Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-05-2011, 10:34   #42
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Twierdza Kreda
Dziedziniec, wczesny wieczór



Althea zwana „Cierniem” i Albrecht zwany Nawróconym


Tak. Ten pogrzeb Kreda, ba cała prowincja, na pewno zapamięta na długo. Takich uroczystości zaślubin z Marają nie miał chyba na świecie nikt. Kto wie, może kiedyś, na zgliszcza zburzonej Kredy będą przybywać pątnicy modląc się do Pani Śmierci o wstawiennictwo dla tych, których Skaza unicestwiła? Kto wie, może kiedyś, ci sami pątnicy będą spieprzali w popłochu przed zachodem słońca byle dalej od ruin? Kto wie.

Tymczasem jednak historia Kredy zapisywała się krwią, strachem i bólem.
Zapisywała się aktami tchórzostwa i aktami odwagi.
Czy jednak pozostanie ktoś, kto będzie w stanie zaświadczyć o tym, kto okazał się być tchórzem, a kto bohaterem?
Nic nie było pewne.
Opowieść zapisywała się właśnie pośród krzyków, czarów, mieczy, sztyletów i desperackich wyczynów, które od głupoty dzielił jedynie krok. I to krok stawiany przez kilkuletniego dzieciaka.


* * *

Po tym, jak martwa dziedziczka wstała i zaczęła swoją szaloną rzeź, nikt już nie panował nad tym, co działo się na dziedzińcu. Ożywieniec czynił wokół siebie spustoszenie. Smugi entropicznej energii śmigały na boki, trafiając kolejnych żałobników. Uciekający z dziedzińca w panice ludzie wpadali na siebie, popychali, wywracali i deptali. Pękały miażdżone palce. Swąd palonego mięsa mieszał się z charakterystyczną wonią krwi.

Tylko nieliczni podjęli walkę z okropieństwem.

Między innymi grupa kapłanek Lyrii, która głośną modlitwą wzywała wsparcie swego Aspektu. Między innymi obaj szlachetnie urodzeni - thar i jego brat. Z boku, prosto w czaszkę stwora, wbiła się strzała. Gdyby ktoś popatrzył w stronę, z której nadleciała ujrzałby mieszańca o imieniu Kot szyjącego z dachu w stronę potwora. Pozostawało pytanie, cóż elf robił na dachu?

Dwa sztylety poszybowały przez ogarnięty paniką tłum na dziedzińcu. Jeden ciśnięty ręką Nawróconego, chyba prowadzony przez któryś z Aspektów, jakimś cudem minął biegających w popłochu ludzi i mimo naprawdę kiepskiego oświetlenia i zamieszania trafił tam, gdzie chciał jego właściciel. W dłoń marajisty. Który upuścił kulisty przedmiot pod nogi jakiegoś człowieka.
Drugi – ciśnięty ręką Kary i nasycony mocą modlitwy – wbił się w skroń ożywieńca lewitującego nad dziedzińcem. Pękła z trzaskiem kość, a ostrze zagłębiło się, aż po nasadę.

W tym momencie w demoniczne szkaradzieństwo uderzyły dwie kolejne modlitwy. Pierwsza – wywołana mocą lyrianistek, druga – błaganiem Cierń.
W środku kreatury zapłonęło jaskrawe, srebrzyste światło. Smugi blasku wystrzeliły przez oczodoły i usta potwora, przecinając mrok niczym latarnie sztormowe na klifach. Srebrny blask Lyrii walczył z aurą światła, która już otaczała monstrum. I wtedy wokół potworności, wprost z ubitego klepiska, wystrzeliły łańcuchy. Moc Varunatha objawiła się przywołana gniewem jego kapłanki.
Każdy z łańcuchów zakończony był ostrymi jak diabli haczykami, które teraz wpiły się w skórę demona. Przez chwilę wydawało się, że nie zdołają się przedrzeć przez aurę, która chroniła ciało Skazy, lecz jednak dały radę!
Haki przebiły martwe ciało, mięśnie, zaczepiły o kości. A potem zaczęły się zwijać z powrotem tam, skąd pojawiły się na świecie – w ciemne czeluście na dziedzińcu.

Najprawdopodobniej połączenie modlitwy kapłanek Lyrii i Varunatha było doskonałym pomysłem.
W jednej upiornej chwili ciało Nathanelli zostało rozdarte na strzępy. Kończyny, kawałki skóry, martwa zakrzepła dawno temu krew, trudne do rozpoznania nawet dla Albrechta szczątki, poszybowały dookoła zasypując sobą dziedziniec w promieniu kilku kroków.

Ale to nie był koniec.

Z ciała rozszarpanej dziedziczki wyłonił się cień. Pokręcony, nieco podobny do człowieka o wydłużonym cielsku i wyraźnie zaznaczonym, podłużnym łbem, który zdawał się przypominać ... szczurzą głowę.

