Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2011, 21:50   #209
Gekido
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Przeżyj. Musisz przeżyć. Mistrz Karnish musi się dowiedzieć, co się stało.
To były myśli, które napędzały jego kroki. Nie można ich było nazwać pozytywnymi, ale z całą pewnością były mobilizujące. Mobilizowała go też inna myśl. Ta nawet bardziej niż inne. Pomagała odbudowywać siły, gdy Tamir podupadał. Musiał przeżyć, żeby raz jeszcze spotkać się z Erą. Musiał przeżyć, żeby razem z Karnishem wydrzeć ją z łap Artela.
Ale czasem nawet i ta myśl nie wystarczała, by przemóc ból. Skromne zapasy jedzenia i wody wystarczyłyby na dłuższą wędrówkę, ale rany... Te sprawiały, że każdy krok kosztował Zabraka naprawdę dużo wysiłku. Gdy adrenalina nie buzowała już w jego żyłach, każde draśnięcie, każdy siniak, o nacięciu z boku i przestrzelonym udzie nie wspominając, eksplodowały bólem niczym supernowe.

Wędrówka przez pustynię dłużyła się niemiłosiernie. Ciężko było Tamirowi odgadnąć, jak długo już szedł. Zapasy, które miał, już mu się skończyły, a nie wiedział, jak długo będzie musiał jeszcze iść, by spotkać się wreszcie z mistrzem. Jego wola też już podupadała. Wprost proporcjonalnie do słabnięcia całego ciała, słabł też jego duch. Nadwyrężony przez Korela i rozszarpany przez śmierć przyjaciół. Dodatkowe ciosy, rany dla konającej woli walki Zabraka, zadawał obraz więzionej Ery i brzemię, którym obarczył go Nejl. Nawet chęć przeżycia, by ruszyć ukochanej z ratunkiem zaczęła słabnąć i Tamir poczuł, jak grunt osuwa mu się spod nóg. Z niemym krzykiem runął w dół. Uderzył plecami o brzeg wydmy, odbił się od niej, obracając wokół własnej osi, uderzając w nią drugi raz, po prostu się z niej zsunął.
Wypluwając piasek, leżąc na gorącej pustyni, częściowo nim otulany jak kołdrą, leżał wpatrując się w niebo. Czuł się strasznie bezsilny. Nawet nie zauważył momentu, w którym nadzieja z niego wyparowała. Teraz w głowie miał tylko myśl, że na pewno tu zginie. Nie jak wojownik, którym był, nie w ogniu walki, w wirze akcji, tylko osamotniony na pustyni, gdzie pochłonie go piasek.
- Rusz się chłopcze. -
Torn otwarł zmęczone powieki i rozchylił spierzchnięte usta. Nie wiedział, czy to możliwe, ale zdawało mu się, że usłyszał głos Whipidzkiego Mistrza Jedi. Ale to nie mogło być realne. Mistrz K'Khruk był oddalony od Tatooine lata świetlne, zapewne walcząc na jednym z wielu frontów wojny.
- Rusz się. -
Usłyszał raz jeszcze, ale tym razem uświadomił sobie, że mówi sam do siebie, a tylko jego przemęczony umysł sprawił, iż wydawało mu się, że to jeden z jego mentorów do niego przemawia. A skoro miał majaki, to znaczyło, że musiało być z nim źle. Co oznaczało, że naprawdę powinien się ruszyć.

Gdyby ktoś widział teraz idącego, czy raczej włóczącego się Tamira, uznałby, że widzi kroczącego po pustyni żywego trupa. Oczywiście, o ile ktoś mógłby coś dostrzec w tych ciemnościach, które zawładnęły pustynną planetą, oznajmiając, że Zabrak powinien spać gdzieś w łóżku, sądząc po stanie najlepiej szpitalnym, a nie włóczyć się po pustkowiach.
Torn jednak nie miał wyboru. Uczepił się chęci przeżycia i szedł przed siebie. Powłóczył nogami, samemu nie wiedząc, skąd wziął siłę na to, by ponownie ruszyć przed siebie. Nie wiedział też, skąd wyczuł to coś. Coś dobrego, pozytywnego. Coś, co zbliżało się w jego stronę. Jakiś farmer? Czy to możliwe, by zaszedł na jakąś farmę wilgoci i litościwy mieszkaniec chciał mu pomóc? A może w końcu natrafił na Mistrza Karnisha? Niedługo później, jego oczy potwierdziły nadzieję, gdy zobaczył idącego mu na spotkanie mistrza Jedi. Ale czy to nie był kolejny figiel jego umysłu? Wyciągnął rękę w kierunku postaci, ale potknął się o własne nogi. Nie spotkał się jednak z piaskiem. Wylądował w ciepłych objęciach Irtona Karnisha, a jego słowa sprawiły, że Tamir poczuł się bezpiecznie. To uczucie sprawiło, że zamknął oczy i z cieniem uśmiechu na ustach stracił przytomność.

