddając się komu popadnie. Na innych ladacznicach doświadczenie zawodowe zostawało piętno. Albrecht odpowiedział uśmiechem na uśmiech. Wszak łączyło ich doświadczenie, atencja dla tego samego Aspektu, w pewnym sensie rola, jak i upodobania. No i... alchemik potrafił docenić kobiece piękno.
Ale już przy Ushmajelu nie był potrzebny.

Albrecht poprawił okulary i rozejrzał się. Znaleźć kamień, to był jego główny cel. Pomaganie rannym, było obowiązkiem, który jednak w niewielkim stopniu ekscytowało Nawróconego. Nie wtedy, gdy szukał czegoś.
Niemniej było dobrym pozorem, by krążyć wraz z kapłankami Lyrii pomiędzy ranami. Od czasu do czasu opatrując rannych uśmiechał się do tych ślicznotek.
Pokusa wszak kręciła się w ich postaci. Pokusa by odpuścić sobie całe to śledztwo i znaleźć pozór do czegoś innego.
Odpędził od siebie te myśli... Może później będzie okazja. Jutro na przykład.
Na razie należało znaleźć ów “kamień”. I to przed marajistami kręcącymi się pomiędzy rannymi i umierającymi.
Zauważył go przed nimi, lecz i oni zauważyli go... dużą szczurzą czaszkę. Tylko przy kręcących się kapłankach Lyrii, nie wiedzieli jak podejść nie zwracając na siebie zbyt dużej uwagi innych osób.
Albrecht nie mógł wejść w konflikt z kapłanami Maraji. Był tylko sługą kapłanki, nie kapłanem. Tak naprawde, był nikim.
Co nie znaczy, że można go było lekceważyć.
Althea... Nawrócony widział, że jest cieniem samej siebie w tej chwili. Zły czas na to... Akurat teraz potrzebne były wszelkie siły.
Alchemik podszedł i cichym szeptem zwrócił uwagę kapłanki Varunatha, na czaszkę i na kapłanów Maraji, którzy pragnęli ją odzyskać. Zrozumiała sugestię. Stanęła tak blisko czaszki, jak to było możliwe... prawie na nią wlazła.
Nawrócony uśmiechnął się... teraz ruch należał do owych “szczurzych kapłanów” Maraji.
Sam zaś Albrecht wrócił do opatrywania rannych. Wszak był medykiem i było to jego obowiązkiem. Poza tym... lubił swoją robotę.
Rozejrzał się za Karą. Powinien wszak sprawdzić, jak się miewa pomocnica kapłanki. Wydawało się bowiem Albrechtowi, że ta walka kosztowała Cierń więcej niż się z pozoru wydawało.
Sam alchemik wzdrygnął się na wspomnienie zetknięcia z tym... czymś. Nieprzyjemne doświadczenie, którego wolałby w przyszłości unikać.
Spokojny i chłodny umysł alchemika już się otrząsnął z widoków nadnaturalnych wydarzeń.
Można je było podziwiać, bać się ich... ale, proza życia była ważniejsza. I ukazywała bezsilność Albrechta.

Mógł bowiem opatrzyć rany po Skazie, Opętańcu... czymkolwiek to było. Ale ich uleczenie nie leżało w jego mocy, a jedynie mocy kapłanek.
Kręcąc się pomiędzy rannymi i pomagając, Albrecht rozglądał się i podsłuchiwał. Wyrazy twarzy i szepty rozmów... mogły wiele powiedzieć, o tym co nie wątpliwie nastąpi. Ushmajel był ranny i to ciężko. Niewątpliwie dopóki nie odzyska dość, władzę nad Kredą przejmie jego brat. Co będzie dalej?
Łatwo zgadnąć, że to wydarzenie nie przejdzie bez echa podkopując mocno autorytet obecnego władcy Kredy. Pozycja Vurnehala się umocni.
Czy zatem on stał za tym wszystkim? Czy on wraz marajistami zaplanował ten spektakl?
Była to całkiem szyta grubymi nićmi intryga. Ale fakty pozostały faktami. Na tym ataku, na śmierci brata Vunerhal zyskiwał najwięcej. Miał ze sobą orki. Miał już kozła ofiarnego jakim był Kot.
Co jednak nie zmieniało faktu, że “Vunerhal, dziedzic Kredy i członek kultu zapomnianego Aspektu, czczonego przez odwróconych od swej wiary fałszywych marajistów”... brzmiało jak wymysły wypalonego narkotycznymi ziołami umysłu. Rzeczywistość...rzadko okazywała się tak skomplikowana, częściej prozaiczna i okrutna w swej prostocie.
Na razie, największym problemem było przejęcie choćby tymczasowe władzy przez dziedzica Kredy i... zakończenie śledztwa, odsuwając od niego Cierń. Bo czyż godzi się, by kapłanka Varunatha marnowała swój czas szukając mordercy czarownicy? Wszak zabicie takiej kreatury to nie zbrodnia.
Albrecht spojrzeniem poszukiwał Baltazara. Osobisty sługa thara, chciał o czymś porozmawiać z alchemikiem. W obecnej sytuacji, było pewne, że dziś ta rozmowa nie do skutku. Baltazar miał na głowie cały ten bałagan do posprzątania.
Ale jutro...? Kto wie. Albrecht o tej sprawie nie zapomniał.
Spojrzenie alchemika przesunęło się na Cierń. I nią musiał się zająć. Ale to uczyni, dziś w nocy.
Zioła na nerwy. Masaż umęczonych mięśni, powinien pomóc. Rozmowa wyostrzyć umysł zmęczony walką z potworem.
W końcu był jej sługą i wypadało mu o nią zadbać.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-05-2011, 15:38   #44
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Żal odczuwany po śmierci bliskiej osoby przechodzi przez różne etapy i przybiera różne formy w zależności od osoby i więzi, jaka łączyła ją ze zmarłym. Niektórzy odczuwają czasami chęć podążenia za umarłym sądząc, iż kres życia jednej osoby może oznaczać koniec żywota i innej. Śmierć Nathanelli oznaczała. Uroczystości pogrzebowe dziedziczki rozwarły bramy pomiędzy życiem a śmiercią i liczny tłumek podążył za córką Ushmajela. Czy tego chcieli czy nie dołączyli do dziewczyny i wspólnie z nią mogli spoglądać w śmiejącą się twarz Maraji. Niewiele brakowało a sam thar powędrowałby w ślad za swoją latoroślą. Nathanella po raz ostatni dała nauczkę grupie szlachetnych gości. Pokazała im ile była warta ich żałoba. Nikt nie chciał umierać dla panny z rodu D’Naghar, chociaż wielu umarło.

Althea wypełniona mocą swego Pana obrała sobie za cel zniszczenie wynaturzonej mocy, która napędzała ciało dziedziczki. Kapłanka wpadła w euforię. Zjednoczenie z Aspektem dało jej posmak olbrzymiej potęgi i sprawiło, że była skora do szaleńczych wyczynów i podejmowania zbędnego ryzyka. Musiała stłamsić to uczucie w zarodku, nim zdążyłoby urosnąć i przejąć nad nią kontrolę, gdyż wtedy mogłaby się stać równie niebezpieczna, co opętana córka thara. Cierń nadała otrzymanej mocy kształt i uwolniła ją. Euforia natychmiast ją opuściła. Zastąpił ją gniew i żal. Musiała oddać tak cenny dar otrzymany z rąk samego Varunatha, aby powstrzymać ten zwyrodniały twór. Przez tą jedną krótką chwilę zwątpiła, czy zebrani na dziedzińcu ludzie a nawet cała Kreda zasługiwała na to by ją ocalić. Lecz to był tylko nic nieznaczący moment wahania, a potem się udało i zmasakrowane szczątki Nathanelli legły w spokoju na kamiennym podłożu.
Althea wsparła się ciężko o kamienny filar i zapewne klapnęłaby tyłkiem o ziemię gdyby nie złapała się w porę fragmentu kolumny. Nagle jej szaty, które przecież nosiła już od tylu lat wydały jej się zbyt ciężkie i nieporęczne, maska zaś zawężała pole widzenia i utrudniała zaczerpnięcie oddechu. Natomiast cała reszta stała się dla niej nieistotna. Przesuwała apatycznie wzrokiem po zabitych i rannych, po przerażonych i rozpaczających. Obojętnie patrzyła na Ushmajela trzymającego się za pokrwawioną pierś. Cóż ją obchodził thar? Jego życie, jego śmierć była tak mało znacząca, tak... Zabrakło jej słów by to określić. Zabrakło jej chęci by cokolwiek zrobić. W końcu jej czyny były tak...Ważne?
Strzeż prawa Imperium – Cierń wzięła głęboki oddech mobilizując wszystkie swoje siły
Dotrzymuj swych obietnic i pilnuj, by inni robili to samo – odepchnęła się od dającej poczucie bezpieczeństwa kolumny
Karz winnych – z trudem łapiąc równowagę ruszyła w sam środek zdarzeń
Niszcz magów – wyminęła leżące zwłoki Nathanelli
Nauczaj prawa tych, którzy go nie słyszeli. Niszcz tych, którzy nie chcą go słuchać – znalazła najwyższą rangą kapłankę Lyrii i delikatnie ujęła ją pod ramię
Głoś sprawiedliwość i postępuj zgodnie z jej nakazami – Nie czas jeszcze na odpoczynek Matko – rzekła do lyrianki i pociągnęła ją w stronę rannego thara
Człowiek jest panem stworzenia i prawa. Inne rasy winne mu są posłuszeństwo – odwróciła się od Ushmajela i zajmującej się nim kapłanki i powiodła wzrokiem po otoczeniu.

- Pani... – Usłyszała to słowo jak jej się zdawało z oddali, ale po chwili uświadomiła sobie, że Albrecht stał tuż obok niej - Kapłani Maraji są szczególnie zainteresowani odzyskaniem czaszki. Szczurzej czaszki. Ale i ona pewnie cię zaciekawi. - Po czym wskazał na marajistów, kręcących się koło owalnego przedmiotu, tak by wziąć go niepostrzeżenie.

