Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2011, 15:02   #117
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Ponowny świst wypełnił powietrze! Kolejna z ocalałych zamarła, ostatecznie osuwając się na ziemię!

Nagle pozostałe spojrzały w kierunku odznaczającej się plamy czerni. Odległość malała w drastycznym tempie!

Lecąca broń błysnęła w słońcu! Chwilę po tym trzecia z Południc padła na ziemię bez życia, zaś łowca potworów wstał gwałtownie, jednym ruchem odwijając łańcuch z pięści!

Były za daleko względem siebie!
Wiedźmin odskoczył dwukrotnie!
Zadziwiająco szybko ponownie zmniejszyły dystans! Ogniwa zalśniły w powietrzu! Końcówki z trzaskiem uderzyły o ciało Żytniej!

Druga zdążyła, lewitacją nurkową, uniknąć złapania. Miecz zaśpiewał, wywijając młyńca zakończonego cięciem przez klatkę piersiową.
Odskok i zwarcie w piruecie! Kontra Południcy! Podmuch pędzących pazurów i instynktowna reakcja rąbiąca rękę!

Pierwsza jucha. Kobieta wycofała się na moment, lecz Galen nie miał ni chwili wytchnienia. Korzystając z impetu, natychmiastowo skierował ostrze w dół, gwałtownie podrywając je do góry!

Trysnęła posoka. Otworzona potworzyca zatoczyła się.
Nagły ból przeszedł przez kark mutanta o włos unikającego pazurów zranionej łapy, nacierającej od przodu!

Odruchowo rąbnął stojącą za nim łokciem, kończąc na pchnięciu stwora przed nim. Ta druga odskoczyła. Miecz nie skończył jeszcze tańca, z pchnięcia płynnie przechodząc w uderzenie na głowę Żytniej za nim.
Klinga utkwiła w czaszce walącego się trupa.

Galen oparł stopę na truchle, z całej siły wyszarpując srebro. Poleciał do tyłu, odzyskując równowagę dzięki ofierze na którą wpadł!
Błyskawicznie, z obrotem przydepnął szyję leżącego wroga, wykonując cios po łuku!
Ale ostatniego wroga już tam nie było!

Usłyszał szelest, pozwalając działać intuicji. Obrócił tułów w lewo. Dłoń przeleciała tuż przed jego nosem, otwierając policzek!
Natychmiastowo chwycił dłoń , rękojeścią trafiając w szczękę! Sztych bezlitośnie opadł w dół, wbijając się w pierś kobiety!
Niemalże akrobatycznym ruchem wywinął dłoń, przyszpilając stopę przeciwniczki do ziemi!

Trzasnęło! Pięść złamała trzymaną rękę, w łokciu!
Trzasnęło! Nos poddał się jak sucha gałązka!
Raptem starucha upadła na plecy! Noszony na otwartym brzuchu znak wiedźmińskiego buta i miecz wbity w ziemię uniemożliwiło zachowanie równowagi.

Nagle Galen wyszarpnął miecz. Klinga opadła ponownie…

Brego, Galen:

Powietrze falowało od lejącego się z nieba żaru, zniekształcając obraz w oddali. Bujna trawa strzelała w niebo, nie poruszona nawet przez jeden, malutki podmuch wiatru.
Nawet bliskość Buine nie dawała wiele ochłody.

Dwaj mężczyźni wędrowali przez bezmiar źdźbeł.

Jeden z nich szedł lekko, bez wysiłku, zapominając już o chorobie alkoholowej, która dopadła go ze wściekłą furią tuż po przebudzeniu.
Rosnąca trawa nie wydawała już dźwięków, zaś cytrynówka w torbie nie musiała obawiać się wyplucia przez jej właściciela.
Wiedźmińska mutacja działała nawet ja tą jedyną chorobę, na którą nie był całkowicie uodporniony. Szkoda, że ze stanem nietrzeźwości nie był w stanie poradzić sobie

Drugi wyglądał znacznie gorzej. Lekko powłóczył nogami, zaś bandaż owinięty wokół głowy , czerwony po prawej stronie facjaty, zakrywał świeżą ranę, acz nie usta, nad którymi został przeprowadzony lekko pod kątem .
Materiały opatrunkowe, na nieszczęście produkowano zazwyczaj białe, przez co odznaczały się pośród reszty ciała.
Ten nie był inny. Również nie zlewał się z barwą twarzy, odznaczając się wyjątkowo brudną bielą na licu barwy śniegu.
Także szyja została mocno obandażowania, niemalże tworząc kołnierz. Gruba warstwa została zawiązana nieprzypadkowo, ponieważ cięcie kciukiem Południcy naruszyło tętnicę szyjną.
Szczęściem nie rozcięła jej całkowicie, „jedynie” zmniejszając grubość ściany.
Nie umniejszało to faktowi, że wyglądał naprawdę paskudnie, lecz o niebo lepiej niż przed kilkoma godzinami, kiedy to zmuszony był natychmiast uwarzyć Dekokt Raffarda Białego w obawie o pęknięcie naruszonej, jednej z najważniejszych żył.
To oznaczałoby definitywny koniec po kilku sekundach, dlatego należało być niepomnym na wysoki poziom toksyczności, pijąc eliksir jak najszybciej, choć był jeszcze gorący.
Skutkiem tego były pojawiające się od czasu do czasu mroczki oraz wzmagająca się zielonkawość twarzy.

Wypicie kolejnej mikstury mogłoby się skończyć nawet utratą przytomności.

Niemniej jednak za dnia nie wydawało się to aż tak potrzebne, jak podczas pory wzmożonej aktywności potworów.

Tymczasem identyczny krajobraz przesuwał się powoli pod stopami wędrujących zgodnie z instrukcjami karczmarza. Na zachód.

