Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2011, 15:06   #105
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Giordano

Giordano zatrzymał się w połowie mostu. Ktoś go obserwował... Czuł niemal na skórze czyjeś palące spojrzenie. Uśmiechnął się pod nosem i odwrócił się w stronę wieży Cykady, jednak drzwi i nieliczne okna były zawarte na głucho. Spojrzał ku twierdzy, gdzie na krańcu mostu Miecznik pokrzykiwał wesoło i podtykał dziwnie posmutniałym kapitanom swój kapelusz, oni zaś sięgali niechętnie po sakiewki. Niektórzy co i rusz rzucali mu gniewne lub zaciekawione spojrzenie, jednak żaden nie wpatrywał się w niego tak uparcie, by wywołać ciarki wędrujące po kręgosłupie. Tknięty przeczuciem, położył dłonie na balustradzie i przechylił się, spoglądając w toń. Nie ujrzał nic niezwykłego, ale mógłby przysiąc, że to stamtąd, z zimnych fal, patrzą na niego rozpłomienione gniewem oczy.

***

- Przynosisz mi nieodmiennie szczęście, Włochu - zaśmiał się Miecznik, podrzucając w dłoni monety. Giordano drgnął. Wspomniał dar swego druha, Lionela, pierścień z rżniętą w agacie różą, który wędrował teraz po uliczkach Ferrolu na dłoni Cyganki z taboru Szarlatana. "Piękna kobieta z pięknym klejnotem przyniesie ci szczęście". Czyż nie miał szczęścia?

Kapitanowie nie podzielali wesołego nastroju Miecznika, spoglądali niechętnie i spod byka.

- Wczoraj ubiłeś Szczura, a mnie przypadł jego statek. Dziś założyłem się, że wyjdziesz z wieży o własnych siłach... i jestem nie tylko kapitanem, ale bogatym kapitanem... Mam coś dla ciebie, Zeloto, list od Patrycjuszki, która mieni się książęcą siostrą.

Giordano bez słowa wyciągnął rękę, ale rybiooki Gangrel pokręcił głową.
- U mnie w komnacie ostawiłem - rzekł, i przepuścił Giordana przed sobą w drzwiach.

***

Raquel, służący Miecznika, z uporem godnym lepszej sprawy uczył się gry na skrzypcach. Przeraźliwe piski wwiercały się w uszy Zeloty. Miecznik podał mu list.

- Byłeś kiedyś pod wodą? Widzisz, Włochu, życie w morzu jest proste. Duże ryby żrą małe ryby. Ale gdy duże ryby dopadną swój łup, i mniejsze się mogą przy nim pożywić. Nażarłem się dzięki tobie, więc... wiesz, gdzie mnie szukać.

Wyciągnął ku niemu prawicę, ale nim Giordano zdążył zareagować, przez drewniane okiennice przebił się szczęk oręża i krzyki. Raquel rzucił skrzypce, złapał za sztaby przytrzymujące okiennice. Giordano odsunął chłopaka i wychylił się, opierając dłonie o parapet, usiłując przebić wzrokiem ciemności.

Okno wychodziło na przystań twierdzy, i w przystani tej wrzała regularna walka, atakujący, wśród których rozpoznał kilku z Gangreli, wdzierali się na jeden ze statków, którego obroną dowodził niski mężczyzna o potężnym głosie.

- Co się dzieje?
- Nie wiem... Nie rozumiem. To "Milagros", statek twego pobratymca Sorela, a ten, co się tak drze, to Hugo Fernandez, jego kapitan. Uciekł z Ferrolu, gdy Andrade zamknęli port, po junacku przeszedł nad prawie podniesionym łańcuchem. Cykada dała mu schronienie, obiecała nietykalność. Lubiła go... Sprawiała wrażenie, że lubi - poprawił się.
- Idziemy.
- Tego się obawiałem.

***


Zanim dotarli przez labirynt schodów i przejść do przystani, walka wygasła, a marynarzy powiązanych jak bydlęta prowadzono do przepastnych ciemnic Oka. Wszystkiemu przypatrywał się dłubiąc nostalgicznie w nosie starzec o krzywych nogach.

- Adan - huknął Miecznik. - Czyś ty rozumu się zbył? Cykada...
- Pani rozkazała - stary zarządca nawet nie spojrzał w jego kierunku, całą uwagę poświęcając temu, co właśnie wygrzebał z nozdrzy.
- Cykada obiecała...
- Pani rozkazała ująć, osadzić w ciemnicy i nie gadać za dużo, bo to zawsze szkodzi - uciął Adan.