Zanim zdążyła cokolwiek odrzec „Nawrócony” ruszył pomiędzy ludzi niosąc im pomoc wykorzystując swoje zdolności medyka.
Althea nie miała ochoty roztrząsać teraz tej sprawy, zamiast tego po słowach alchemika udała się we wskazanym przez niego kierunku i stanęła tuż przy owej czaszce. Kapłani Maraji bez wywrócenia jej nie daliby rady podnieść czaszki, chociaż istniało ryzyko, iż sama Cierń zaraz padnie na ziemię tuż obok tajemniczego przedmiotu bez żadnych specjalnych działań ze strony marajistów. Do ogólnego zobojętnienia i zniechęcenia dołączyło coś jeszcze, tuż pod nogą poczuła mistyczną lub magiczną energię. Czuła ją jak pulsuje dzikim rytmem, głośno jak bijące serce. I dodatkowo aż z Nieświata dobiegły ją szepty wokół tego czegoś. Czuła się jakby zła esencja przedmiotu chciała skazić ją poprzez samo przebywanie tak blisko jej ciała. By pozbyć się tego wrażenia przywołała kapitana straży Domu D’Naghar i zaczęła z nim ustalać priorytety działań zamkowych strażników w czasie niedyspozycji thara.

Dowódca straży – Paver już zajął się najistotniejszą kwestią, czyli zabezpieczeniem osoby thara. Mężczyzna odebrał od medyków strzałę, usuniętą z ciała swego władcy i Cierń także mogła się przyjrzeć pociskowi. Strzała była dokładnie taka sama, jaką badała Dzierzba i jaką Albrecht wyjął z barku Kary. Althea przypomniała sobie, pod jakim kątem brzechwa wystawała z piersi Ushmajela i była pewna, że pocisk wystrzelono gdzieś z góry. Pozostawało pytanie, z której strony, bo thar był w ciągłym ruchu próbując ogarniać zamieszanie i wydając rozkazy.

- Znajdźcie osobę, która miała dostęp do łuku podczas zamieszania i zatrzymajcie każdego, kto mógł wypuścić strzałę – zwróciła się do kapitana – To nie są standartowe strzały i nie pochodzą z zamkowej zbrojowni – dodała po chwili.
- Trzeba opanować ten rozgardiasz i przeprowadzić ludzi grupkami do komnat położonych najbliżej dziedzińca, wtedy będzie możliwość ich przepytania, ktoś z tłumu mógł zobaczyć skąd wystrzelono strzałę.

Paver zajął się obowiązkami a Althea nie mogła już dłużej ignorować problemu w postaci niezidentyfikowanej czaszki i starszego rangą od niej kapłana Maraji, który wyszedł jej na spotkanie.

- Wielebny – odwróciła się frontem do próbującego zwrócić jej uwagę kapłana –
Czy mógłbyś pomóc mi zrozumieć wynikłą sytuację? Moja wiedza w tej materii nie jest wystarczająca. Z jaką manifestacją mieliśmy do czynienia? - Cierń zwróciła się do niego bezpośrednio, po czym schyliła się i ujęła przedmiot leżący u jej stóp oglądając go z zaciekawieniem jakby dopiero teraz go dostrzegła.

- To była Skaza. Ale jakby mniejsza. Mam hipotezę, ale jest tak szalona, że nie będę się na razie nią dzielił. – Kapłan także skupił wzrok na szczurzym czerepie.

- Jedna z kapłanek Lyrii zaprzeczyła jakoby to miała być Skaza, a sprawa jest dla mnie istotna. – Cierń wpatrywała się teraz w zasłonięte oblicze rozmówcy - Wiesz, co by to znaczyło, Wielebny? Szczególnie dla rodziny D’Naghar.- Zadała retoryczne pytanie, bo przecież on wiedział doskonale tak jak i ona, co to oznaczało - Czy moglibyśmy porozmawiać później na osobności? Mam w piwnicy zwłoki człowieka zamordowanego przez tych samych sprawców, którzy zakończyli żywot szlachetnej Nathanelli. Jego ciało nosi znamię Chaosu. W obecnej sytuacji nie zamierzam ryzykować i nakażę je natychmiast zniszczyć, ale chciałabym porozmawiać o tym z waszą kongregacją.

- Tak. Możemy porozmawiać. Nazywam się Morquel.

- Imię me brzmi Althea. Kiedy możemy porozmawiać?

- Rano

- W waszej świątyni? Będę. Zajmiecie się szczątkami Nathanelli?

- Tak. Teraz, proszę, daj mi zająć się moimi sprawami. Czuję zew Aspektu. Nie chcę stracić więzi. - Dodał jeszcze - Czaszkę zabierzmy do świątyni. Musi zostać zabezpieczona, a ty, Siewczyni Prawdy, nie masz tutaj swojej świątyni.

- To prawda. – Musiała uznać jego rację - Czy zbadacie jej istotę?

- Postaramy się. Czy mogę wrócić do swoich obowiązków? Stracę zew Aspektu, jeśli będziesz mnie nagabywała o nieistotne sprawy. Ustaliliśmy, co należy. Mam rację? – Kapłan wyraźnie zaczął się irytować.

Skinęła głową.
- Zjawię się rano na rozmowę. Mam nadzieję na więcej informacji jutro – w jej zmęczonym głosie pojawiła się nutka żądania.

Kapłan nie odpowiedział. Jego ciało otoczyła dziwna, pełgająca poświata barwy cienia. Oczy pod maską wypełniła czerń nocy. Patrzył teraz w Nieświat.

Althea jeszcze chwilę spoglądała na maskę Morquela, po czym pozostawiła go jego własnym sprawom. Siewczyni Prawdy była świadoma jeszcze jednej rzeczy. Wiedziała, co oznaczało to zajście podczas ceremonii dla Maraji a więc i dla jej kapłanów i szczerze mówiąc nie dziwiła się, iż w zaistniałej sytuacji marajistów ponosiły nerwy. Oj nie dziwiła się.

Kapłani zajęli się szczątkami dziedziczki zatapiając i unieruchamiając je w wapnie. Zamierzali wysłać je do stolicy by tam zbadali je wyżsi rangą wybrańcy ich Aspektu. Thar przywrócony do zdrowia dzięki dotykowi Lyrii sam zajął się wydawaniem rozkazów straży, co przyspieszyło przywróceniu porządku na zamku. Althea wspierana przez Karę zleciła rozczłonkowanie i spalenie ciała Trzmiela, po czym udała się do swoich komnat gdzie zażyczyła sobie balii z ciepła wodą i lekkiej strawy. Kapłanka wolałaby teraz paść na posłanie i przeleżeć tak całą noc, ale na razie nie mogła sobie na to pozwolić. Obiecała rozmowę „Nawróconemu” a poza tym kilka drobiazgów nie pozwalało jej się udać na spoczynek. Zrzuciła szaty, usiadła przy łóżku, złożyła głowę na kolanach i czekała na kąpiel.


 

Ostatnio edytowane przez Ravanesh : 22-05-2011 o 15:42.
Ravanesh jest offline  
Stary 24-05-2011, 04:39   #45
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Głuchy odgłos tłustej brody uderzającej o grube deski stołu, chrzęst trzaskających przy nasadzie zębów, przeciągły jęk ochroniarza i piskliwy krzyk cykora brzmiały w uszach Dzierzby miłą jej muzyką. Cichacz spłynął na podłogę, plując krwią i białymi kawałkami szkliwa, kiedy poczuła żelazo na gardle, żylastą rękę unieruchamiającą jej własną. Ryś. Roześmiała się głośno pod jego ostrzem. Chrapliwie, prawie radośnie. Dobry był, wart każdego pieprzonego srebrnika, który wypełniał sakiewkę cykora. Powstrzymała w ostatniej chwili impuls, by nie zwinąć się w miejscu, nie chwycić za jego dłoń, nie spróbować strzaskać kości stopy, nie wyszarpnąć własnego noża, nie chwycić kufla i chlusnąć w tył, ku jego twarzy strugą mocnego jak otchłań alkoholu, przekonać się całkowicie i do końca czy mogłaby być lepsza od niego. Stała nieruchomo. Czekała.

Później może przyzna, że spieprzyła sprawę z właściwą dla siebie wprawą. Zawsze miała problemy z trzema rzeczami: trzymaniem noża w pochwie, rąk przy sobie i gęby zamkniętej na kłódkę. Tego ostatniego problemu nie rozwiązał nawet ciasno zawiązany stryczek.

Później może przyzna, że zabrakło jej cierpliwości i spokoju. Później. Może. Kiedy przestanie patrzeć Kołtunowi w oczy pełne odrazy, wściekłości i niechęci. Nie porozmawiają sobie, stwierdza, przysłuchując się dwóm krótkim rozkazom wydanym przez niego. Oj, nie porozmawiają. Przynajmniej nie tutaj i nie tego wieczoru. Może za jakiś czas byłby bardziej chętny do uprzejmej konwersacji – gdyby udało jej się dopaść gnoja w bardziej ustronnym miejscu. Choćby w jego sypialni. I srał pies Cacankę.

- Co tam, kurwa, się wyczynia? - jakiś opasły murarz wypowiedział głośno myśli większości z klientów.

Dzierzba ledwie zerknęła w stronę twierdzy.

- Kolczasta Maska się wkurwiła – wycharczała powoli, przesuwając spojrzeniem pomiędzy cykorem a Kołtunem, próbując ocenić ich reakcję. Ile zaskoczenia? Ile strachu? Ile wściekłości? Ile zrozumienia? Wsadzić kij w bagno, zamieszać i zobaczyć gdzie i jakie robactwo wypłynie. - Gęste varunathowe gówno już tu płynie, Kołtun. Przez strzałę Cukierka. Pewnyś, że mam spierdalać?