***

Most! I osada ludzka po drugiej stronie Buine!
To musiało być Blaviken. Miasto nie przepadające za wiedźminami od czasów pogromu, jaki zgotował słynny Geralt z Rivii zaprzyjaźniony z ów miastem do chwili uzyskania przydomka Rzeźnika z Blaviken.
Nie tolerowali już Białego Wilka, którego znali. Tym bardziej innych jego pobratymców – mutantów.

Ich pojawienie się mogło wywołać nie tylko ogólną niechęć, ale także powstanie ludności, z pewnością nadal mającą w pamięci ten jedyny raz, kiedy widzieli jak miecz słucha się zabójcy potworów.
Nic w tym dziwnego. Obawiali się o rodziny.
Ani chybi ich wizyta musiała skończyć się rozlewem krwi ludzkiej. Wiedźmini nie zabijali ludzi. Tylko potwory.
Pod różnymi postaciami. Również ludzkimi, lecz nie bezbronnych, niewinnych cywili.

Dlatego też, widząc słońce stojące wysoko na niebie, ominęli mieścinę, kierując się dalej na północ, zgodnie z zaleceniami oberżysty.
Nie wiadomo jednak, jak wyglądała ów Kudłata Góra. Nie mogła być wielka, ponieważ jeden taki twór nie mógł od tak sobie.
Może był to jedynie pagórek? Tylko wtedy po co temu nadawać jakąkolwiek nazwę? Równie dobrze można było nazwać trzy identyczne wzgórki , które mijali słowami „Cacy”, „Baba” i „Pada”, jak i „Sojusz Trzech”.

Musiało być to spore wzgórze.

***

Blaviken zostało daleko w tyle.
Według opisów gospodarza tawerny miało być niedaleko na północ os Buiny. Podobnież strażnicy na palisadzie buchające płomienie widzieli!
Chyba oni wszyscy nie mieli pojęcia, gdzie znajduje się Kudłata Góra.
A dzień gasł bardzo szybko. Gwiazda dzienna niemalże schowała się już za horyzontem. Zwiastowało to pojawienie się kolejnych, agresywnych źródeł składników do eliksirów.

Zamiast za ich celem, należało rozejrzeć się za noclegiem. Szczególnie dla osłabionego Galena. Co prawda przez kilka godzin, poziom toksyczności zdążył nieco spaść, lecz bez snu i tak utrzymywał się na wysokim poziomie.
Upust krwi, który zafundowała mu Południca sprawiał, że wiedźmin pozostawał mocno osłabiony.

***

Księżyc stał już wysoko na niebie, zalewając świat srebrzystym blaskiem. Nocne zwierzęta niedawno obudziły się do życia. I nie tylko one.

Zwiększona ostrożność , zastosowana przez podróżników aktualnie nie była potrzebna. Medaliony nie wykazywał nawet śladu jakiegokolwiek ruchu.

Nagle drgnęły, jakby w odpowiedzi na nieustanną ich obserwację!
Właściciele zamarli na chwilę, oczekując na kolejne, lekkie szarpnięcie się. Nie powtórzyło się.
Zagrożenie musiało być odlegle.

Ostrożnie ruszyli ponownie, nie ustając w obserwacji ich systemu wczesnego ostrzegania oraz otoczenia.
Zagrożenie nie musiało płynąć od strony potworów w ich naturalnej postaci. Być może niedaleko czyhały ludzkie monstra.
Tempo marszu wyraźnie zmalało, natomiast każdy ruch w trawie powodował nagłe odwrócenie głowy i skupienie wzroku na podejrzanym punkcie, który zawsze okazywał się zwykłym zwierzęciem. Często lisem.

Sama noc była bardzo spokojna i ciepła. Wręcz przyjaźnie zapraszała do rozpalenia ogniska z flaszeczką… no może bez, ale do pogawędki z pewnością. Może zjedzenia jakiegoś ciepłego posiłku.
Mógł być nawet lis.
A później przespać się do rana, pod gołym niebem.

Z resztą może i ognisko nie było takim złym pomysłem w obliczu braku jakiegokolwiek normalnego noclegu.
Na szlaku takie noce to nie pierwszyzna. Ważne było jedynie to, by móc drugą osobę na warcie postawić, a bywało i tak, że samemu przy ognisku oczy się zamykało, zapadając w płytki sen.
Nikt nie pilnował, a jedyne, co użarło, to mucha albo komar jakiś. Swędziało jak cholera, szczególnie wtedy, gdy wlazł w…

Nagle medaliony zerwały się, trzepocząc się jak wściekłe ptaki z malutkimi obróżkami! Skakały na piersi jak wściekłe.
Rozejrzeli się niespokojnie, przeczesując całą sferę wokół. Z morza nie wyskakiwały krakeny, żadne stado smoków ni wyvern nie miało ochoty przelecieć się na niebie, po skolopendromorfie ni śladu, a krabopająk nie atakował.
Żadnego zagrożenia!

A medaliony jak wariowały, tak wariowały, niemalże zrywając się z łańcuszków. Jakby kolejna Koniunkcja Sfer nadchodziła!


Nagle dwie minuty drogi od nich buchnął potężny płomień, rozświetlając otoczenie! Najmniej trzymetrowy słup ognia, rozsiewający dokoła większe i mniejsze ogniki odrywały się, padając niespełna dwudziestometrowe wzgórze, wyglądające jak łysy, przerośnięty pagórek.

Czarne, stojące wokół punkty wznosiły ręce ku górze. Źródła wariacji medalionów.

Oto Kudłata Góra.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 13-05-2011 o 15:31.
Alaron Elessedil jest offline