Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-05-2011, 23:52   #210
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
- Co z Tamirem? - spytał mistrz Karnish jakby nie dotarło do niego to co Era powiedziała. Dziewczyna powoli dokończyła zbieranie rany i nałożyła opatrunek ze stabilizatorem. Potem zerknęła na zasygnalizowane przez zabraka żebra. Znów brzydko ale powierzchownie. Rany musiały go kosztować wiele bólu i strachu. Ale chyba na tym się skończy.
- Przeżyje, nic trwale uszkadzającego, ale jest niesprawny. W razie walki na nic się nie zda... już szybciej za sterami - odpowiedziała kończąc opatrywanie chłopaka.
- Dobrze, niech śpi. Ero, jeśli możesz chodź ze mną - Karnish opuścił pokój i ruszył w stronę kabiny pilotów.
Skinęła głową, poprawiła opatrunek i wyszła w milczeniu za Jedi. Czuła się dziwnie pusta, trochę jak nadmuchiwana lalka, albo droid frunący za programem. Bez myślenia, tak jakby wieść i stracie towarzyszy coś w niej zablokowała. Mogłaby w sumie tak iść za Jedi jak ta posłuszna bantha za tuskenem i wcale nie obchodziło ją gdzie zajdzie. Nie zdziwiła się jednak gdy dotarli do kabiny pilotów.
- Jak się czujesz? - Mistrz usiadł i zaczął uruchamiać silniki.
Opadła bezwładnie na fotel drugiego pilota. Siedzenie było zimne jak pustynna noc. Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.
- Źle... – odpowiedziała, w sumie nie było chwilowo sensu grać dobrej miny do złej gry. – ...ale zrobię co trzeba. Kiedy trzeba.
- O to jestem spokojny - Karnish zamilkł na moment, w którym startował. Silniki poderwały piach z ziemi, zapłonęły światła i już byli w drodze. Dobrze, im szybciej tym lepiej.
Kiedy dolecimy na miejsce chciałbym abyś został z Tamirem na statku. – dodał po chwili Jedi
Jeszcze czego, żebyś padł i zostawił mnie z tym bajzlem samą. Niedoczekanie. Pomyślała. Starszy Jedi stanowił jakieś oparcie w tym wszystkim. Ktoś podejmował decyzję, pchał całą zabawę do przodu. I to na szczęście nie musiała być ona. I chociażby z tej okazji za nic nie chciała go stracić.
- Z całym szacunkiem mistrzu wolałabym pomóc w poszukiwaniach. Jeśli tam jest mroczny Jedi będziesz potrzebował pomocy. – odpowiedziała na tyle stanowczo na ile umiała w tym stanie.
- Udzielą mi jej Kastar i Ziew gdy ich znajdę. Wybacz mi proszę to co teraz powiem. Wiem, że jesteś znakomitą wojowniczką, ale jak chcesz mi pomóc w walce z Mrocznym bez swojego miecza? Wiesz przecież, że blasterem zdziałasz przeciw niemu niewiele.
Uśmiechnęła się sucho. O nie, pochlebstwem nic nie zyskasz staruszku.
- Nie jestem znakomitą wojowniczką, znakomici wojownicy przenoszą mnie kopniakami po macie - odpowiedziała zgodnie z prawdą. Nie mogła powiedzieć, że podziel kunszt swojej matki, ani biologicznej, ani tej która ją wychowała. – Ale wolałabym żeby mistrz nie był tam sam jeśli mroczny zaatakuje zanim chłopcy się znajdą. Pożyczę miecz Tamira.
Myśl o straconej broni bolała. Tak bardzo chciałaby wziąć do reki zimny metal i poczuć znajomą obecność. Zrozumienie, miłość, wsparcie, nawet od durnego kawałka kamienia. Od wspomnienia z czasów z których nie miała prawa nic pamiętać. Z tych pierwszych miesięcy i bezpiecznych ramion rodziców. Ale jak widać Moc uznała, że czas dorosnąć. Do widzenia tato, śpij dobrze matko. Tylko czy na tym to właśnie polega? Na poczuciu samotności i odpowiedzialności gniotącej cię jak kamień?
- Trochę więcej wiary w siebie i we mnie jeśli łaska - Karnish uśmiechnął się ciepło co odebrało mu parę lat, był dojrzały mężczyzną ale daleko mu było jeszcze do starości, na oko dałaby mu czterdzieści lat. – Nie martw się o mnie, nie tak łatwo pogruchotać te stare kości. Jednakże nie chciałbym cię narażać. Tylko ty z całej grupy znasz się na prawdę na leczeniu. Poza tym jesteś teraz potrzebna Tamirowi. Wiem, że to niełatwe zostać z tyłu, gdy inni się narażają, ale jestem zmuszony prosić cię o ten przykry obowiązek.