- Mówisz, że robisz dla świątynnych? - zmrużył oczy, wpatrując się w nią intensywnie.

- Nie mówię – prychnęła przez zaciśnięte wargi i odchyliła głowę, żeby szubieniczna blizna była lepiej widoczna. Dla pewności wskazała ją palcem. Przysunęła się bliżej, zniszczony głos zszedł w chrapliwy szept. - Zatańczyłam na stryczku. Przez kogo myślisz? Mam dług do spłacenia – warknęła, wyginając usta w paskudnym uśmieszku. - I wystarczająco jaj, żeby to zrobić. - Wyprostowała się nagle, odgarnęła włosy z twarzy. - Mogę odciągnąć to gówno od twojej dupy. Jej na złość. Tobie na korzyść. Ale musimy pogadać.

- Nie tutaj. Burdel u Migotki. Za dwie godziny. A teraz spierdalaj.

Wyszczerzyła zęby, chwytając swój kufel i odwracając się od stołu. Miejsce spotkania nie powinno jej dziwić a jednak dziwiło. Kurwi dom dla potrafiących sypnąć srebrem murarzy. Jeden z tych, gdzie dziewki mają wszystkie zęby, większość włosów a bękarty spędza się ziołami a nie wydrapuje tępym nożem; gdzie czasem nawet jakaś dziewica się trafi a po dymaniu nie trzeba z obawą zerkać na fiuta czy jakaś franca się do niego nie przyczepiła. Kołtun zarabiał, Kołtun miał wymagania, Kołtuna było stać na fanaberie z paserskiego utargu. I bezpieczny pokój w burdelu. Nic w tym dziwnego. A jednak Dzierzba, patrząc na świetlistą łunę okalającą mury twierdzy, już wtedy wiedziała, że zanim wejdzie do środka obejrzy sobie dokładnie budynek, sprawdzając ewentualne drogi ucieczki, a po wejściu zadba o to, żeby okiennice nie były zatrzaśnięte na skobel. I popyta. Tak na wszelki wypadek.

Twierdza płonęła dziwnym poblaskiem.
Twierdza wrzeszczała i wyła.
Głosy dobrze niosły się w nieruchomym powietrzu.

Tyle dobrego, że jej tyłek był teraz od jej murów daleko.

Kolczasta Maska się wkurwiła... Strzał na ślepo, pierwsza rzecz, o której pomyślała pamiętając o plotkach, jakie krążyły na temat kapłanki. Mam dług do spłacenia... Kłamstwo w prawdzie. Prawda w kłamstwie. Wiarygodna przecież, bo varunathowcy słynęli raczej z zaciągania pętli niż z ich odcinania. Związała włosy w niedbały węzeł na karku, przesunęła ręką po spoconej skórze. Niecierpliwie, nerwowo.

Twierdza czerniała i cichła.
Zamierała.
Szybko. Gwałtownie.

Nie pomyślała nawet, że może powinna udać się tam, dowiedzieć co się stało, upewnić, że Cierń jest bezpieczna. Ona, jej przyboczna, jej alchemik. Martwi czy żywi - w tym momencie nie czyniło jej to żadnej różnicy. Że będzie czyniło różnicę później, to inna sprawa. Teraz nie miało jednak większego znaczenia.

Przeciągnęła się aż strzeliło jej coś w kręgosłupie. Popatrzyła na swój pełny kufel. Popatrzyła na Kołtuna i wycierającego twarz z juchy Cichacza. Popatrzyła na spokojnie stojącego w kącie Rysia. Podeszła do niego i podała naczynie. Nie odezwała się do niego słowem. Uśmiechnęła się tylko tym samym, trochę bezczelnym, uśmiechem co kilka chwil wcześniej, obrzuciła spojrzeniem, które wyraźnie mówiło, że absolutnie nie ma mu za złe tego noża na gardle. Przeciwnie wręcz. Gdyby mogła przeleciałaby go tu i teraz, na posypanym słomą klepisku. Albo dobyła żelaza i zatańczyłaby z nim na ostro. Albo jedno i drugie. Ale, zaraza, nie mogła. Dlatego powoli skierowała się do wyjścia z Kielni.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline  
Stary 24-05-2011, 09:01   #46
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Twierdza Kreda
wczesna noc


Althea zwana „Cierniem” i Albrecht zwany "Nawróconym"

Krew łatwo wsiąka w kredę. Z białej staje się ona różowa, a jeśli krwi jest wyjątkowo dużo, staje się czerwona, jak rubiny. Zresztą barbarzyńcy ze słonecznej Rhantharii rozciągającej się daleko od Kredy na południe, wierzą właśnie, że rubiny to krew Jedynego. Uwierzycie... Jedynego! Wszyscy przecież wiedzą, że jest sześć bóstw. Mroczna Szóstka. Aspekty. I niech ktoś odważy się pomyśleć inaczej....

Kilkadziesiąt sekund szaleństwa pochłonęło dziewięć ludzkich istnień, siedmioro ludzi odniosło poważne rany – w tym thar Ushmajel. Jednak nie każdym mogły zająć się kapłanki Lyrii ze swoją mocą modlitw. Więź z Aspektem to bardzo krucha i nietrwała sprawa, o której niewielu znało prawdę. Nawet większość kapłanów nie rozumiała jak to się dzieje, że Aspekt przybywa na wezwanie i obdarza modlącego się odrobinką swej własnej mocy.
Jednym z nieszczęśników, którym magia ożywionego plugastwa odebrała życie był, jak się szybko okazało, wierny sługa thara Ushmajela – Balthazar. Cokolwiek staruszek miał do przekazania alchemikowi, ten drugi chyba raczej nie chciałby się za szybko spotkać z martwym majordomusem.

Wrota twierdzy zostały zamknięte na głucho, a wartownicy otrzymali rozkaz nikogo nie wypuszczać. Poza kapłanami. Powody były dwa. Po pierwsze – zakładano, że gdzieś wśród żałobników skrywać się może ktoś, kto wie coś więcej na temat dramatycznych wydarzeń. Po drugie – duchowni nie chcieli, by wieści o „powrocie do życia” Nathanelli rozeszły się zbyt szybko po okolicy. W końcu ktoś będzie musiał podjąć jakieś działania i wydać określone polecenia. Zazwyczaj sprawami związanymi z istotami z Nieświata zajmowali się kapłani Maraji. Jednak w tym przypadku wiązała się z tym krwawa łaźnia i było to niejako konsekwencją śledztwa prowadzonego przez świątynię Varunatha, co wymagało współdziałania.

A współdziałanie pomiędzy kapłanami rzadko układało się zgodnie.


Althea zwana „Cierniem"


Zmęczona Althea wiedziała, że to, co dzieje się w Kredzie, zaczyna zdecydowanie kierować się w stronę, w którą niebezpiecznie wędrować. Była zmęczona, ale ciepła woda pozwalała zmyć z niej brud i powrócić myślom na właściwe tory. Cierń robiła to, co potrafiła najlepiej, i co wykształcono jej podczas szkoleń w Świątyni.

Analizowała kolejne elementy układanki. Nathanella, posąg szczura, dziwną książeczkę, klucz, ożywienie podczas uroczystości pogrzebowych.

Nie wiedząc czemu, przed oczami stanęła jej scena, w której upokorzony został Świeca. Pewność zmroziła jej serce podobnie jak woda, która zdążyła lekko wystygnąć. W zamku mieli teraz ważniejsze sprawy, niż grzanie wody na kąpiele. Uganiano się za strzelcem, który posłał strzałę w ciało władcy Kredy.

* * *

Wstałaś z wody, rozchlapując ją na posadzkę. Szybko, nawet nie wycierając się dobrze, wskoczyłaś w śmierdzące dzisiejszymi wydarzeniami szaty i ruszyłaś, by potwierdzić swoje domysły.

Otóż bowiem byłaś prawie pewna, że Świeca, z którym spotkałaś się zaraz po przyjeździe i Świeca, który przygotowywał ciało do pochówku tuż przed ceremonią pogrzebową, to były dwie różne osoby. Maska i kapłańskie szaty pozwoliły wejść do twierdzy komuś, kto zapewne stał za tym całym zamieszaniem. Komuś, kto podszył się za duchownego Aspektu. Na tyle dobrze, że nie rozpoznałaś go ani ty, ani nikt z jego współwyznawców. Kogoś, kto być może jeszcze jest na zamku.

Nim zdążyłaś dokończyć ubieranie drzwi otworzyły się. Z początku myślałaś, że to przyszedł Albrecht by z tobą porozmawiać, tak jak to ustaliliście. Kątem oka zobaczyłaś jednak, że ten, kto wszedł do sali jest wyższy i ubrany w brązowy strój z wysokimi butami.

To był elf, którego widziałaś na dachu twierdzy, podczas pogrzebu. Kot zamykał właśnie drzwi opierając się o nie plecami.....

Gdzie, do jasnej cholery jest Kara, która miała pilnować twoich drzwi.



Albrecht zwany "Nawróconym"



Dochodziłeś do siebie pomagając kapłankom Lyrii w niesieniu pomocy rannym i poszkodowanym w wyniku paniki.

To ty znalazłeś Balthazara. Stary sługa nie żył. Ale na jego ciele nie było widać takich śladów, jakie zostawia magiczny ogień. W zamieszaniu i ciemności ktoś zwyczajnie, wręcz prozaicznie, wbił mu nóż w plecy. Fachowo. Sprawnie. Nie pozostawiając szans na przeżycie.

