Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-05-2011, 11:24   #111
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
Pobudka nie należała do przyjemnych dla Galena . Wszystko drażniło wiedźmina . A to słońce świeciło za jasno , a to kroki zapewne zmywającego naczynia karczmarza za głośne . Nawet świergot ptaków za oknem był nie do zniesienia . I ten piekielny ból głowy…. Nie dawał spokoju . Łowca potworów wstał i spojrzał na swojego kompana który nie wyglądał za dobrze.


Zaraza… pomyślał , jeżeli wyglądam choć trochę podobnie jak Brego to wczoraj musiało być naprawdę źle .


Po czym łowca potworów wstał z naglącą potrzebą wypicia szklanki wody. Suszyło go okropnie.


Po względnym ogarnięciu swojej osoby Galen w towarzystwie Brega skierowali się w poszukiwaniu budynku Wójta . Poszukiwania nie okazały się wcale takie łatwe ponieważ wszystkie budynki we wsi wyglądały bardzo podobnie . Nie było widać żadnego wyróżniającego się domu . Jednak po zapytaniu się jednego z mieszkańców w końcu udało się określić cel . Gdy mutanci dotarli pod dom wójta zapukali do drzwi . Hałas wywołany stukaniem o drzwi domu doprowadzały Galena do szału . Naturalnie był to efekt wlanej w siebie w nadmiernej ilości gorzały . Nagle ze środka dało się usłyszeć głos mężczyzny .


-Czego?! Świt jest, psia twoja mać!

-Idę!


Po czym otworzył drzwi .
Oczom wiedźminów ukazał się średniego wzrostu człowiek o mętnym spojrzeniu .

-Witamy panie wójcie ! zagadnął Galen .

-Słyszeliśmy , od karczmarza , że jakiś problem z potworami macie .

- Nie znajdzie się może jakieś potworzysko do ubicia za rozsądną cenę ? Zapytał uśmiechając się najładniej jak mógł przy swoim wyglądzie i stanie .

-Nie tak, kurwa, głośno-jęknął.

-Pany wiedźminy, taa? No to ja wam powiem jedno. Nie stać mnie. Takie o!
A i potworzyska nie naprzykrzają się tak bardzo, jeśli tylko wieśniak jaki poza bramy nie wylezie.


Ale mam informacyję jedną, co prawdziwie nie jes bezpieczna. Nie jakiś utopiec plugawy, co trupa jakiego zeżre nocą-powiedział, po czym smarknął na ziemię.

-Powiadają, że skarb tam jest. Mówić dalej ?- zapytał.

- Kontynuuj ponaglił wiedźmin.

-Na Łukomorzu się wyprawiają rzeczy dziwne i takie, że aż trzącha na myśl samą.

-Podobnież same demony z otchłani najciemniejszych wylazły, a swojo bramę mają na Kudłatej Górze.
Niedobre się tam rzeczy dzieją. Czasem nas śmichy i chichoty stamtąd dobiegają, a straże mówią, że dałyby sobie fi...
-chrząknął.

-No, że by sobie ucieli... f... f... a fies by na to srał, jeśli ogień na Kudłicy się nie pali ogień ze piekieł samych!

- Interesował się tym może inny wiedźmin ? słyszałem że był tu taki.


-Ano był jakiś. Podobno, ale ja żem go nie widział... ekhem... chory byłem-dodał nieco gardłowo.

- A co do tego skarbu ... co to jest ? zapytał mutant.

-Skarb podobnież do wiedźm należy i to one biesy wszystkie przywołują, wokoło ognia, znaczy się bramy tej, tańcują i z demonami się bawią... Ohh, ale się bawią!

Tak mówią znaczy się. I jakie mikstury czarowe robią i dwóch skarbów strzegą.

Jeden to złota kuuuuuupa... no i nieustające dziewictwo-odchrząknął ponownie.

-Jeden z nich demony same chronić mają, a drugie... ekhem... przeciwnie wprost. Ale nie mówię które do którego!
Tak powiadają
-dodał na swoją obronę wójt .

-Dziwne jest to co powiadacie wójcie , ale może sprawdzimy to .

Po czym skłonił się niechlujnie i odwrócił naprędce .

- Bywaj - dodał już odwrócony plecami i poszedł w swoją stronę.

-Ale pany wiedźminy, jakby jaka wiedźma się zaplątała we liny, to ja ją bym przesłuchał chętnie. W dobrze pojętej opiece nad wioską !-odezwał się za nimi.