O tak tego zabrak definitywnie nie lubił. Wyczyniał wtedy same głupoty. Coś zimnego zaległo dziewczynie w żołądku. „ Korel zabił Jareda, a Nejl zginął od blastów siepaczy pewnego Hutta, z którym mieliśmy mały zatarg... ” Jakiego Hutta, jaki zatarg. Co oni tam wyrabiali? Ktoś się chyba znowu bez sensu nie narażał, prawda? Nauczył się czegoś po tym co się stało na Kamino, musiał.
Era przez chwilę patrzyła na mistrza uważnie. Tak, on zdecydowanie bardziej rokował na zostawienie samemu. Mniejsza szansa, że mu coś głupiego do głowy wpadnie.
- Dobrze, – zgodziła się, chociaż ani trochę się jej ten pomysł nie podobał. – ale ma mistrz dać czasem znać że żyje. Jak nie to idę was szukać.
- Łatwo powiedzieć bez komunikatora. Mogę spróbować przesłać ci jakąś wiadomość mentalnie, ale to nas narazi na atak Mrocznego.
No tak. Na śmierć zapomniała o braku komunikatorów. Zaraz... a może?
- Tamir ma komunikator, wyślesz wiadomość na statek. - stwierdziła z lekkim uśmiechem.
- Niestety pokładowy komunikator nie jest w pełni sprawny. Paradoksalnie możemy wysyłać wiadomości poza planetę, ale nijak nie skontaktujemy się z kimś na Tatooine. Cóż, Ambasador ma już swoje lata.
Gdyby obok był ktokolwiek poza Karnishem wysłuchałby teraz wiązanki przekleństw w kilku różnych językach. Jednak Jedi działał jakoś dziwnie uspokajająco więc westchnęła tylko.
- No to jeśli mistrz nie wróci w ciągu sześciu godzin idę was szukać. I w międzyczasie spróbuje naprawić komunikator i Tamira. – Potrzebny był jakiś punkt odniesienia do dalszych działań, bo przecież mogło sie stać dosłownie wszystko
- Nie wiedziałem, że znasz się na elektronice. – stwierdził Karnish.
- Nie znam ale raczej mu nie zaszkodzę, grzebanie w tym statku to prawie jak zajęcia w prosektorium -wzruszyła ramionami.
- Dobrze więc, spróbuj. Ja się będę meldował co sześć godzin.
Dziękuję za poszanowanie dla moich nerwów – pomyślała i zerknęła na swojego rozmówcę, konkretnie na opatrunek na jego czole.
- Jak głowa? Jakieś bóle, szumy? zawroty?
- Nie, wszystko w porządku. Dzięki za troskę. Ale możesz sprawdzić co z Tamirem. Wiele przeżył, myślę, że potrzebna mu teraz jakaś bratnia dusza.
Taaa, won mi z kokpitu. Czy wszyscy piloci tak mają? I co robią sami w kokpicie.
- Tamir śpi i tego teraz najbardziej potrzebuje - odpowiedziała po chwili. – A mistrz jak się czuje?
Dopiero teraz dotarło do niej, że Karnish musiał przeżyć to co się stało równie mocno. Być może nawet mocniej, bo w końcu Ziew był jego uczniem.
- Tak jak mówiłem, w porządku. W każdym razie czuwaj nad nim jak mnie nie będzie.
Taaak jasne, już wierzę. Męska duma?
- Zawsze czuwam nad pacjentami. Wszystkimi.. - odpowiedziała cicho i zaraz dodała. – Ziew jest cały... to mądry chłopak.
- Nawet bardzo, ale czasami bywa zbyt porywczy. Jeszcze wielu rzeczy musi się nauczyć.
- Tak jak chyba każdy... no może poza mistrzem Yodą.
- Tak, mój mistrz jest wyjątkowo mądry, jednak wątpię by się z tobą zgodził - Karnish zaśmiał się i znów wydawał się młodszy, zwłaszcza, że wesołość nie była udawana, przytłumiona ale szczera i jakaś... ciepła.
- Uczył cię mistrz Yoda? - Dziewczyna zapomniała na chwilę o oficjalnej formie, przekręciła się w fotelu żeby lepiej widzieć mistrza.
- Mistrz Yoda uczył wielu Jedi, niektórych tylko w grupie jako młodzików, ja miałem to szczęście i zaszczyt by zostać jego padawanem.