Siwowłosy starzec wpatrywał się już w czarną twarz Maraji i jeśli wierzyć temu, co słyszałeś w świątyni, odpowiadał teraz przed kolczastą maską Varunatha za grzechy tego życia. Osądzony przez Aspekty miał cztery drogi. Wrócić do świata żywych, jako nowonarodzone dziecię i przeżyć swe życie na nowo, w innym ciele, bez pamięci wcześniejszych żywotów. Mógł zostać skazany na Nieświat i błąkanie się po krainie duchów, aż odpokutuje cięższe grzechy. Mógł zostać potępiony i trafić przez Bramę Czerni do Otchłani, gdzie wtrącano duchy tych, którzy kłaniali się zakazanym religiom, którzy mieli styczność z magią lub czcili demony. W końcu mógł przejść na wyższe stadium egzystencji – stać się którymś z licznych duchowych Posłańców Aspektów. Skrzydlatym Żniwiarzem Maraji, Jaśniejącym- który wspierał kapłanki Lyrii, Kruczym Mędrcem – Serenekhana – Pana Wiedzy i Tajemnicy bądź zupełnie czymś innym.

Twierdzę zamknięto. Ciało dziedziczki, czy raczej to co z niego zostało, pozbierano i w skrzyniach miano przetransportować do świątyni Maraji pod miastem.

Miałeś plany. Ale, jak to często bywa, plany biorą w łeb....

Tym razem dosłownie.

Ktoś, kogo nie zauważyłeś, czekał w niszy ściennej, za posągiem, a kiedy go minąłeś, coś ciężkiego spadło ci na potylicę skutecznie pozbawiając przytomności.


* * *

Pierwsze, co poczułeś to wrażenie, że leżysz na czymś twardym. Zapach zimnej piwnicy. I coś jeszcze. Świeża krew.
W głowie huczało ci jednak za bardzo, byś szybko zdołał stanąć na nogi.

Ktoś zdjął ci coś skórzanego, cuchnącego wymiocinami z głowy i twoje oczy poraziło światło pochodni.

- Żyjesz – powiedział ktoś męskim, pozbawionym emocji, chłodnym głosem. – To się nawet dobrze składa .....



Miasto Kreda
Wczesna noc



Anah zwana "Dzierzbą"


To nie był najbardziej udany początek wieczoru w twoim życiu. No, ale bywały też i gorsze.

Luminacja nad Twierdzą i krzyki ucichły już zastąpione dziwną ciszą. A miasto u stóp zamczyska powróciło do swojej nocnej krzątaniny.
Z ulic zniknęli „aspektobojni” obywatele a pojawiły się drobne szumowiny, ludzie żądni mocniejszych wrażeń po kilkunastu godzinach pracy nad dołem z gliną, czy przy piecach do wypalania cegieł i ceramiki. Tych z wyrobisk wokół Kredy można było poznać po wapnie na skórze i charakterystycznym kaszlu, po którym często spluwali na ziemię krwawą plwociną. Praca przy dołach miała swoje minusy. Właściwie miała tylko swoje minusy.

Początkowo miałaś zamiar po prostu przejść się po mieście, rzucić okiem na Twierdzę, zapoznać się z układem uliczek po zmroku, ich oświetleniu, ścieżkom patroli straży. Nigdy nie wiadomo było, kiedy taka wiedza może uratować ci tyłek.

To, że masz ogon, wyczaiłaś przechodząc się w cieniu murów Twierdzy Kreda, kierując wąską ulicą Przy Murze, wyłożoną kocimi łbami i szerokim łukiem idącą w stronę portu nad rzeką. W dzień było to ulubione miejsce żebraków, po zmroku wystawały tam ladacznice, ze ściśle podzielonymi odcinkami. Przyglądały ci się zainteresowane, błyskając zębami na zachętę.

Było ich dwóch. Obaj szczupli i dość wysocy. Szare opończe wędrowców, pod którymi mogli skryć nawet krótkie miecze. Jeden z nich odepchnął nachalną dziwkę, a ta wpadła plecami na mur kamienicy, przy której stała. Szybko podniosła się z bruku posyłając za mężczyzną soczystą wiązankę bluzgów.

Obaj przyśpieszyli. Ich krok stał się szybszy, bardziej nerwowy. Taki szybki krok oznajmiał światu, a przede wszystkim tobie – „wiemy, że o nas wiesz i nie damy ci uciec”.

Dziwki patrzyły obojętnie, jak mężczyźni je mijają. Znałaś ten typ ulicznic. Jeśli zaczęlibyście „tańcowanie” tu i teraz, pytane przez straż okażą się być ślepe, głuche lub akurat dupczone kilka ulic dalej przez pragnących zachować anonimowość klientów.

Takimi prawami rządziło się nocne życie wielu miast. A Kreda nie należała do wyjątków w tej materii.

Mężczyźni zbliżali się...



WSZYSCY


Las szumiał poruszany gwałtownymi podmuchami wiatru. Znad północy znów nad region nadciągała zmiana pogody. Upalny dzień zapewne będzie jutro marzeniem wielu ludzi, którym na głowy lać będą się strugi wody.

Przecinającym puszczę duktem szła jakaś postać. Zmęczona, ledwie powłóczyła nogami. Na każdy głośniejszy dźwięk zatrzymywała się i nasłuchiwała spłoszona. Brudną, podrapaną przez zarośla twarz, wykrzywiał grymas przerażenia.

Nagle, niczym spłoszone zwierzę, wędrowiec zanurkował w przydrożne zarośla przywierając płasko do ziemi.

Traktem jechało dwóch zbrojnych. Dość szybko. Ziemia leciała spod kopyt ich wierzchowców. Minęli uciekinierkę nie spoglądając w stronę krzaków.

Dziewczyna długo jednak nie ruszała się z miejsca. Płakała, gryząc z przerażenia i bezsilności zaciśniętą pięść. Była wyczerpana. Była zdruzgotana. Nike wiedziała, komu zaufać. Bała się własnego cienia.

W końcu jednak odważyła się znów wejść na leśny gościniec. Ruszyła przed siebie. Nadal czujna, niczym łasica.

Nie wiedziała jednak, że od kilku godzin ktoś ja obserwuje. Że od kilu godzin ktoś podążą za nią, niczym widmo. Ktoś, kto na razie nie podjął decyzji co zrobić z tą zagubioną damae .

Zaczynała się noc .....
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 24-05-2011 o 09:15.
Armiel jest offline  
Stary 29-05-2011, 00:28   #47
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Balthazar nie żył.
Albrecht nakrył dłonią oczy starca, w duchu rozważając konsekwencje. Śmierć sługi była ważna, bo nie była przypadkowa. Śmierć sługi komplikowała wiele spraw, zwłaszcza możliwość dotarcia do samego thara. Śmierć sługi... oznaczała ucięcie sztyletem jednego wątku. Choć tu zastosowano klasyczne pchnięcie.
Gdzie trafił po śmierci? Perspektywy życia po życiu, wedle wiedzy Nawróconego, nie były zbyt optymistyczne. Nie sądził jednak, że wkrótce przyjdzie mu je samemu rozważać.
Uderzenie w głowę... upadek w niebyt... śmierć?
Jakże kruchy jest żywot człowieka. Jakże silna jest wola przetrwania.
Już raz przekonał się o tym. I nie miał zamiaru przekonać się drugi raz.
O tym jednakże pomyślał dopiero odzyskując przytomność.
A pierwsze, co poczuł to wrażenie, że leżysz na czymś twardym. Zapach zimnej piwnicy. I coś jeszcze. Świeża krew.
W głowie Nawróconego huczało jednak za bardzo, byś szybko zdołał stanąć na nogi.
Ktoś zdjął mu coś skórzanego, cuchnącego wymiocinami z głowy i jego oczy poraziło światło pochodni.

- Żyjesz – powiedział ktoś męskim, pozbawionym emocji, chłodnym głosem. – To się nawet dobrze składa .....

- Żyję, żyję... ale co to za życie?- spytał chrapliwym głosem Albrecht, dusząc w sobie panikę w zarodku. Pierwsze co należało uczynić, to zorientować się w sytuacji. Gdzie się znajdował, z kim i co miał przy sobie. Czy oni zadali sobie trud przeszukania go i zabrania mu wszelkiej broni. Czy też ograniczyli się do tylko tych widocznych lancetów.

- To dobrze - mruknął nieznajomy. - Prosta zasada. Żyjesz, możesz mówić. Pracujesz dla kapłanki Cierń?

Mężczyzna zdawał się być zamglony. Wzrok był problemem. No tak. Okulary. Spadły mu zapewne z nosa podczas ataku na korytarzu twierdzy. Nie był związany, miał też swoją broń. Na potylicy rósł mu jednak sporej wielkości, bolący jak sto demonów, guz.
Nieznajomy czekał na odpowiedź. Cierpliwie. Zapach krwi był intensywny. Nawrócony nie czuł też powietrza. Był chyba w piwnicy. Może nawet izbie tortur, stąd woń krwi i potu.

-A jeśli nie będę mówił ,zginę. Jeśli nie będę potrzebny, też. Jeśli powiem co chcecie wiedzieć, nie będę potrzebny... więc zginę. Kiepski dla mnie interes, nieprawdaż?- Albrecht zacisnął dłonie w pieści.-Masz jeszcze inną ofertę przyjacielu?
Skupić się, nie miało znaczenia gdzie był. Nie miało znaczenia w jakim pomieszczeniu. Znaczenie miały dźwięki, szepty ruchy... ilość zagrożeń i celów. Znaczenie miały alchemiczne fiolki i słoiki, które miał przy sobie. Jeden z nich dawał zasłonę dymną, inne wybuchały oślepiającym błyskiem. Ale... na razie nie zamierzał ich używać. Dopiero w chwili zagrożenia.

- Byś przestał pierdolić i rozejrzał się wokół - ironia w głosie nieznajomego była wyczuwalna. - Zabiłem kmiotów, którzy targali cię cholera wie gdzie. Tak się składa, że twoja szefowa, chudzinko, i ja zawarliśmy dzisiaj pewne porozumienie. Nazywają mnie Pazur.
- Pytam, bo chcę wiedzieć, czy dobrze zrobiłem rżnąc tych knypów.