- Jeżeli ma być żywa przyprowadzona to nie za darmo Panie wójcie z uśmiechem odezwał się odwrócony Galen

-A... To niech już moja strata będzie.

- Przyprowadzimy tu kogo napotkamy za 100 monet Redańskiej waluty uczciwych nie oberżniętych - dodał wiedźmin nie ukrywając zadowolenia z przebiegu rozmowy . I nie czekając na odpowiedź poszedł dalej .

Parem metrów dalej Galen odwrócił się do towarzysz .

- Ja teraz idę poszukać jakiś składników na eliksiry . Nie mam zamiaru się nigdzie wybierać bez paru flakonów . Sądzę ,że w tej zatęchłej wiosce powinny się znaleźć jakieś składniki do kilku najpotrzebniejszych .
- Ty możesz iść ze mną lub popytać kilku miejscowych o Łukomorzę . Za często się tutaj o niej mówi . Podejrzewam , że tajemniczy wiedźmin o którym wspominały Krasnoludy też tam poszedł .


Galen zaczął zbierać wszystko co mogło mu się przydać do sporządzenia wywarów . Potrzebował składników do eliksirów Jaskółka , Kot , Grom , Puszczyk i jeżeli da radę także Zamieć. Gdy tylko zebrał odpowiednią ilość składników tego co było w pobliżu wiedźmin poszedł z powrotem do karczmy . Za resztę pieniędzy jakie mu zostały z wygranej z Krasnoludami zakupił kilka butelek czystego alkoholu i zapas sucharów na drogę po czym rozłożył cały swój sprzęt usiadł przy ciepłym ognisku i starannie przygotowywał mikstury .
 

Ostatnio edytowane przez Koening : 02-05-2011 o 16:14.
Koening jest offline  
Stary 02-05-2011, 14:20   #112
-2-
 
-2-'s Avatar
 
Reputacja: 1 -2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie-2- jest jak niezastąpione światło przewodnie
Sytuacja była przekomiczna.

Wyzwanie. Od dawna się nie zdarzyło.
Znaczy...
Poza przetrwaniem nędzy i unikaniem śmierci głodowej. Ale potem było znacznie lepiej.

Tak czy siak wyzwanie... na poziomie. Z klasą.