W Hugo Fernandezie, choć był mężem podłego wzrostu, drzemały niepospolite siły. Trzech mężczyzn ledwie mogło go utrzymać, a choć ranny, nie dał się spętać, wleczono go, szarpiącego się, w stronę ciemnych korytarzy pod Okiem.
- Widziałem! - ryczał cały czas swym potężnym głosem. - Widziałem! Upiorny statek wychynął spod wody, z trupami jako załogą! Nie zamilknę! Moshika, ty wiedźmo! Ty nałożnico szatańska! Jesz pod portretami tych dwóch diabłów, obok swych przodków żeś je powiesiła, pysznisz się nimi, suko! Diablico!

Adan machnął niecierpliwie ręką i szarpiącego się kapitana zakneblowano. Miecznik pociągnął Zelotę za tył kaftana.
- Idziemy - wyszeptał nagląco.
- Gdzie niby?
- Do sali wieczernej. Nie wiem jak ty, ale ja poczułem nagłe i niewytłumaczalne zainteresowanie malarstwem. Chcę obejrzeć te malunki tych niby diabłów.
- To może poczekać.
- Nie może. Słyszałeś, co krzyczał Fernandez?
- Słyszałem. No i...?
- Adan też słyszał. Jest jej ghulem i zarządcą. Zapewniam cię, że zaraz nie będzie czego oglądać.

***

- Tych zawsze podaje za swoich przodków - Miecznik wskazał na kilka łuszczących się w mroku poza światłem pochodni malowideł.
- Podaje? A nie są.
- Nie. Ona Celtka. A te malunki... pewnie gdzieś zrabowała i przypadły jej do gustu.

Poza rzędem ponurych twarzy dawno zmarłych rycerzy i grandów, w niewielkiej niszy wisiały dwa portrety. Miecznik zbliżył pochodnię do płócien.

Pierwszy przedstawiał brodatego Maura o oczach, które zdały się Giordanowi czarnymi otchłaniami. Jego przystojną, choć nacechowaną jakimś okrucieństwem twarz szpeciła szara plama rozlana na skórze wokół oczodołu.


Miecznik syknął, drgnęła mu ręka, płomień pochodni zatańczył na ścianie.
- Znasz go?
- A jakże - mruknął i splunął na kamienną posadzkę, jakby chciał się pozbyć plugawego posmaku. - Tyle że gdym go znał, nie miał już oka, tylko zgniłe mięso pełznące po twarzy, cuchnął jak otwarty grób. Tu musiał być młodszy. Giordano, poznaj Mehmeda syna Micheasza, Kapadocjanina, ojca Rabii, na którą ogłoszono łowy i doradcę obalonego księcia.

- A ten drugi? - zapytał Zelota, wskazując na mniejszy z portretów.
- Diego Kalikst Malafrena z Lasombra. Pokonany książę we własnej osobie.


- I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że obydwaj nie żyją. Padli pół wieku temu w oblężeniu Niebla del Valle. To nie są jakieś plotki powtarzane przez baby przy studni, Giordano. Byłem przy tym i widziałem na własne oczy, jak spotkała ich ostateczna śmierć.

Gaudimedeus


Morowa Panna przechadzała się ulicami Ferrolu, zaglądając do okien. Ponoć widzieli ją tylko umierający, ale jej dotyk, jej obecność czuli wszyscy. Ci, co mieli jeszcze siły, szukali ratunku, wołali o pomoc, zaciśniętymi kurczowo palcami trzymając się życia.

Dom Graziany i Christobala Mendozów, zawsze cichy i przepełniony subtelnymi woniami, otaczał tłum ludzi, tarasując całą ulicę. Dwóch strażników odpierało od bramy napierający tłum, ich krzyki mieszały się z błagalnymi prośbami mieszczan o lekarstwo, uzdrowienie lub chociażby rzucenie okiem na chorych.

- Szlachetny panie! - Christobal Mendoza wychylił się z okna na piętrze, rozwierając ramiona obleczone przyciasnawym kubrakiem w geście powitania. Pod jego potężnym ciężarem nawet kamienny parapet zdawał się uginać i skarżyć jękliwie. Wokół prawego oka kupca rozlał się przekrwiony siniec, policzek spuchł jak bania, a zdawałoby się, że już większy być nie może.

Niebawem Christobal zbiegł na dół, jak zawsze zadziwiająco energiczny pomimo swej tuszy, i parł w stronę Manuela przez ludzką ciżbę, torując sobie przejście monstrualnym brzuszyskiem. Jego potrójny podbródek falował jak wzburzone morze, kiedy otoczywszy opiekuńczo dużo niższego i szczuplejszego od niego astrologa swym gargantuicznym ramieniem, doholował go do bezpiecznego portu bramy domu, który zbudował dla swej pani i żony.