-Okulary...widziałeś je? Szkiełka na drucikach, bez nich niewiele zobaczę.- spytał Albrecht macając podłogę dookoła, licząc że najpierw zarzucili worek na głowę a potem ogłuszyli. A wtedy okulary powinny być w worku. Szukając ich rzekł.- Tak. Jestem Albrecht Nawrócony, sługa jej Sprawiedliwości. Zarżnąłeś ich od razu? Czy może coś powiedzieli, nim zginęli?

- Nie widziałem tych .. oku-coś tam. A jeden chyba jeszcze zipie. Lecz chyba nie długo. Mają na sobie barwy brata thara. To chyba istotna wskazówka, co?

Szlag! Szlag! Szlag! Albrecht miał zapasową parę, a nawet dodatkowo dwie kolejne pary soczewek. Ale w pokoju. A nie tutaj. Wstał nieco drżąc, jeszcze nie doszedł do siebie po tym ciosie.-Niewątpliwie brat thara miał interes w śmierci Nathanelli... i w śmierci samego thara. Gdyby zdradziecka strzała zdołała go ubić.
Wymacał dłonią ścianę. Mając podporę rzekł.- Ten co zipie? Jaką mu ranę zadałeś. Może da się podtrzymać go przy życiu, na tyle by powiedział coś.

- Wątpię - mruknął Pazur. - Ale możesz spróbować. Walczyli całkiem dobrze, jak na żołdaków. Pewnie Żołnierze Domu.

-Nie mogę. Ty musisz być moim wzrokiem i moimi dłońmi. Powiedz jaką ranę, a ja powiem ci co uczynić, by podtrzymać go przy życiu.- odparł z lekką irytacją Nawrócony. Nie rozpoznawał miejsca. Jedynie plamy barwne. A to za mało by się orientować.

- No, felczer - mruknął Pazur. - Ja nie składam ludzi. Nie takich, co chcą mnie podziurawić. Ma ranę w brzuchu, głęboką tak, że ostrze wyszło mu plecami i oberwał sztyletem w płuco. Leży sobie i pluje krwią. Słyszysz te gulgotanie? Pewnie nie bardzo, bo jest cichuteńkie, jak myszki.

Niedobrze... Zapewne Pazur miał rację i chłopina z tego nie wyjdzie. Ale też i Albrecht nie zamierzał uratować mu życia. Potrzebował jednak utrzymać go przy życiu na tyle by uzyskać odpowiedzi. I miał ku temu odpowiednie mikstury. Napar z siedmiosiłu, silny narkotyk stosowany przez barbarzyńskie plemiona. Pobudzał mięśnie i umysł, tłumił ból. Pozwalał być szybszym i silniejszym przez kilka chwil, ale za cenę wycieńczenia organizmu. Silny i rosły mężczyzna mógł zażyć dwie dawki pod rząd, bez szkody dla siebie. Albrecht, może z jedną... Ten tu ranny, umrze po zażyciu jednej dawki. Ale i tak umierał, więc... co za różnica?
Napar z siedmiosiłu powinien mu jednak przywrócić jasność umysłu i przytomność.

Pogrzebał w szacie i wyjął fiolkę mówiąc.-Zatamuj mu upływ krwi i podaj to.
Pazur pokręcił się wokół coś tam marudząc pod nosem. Ale udało mu się ustabilizować na moment stan rannego. Napar z siedmiosiłu zrobił swoje. Ranny zakrztusił się, zarzęził, ale przez jakiś złudny czas będzie czuł się lepiej. Aby sprawdzić jego reakcje Pazur plasnął go w mordę. Niezbyt mocno, ale tak, że ranny poczuł.
- Pytaj - warknął chyba do alchemika.
-A więc... wkrótce, umrzesz, chyba że ci pomogę. Ale nie za darmo... Powiedz, kto ci kazał na mnie napaść łachudro. I jakie miałeś rozkazy dotyczące mej osoby.- rzekł głośno Albrecht do odzyskującego przytomność mężczyzny- I spiesz się, bowiem twa dusz ucieka z twego ciała jak woda z przebitego wiadra.
- Chę.. chę ...chę ...doż się w … w … w …. żyyććć - wypluł z siebie ranny.
- Żołnierz Domu, jak nic - dodał Pazur.
Potem dało się słyszeć krzyk bólu połączony z odgłosem miażdżonych kości. To chyba Pazur stanął na dłoni rannego.
Albrecht wzruszył ramionami i wyjął kolejną fiolkę, zawierającą biały proszek. Sól. Czasami najprostsze metody bywają najskuteczniejsze. Oprawcy Varunatha przeszkolili go w tym, pokazując mu swe metody na nim samym. A Nawrócony był pojętnym uczniem.-Posyp mu tym rany, będzie bolało... ale nie na tyle, by stracił przytomność. Przekonamy się ile jest warta lojalność Żołnierza Domu.
Kolejny wrzask bólu, cedzony przez zaciśnięte zęby.
- Chę...doż..cię się ...kurwiesyny!
Ostatnie zdanie wykrzyczał z niespotykaną siłą.
- Ot trafił - mruknął Pazur.
Po czym pochylił się i Albrecht usłyszał przeraźliwy skowyt, błagalne jęki. I ranny zaczął coś mówić.
- Sól solą - zaśmiał się Pazur - a wywałaszenie, wywałaszeniem. Nikt nie chce skończyć z oderżniętym fiutem we własnej gębie.
Najemnik thara posłuchał co umierający szeptał, po czym rzekł.- Mieli wyciągnąć z ciebie co wie Cierń, kogo podejrzewa, co wiesz. Skurwiele siedzą w tym po uszy, jeśli chcesz znać moje zdanie. Ten już nic nie powie. Zdechł...
Westchnął smutnym głosem.
- Chodź, wyprowadzę cię stąd. I pamiętaj. Jesteś mi winien życie. Zajebali by cię w tej norze. Jak nic.
-Tak. Tak. Wielu jestem winien życie. - odparł alchemik wzruszając ramionami.- Możesz być pewien, że cię połatam jakby potrzebował pomocy. Gorzej z obronieniem twego życia. Nie każdy rodzi się wojakiem.
- Filozofujesz - zaśmiał się. - Uważaj. W Talladurianie z tego same problemy możesz mieć. Idź za mną.
-Do problemów przywykłem... od dawna mi towarzyszą.-odparł Albrecht nieco zgryźliwym tonem.
Ruszyli więc. Pazur szedł prowadząc opierającego się na nim Albrechta. A on rozglądał się.
Bez okularów widział słabo, ale nie był ślepy. Jedynie wszystko wokół niego stawało się zbieraniną plam barwnych. Pozbawiony okularów Albrecht zwracał szczególną uwagę na plamy poruszające się w jego polu widzenia. Nie mogąc rozpoznać, wszystko traktował jak zagrożenie. Skupił się też na dźwiękach, temperaturze... zapachach.


Byli w podziemnych lochach. Świadczyły o tym głuche odgłosy, natężenie światła, zapachy wilgotność. Gdzie dokładnie, to nie wiedział. Nie znał na tyle tego zamku, by się orientować, gdzie jest. Nawet gdyby miał okulary, niewiele by to pomogło.
Potem znaleźli się gdzieś w drewnianym pomieszczeniu, barwy były inne, zapach starego drewna intensywniejszy.
- Dobra. Jesteśmy w szopie na ulicy Dzwonnika. Trzymając się ulicy dojdziesz do głównej alei, nią dojdziesz do placu przy bramie. Tam poproś o pomoc strażników. Ja znikam. Mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia. I uważaj na siebie, duchołapie.
-Nawzajem.-odparł Albrecht i ruszył w swoją stronę.
Ulica Dzwonnika, nic dla niego nie znaczyła. Ale wskazówki były jasne. Dotykając jedną ręką ściany ruszył podług nich. Mijały go plamy barwne rozmawiające cicho. Mrok utrudniał sprawę, przygaszając kolory i dodając zwodniczych cieni. Niemniej słuch Albrechta był nadal sprawny. A dłoń na lancecie dodawała otuchy.
Plamy barwne straży. Krótka rozmowa. Powołanie się na Cierń i Baltazara pomogło u straży.
A także fakt, że alchemik swymi wizytami w kuchni wrył się nieco w pamięć tutejszym.
Wkrótce też ruszył korytarzami, prowadzony przez jednego strażników, by dotrzeć do pokoju.

Był sam... w bezpiecznym miejscu. W swojej samotni. Lecz teraz to był jeden wielki, barwny i zapachowy kolaż.


Nawrócony ruszył w kierunku, brunatnej plamy, która powinna zawierać między innymi zapasową parę okularów. Przymknął oczy grzebiąc w plecaku. Wolał zdać się na zmysł dotyku w tym przypadku. Wreszcie wymacał drugą parę szkieł i założył je na nos.
Od razu lepiej.


Alchemik wędrował spojrzeniem, po swym stanowisku pracy. Trucizna na orki, była już gotowa. Wystarczyło tylko wykonać destylat.
Choć jeden plan, wyszedł dobrze. Poza tym... spojrzenie Alchemika spoczęło na drzwiach Cierń. Zamierzał z nią porozmawiać i zadbać o nią. Od jej kondycji psychofizycznej, wszak zależało jego życie i zdrowie. Teraz gdy Balthazar zginął, dostęp alchemika do thara, był ograniczony. A napaść na niego świadczyła o bezczelności niemalże młodszego brata thara.
I przeświadczeniu o swej bezkarności.
Zamek, przestał się wydawać bezpiecznym sanktuarium. Może trzeba by było poszukać nowego? Albrechtowi przychodziła na myśl świątynia Larii. Nie ze względu na urodę jej kapłanek, ale na ich postawę. Walczyli z opętaną Nathanellą, co je czyniło wiarygodnymi osobami. W przeciwieństwie do dwuznacznego marajistów, o ile to byli kapłani Maraji. A nie jacyś sekciarze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-05-2011 o 13:13.
abishai jest offline  
Stary 29-05-2011, 10:01   #48
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Gościnnie występującemu Armielowi - dzięki



Kreda po zmroku pachniała inaczej.