Cień zawirował, zamigotał i ..... pomknął gdzieś przez dziedziniec. Na jego drodze znalazła się dwójka ludzi – jeden zbrojny w barwach Kredy i jakiś drobny szlachcic. Cień przeszedł przez nich, niczym dym, a obaj mężczyźni padli na ziemię w agonalnych konwulsjach.

Tuż obok trasy, którą przemknął cień, był też Nawrócony. Zaledwie dwa kroki oddzielały alchemika od czarnego dymu, jednak jego przelot spowodował, że Albrechtowi pociemniało w oczach i zachwiał się padając na ziemię na pół przytomny. Alchemik miał trudności z oddychaniem, czuł że jego ciało na przemian robi się gorące i zimne, ale szybko odzyskał swoją sprawność.

W tym samym czasie demoniczny cień uderzył w coś na ziemi i zniknął, jakby zapadł się pod ziemię.

- To nie była Skaza – poprawiła swój błąd kapłanka Lyrii. – To był opętaniec. Ale martwy.

Mało kto jednak słyszał jej słowa w ogólnej panice. Ludzie nadal pędzili w stronę zamkowej bramy. Część próbowała podnosić swoich bliskich, którzy ucierpieli na skutek zetknięcia z magią.

Cierń chyba zobaczyła to pierwsza.

Na dziedzińcu siedział Ushmajel D’Naghar. Z ust thara płynęła krew, a z jego piersi sterczała brzechwa strzały.


Miasto Kreda
Gospoda „Kielnia”, wczesny wieczór



Anah zwana Dzierzbą



Są chwile, kiedy jedno zdanie wypowiedziane w nieodpowiednim momencie zmienia czyjeś życie, zmienia czyjąś historię. Mądrzy ludzie powiadają, że słowo jest srebrem, a milczenie złotem. Ale w sumie Dzierzba rzadko widziała ten drugi kruszec, zadowalając się bardziej dostępnym o równie ślicznej barwie.
Może, gdyby okazała więcej cierpliwości, wypadki potoczyłyby się inaczej, lecz przecież Dzierzba do cierpliwych nie należała.

I tak się to zaczęło. Wtedy. W brudnej pijalni tanich gardłołyków. W „Kielni”.


* * *


Twoje wtargnięcie w pół rozmowy pomiędzy Cichacza, a jego klienta, wywołało nerwową reakcję zarówno Kołtuna, jak i samego „Cykora”, jak w myślach nazwałaś interesanta.
Kołtun zareagował tak, jak się tego po nim spodziewałaś. Poderwał się z miejsca, chcąc chwycić cię za włosy i pewnie walnąć twoją twarzą o deski stołu.
Ale ty przejrzałaś go. I byłaś dużo szybsza. Uniknęłaś jego leniwego zamachu, kierowana budzącym się ogniem, chwyciłaś ją w locie i dźwignią sprowadziłaś Kołtuna w dół, aż brodą walnął w kant stołu. Mocno. Masą swojego ciała. Może nawet zbyt mocno, bo z ust ochroniarza poleciały zęby i krew.

„Cykor” krzyknął, jak dziewczyna. Cichacz, zwinnie jak łasica, rzucił się w tył poza zasięg twoich ramion. Ty nie chciałaś tego, by walka toczyła się dalej, więc znów pokazałaś puste ręce.

Uratowałaś w ten sposób życie dwóch łazęgów, którzy czaili się na „Cykora”. Ryś był dobry. Naprawdę dobry. Wart swojej ceny. I zdradził się innym, dla kogo pracuje.
Mimo, że wiedziałaś, że jest za tobą, nie zorientowałaś się, że już jest tuż, tuż. Dopiero fachowo założony chwyt i ostrze na gardle przystopowało nieco twoje zapędy.

- Puść ją – polecił Cichacz Rysiowi.

Ostrze znikło. Ryś chyba też.

- A ty spierdalaj – Cichacz najwyraźniej nie zamierzał ubijać z tobą żadnych interesów. Żyłka na jego skroni pulsowała niebezpiecznie. Wredne, szare oczy, wpatrywały się w ciebie z wyrazem bezgranicznej niechęci.

Dopiero zorientowałaś się, że w „kielni” zrobiło się cicho. Oczy wszystkich klientów zwrócone były na was. I wtedy, w tej ciszy, usłyszałaś wyraźnie wrzaski przerażenia niosące się echem od strony twierdzy. Inni też to usłyszeli, bo przenieśli spojrzenie z waszej grupki na zamek, gdzie nad murami widać było dziwaczną luminescencję. Rozbłyski świateł w różnych barwach.

- Co tam, kurwa, się wyczynia? – jakiś opasły murarz wypowiedział głośno myśli większości z klientów.

Tylko Cichacz i jego rozdygotany klient, oraz podnoszący się zza ławy Kołtun nie patrzyli w stronę murów. Pierwszy, patrzył wkurwiony na ciebie, drugi, nie patrzył na nikogo, a trzeci dopiero odzyskiwał ostrość wzroku.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 10-05-2011 o 11:16.
Armiel jest offline