- Tak, raz dwa dotrzemy, czasu aż zanadto... - uśmiechnął się nerwowo, przypominając towarzyszowi jego słowa sprzed... kilku? Kilkunastu godzin? Nie był w stanie nawet stwierdzić. Wskazał ręką, by szli w stronę tłumu i przez tłum do szafotu. - Nie wiem, zaliż się tak srożysz Stokrotki, ale mamy być może ostatnią szansę stać się demaskatorami jej konceptu i zapobiec mordowi dwojga ważnych person, hmm?
Zerknął na swojego towarzysza wyprawy, jakby widział go ppierwszy raz w życiu.
- Zadanie zlecone i przyjęte. Wykonać trzeba. Albo postarać się - warknął.
- Dobra... Bój to nasz ostatni... - zmarkotniał szpieg, zanim w głowie zaświtał mu zalążek samobójczego planu. Cóż, przynajmniej nie zginie zabity przez współpracownika. - Powiem im, że będzie zamach i spróbuję podejść dość by móc w razie czego kata puginałem jak jaki... niziołek z dwu, trzech metrów urżnąć. Ty weź się jakoś ustaw... i zadziałaj, kiedy uznasz za najlepszy moment. No...
- Psia jego mać, nie zdążą - mruknął do siebie, rozglądają się nerwowo. - Którego bierzemy? - popatrzył na trzy identycznie postacie.
- Spróbuj wziąć kata. A jeżeli nie, to tego, po którego wygodniej Ci silniejszą ręką sięgnąć. A teraz odsuń się i ustaw dobrze. - przez krótką chwilkę trzymając maniakalny uśmieszek na twarzy, szpieg ruszył bawić się małą improwizacją na miarę dawnych, znanych mu lepiej lub gorzej żaków oxenfurckiej literatury.
- STAĆ! RUSZAĆ SIĘ! Straż! Spisek! - wrzasnął gniewnie najgardłowszym głosem, jakim był w stanie, przebijając się przez tłum bliżej już, gdzie można zauważyć w sposób nader żywiołowy, za nic sobie mając pospólstwo.
- Odsunąć się od więźniów! -rzekł najbliższy strażnik, gdy Ted wyszedł przed linię zgromadzonych ludzi.
Teddevelien zatrzymał się w oszacowanej odległości, do jakiej dopuściliby go strażnicy.
- Elfy najęły ludzkich morderców! W tej chwili zmierzają po czerepy Rozzera Geltra oraz wielebnej Pirentii! - zaczął kierować swoje słowa do osobnika, którego mógł ocenić jako kapitana zgromadzonych gwardzistów... no, obdartusów w służbie jego mości i tak dalej...
- Skąd takie wieści? - strażnik zaniepokoił się lekko.
- Kapitanie! Jestem z wywiadu! Zostaję tutaj i choćby skujcie mnie i postawcie z pętlą obok, a potem wtrąćcie do lochu i poślijcie po kogoś, kto mnie, tylko zareagujcie! To konfidencjalne, widziałem obydwoje zabójców! Niewiasta, wiotka i gładka i morderczyni co widać od razu i wątławy jegomość w płaszczu co robi sztyletem! - przez chwilę spojrzał kapitanowi w oczy, potem, jakby rozglądając się po zebranych strażnikach starał się odnaleźć gdzieś tu sylwetkę lancknechta... co nie powinno być trudne... - Ruszcie się! - jakby sfrustrowany warknął do strażników stojących z drugiej strony podestu, najmniej przydatnych. Przy odrobinie szczęścia i ułatwi mu zadanie, a może nie...
- Wy. Sprawdźcie to - wysłał trzy grupy po cztery osoby.
Mężczyźni skinęli głową, wymaszerowując w miasto. - A wy jakiś dowód na swoją tożsamość macie?
- Za mało ich! Elfowie dobrali morderców, nie baletnice. Byłem tam, widziałem, jak udowadniali swoje zdolności. Tuzin, to oni położyli kontrkandydatów! - rzucił, z twarzą wykrzywioną jakby grymasem bezsilności - Ale rozumiem decyzję... Co do dowodu: nic, co Was dobrze przekona, ale coś, co można zanieść im, jeżeli powiedzieli Wam, jak ich informować. Niech ktoś zaniesie, a potem mówię - skujcie mię i pod straż z dala od szafotu, albowiem dziatwie Kapitanie ostatniego miedziaka z gardła wydrą za zaniedbanie! - podniósł jedną rękę w poddańczym geście, drugą zaś, samym kciukiem i palcem wskazującym niczym jaki śmieć odrzuciwszy połę płaszcza wyjął dwimerytowy sztylet, gotów go podać strażnikowi, co się nim zajmie. - Nie zgub, i powiedz że Komtur Farszaso wrócił.
Żołnierz skinął głową.
- Wy. Idźcie sprawdzić czy są informacje o rzekomym sojuszniczym wywiedzie w mieście - polecił kolejnemu oddziałowi.
- A o moich ludzi to wy się nie martwcie. Dadzą sobie radę - podszedł do Teda, po czym zabrał sztylet.
- Sznur! - polecił, zaś za chwilę jakiś młodzik przybiegł z wyciągniętymi rękami, niemalże kłaniając się przez całą drogę.
- Kwestia bezpieczeństwa, sami rozumiecie - mruknął, wiążąc dłonie w nadgarstkach i ustawił dobre pięć metrów od lewego krańca szubienicy.
- Kontynuować! - polecił.
- Doskonale rozumiem. Wykonujecie dobrą robotę, kapitanie. - skinął głową w podziękowaniu. - No to ja swoje zrobiłem, teraz sobie w nagrodę zapewnię widowisko, kosztem tych skurwysynów. Wam to nie pomoże Stokrotka, co? Dwulicowo, dwulicowo... - dość głośno zwrócił się w stronę elfów z paskudnym uśmiechem.
Warknij, jęknij, westchnij, zacznij płakać, cokolwiek gnoju... ponaglał w myślach, kogo trzeba, choć nie miał i pojęcia, czy to byłby ten. Nie miało to jednak znaczenia... jak poniekąd wyraźnie stwierdził, jego rola się skończyła. Pozbył się większej ilości strażników, niż zdołałby walcząc. Mógł jeszcze co najwyżej dać mu sekundę gdy już go zauważą, krzycząc "Uwaga!" właśnie w jego sprawie, może choćby na taki moment ich konsternując. Miał po prawdzie nadzieję, że starzec dobrze go wybrał, bo i Tedowi jego jedynego nie było dane zobaczyć w akcji. Po prawdzie miał nadzieję że temu się uda, a pozostałej dwójce nie.
Jakby nie było, zadowolony, niemal z ulgą zamierzał obejrzeć przedstawienie.
Ted starał się wypatrzeć jakiejkolwiek reakcji, lecz każdy ze skazańców stał, jak niewzruszony posąg.
Może zbyt wiele było wyzwisk ze strony tłumu, oczekującego na ostateczne pociągnięcie dźwigni, otwierającej zapadnie. Jakkolwiek szpieg wiedział, że do tego nie dojdzie, wiedział, że szanse na powodzenie wynoszą połowę. Bo środkowy na pewno nie jest nim. Pytanie zatem, czy lancknecht lewo czy praworęczny?
Miało to już jednak mniejsze znaczenie. Zaczął rozważać najgorszy dopuszczalny scenariusz, to znaczy brak oznak ujawniania się jego dawnych współpracowników jak i sukces lancknechta i podejrzenie tych gości do jego współpracę. Jednak sam im się oddał i będzie umiał z tego wybrnąć.
A przy odrobinie szczęścia nieoczekiwane, dodatkowe przedwczesne straże najdą tamtą dójkę i przeszkodzą w zabójstwie... tamci socjopaci zaś zapewne zginą z bronią w ręku, acz nawet schwytani nie mieliby jak zeznawać przeciw niemu gdyby jego dawni kumowie się znaleźli.
W tym wszystkim miał nadzieję, że albo lancknecht nie wspomni o tym, że przedstawiał swoje miano dla własnego wywiadu, albo jeżeli już tak zrobi i Enid go wysonduje, sięgając do warstw jego umysłu, których on sam nie pamięta, zorientuje się także o dwimerytowym sztylecie widząc, że coś głębszego jest na rzeczy i uzna go za geniusza, za którego sam się uważał. Przysługa...?
Niniejszym kapłanka i imć Geltr żywi, przyjaciel Strokrotki również, żywi długo i szczęśliwie. A nie udało się jedynie wzajemnie nałamać karków i napsuć krwi. Scenariusz byłby idealny, no bo czy którakolwiek ze stron uznałaby go jednoznacznie za wroga... lub jednoznacznie za własnego działacza? Nikt mu nie zaufa, ale w tym sęk, zostawią go w spokoju. Choć może i zrobią więcej...
Zwłaszcza Redańczycy, jak wspomni o kwestiach polowania na magów...