Kamień oddawał powoli zebrane od słońca ciepło, wyraźniejszy stawał się zapach piwnic, butwiejącego drewna, strzelających iskrami łuczyw czy smród gnijących ryb i wodorostów dochodzący z wiatrem od strony portu. Od twierdzy ciągnęło ciszą, strachem i czymś, czego Dzierzba nie potrafiła nazwać. Wzmocniono straże, zatrzaśnięto szczelnie odrzwia i okiennice, odpędzano nie tylko grupki ciekawskich, lecz nawet bezpańskie zwierzęta. Ludzie kręcili głowami i szeptali a w tych szeptach przebijały nuty ekscytacji i niepokoju. „...wyznaczyli ją na posłańca... namaścili... głupiś, Maska próbował przyzwać burzę, ukarał... a wszyscy oni w sztok pijani...bo Konewa zjełczałe żarcie im dowiózł... znowu... taka dobra panienka z... znowu podniesie podatki, zobaczyta... no, dopiero wtedy będą wyli...” Anah pokiwała tylko głową na te wszystkie rewelacje, ziewnęła szeroko i skręciła w wąską, pochyłą ulicę ciągnącą się wzdłuż murów.

Dopiero wtedy zorientowała się, że jej ciche kroki mają podwójne, pobrzękujące żelazem echo. Zaklęła bezgłośnie. Kotwica? Kołtun? Szczerze wątpiła. Gdyby istniała potrzeba, wysłaliby za nią cichostopych, a nie chroboczących podkutymi butami o bruk zbrojnych. Cierń? Cierń. Od kiedy mogli za nią leźć? Od kiedy poharatała młodego przy namiocie Łyczka? Od ponownego wejścia do miasta? Od spotkania z kapłanką w Podkownej? Swędziały ją plecy już kiedy szła do Pstrąga. Swędziały, zaraza. Ale zignorowała to swędzenie, bo nie przyuważyła nikogo. Kurwa. Jeśli zaciągnęła ich do niego...

Przyspieszyli kroku. Już nawet nie próbowali udawać, że próbują być dyskretni. Że nie wiedzą, że ona wie. Arogancja. Lekceważenie. Zbliżali się do niej jak do jakiejś zwierzyny łownej, która jest za głupia, żeby spieprzać w podskokach. Sięgnęła za szeroki pas, błysnęło srebro pomiędzy jej palcami, w kierunku dwóch podstarzałych kurew. Ile mogły mieć lat? Dwadzieścia pięć? Trzydzieści? Trudno było to określić pod grubą warstwą bielidła.

- Co byś chciała, kochanieńka? - zamruczała jasnowłosa, gdy moneta zmieniała właściciela. - Palcami? Językiem? A może takim kawałkiem...
- Zajmijcie ich, siostry, co?
- przerwała jej chrapliwie Anah przez zaciśnięte zęby, napięta rosnącą wściekłością jak mocno nakręcona sprężyna.

Dziwki wymieniły szybkie spojrzenia, ale Dzierzba już nie patrzyła. Śmignęła w najbliższy zaułek. Ciemną, wąską uliczkę, zawaloną gruzem ze zniszczonych ścian i resztkami starych rusztowań. Wyrwała fragment jakiejś deski, podrzuciła w dłoni, zważyła ciężar, uśmiechnęła się do sterczących z niej pordzewiałych gwoździ. Gdzieś za jej plecami kobiety uczciwie odpracowywały otrzymane srebro - kusiły, prosiły, oferowały rozkosze, jakich Kreda nie widziała. Prawie widziała natarczywe, wężowe ruchy jakimi owijały się dookoła mężczyzn, ich oczy rozszerzone nadzieją na kolejny zarobek, kolejny prezent od losu, palce wczepiające się w ubrania, przytrzymujące w miejscu. Wspięła się zwinnie i skryła za fragmentem muru, ukruszonego na kształt sterczącego ku niebu kła. Krew pulsowała w skroniach, serce biło równo. Szybko.

Smród butwiejącego drewna i czegoś, co rozkładało się gdzieś pomiędzy cieniami.
Bolesne skomlenie jakiegoś kundla.
Dźwięk dzwonów rezonujący w powietrzu.
Pajęczyna osiadająca na policzku.
Szczur przebiegający po opartej na kamieniu dłoni.

Nawet nie drgnęła.

Nie musiała czekać długo.

Pośpieszne, twarde kroki. Podzwanianie żelaza, szelest materiału, jakaś uwaga rzucona przytłumionym głosem, zapach oliwionej skóry wyraźny nawet w tym miejscu. Plecy proste, ramiona ściągnięte. Zbrojne gówno, które musiała zdrapać sobie z obcasa w całej krasie. Garota? Nie. Nóż? Uderzenie w płuco. Uderzenie w gardło. Czysto i skutecznie. Nie będą mogli krzyczeć. Nie. Nie mieli hełmów. Roztrzaskać im głowy kamieniem? Możnaby... Można... Świat był pełen słodkich możliwości. Obserwowała ich, mrużąc oczy. Zacisnęła mocniej palce na szorstkim drewnie i skoczyła prosto na nich.

Wszystko przyspiesza, rozbija się na pojedyncze obrazy.

Cichy, miękki skok. Wybicie. Improwizowana pałka zataczająca krótki łuk.
Trzy, zardzewiałe gwoździe wbijające się w gardło jasnowłosego mężczyzny.
Szarpnięcie wzmocnione skrętem całego ciała. Tryska krew z rozrywanego brutalnie ciała.
Na jego ubranie. Na jej ręce. Na pokrytą kredowym pyłem ziemię.
On podnosi dłonie, by zatamować juchę. Ona wpycha go na jego kompana. Prosto na dobyty miecz.
Ignoruje osuwające się na ziemię ciało.
Ekscytacja. Podniecenie.
Kolejne wybicie. Kolejne uderzenie. W ostatniej chwili zmienia jego kąt.
Wyhamowuje cios. Nie zabić - ogłuszyć. Chce go żywego.
Zostawia go z deską wbitą gwoździami w policzek i oko.
Kuca przy jasnowłosym.
Żyje jeszcze.
Wytrzeszczone oczy. Szeroko otwarte usta. Dławi się. Dusi. Umiera.
Ma ładne oczy. Jasne. Przestraszone.
W bladej jak śmierć twarzy.
Jego krew wydaje się czarna, jakby krwawił gęstą smołą.
Podnosi z ziemi kamień.
Opuszcza go na tą twarz...

Raz...
Drugi...
Trzeci...
Raz...
Drugi...
Trzeci...
Raz...


* * *


Chrzęst pękających i miażdżonych kości ustąpił miękkiemu, wilgotnemu, mlaszczącemu niemal odgłosowi, gdy kamień spotykał się z tym, co kiedyś było młodą twarzą. Dzierzba drgnęła jakby sama zdziwiona tą zmianą, jakby sama zdziwiona widokiem bezkształtnej miazgi ciała i pokruszonych kości. Wstała gwałtownie, pozwalając okrwawionemu kamieniowi upaść na spękany bruk. Zamarła na moment w bezruchu, przekrzywiła ptasio głowę nasłuchując. Ale nie – nic oprócz ciężkiego oddechu drugiego z mężczyzn. Miała jeszcze chwilę czasu.

Przywiązała mu ręce do fragmentu rusztowania pasem oderżniętym z jego własnego płaszcza. Usiadła okrakiem na jego piersi, wpychając mu do ust szmatę zwiniętą w gałgan. Poklepała po zdrowym policzku. Poczekała aż zatrzepocze powiekami, jęknie głośniej. Nachyliła się nad nim.

- Wrzaśniesz. Ubiję – przyobiecała. - Będziesz gadał. Masz szansę. Dla kogo robicie? - Wyjęła powoli knebel, gotowa w każdej sekundzie wepchnąć mu go do gęby ponownie.

- Jebał cię pies, suczy - wycharczał.

Pokiwała głową, spokojnie wcisnęła szmatę na miejsce. Głęboko. Delikatnie chwyciła koniuszkami palców powiekę, odciągnęła od jego jedynej już gałki ocznej. Przyłożyła nóż i cięła. Niefrasobliwym ruchem odrzuciła w bok niewielki, wiotki strzęp skóry. Krew zalała mu twarz, wypełniła oczodół czernią. Szturchnęła go w policzek, żeby mogła spłynąć na ziemię. Odczekała. Ostrze tańczyło tuż przy jego oku.

- Imię.

Odetkała mu usta. Zawył. Z bólu i z wściekłości. Szarpnął się gwałtownie, nerwowo.

- Szczekacz - wycie na skraju histerii. - Zabiję cię, suczy... - przejechała mu żelazem po gardle.

Wrzasnął - ubiła. Jak obiecała.

Obszukała szybko ciała. Ładnie ćwiekowane skórznie, krótkie miecze, sztylety, pieszczochy na nadgarstkach. Bliźniaczy prawie sprzęt. Wojskowy. Ale żadnych tunik herbowych, żadnych oznaczeń służby. Rozerwała rękawy, sprawdziła czy mają bandyckie lub żołnierskie symbole nakreślone na ciele. Nie mieli. Kurwa. Oberżnęła bez ceregieli sakiewki, zajrzała do środka. Miedź i srebro. Odebrała jednego imperora, resztę zostawiła w środku. Prawie roześmiała się w głos na tą wymuszoną parodię uczciwości, na ten długi cień, który rzucała na nią kapłanka. Odrzuciła na bok solidny, płócienny wór, który jeden miał przytroczony sznurem do pasa. Co oni, porwać ją chcieli? W worze uprowadzić? Świat dziwaczał w zastraszającym tempie. Wsunęła jeden z kastetów do własnej kieszeni. Z szyi jasnowłosego zerwała wisior w kształcie czaszki jakiegoś zwierzęcia. Psa? Gryzonia? Za ciemno było żeby poznać. Srał to pies. Wisior dołączył do kastetu.

Koniec. Wystarczy.
Czas było pryskać.