Dziewczyna spojrzała na Karnisha jakby trochę inaczej niż poprzednio. Padawan Yody. No proszę, oni zawsze zachodzą wysoko. Mistrz miał jakieś wyczucie, widział w ludziach to czego inni nie dostrzegali.
- To musiał być niesamowite.
- I tak rzeczywiście było. Ciężko się przyzwyczaić do rozmawiania z kimś kto nie sięga ci nawet do kolan - Karnish zaśmiał się ponownie.
Dziewczyna odetchnęła, poczuła się trochę swobodniej.
- Zapewne, ale ja zazwyczaj zapominam o tym w połowie rozmowy... mam wrażenie, ze stoi raczej gdzieś ponad mną.
- Tylko żartowałem. Mistrz Yoda jest rzeczywiście niezwykłym nauczycielem, jednak mylisz się jeśli sądzisz, że inni mistrzowie uczą gorzej od niego.
- Cóż... założę się że nie wyrobił ci nawyku natychmiastowego sprawdzania trasy do szpitala zaraz po przylocie w nowe miejsce – westchnęła na wspomnienie misji z Caprice, wtedy niczego nie mogła być pewna.
- Nie raz i nie dwa potrzebowałem medycznej pomocy, zapewniam cię, chociaż najczęściej przez własną głupotę.
- No my z Caprice potrzebowaliśmy jej średnio po pięciu godzinach od wylądowania. – W sumie tak jak Tamir teraz. Pomyślała z czułością.
- No, tak źle to nie miałem, przyznaję.
- No ale przynajmniej nauczyłam się wiele samodzielności...Era westchnęła wspominając dawne dni z pewnym rozrzewnieniem i delikatną tęsknotą. – Ciekawe jak ona sobie teraz radzi bez samobieżnej apteczki.
- Jestem pewien, że świetnie. Zresztą zawsze sobie dawała radę lepiej bądź gorzej. Ale rzeczywiście odkąd pamiętam zaliczała mnóstwo siniaków.
Era uniosła brew ponad jasnym okiem. No proszę. Ile jeszcze Jedi krył w sobie takich niespodzianek
- To Caprice też mistrz dobrze zna?
- Ależ tak, należeliśmy do tego samego klanu młodzików. Raz nawet odwiodłem ją od porzucenia Zakonu, w pewnym sensie.
Prawdziwa seria nowin. Dziewczyna usadowiła się wygodniej.
- Chciała porzucić zakon?
- Powiedzmy, że nie spodobała jej się pewna decyzja Wysokiej Rady.
To akurat nic nowego. Jej się nie podobała żadna ich decyzja, ale żeby odejść? Nie jak sama mistrzyni mówiła: „Za dobrze by im wtedy było”.
- Jaka?Era oparła się łokciem o oparcie fotela.
- Ech, mam za długi jęzor. W sumie nie powinienem o tym mówić, pewnie gdyby chciała sama by ci o tym powiedziała. Chociaż minęło już tyle lat...
Karnish wyglądał na lekko zakłopotanego, szaro-niebieskie oczy lśniły trzymał daleko od jej twarzy wprost na sterach. A jednak grubo się mylił jeśli myślał, że może w ten sposób uniknąć dalszych pytań.
- Od czego?
- Pewnie zmyje mi za to głowę. Cóż, nie możesz tego pamiętać, ale Rada początkowo nie chciała dopuścić do twojego szkolenia.
Przekrzywiła głowę. Ok, tej informacji Caprice jej oszczędziła.
- Byłam za duża... czy z powodu mojego ojca? - spytała po chwili milczenia.
- Nie będę cię okłamywał. Wiek nie miał tu nic do rzeczy, Caprice przywiozła cię do Świątyni zanim ukończyłaś pierwszy rok, to było nawet za wcześnie. Chodziło o twoich rodziców. Niektórzy uznali to za, jakby to powiedzieć, niebezpieczną mieszankę genów.
- Nie słyszałam żeby rada kiedykolwiek dyskryminowała kogoś za pochodzenie
- zmarszczyła brwi. - Czemu w końcu zmienili zdanie?
- To już, nie chwaląc się, moja zasługa, a także skutek determinacji Caprice, która zagroziła odejściem z Zakonu i trenowaniem cię bez względu na decyzję Rady. Mylisz się jednak uważając to za dyskryminację. Mistrzowie często podchodzą z wielką ostrożnością do potomków Jedi, którzy czują kontakt z Mocą. Niektórzy uważają miłość za niebezpieczną i w pewnym sensie mają rację. Uważają jednak, że syn bądź córka mogą ulec tej samej pokusie co ojciec czy matka. Sam to przeżyłem.