Tym niemniej usunąwszy dwunastu i jeszcze jednego, obecnie zamierzał: cieszyć się widowiskiem, wygwizdywać elfów i porozumiewawczo mrugnąć uciekającemu z jeńcem kamratowi (sondującej umysł Enid?), wymyślać jego żeńskiej linii przodków gdyby poległ tragicznie przy próbie (nikt go już nie będzie sondował) czy też spontanicznie udusić się krępującą ręce liną z czystego żalu, gdyby jednak dał się schwytać żywcem.
 
__________________
Nikt nie traktuje mnie poważnie!
-2- jest offline  
Stary 02-05-2011, 15:57   #113
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Zanim Brego otworzył oczy po przebudzeniu się, w jego myślał zaczęły krążyć wszystkie poznane przekleństwa w różnych językach. To był jeden z nielicznych poranków, kiedy wiedźmin czuł kontakt z naturą. Ból głowy był tak mocny, że wydawało mu się, że słyszy nawet dźwięk rosnącej trawy.

Mężczyzna sięgnął ręką, do leżącej na ziemi torby i zaczął grzebać w niej w poszukiwaniu jakiejś butelki z wodą. W końcu jego dłoń natrafiła na szklane naczynie. Odkręcił nakrętkę i wziął łyk płynu z nadal zamkniętymi oczami. Gdy poczuł na języku zawartość butli wypluł natychmiast wszystko na podłogę. Zapomniał, że jedynym napojem jaki miał w torbie była cytrynówka, pędzona w Szkole Kota. Mężczyzna z odrazą na twarzy wsadził butelkę do torby, zarzucił na siebie koszulę i zszedł na dół po coś co nie zawierało alkoholu.
Po kilku godzinach, gdy żołądek przestał straszyć go podejrzanymi dźwiękami, postanowił iść z Galenem do wójta.