Wspięła się po spękanym murze, błogosławiąc płaskie dachy domów i gęstą zabudowę Kredy. Przemknęła ku ulicy obstawionej przez dziwki i wychyliła ostrożnie. Te dwie, które jej pomogły ciągle tam były. Zagwizdała cicho przez zęby i rzuciła im jedną, poznaczoną krwawymi śladami sakiewkę. Druga poleciała do rudej kurwy podpierającej ścianę po przeciwnej stronie. Błysk przyda się im bardziej niż trupom, jej natomiast przyda się ich milczenie. Tak trupów, jak kobiet. Skinęła im ręką upieprzoną w ludzkiej jusze prawie po sam łokieć. Zaklęła, wycofując się wgłąb dachu.

Niedaleko jakiś pies rozdarł się w przeraźliwym jazgocie.
O tak, najwyższy czas spieprzać.
Puściła się biegiem po dachach.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 29-05-2011 o 20:39.
obce jest offline  
Stary 02-06-2011, 00:49   #49
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Cierń mocno ściskając zawiązany worek przeszła do wewnętrznej izby, gdzie znajdowała się obecnie jej sypialnia i zebrała resztę swego uzbrojenia. Sztylety kapłańskie określały głównie jej funkcję w świątyni i stanowiły niezbędne dopełnienie kapłańskich modlitw, ale ich wartość bojowa była mocno dyskusyjna. Dlatego Althea dozbrajała się solidnie jednocześnie nawołując Karę. Potem nadal trzymając rzeczony worek weszła do głównej komnaty i ze zdziwieniem spostrzegła jak Kara właśnie zajrzała przez wejściowe drzwi. Po kilku krótkich pytaniach Cierń stwierdziła, że wojowniczka mająca za zadanie jej strzec cały czas pełniła swe obowiązki stojąc na straży po drugiej stronie drzwi. Po kolejnych szybkich pytaniach i odpowiedziach Althea ze zdumieniem odkryła, iż Kara nie tylko nie spostrzegła wkraczającego do komnat elfa, ale nawet nie spostrzegła momentu, w którym otworzono i zamknięto pilnowane przez nią drzwi.

Kapłanka zmyła z siebie wszelki brud dzisiejszego dnia i mazidło, którym przyciemniła swą karnację na spotkanie z Dzierzbą, ale najwyraźniej nie odzyskała jeszcze pełni klarowności myśli po wyczerpujących zmaganiach z ożywioną Nathanellą. W takich chwilach jak ta, jak mawiał za czasów jej młodości jeden z nauczycieli ze Świątyni, najlepiej było „usiąść na dupie i dać odpocząć skorupie”. Kapłan ów nigdy nie osiągnął wysokiego stanowiska w hierarchii varunathańskich pasterzy dusz, ale jego prosty a jednocześnie na swój sposób ujmujący styl prowadzenia lekcji wywarł ogromny wpływ na narybek Świątyni Pana i Kary. Cierń teraz także nie śmiała polemizować ze świątobliwym Kolcem i klapnęła ciężko na krzesło demonstrując Karze zawartość worka. Tym razem to wojowniczka z lekką konsternacją i zakłopotaniem próbowała zebrać myśli i pojąć to, co wydarzyło się w tym pomieszczeniu przed chwilą a co wyłuszczała jej właśnie jej pracodawczyni.

***

Cierń wpatrywała się przez chwilę w mężczyznę, który wszedł do jej komnat. Nigdy wcześniej go nie widziała, ale szybko zrozumiała, z kim ma do czynienia. Bardziej wiotka od ludzkiej konstrukcja kośćca, podłużne rysy twarzy, szybkie ruchy, no i oczy, które swą intensywną barwą od razu sugerowały, od kogo wywodził swe pochodzenie, a właściwie, od czego. Elf, mieszaniec, pół - nielud, wynaturzony potomek człowieka i sithae. Jedynym, który mógł przebywać na zamku był sługa thara Kot. Althea przyjęła, że to właśnie on. W końcu jak wielu elfów mogło tułać się po korytarzach posiadłości D’Nagharów.

- Zbłądziłeś zapewne. To nie twój pokój a jak nie obkarmiam sierściuchów resztkami - powiedziała powoli analizując zachowanie elfa i jego motywy wtargnięcia do jej komnat.

- Szukasz mordercy. Pokażę ci go. Teraz. Chodź za mną.

- Pokażesz? To nie teatrzyk kukiełkowy. Równie dobrze to mogę pozostać tutaj a ty możesz po prostu powiedzieć jego imię. Zresztą, czemu nie pobiegłeś z tym do thara? To w końcu u niego robisz. - Althea odczuła ukłucie irytacji, że ten mieszaniec tak po prostu wlazł tu nieproszony jak do siebie i do tego jeszcze zwracał się do niej w tak bezpośredni sposób próbując wyciągnąć ją z komnat pod takim podejrzanym pretekstem.

- Wiem, gdzie zaraz będzie. Nie znam jego mienia ani fizis. Zaufaj mi. Chodź. Dla jej dobrego imienia. Thar kazał mi przyjść do ciebie.

- Hmm ciekawe thar przysłał ciebie. Z wszystkich dostępnych mu sług zaufał w tej kwestii właśnie tobie. A ty nie znasz miana ani twarzy sprawcy. To, po czym go rozpoznasz? Po odgłosie jak wydają jego siki, kiedy leje na mur czy może po rytmie jego kroków, kiedy idzie po dziedzińcu? - Cierń przerwała tą farsę i zapytała wprost - Po co tak naprawdę tu przyszedłeś?

Jej irytacja przybierała na sile. Albo była poddawana ordynarnej prowokacji albo thar Ushmajel D’Naghar wbrew jej wcześniejszej ocenie był ostatnim durniem. Żadna z tych możliwości nie podobała się Althei ani trochę.

- Nie ma czasu. Ja idę. Ty rób, co chcesz. - Ton głosu był mało przyjazny. Wręcz nie pasował do elfa, który do tej pory z tego, co o nim wiedziała raczej stał tam, gdzie było jego miejsce.

Nic nie odpowiedziała uznając, że nie będzie dyskutować z tym czymś. Elf najwyraźniej zapomniał gdzie się znajdował i kim był. Gdyby była tutaj Kara albo sama Althea byłaby mniej zmęczona być może inaczej “porozmawiałaby” sobie z tym mieszańcem. Teraz był dla niej przeszkodą, blokował drzwi a jego intencje nie były jasne. Tym bardziej, że jej zmysł zagrożenia wyczuwał pewne niebezpieczeństwo od Kota. Nic, co na razie postawiłoby ją w stan gotowości, ale trudno przewidzieć rozwój wypadków. W każdym razie czekała ją pogawędka z Ushmajelem na temat tego sługi, w końcu to thar powinien ukarać poddanego za jego niestosowne zachowanie.

Kot przyglądał się kapłance dłuższą chwilę. Coś działo się z jego twarzą. Coś dziwnego. Cierń poczuła wokół siebie paskudną, piżmową woń, twarz mieszańca zaczęła przechodzić jakąś dziwaczną transformację, z ust wydobył się paskudny ni to pisk, ni to jęk. Elf zatoczył się w tył, złapał za twarz. Widziała, jak nagle dziwna, brązowawa łuna, otoczyła jego sylwetkę, która w mgnieniu oka zaczęła się kurczyć i zmniejszać, aż w końcu... na podłodze przed nią stał wielki, tłusty szczur ruszający wąsiskami i szukający drogi ucieczki.
Cóż za transformacja! – Przemknęło Althei przez głowę i gdyby nie fakt, iż jej rozmówca próbował czmychnąć, czym prędzej to kobieta chyba wpatrywałaby się w niego jeszcze dłużej.
Zamiast tego zmusiła ciało do wysiłku. Przebiegła dzielącą ją od gryzonia przestrzeń i przydepnęła nogą jego ogon. Złapała urękawicznioną dłonią szczurzysko za kark i ściskając mocno by gryzoń nie uciekł skierowała się do stołu. Pozostały na nim resztki po posiłku i nóż do mięsa. Schwyciła za ostrze i przyciskając szczura do ziemi urżnęła mu jedną z łap. Znalazła worek i wcisnęła do niego gryzonia solidnie sznurując.

***

Dwie kobiety, jedna w masce, druga z opatrunkiem na ramieniu wpatrywały się w brudną, szczurzą mordkę. Obie szukały w jego oczach inteligencji, ale nie takiej szczurzej, ale ludzkiej.
Szczur natomiast zwijał się z bólu, łypał błyszczącymi ślepiami i wyglądał jak setki, jeśli nie tysiące innych paskudnych sierściuchów z zaułka. Cierń westchnęła tylko i schowała gryzonia z powrotem do worka. Postanowiła powrócić do pierwotnego planu zbadania zwłok Świecy.

Usuwanie ciał z dziedzińca nadzorował kapitan Urlan "Piącha", zaufany człowiek thara Ushmajela. Althea dowiedziała się od niego, że zamordowani kapłani zostali przeniesieni z miejsca jatki jako pierwsi a dwóch marajistów zostało oficjalnie przekazanych ich braciom i siostrom ze Świątyni Pani Życia i Śmierci. Nikt nie robił oglądu ich zwłok i nie zdejmowano im masek a żaden ze strażników nawet nie zbliżył się do trupów. Zatem tajemnica tożsamości Świecy spoczywała teraz w katakumbach świątyni Maraji. Cierń postanowiła przeczekać. Wiedziała już, po rozmowie z Morquelem jaki typ charakteru reprezentował i w związku z tym nie zamierzała się narzucać marajistom, w końcu i tak miała umówione spotkanie z nimi na rano. Sprawa musiała poczekać.