Żyje.
Jeden długi oddech uciekający spomiędzy bladych spękanych warg kobiety. Różnokolorowe oczy ślizgają się po podartym ubraniu gdzieś pomiędzy spalony6mi śladami po boltach i burymi zaciekami wyschniętej krwi. Przez chwilę nie ogarnia tego jak zbolały i poturbowany jest. Po prostu sie ciesz, że żyje. Prosta sprawa, tak jak reakcje Łasucha z którymi jeszcze nie dawno miała do czynienia. Czuje go w mocy jak wyraźny, stabilny płomień. Rany są tylko drobnymi zakłóceniami, rysami. Nic strasznego. Będzie zdrów. I to wkrótce, już ona się o to postara.
- Już sie robi – odpowiedziała na polecenie mistrza Karnisha i skoczyła po rozbebeszoną apteczkę.
Już po chwili stała obok rannego zastanawiając sie od czego zacząć. Wciąż
- Jaki krążownik ciebie potrącił? – spytała decydując sie w końcu zacząć od ramienia.

Świat docierał do Tamira z daleka, jakby był tylko echem. Wspomnieniem tego, co Jedi czuł kiedyś i jak kiedyś odbierał bodźce. Gdzieś na skórze na plecach, która odsłoniła podwinięta koszulka, poczuł chłód. Szum dotarł do jego uszu. Był obolały. Czuł to. Z jednej strony wyraźnie, z drugiej zaś, nie był do końca pewien, czy naprawdę to czuje. Czy ból nie był tylko wspomnieniem. Nie był pewny, czy odniesione przez niego rany, nie były śmiertelnymi. Pamiętał wizerunek mistrza Karnisha idącego ku niemu przez pustynię, ale to mogły być jego halucynacje przed śmiercią.
Nie wiedział, czy żyje, czy nie. Czy jest tylko świadomością zespoloną z Mocą, cząstką dawnego siebie. Musiał sprawdzić, musiał mieć całkowitą pewnością. Spróbował otworzyć oczy. Prosta, banalna wręcz rzecz, a jednak mogła dać odpowiedź. I dała.
Oczy Zabraka ujrzały twarz najpiękniejszej istoty w całej Galaktyce. Twarz, która pochylała się nad nim. Zadała mu pytanie. Ale nie miała prawa. Era była więziona przez Artela, więc jak miałaby się znaleźć tu, gdziekolwiek to tu było?
Tamir był zagubiony. Żył? Nie żył? To była jawa, czy sen?
- Gdzie... - zaczął, ale przerwał, przez suchość w gardle. - Gdzie jestem? - dokończył skonsternowany

- Na pokładzie Ambasadora w rękach najlepszego lekarza w promieniu wielu mil – odpowiedziała, przyglądając się ranie, na wylot, czysta, żadne ważniejsze arterie nie zostały naruszone, nerwy też nie, stabilizator tkankowi, żel przeciwbólowy i idziemy dalej. – Jak zawsze masz więcej szczęścia niż rozumu.

Ambasador. Więc naprawdę widział Mistrza Karnisha? Zatem żył i to nie był sen. Ale skąd wzięła się tu Era? Nie żeby się nie cieszył z jej widoku, ale zupełnie jej się nie spodziewał. Nie po rewelacjach Korela. Przecież wyczuł, że Shistavanen mówił prawdę. Ale nie to teraz było najważniejsze. A przynajmniej tak czuł. Skoro żył i to nie był sen, to oznaczało...
- Ja... - zaczął, po czym westchnął. - Jared i Nejl nie żyją. - powiedział ze smutkiem

Wstyd przyznać, ale nawet o nich nie pomyślała. Po prostu była pewna, że... że co? Karnish zaraz ich przytaszczy? Rozdzielili się? Nawet nie wiedziała, o czym myślała. Teraz drgnęła nagle z dłońmi nad raną na ramieniu zabraka. Pomyślała o Jaredzie, zawsze wesołym, pewnym siebie, zaradnym był jak mała wesoła iskierka. Jakim cudem tak nagle zgasł? I Nejl, on z kolei wydawał się jej cichy, spokojny, zdystansowany. Przynajmniej na tyle na ile go poznała. Jak? Kiedy? Czemu nic nie czuła?
- Jak? – spytała.