Poczuła jakby jakaś ręka ściskała ją za gardło. Czy Leh naprawdę tyle się na awanturowała żeby dać jej szansę... szansę którą chyba sama właśnie dokumentnie paprała. I co z tym wszystkim miał wspólnego mężczyzna przed nią.
- Sam? – spytała.
- Jeżeli tego nie wiesz, mój ojciec, podobnie jak twój, również był Jedi.
Nie, nie wiedziała. Nie było chyba żadnej oficjalnej listy bękartów Jedi. W sumie Jared był pierwszym innym dzieckiem Jedi jakie spotkała.
- Nie wiedziałam. A matka? - spytała.
- Matka była córką bogatego kupca z Coruscant.
Pokiwała głową.
- Sekretny związek czy odszedł z zakonu... jeśli to nie jest zbyt śmiałe pytanie rzecz jasna. – Nagle zdała sobie sprawę, ze chyba za mocno ciągnie towarzysza za język. Z drugiej strony dobrze było się choć na chwilę oderwać.
- Tylko osoby mające coś do ukrycia milczą na pewne tematy. Ja nie wstydzę się ani swojej przeszłości ani rodziny. Muszę jednak przyznać, że miałem o wiele więcej szczęścia niż ty. Bo widzisz, Karnishowie są jednym z nielicznych wyjątków, których zakaz zakładania związków małżeńskich nie obowiązuje. Gdy wprowadzano tą zasadę byli już bardzo starym rodem. Prawdopodobnie za zasługi i okazaną nieugiętość w stosunku do Ciemnej Strony przez kolejne pokolenia otrzymali tę dyspensę, która trwa do dziś dnia. Nikt nie wie dlaczego, ale w niemal każdym pokoleniu jest ktoś czuły na Moc. Od tysiącleci moja rodzina służy Republice i tylko raz w przeciągu tego czasu zdarzyło się by ktoś z tego powodu przeszedł na Ciemną Stronę. Tylko albo aż. Jestem dumny ze swoich przodków, ale gdyby nie mistrz Yoda to z ich powodu dziś uprawiałbym ziemię na jakiejś słabo zaludnionej planecie.
- Czy miłość niesie aż tak wielkie zagrożenie ciemną stroną? – spytała cicho. Pytanie, które ostatnio aż za często sobie zadawała.
- Nie miłość, lecz pasja, oddanie się emocjom. Miłość, sama w sobie, nie jest zła, jest przepięknym uczuciem bez którego nie byłoby otaczającego nas świata. To ona jest źródłem dobra. Miłość rodzi wiele pozytywnych emocji jak współczucie, chęć niesienia pomocy, wierność. Można powiedzieć, że jest fundamentem wszystkiego co Jedi czynią. Może się jednak również stać powodem do zemsty, zazdrości i innych negatywnych emocji, które prowadzą prosto na Ciemną Stronę.
Niby już nie raz słyszała te słowa. Tylko tak trudno było uwierzyć, ze to coś złego czuć ciepły dotyk czyjejś dłoni. Choć na chwilę nie czuć się samotną w tym obcym i przerażającym świecie.
- Czyli w sumie wybór dalej należy do nas. Tyle że jest trudniejszy.
- Musisz wiedzieć na co cię stać. Jeżeli mimo wszelkich przeciwności losu nadal potrafisz trzeźwo myśleć, podejmiesz słuszny wybór.
Odpowiedź nie była łatwa do przyjęcia. Ponieważ Era za nic nie była pewna czy wciąż to umie. Znów poczuła lodowaty chłód który nie dawał jej spać na Ambasadorze. Strach i dławiącą bezradność kiedy nie wie się zupełnie co ma się zrobić.
- Ostatnio nie jestem tego taka pewna. Tyle się dzieje wokoło... - szepnęła sama w sumie nie wiedząc czemu. Skąd jej się nagle wziął nastrój na zwierzenia. Może po prostu za dużo tego było, a teraz nawet nie miała swojego kryształu, swojego wątłego oparcia.
- Chciałabyś o tym porozmawiać?
- Nie wiem... – westchnęła, ale mówiła dalej, tak jakby słowa same chciały uciec z krtani. Stanąć przed nią, zmusić żeby je zauważyła. – …po prostu wszystko jest nie tak jak być powinno. Podejmuje decyzje i... nie jestem ich pewna tak jak byłam dawniej. Nie jestem pewna własnych motywów.
Motywów, uczuć, niczego. Wiedziała, ze czuje coś do zabraka i to przestało być zwykłe przylgnięcie do kogoś, kto rozumie. Bo czy on naprawdę rozumiał? Po Kamino nie była już tego taka pewna. Nie była pewna czy robią dobrze. Czy mogą to wytrzymać.
