Dirith;
Twoja decyzja została przyjęta z ulgą. Jedynie mężczyzna na koniu
sprawiał wrażenie, jakby było mu wszystko jedno. Wojownik wskazał
ręką w głąb uliczki i ruszyłeś za nim. Wszyscy pozostali pozbierali
się i wlekli się za wami, udając, że was nie znają. Mężczyzna na
koniu jechał na samym końcu. Miałeś wrażenie, że coś go trapi i
momentami oglądał się kątem oka za siebie.
Zaprowadzili cię pod jedną z kamienic na opustoszałej ulicy.
Opustoszałej, jak całe miasto, nie były to slumsy czy dzielnica ruder...
Ot, stary, nieco zaniedbany dom.
http://cryssta.deviantart...ld%20house&qo=5
Wojownik wszedł pierwszy i zaprosił cię do środka. Z korytarza do
pokoju. Pokój był nawet ładny – zdecydowanie nie spelunowaty.
http://browse.deviantart....et=120#/d1yxub0
Zauważyłeś, że ten na koniu nie wszedł do środka a stukot końskich
kopyt oddalił się od okna, aż ucichł. Przy kominku stał intrygująco
wyglądający mężczyzna.
http://ferrilonver.devian...sin%20dude&qo=0
-A! – skinął powitalnie głową na twój widok. – Witaj, zatem, jak
mniemam, jesteś zainteresowany moją propozycją... To świetnie. Lubię,
jak interesy się układają...
Wskazał ci stół i krzesło. Jeden z pachołków-sługusów położył na
brzegu stołu zapisany zwój papieru. Od razu poznałeś, że to nie pismo
Riktela, ani tym bardziej kartka z jego księgi. Zwój był nowy, jakby
ktoś niedawno go zapisał...
- Mów mi Turmoil. Potrzebuję kogoś, kto potrafiłby przetłumaczyć to
drowie pismo – facet przy kominku wskazał na kartkę. – Jeśli dobrze
się spiszesz, mam tego więcej... a co za tym idzie i więcej złota w
zapłatę. Więc? Byłbyś w stanie to przetłumaczyć? – wskazał czysty
welin na stole i pióro z kałamarzem.
Ursuson;
Dirith niejako osaczony przez obcych zachował zimną krew. Chwilę
rozmawiali, po czym mroczny elf po dobroci poszedł z tamtymi. Wyglądał
jakby panował nad sytuacją... Może się znają?
„Mości rycerzu, nie idźmy za nimi! – znów ten głosik z plecaka! –
Po co, ah? To przecież... drow! Zabijaka! Ah, morderca, szubrawca! Pasuje
tutaj, do nich! Nic tu po nas, panie! Nie oddalajmy się od reszty, po co
zabłądzić, to przecież drow!”
Śledziłeś jednak Diritha i jego grupę, miałeś złe przeczucia.
Krążyli bocznymi uliczkami, aż zobaczyłeś zza węgła, jak ostatni z
towarzyszących pachołków znika za drzwiami jednej z kamienic.
- Zgubiłeś się? – usłyszałeś cichy, ostry męski głos tuż za
plecami.
Obejrzałeś się powoli i spokojnie, zobaczyłeś mężczyznę w kapturze
i dwarfa, który wyglądał jakby całe życie trudnił się bijatykami w
karczmach.
http://browse.deviantart....set=48#/d21xojn
Dirith;
- Zgadza się – powiedziałeś w miarę spokojnie podchodząc do stolika
aby przyjrzeć się zwojowi.
- Świetnie.
- Nazywam się Dirith, i bardzo chętnie mógłbym przetłumaczyć
więcej.. w końcu łatwego zarobku nigdy nie za wiele tym bardziej, że
całe swoje złoto straciłem z tym przeklętym statkiem który zatonął..
- rzekł wczytując się w tekst i próbując ocenić z której części
pochodzi ten fragment.