Tamir rozluźnił się, układając wygodniej. Acz nie mógł czuć się komfortowo. Czuł się nawet w pewnym sensie winny. Winny tego, że on żył, a oni już nie. Zwłaszcza żal mu było Nejla. Jak on o tym powie jego... no właśnie, komu? Partnerce? Narzeczonej? Małżonce?
- Korel zabił Jareda, a Nejl zginął od blastów siepaczy pewnego Hutta, z którym mieliśmy mały zatarg... - Zabrak westchnął. Na próżno było szukać w jego oczach łez. Chyba wszystkie już wypłakał, nim zaatakował Shistavanena.

Oczyściła ramię i przez chwilę patrzyła ze smutkiem na zabraka.
- Przykro mi – powiedziała cicho. W sumie niewiele więcej miała teraz do dodania. Sprawa była zbyt świeża, nie do ogarnięcia.
Przykro mi. Tak było jej przykro, czuła jak coś zbiera się w jej piersi napierając na powieki. Przykro mi ale się cieszę. Cieszę się, ze to byli oni a nie ty. Pomyślała.

Leżał wbijając spojrzenie w sufit. Czuł się dziwnie pusty. A pamiętał doskonale szalejące i zmieniające się w nim emocje. Niemal mógł dotknąć wspomnienia swojej zimnej furii, gdy kroczył na Korela, rannego, zmęczonego, uciekającego i przerażonego, by go zabić. A teraz? Był właściwie skorupą, ale to można było zrzucić na karb zmęczenia i wycieńczenia organizmu z powodu utraty krwi.
- Ero - powiedział, odwracając głowę w kierunku młodej Jedi. - Jak się tutaj znalazłaś? Korel, kiedy z nim walczyliśmy, powiedział, że Artel cię porwał. Czułem, że mówił prawdę, więc jak się tutaj znalazłaś? Mistrz Karnish cię odbił? -

- Nie – odpowiedziała przenosząc swoją uwagę na kolejny postrzał, tym razem na udzie. – Sama się uratowałam. Nazwijmy to... kreatywnym wykorzystaniem lokalnej fauny.
Zmarszczyła brwi. Skupić się na pracy. Tak tego teraz potrzebowała. Tym razem miała tu poszarpaną ranę. Czyli będzie trochę łat.

- Obawiam się, że o kilka razy za mocno dostałem w głowę, bo niewiele zrozumiałem z tego, co mi powiedziałaś. - rzucił z lekkim uśmiechem. Mimo pustki, jaką czuł, nie mógł się nie uśmiechnąć widząc, Erę całą i zdrową. - Jak zdołałaś uciec będąc więziona przez Mrocznego Jedi pokroju Artela Darca?

- Dziwaka w płaszczu co nie wie czego chce? Chyba nie miał pomysłu co ze mną zrobić więc zostawił mnie w energetycznej klatce z dwoma gammoreanami na straży. – odpowiedziała i odwróciła sie do Tamira. – Nie podglądaj, to będzie nieładnie wyglądało.

Zabrak pokręcił głową. Era mówiła tak, jakby ta ucieczka to był pryszcz. Banał, zupełnie jakby robiła to przez całe życie. Uciec z więzienia u Mrocznego Jedi? Proszę bardzo. Zamknij mnie tylko w energetycznej klatce i daj dwóch śmierdzieli jako strażników.
- Oglądałem nieładnie wyglądające to... - powiedział, odsuwając kurtkę, by ukazać ranę na boku. - Poza tym... - Zabrak znów westchnął. Nie mógł omijać tematu Anchorhead. Zbyt wiele się tam wydarzyło.
- Widziałem z bliska rany Nejla i Jareda. Umierali w moich ramionach. Widziałem, jak rozcięte przeze mnie ciało Korela rozpada się na dwie części. W ciągu najbliższej doby raczej nie zobaczę niczego, co będzie wyglądało równie nieładnie, prawda? - zapytał, zerkając ukradkiem na Karnisha.

- To co innego oglądać jak ktoś ci grzebie we włóknach mięśniowych. Nawet klony mdlały. A jak nie chcesz być grzeczny to idziesz lulu – odpowiedziała sprawnie operując narzędziami, miedzy innymi strzykawką. – Żadnego ale... trochę snu ci sie przyda. Jak sie obudzisz wstanie nowy dzień
Przez chwile patrzyła na to jak twarz zabraka powoli traci typowe dla czuwania napięcie. Potem zerknęła przez ramię na mistrza Karnisha.
Musimy lecieć po Ziewa i Kastara, szybko
 
Gekido jest offline