- Moja pani żona - zagaił kupiec już na dziedzińcu, na którym donice z egzotycznymi drzewami zastąpiły kotły, w których służba gotowała prześcieradła. - oczekuje cię niecierpliwie od zmierzchu. Wielce mą panią zaniepokoiły wieści, które przyniosła Jokasta... a raczej ślady na pysku. Nie tylko gargoyla oberwała wczoraj po mordzie, wprawiając mą panią żonę w niepokój - potarł ginące w fioletowej opuchliźnie oko. - Pociesz ją, tylko ty potrafisz...

Manuel milcząco skinął głową. Zabawne, ale niegdyś, po przybyciu do Ferrolu, obawiał się ghula i męża swej mentorki, jego reakcji i zazdrości, który może i nie miał mocy by mu mocno zaszkodzić, ale mógł z powodzeniem napsuć młodemu Tremere krwi. Christobal również musiał mieć podobne obawy, i tak przez wiele nocy mierzyli się ostrożnymi spojrzeniami, badając grunt pod ewentualnym konfliktem. Ten nie powstał, zbyt mocno byli oddani tej samej kobiecie. Ostatecznie zaś pogodził ich Eugenio, ze swoim niezawodnym taktem.
- Graziana może teraz założyć wędrowny teatr i włóczyć się po znanym świecie... Ma już ghula, co wygląda przy niej jak wieprz przy łani, teraz dostała ucznia, co wygląda jak żaczek przy królewnie.
Manuel wówczas nie skomentował, i zmilczał również Christobal, choć jego nalana twarz pokryła się purpurą. Za plecami Graziany rzucił Manuelowi spojrzenie, w którym astrolog znalazł odbicie własnych myśli: "Nie wiem, kim jesteś i jaki jesteś, obce mi są twoje poglądy i idee, ale przynajmniej nie jesteś Eugeniem". Jeszcze tej samej nocy posłaniec przyniósł astrologowi dar od Christobala - pierwszy komplet misternych kamieni weneckich, dzięki czemu Manuel nie tylko ostatecznie upewnił się co do intencji Christobala, ale i zrozumiał, że nawet z tym przerażająco przyziemnym kupcem może znaleźć wspólny temat.

Ich spotkania i wzajemne stosunki były poprawne, choć brakowało w nich serdeczności prawdziwej przyjaźni. Mimo to Manuel wyciągnął palec, wskazując na policzek ghula, i pytająco uniósł brew.
- Mieliśmy gościa - żachnął się gorzko Mendoza. - Mąż pięknej kobiety zawsze musi się liczyć z takimi odwiedzinami. Chciałbym rzec, żem go przepędził, ale prawda jest taka, młody panie, że raczej sam odszedł, z własnej woli.
- Graziana...
- Nic jej nie jest. Oprócz tęsknoty i nostalgii, którą mam nadzieję, rozpędzisz swoją miłą wizytą. Może i jestem gruby jak wieprz, ale nie jestem jak wieprz ślepy. Znam swoje miejsce, znam i przyczyny, dla których jestem, kim jestem. Lata temu obydwaj walczyliśmy o jeden jej uśmiech czy gest. Bajjah miał jej serce, a ja miałem złoto i statki. Dlatego dzisiaj mnie zowie mężem, a jego kazała odgonić sprzed bramy jak włóczęgę...

***

W sypialni Graziany łóżko i piękną orzechową toaletkę upchnięto pod ścianą. W centrum pomieszczenia pojawiły się wyługowane do białości stoły, zastawione bulgocącymi retortami i alembikami. Na jednym ze stołów w stosach piętrzyły się wiązki ziół, porozrzucane bezładnie minerały...

Graziana pochylała się nad księgą, jej usta poruszały się bezdźwięcznie. Włosy miała ciasno upięte nad karkiem, rękawy podwinięte powyżej łokci. Zamknięta w świecie własnych myśli, odwróciła się ku drzwiom dopiero na kilkakrotne chrząknięcie skulonej w kącie Jokasty, jej napięta twarz rozjaśniła się, w oczach zapaliły się wesołe iskry.

- Mój drogi, tak się cieszę - ściągnęła rękawiczki unurzane w zielonkawym proszku, i wyciągnęła do Manuela ręce - że choć dla ciebie wczorajsza noc była szczęśliwą i owocną.

Uprzednio jednak zamknęła czytaną księgę, choć nie dość szybko, by Manuel nie mógł ujrzeć i rozpoznać podobizny nadwornego alchemika i lekarza kalifów Bagdadu.

 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 11-05-2011 o 15:08.
Asenat jest offline