Pismo owszem, było w języku drowim. Ktoś je przepisał nie znając
języka, na tyle na ile potrafił, więc litery były koślawe, ale bez
problemu się doczytywałeś. Fragment pisma mógł pochodzić z notatek
Riktela, opisywał bowiem ze szczegółami, jak poddawano „badaniom”
drowiego niewolnika, wyczerpanego pracą przy kopaniu nowego tunelu i
niezdolnego już do pracy. Opisano dokładnie w jaki sposób łamano
ofierze kończyny i niszczono stawy, a następnie odcinano kończyny by
przyczepić je w innym miejscu ciała – i sprawdzano jak się przyjęły
i czy funkcjonują. Co zaskakujące, okazało się że bez pomocy
potężnej magii, a jedynie jakichś eliksirów, wymienionych tylko z
nazwy, Riktel przeprowadzał pierwsze udane eksperymenty tworzenia chimer z
nogami na przedłużeniach ramion czy rękami zamiast stóp... Tak, to
zdecydowanie wyglądało na fragment notatek Riktela.
- Zanim jednak przejdę do faktycznego tłumaczenia pozostaje jedna kwestia
do omówienia. Mianowicie ile złota dostanę za to tłumaczenie? - spytał
się siadając na krześle i przygotowując się do spisania tłumaczenia.
Turmoil wyglądał na skorego do dyskusji.
- 10 sztuk złota za każdą kartkę. W tym mieście za takie pieniądze
trzeba nadstawiać karku lub latami uprawiać ziemię i hodować owce. Do
tego oczywiście zapewniam swoją wdzięczność i możliwość kolejnych
zleceń – zachęcił. – Zastanów się nad tym, przyjacielu, w tych
stronach ludzie rzadko widują mroczne elfy i mało kto im ufa...
- hmm.. Na początek mogłoby być, a z późniejszymi tłumaczeniami się
zobaczy . - uśmiechnął się lekko po czym Dirith zaczął spisywać w
miarę dobrze przetłumaczoną treść na pusty pergamin.
Turmoil obserwował z zadowoleniem. Kiedy pisałeś, w pomieszczeniu
pojawił się mężczyzna, jeździec, którego widziałeś wcześniej.
Skinął głową, na co Turmoil rzekł;
- Przepraszam na moment, panowie, interesy...
Turmoil i jeździec wyszli do pokoju obok, zamykając za sobą drzwi.
* * *
- Nie jest sam. Jakiś wojownik za nim przyszedł. Wygląda
niebezpiecznie.
- Szpieg...?
- Nie wiem. Ale zapewne będzie szukał tego drowa.
Turmoil zaklął.
- Nie zapominajmy też o tym cholernym, chodzącym drzewie! – syknął.
– Nie stać mnie na to, żeby jakiś cholerny dąb zwalił mi dom na
głowę!
- Co robić? – spytał spokojnie jeździec.
- Rozeznamy się w sytuacji. Dajcie mu odejść, ryzykujemy zbyt wiele.
* * *
Dirith;
Turmoil wrócił do pomieszczenia, ale sam.
- Tak więc teraz jest jeszcze jednak sprawa do załatwienia, mianowicie
kiedy otrzymam wspomnianą zapłatę? - spytał pod koniec przepisywania.
Turmoil obejrzał kartkę, którą zapisałeś.
- Teraz – odpowiedział z uśmiechem, kładąc na stole mieszek z
dziesięcioma sztukami złota. – Dziękuję, lubię kiedy interesy się
układają. Wróć jutro z rana, będę miał tego więcej – wskazał na
kartkę z drowim. – Daruj, dziś muszę zająć się interesami w porcie.
Wróć jutro.
Ruszył do drzwi i wyszedł z kamienicy, jego najemnicy ruszyli za nim,
dyskretnie prowadzać cię do wyjścia.