A przecież on był tylko wierzchołkiem góry lodowej. Góry umierających klonów, trudnych decyzji, błędnych rozkazów. Czuła się zagubiona i zaczynała się bać, bo nie wiedziała zupełnie, co ma teraz zrobić.
- Masz wątpliwości. To dobrze o tobie świadczy. Jedi nie są stadem głupiutkich zwierząt, które powinny kroczyć ślepo za Kodeksem. Jesteśmy myślącymi istotami i powinniśmy podejmować własne decyzje. Kodeks czy inni mogą nam tylko doradzać, ale drogę wybieramy sami.
- Nie byłam na to gotowa... na wojnę... na wszystko. A teraz daje z siebie wszystko i obawiam się, ze to nie wystarcza. Popełniam błędy... nie chce żeby ktoś za nie płacił... klony, moi przyjaciele...
Tamir. Nie chce żeby Tamir płacił za moje błędy. Nie chce go skrzywdzić swoim strachem... tym przeszłym i tym obecnym. Myślała. Zbyt wiele się dzieje. Jest za ciężko. I to ja muszę wziąć za to odpowiedzialność. Coś wymyślić zdecydować. Bo to ja jestem silniejsza. Nagle to zrozumiała i ta myśl była zimna, dusząca.
- A czy na wojnę można zostać przygotowanym? Nawet mistrzowie ją przeżywają. Mistrz Windu po bitwie o Geonosis długo dochodził do siebie. Może było to niezauważalne dla kogoś z zewnątrz, ale bliski przyjaciel zauważy te delikatne zmiany. Prawdę mówiąc dziś nie jest już taki jak kiedyś. Wojna na każdym odciska swoje piętno. Jest brutalna, mnóstwo krwi na niej popłynęło i jeszcze wiele popłynie. Jedyne co możemy zrobić to dążyć do zakończenia tego szaleństwa jak najszybciej.
Zakończyć szaleństwo. Ale jak? Poddać się? Przetrwać? Pokonać za wszelką cenę? Było wiele dróg. Jaka wybrać?
- Myślisz, że się uda? - spytała cicho.
- Dzień, w którym przestaniemy w to wierzyć, będzie ostatnim dniem Republiki.
- Pewnie tak... – westchnęła, nie znalazła odpowiedzi, tylko więcej pytań. Ale mimo wszystko czuła, że było jej to potrzebne. – No nic. Lepiej przestane jęczeć jak małe dziecko i wezmę się do roboty. Czy mistrz chciał porozmawiać o czymś jeszcze?
- Nie, ale gdybyś ty chciała, to zawsze znajdę czas. Dla każdego z was.
- Dziękuję. W razie kłopotów jestem przy Tamirze albo w ładowni.
Podniosła się wolno i zeszła do sypialni gdzie pozostał jej pacjent. Sprawdziła opatrunki a potem ściągnęła mu kurtkę i buty, ułożyła wygodniej i otuliła kocem. Na pokład wdzierał się chłód nocy. Przez chwilę siedziała patrząc na rysy śpiącego zabraka. Nie myślała o niczym. Po prostu czuła. Czułość, niepokój, troskę i trochę żalu, że nie poznali się w innych czasach, spokojnych, stabilniejszych W czasach gdy uczucia rosną a nie są deptane wojennym butem.
- I co ja mam z tobą zrobić mój wariacie? – szepnęła sama do siebie odgarniając złote loki z czoła Tamira. Nie znała na nie odpowiedzi.
Wstała wolno i na stoliku koło łóżka zabraka postawiła kubeczek z lekami przeciwbólowymi, szklankę wody i kubek z bulionem zagęszczonym suszonym mięsem. Najlepsze co znalazła na pokładzie.
Potem zamyślona przeszła się do kokpitu i postawiła podobną porcję jedzenia obok Karnisha i wyszła bez słowa. Nie widziała żeby jadł, a siły mu się przydadzą.
Na koniec zeszła do ładowni, do swojego posłania obracając w palcach pastylkę nasenną. Świństwo dawało mocnego kopa ale trwał on krótko, wiec powinna się normalnie obudzić. Potrzebowała chwili snu, a nie była pewna czy przyszedłby gdyby po prostu zamknęła oczy. Była niemal pewna, że zamiast niego odwiedziłyby ją łzy i twarze martwych przyjaciół.
Nastawiła budzik. Trzy godziny nie więcej.
Proszek był gorzki ale działał. Ledwie zdążyła się otulić i zwinąć w kłębek a już spała.
 
Lirymoor jest offline