Myślami przeskoczyła do kolejnej nurtującej ją sprawy, a mianowicie wierzgającej i popiskującej zawartości worka. Obserwacja gryzonia uzmysłowiła kobiecie, że żaden osobnik nie przemienił swego ciała w szczurze jak początkowo myślała. Ktoś raczej użył szczurzyska jako budulca do ukształtowania ludzkiej sylwetki, czy raczej pół-ludzkiej w tym przypadku, a potem patrzył oczami i mówił ustami swego tworu. Wybór gryzonia kazał Althei początkowo sądzić, iż miała do czynienia z mocą modlitw plugawego Batara, ale po krótkim przemyśleniu sytuacji odrzuciła ten pomysł. Pojedynczy sługa Batara nie dałby rady temu przedsięwzięciu, musiałby się zebrać krąg jego kapłanów, ale Cierń szczerze wątpiła by było ich aż tylu i czy nawet w większym gronie dokonaliby takiej przemiany. Ograniczała ich także specyfika mocy Batara. Szczur sprowadzał choroby, plagi i ogólny rozkład, nie oszukiwał zmysłów i nie manipulował materią. Poza tym cóż mogłoby być ich celem? Wywabienie jej z komnat? W pokojach nie było nic, co mogłoby skusić sługusów Batara do myszkowania w jej rzeczach. Na zewnątrz nie ustanowiono żadnej pułapki. Nie. Z dotychczasowego śledztwa wynikało, że kultyści przeniknęli do zamku thara. Ten, kto wysłał do niej elfa zaprezentował żałosną znajomość układów panujących w twierdzy. Poza tym jedno zdanie nie dawało kapłance spokoju: „Dla jej dobrego imienia.”. Wszystko składało się w całość, w końcu magii nie ograniczało praktycznie nic może poza wyjątkiem wyobraźni i szaleństwa jej użytkownika.

- Obawiam się, że twoja próba pomocy zadziałała wręcz przeciwnie i skalała tylko jej imię – Althea cicho wyszeptała w stronę worka – Idź po „Nawróconego”, nadszedł czas na rozmowę – zwróciła się już w swych komnatach głośniej do Kary.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 02-06-2011, 09:40   #50
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Miasto Kreda
Początek nocy


Anah zwana Dzierzbą


Byłaś jak kocur. Byłaś jak cień. Biegłaś po dachach, przeskakując z jednego na drugi, aż w końcu wylądowałaś miękko na lekko ugiętych nogach na szopie gdzieś w okolicach portu rzecznego.
To była ciemna dzielnica. Nocą nie palono tutaj latarni, a patrole omijały portowe zaułki szerokim łukiem. Raj dla dziwek, bandziorów, naciągaczy i całego półświatka.

Od strony rzeki wiał lekki wiaterek przynosząc do twoich nozdrzy odór ryb, mułu i wodorostów. Oraz smoły. Mimo wczesnej pory dwóch pijaczków biło się nad brzegiem, a garstka innych dopingowała ich głośnymi wrzaskami. Nad te krzyki wyrywał się jeden, wyjątkowo głośny i zachrypnięty krzyk jakiejś kobieciny z poradą, by któryś z walczących kopnął drugiego w jądra.

Przemknęłaś obok nich niezaczepiana i nad rzeką ogarnęłaś nieco swój strój. Zostało ci w sam raz czasu, by zrobić rekonesans w okolicach zamtuza Migotki, a potem na spotkanie z Kołtunem.


* * *


Burdel Migotki znajdował się w jednej z kamieniczek w okolicach rynku. Nie dało się do niego wejść ot tak, z ulicy. Najpierw trzeba było zapukać do furty prowadzącej na podwórze. Wtedy pojawiał się odźwierny – potężny, śniadoskóry dzikiej krwi południowiec – Thurgijczyk – zwany Koniarzem. To on dokonywał wstępnej selekcji, kogo wpuścić, a kogo nie na podwórzec kamieniczki.
Ciebie nie wpuścił, póki nie podałaś imienia Kołtuna.

Ale to nie był koniec selekcji.
Z podwórca - na którym słychać już było chichoty dziewcząt i śmiechy klientów oraz śpiew i skoczną melodyjkę wygrywaną na jakimś instrumencie strunowym - można było dostać się do zamtuza przez pomalowane na czerwono drzwi, oświetlone czerwonymi latarniami. Tam stało dwóch kolejnych ochroniarzy. Rekwirowali oni broń, sprawdzali czy klient nie wnosi czegoś ostrego i wydawali drewniany znaczek z oznaczeniem skrzyni, gdzie składowali broń. W twoim przypadku doszło jeszcze obmacywanie, lecz zamiast na znalezieniu ukrytych ostrzy chłopaki bardziej zajęli się sprawdzaniem twoich „walorów”.

Wpuścili cię zachęcając, byś zamiast z usług ladacznic, skorzystała lepiej z ich pałek. Widać było, że nie często przybytek Migotki odwiedzają klientki, a jedyne dziewczyny w jego wnętrzu to te, które tutaj pracują.

Burdel wyglądał okazale. Wszystko pomalowano na czerwono, dziewczyny były czyste, fikuśnie ubrane i nawet ładne, a klienci grubi i majętni. Tron zawędrował na wieś, jaką była Kreda.

Nie musiałaś się anonsować czy coś. Zaraz za wejściem wpadłaś na Cichacza. Grubas miał opuchniętą gębę, a na twój widok skrzywił się, jakby mu ktoś wraził kołek w żyć.

- Tundy – wymamrotał niewyraźnie pokiereszowaną gębą.

Zaprowadził cię do jednego z pokojów na górze. Zapukał i nie czekając na odpowiedź, popchnął drzwi.

Kołtun tam był. Siedział na łożu, w samych tylko hajdawerach, a naga dziwka siedząca za nim smarowała mu sterczące ramiona oliwą. Była elfką. Miała ciemne włosy zaplecione w dziesiątki cienkich warkoczyków, duże intensywnie zielone oczy i zdecydowanie na twarzy, które nie pasowało do wizerunku ladacznicy. Patrząc na ruchy jej dłoni, na mięśnie poruszające się pod jasną skórą, na czujne spojrzenie, jakim cię obdarzyła mogłaś dać sobie rękę uciąć, że elfka jest zabójczynią, a nie kurwą. Jakbyś patrzyła na samą siebie. Tylko, że ładniejszą i mniej ludzką.

- Siadaj – powiedział Kołtun spoglądając na ciebie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. – I mów, kurwa, czemuś mi chciała interes spieprzyć, co?

Syknął, kiedy elfka wyczuwając napinające się pod palcami mięśnie nacisnęła mocniej.

- Przestań, Lidia – syknął na nią Kołtun.


Twierdza Kreda

początek nocy



Althea zwana „Cierniem” i Albrecht zwany "Nawróconym"


Twierdza tętniła życiem. Ludzie biegali z miejsca na miejsce w jakimś gorączkowym pośpiechu. Wykonywali rozkazy thara, „Piąchy”, brata thara i cholera wie, kogo jeszcze.
Spisywano zeznania świadków, przyjmowano przysięgi milczenia, składano kondolencje i ustalano trybuty za poniesione straty. Oraz szukano zamachowca. Kogoś, kto strzelał do thara.

Początkowo podejrzenie padło na Kota, ale elf używał zupełnie innego łuku i innych strzał. Poza tym, jako jedyny, widział napastnika, którego opisał, jako szczupłą osobę, ubraną na czarno i w dziwacznej, potwornej masce na twarzy. Zgodnie ze złożonym zeznaniem elf ścigał zamachowca, jednak zgubił go w okolicach rzeki.
Thar natychmiast wysłał w okolice kilka patroli, ale te nie znalazły niczego, co mogłoby przybliżyć tożsamość napastnika.

Powoli w twierdzy robiło się spokojniej i ciszej. Ciała zostały zniesione do piwnic pod zamkiem i zamknięte na klucz. Ushmajel odzyskał kontrolę nad zamkiem i ponoć – z niewiadomych przyczyn – posprzeczał się z bratem, który zamierzał opuścić Kredę zaraz po świtaniu. Nie wiadomo, czy wieści te były dobre czy złe.

Jednak nie bardzo mogliście temu się przeciwstawić czy też przyspieszyć owe wydarzenia.


* * *


Każde z was przeszło niedawno nietypowe wydarzenie. Kapłanka była świadkiem dziwacznej, bez wątpienia magicznej transformacji, a Albrecht cudem uniknął tortur i zapewne śmierci.

Nim Althea przysłała po niego Karę alchemikowi udało się dokończyć pracę w laboratorium. Dzięki czemu poczuł się nieco pewniej. To właśnie tam odszukała go Kara, informując, ze ich pracodawczyni chce z nim natychmiast pomówić.


* * *

Spotkaliście się w komnacie zajmowanej przez Cierń. Za oknami twierdzy panowała już gęsta ciemność. Niebo było pogodne, ale dymy z palarni cegieł usytuowanych na granicy miasta, niesione wiatrem, docierały nad zamek skutecznie skrywając gwiazdy przed oczami kogoś, kto akurat miałby ochotę na nie zerknąć.

Albrecht wszedł czekając na rozkazy.

Ale nim zdołał rozgościć się na dobre na korytarzu rozległy się szybki tupot nóg. Kara zatrzymała kogoś i wymieniła z nim kilka szybkich zdań. Po czym zapukała i po usłyszeniu stosownego polecenia stanęła w wejściu.

- Wybacz, wasza sprawiedliwość, że przeszkadzam, lecz ten żołnierz – wskazała na mężczyznę w barwach Kredy – przyniósł właśnie informację, od samego thara. Znalazła się Amelia. Kilka godzin temu poprosiła o schronienie we wsi Łupek, na granicy Miedzianki. To dwie i pół godziny drogi stąd szybkiej jazdy. Thar wysyła po nią patrol i zapytuje, czy wasza sprawiedliwość się dołączy. Dziewczyna ponoć jest ciężko ranna.

Stojący za Karą mężczyzna przebierał z nogi na nogę. Widać było, że się mu śpieszy. Znaliście do z widzenia. To był jeden z ludzi „Piąchy”, ten sam, co prowadził Cierń do Myszona.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:31.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172