Ursuson;
- Toż to jakiś patyk wychudzony! – zaczął dwarf. – Za moich czasów
to po tych ulicach chodził prawdziwe chłopy, a tu takie chuchro!
Dwarf zaczął się wyżalać, jak to polował na smoki, podróżował na
górach i jadł na śniadanie móżdżki niedźwiedzi. Mężczyzna w
kapturze wymknął się dyskretnie, by powrócić niebawem.
- ...A takim to ryj prałem w kołysce...!
- Wiesz... – ten w kapturze przerwał głośne rozważania dwarfa. –
Lepiej się już zamknij i odprowadź go do knajpy... Widać ze nietutejszy
i się zgubił – spojrzał na ciebie ostrzegawczo.
- A co ja, niańka?! – wrzasnął dwarf.
Mężczyzna w kapturze machnął tylko ręką i bez słowa zniknął w
bocznej uliczce.
- Eeeeeeeeeeh, mięczaki! – żachnął się dwarf. – A ty czego
sterczysz?! – ofuknął cię. – Rusz się, pokażę ci skarbeńku,
gdzie powinieneś teraz siedzieć!
Klepnął cię w ramię i nie znosząc sprzeciwu pchnął cię w drogę
powrotną do knajpy.
* * *
Reitei, Ano;
- Będzie. Zaczynamy dziś wieczór. Nigdzie się nie wybieraj, wskażesz
drogę, dziadku.
- Znakomicie, znakomicie! – ucieszył się gnom.
Kelnerka zebrała monety, kiedy odchodziła gnom klepnął ją w tyłek, na
co zachichotała do niego.
- Tak, dziś mi się wszystko układa! – Fizzcrank wskoczył się na
stołek obok ciebie. – Piwa, ślicznotko! Mam dobry dzień!
- Jakie my?! - zaprotestował Ano - ja się na nic takiego nie pisze. Ledwo
wygrzebałem się z jednej jaskini i już mam się pakować do następnej?
Chyba oszalałeś? - wykrzyknął podirytowany.
- Panowie, panowie, panowie! – uspokoił gnom. – Nie nie, to nie
jaskinia! To mój warsztat! Mój dom! Mój dobytek! Nie jakaś... brudna
grota z brudnymi drowami! – rzucił udanym, jak mu się zdało, żartem
do półefla.
- Dobrze przemyślałem sprawę i mogę się podjąć tego zlecenia -
powiedział Ano
- No! O właśnie! Tak trzymać!
- Jest jeszcze jedna kwestia do omówienia mości panie. Przyjmujemy tylko
złoto, żadnych pana wynalazków - Ano był raczej tradycjonalistą, nie
był przekonany do wszelkich nowinek technicznych.
- Jak tam wam pasuje! – machnął ręką gnom. – Ale jakbym był na
waszym miejscu to bym chciał poszanować laserowym celownikiem przy łuku!
– mrugnął do przechodzącej obok kelnerki, ta znów zachichotała.
Mag który stracił pamięć był nerwowy i zagubiony w całej sytuacji.
- O co chodzi? - zapytał oschle - Wiemy, że straciłeś pamięć, ale nie
wiem jak mielibyśmy ci pomóc.
- Nie wiem, ale znam tylko was, nikogo innego nie znam, nic nie
pamiętam!... – zaczął znów histeryzować.
- Może obecny tu pan Fizzcrank będzie mógł coś na to zaradzić.
Podobno tutaj wszystkich zna w mieście.
- He? Że co? – gnom odstawił kufel i zerknął na maga. – O kurcze. A
tak. Noooooooo, to mój szczęśliwy dzień! – zakrzyknął. – Majaram
w moim warsztacie! No to jestem spokojny...
- Znasz mnie? – wybałuszył oczy mag.
- Pfffffff! – gnom splunął piwem. – Buahahahah!!! Dobre!
- Nie, naprawdę, znasz mnie?!
Gnom wybałuszył oczy.
- Wszyscy w tym mieście cię chyba znają...? Wszyscy znają pierwszego
maga!
- Pierwszego maga...?!
- Buahahah, dobre dobre! – chichotał gnom. – A tak na serio, to mam
nadzieję że zechcesz pomóc z tym warsztatem! Dla ciebie to pewnie
błahostka, wiem że pewnie nie masz czasu, aleeee... – przyjrzał się
szatom mieszczanina na magu. – Myślę że warto poświęcić chwilkę i
dla dobra nauki obejrzeć to coś w moim warsztacie! To może być jakaś
nieziemska istota z piekieł czy coś, wy magowie to pewne lubicie!
Proszę! A moja żona zrobi ciasto... hyk... – pił dalej.
Załamany mag również popijał i starał się przypomnieć sobie
cokolwiek.
W knajpie;
Reitei, Ano, Kiti, Szrama, Almartelur;
Nieśmiertelny scenariusz...
[media]http://www.youtube.com/watch?v=xlULgi92zK8[/media]
Słońce tymczasem wędrowało po nieboskłonie... Aż nadszedł wieczór.
- Nnnnnno! – zaczkał gnom. – To panowie teraz do mnie na chatę!
Mag-mieszczanin był wciąż załamany.
- Proszę... skoro wiesz kim jestem, odprowadź mnie do rodziny, do domu!
- Hmmm jasne... – mruknął gnom. – Czyli że nie pomożesz?
- Wybacz, ale miałeś bardzo ciężki dzień, zaczął się na czubku
chodzącego drzewa!!! Chce do domu, źle się czuję, jestem chory,
proszę!...
- Eh... no tak tak... Minerwo?
- Tak? – gnomia kelnerka w drzwiach obejrzała się za Fizzcrankiem.
- Już po pracy! Odprowadzisz proszę jednego z gości do domu? Mówi że
źle się czuje, a ja z chłopakami muszę lecieć na chatę, zobaczyć co
mi tam biega w warsztacie, nim się rozmyślą!
- Jasne – zachichotała gnomia kelnerka.
- No, ruszaj, nie wstydź się! – Fizzcrank wskazał magowi gnomią
panią.
- Dzięki... Dziękuję wam za wszystko! Kiedy tylko ten koszmar się
skończy...!
Mag wyszedł z gnomią kelnerką, wy zaś ruszyliście za Fizzcrankiem
przez miasto.
- To tutaj!
Weszliście do wolnostojącego budynku, drzwi były przygotowane na wymiar
ludzki, widać specjalnie dla klientów. Salon wyglądał jak salon
każdego nor lanego domu, z tym że sprzęty i niektóre meble miał wymiar
gnomi.
- Mieszkam za miastem, tu mam warsztat – wyjaśnił Fizzcrank.
Wskazał wam drzwi po lewej.
- Tam na dole jest warsztat. Powodzenia! Jak coś złapiecie dajcie znać!
Najlepiej od razu zatłuczcie jak zobaczycie! Nie chce tego łapać, po co
mi to, co bym z tym zrobił? Tłuczcie jak się coś poruszy!
Zeszliście na dół po kamiennych schodkach. Generalnie w warsztacie
panował nieład czyli „porządek pracy”.
http://plfoto.com/zdjecia_new/1254390.jpg
Zaciekawiły was lampy na ścianach – dawały światło nie dzięki
ogniowi, a jakiejś nie-magicznej, jasnej sile. Bez trudu odnaleźliście
dziurę o której wspominał gnom.
http://www.nz.pasnik.pl/waio_ziejaca_jama.jpg
Dziura była dosłownie wydrapana w podłodze, w kamieniu! Była na tyle
mała że żadne z was się tam nie wciśnie – znaczy wcisnęłoby się
zapewne, ale istniało duże ryzyko zaklinowania się. W warsztacie było cicho...