Gdy tylko wyszedł na dwór przeklną w myślach pogodę, drzewa, chmury, przechodniów, śmiejące się dzieci i wszystko co tylko spotkał na drodze na zbyt głośne dźwięki. Mimo iż czuł się zdecydowanie lepiej niż po przebudzeniu, nadal nie miał ochoty na nic.

Podczas całej rozmowy z wójtem Brego nie odzywał się. Oparł się o ścianę i słuchał od niechcenia tego o czym rozmawia Galen. Wójt nie powiedział nic o czym nie wspomniał poprzedniego wieczora karczmarz. Wyjątkiem był tylko skarb, w który Brego raczej nie uwierzył. Małe wioski miały tendencje do ubarwiania wszystkich historii, a dla nich jedynym racjonalnym wyjaśnieniem dla dziwnych i niebezpiecznych wydarzeń były skarby, bo po co innego coś takiego miałoby mieć miejsce?

Po skończonej rozmowie Brego wyszedł na zewnątrz. Galen powiedział, że idzie szukać składników do eliksirów, a on może dowiedzieć się więcej o Łukomorzu. Jednak wiedźmin miał inny plan, tak więc pierwszy raz tego dnia odezwał się.

-Wszystkiego dowiedziałem się wczoraj od karczmarza- powiedział wypluwając gęstą ślinę na ziemię- Chcę sprawdzić to miejsce. Skoro jest tam inny wiedźmin to warto to sprawdzić. Z tego co karczmarz mówi trzeba się skierować na Blaviken, gdzie swoją drogą nie przepadają za wiedźminami z wiadomego powodu… Chcę wyruszyć jeszcze dzisiaj, więc jeżeli nie znajdziesz tych składników szybko to będziesz musiał się obejść bez nich. Spotkamy się w karczmie.

Znalezienie odpowiednich składników na tym zadupiu było chyba cięższym zadaniem niż kupno czegokolwiek za nilfgaardzką walutę. Brego uznał, że warto uzupełnić zapasy, tak więc udał się w stronę straganów. Stoiska nie wyglądały zbyt ciekawie. Jasne było, że sprzedawcy ledwo przędą na handlu. Wiedźmin zauważył także, że sprzedawcami byli praktycznie tylko ludzie starzy. Podszedł do pierwszego stoiska, gdzie zakupił kawałek sera, chleba i trochę suszonych warzyw. Starsza kobieta z początku miła i uśmiechnięta, na widok nilfgaardzikich monet skrzywiła się i burknęła coś na pożegnanie. To samo go spotkało, gdy kupował skórzany bukłak na wodę. Tak naprawdę nie miał im tego za złe. Wiedział, że kraj, w którym osadzona została Szkoła Kota zrobił wiele złego, jednak on jako wiedźmin w żadnym stopniu nie utożsamiał się z tym narodem.

Gdy kupił wszystko co miał udał się do karczmy, gdzie musiał poczekać na towarzysza. Zamówił u karczmarza ciepłą jajecznicę, oraz poprosił o napełnienie zakupionego bukłaka wodą. Gospodarz ponownie krzywo spojrzał na rzucone na ladę monety, jednak musiał wiedzieć, że kurs tej waluty jest dla niego opłacalny, ponieważ schował je szybko i zabrał się do pracy.
Po jedzeniu Brego wyciągnął z torby kawałek pergaminu i przybory do rysowania. Był to dla niego doskonały sposób na relaks i pretekst, aby nie dosiadać się do znajomej bandy krasnoludów. Widząc stojącą za ladą kelnerkę nakreślił pierwsze linie. Już wiedział co narysować.
 
Zak jest offline  
Stary 05-05-2011, 00:03   #114
 
pteroslaw's Avatar
 
Reputacja: 1 pteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumnypteroslaw ma z czego być dumny
Wampir przeklął w myślach, skoro wieśniacy nie mieli czym zapłacić Vernar miał pewien problem, mógł się zgodzić i pozwolić wieśniakom zastanawiać się dlaczego nie zrezygnował, lub zrezygnować, i błąkać się szukając jakichś informacji o bandytach. Wampir musiał jakoś z tego wybrnąć, postanowił w końcu powiedzieć:

-Może zrobimy tak: Ja wam będę pomagał w zamian za jedzenie, jakiś napój i dach nad głową, a kiedy będziecie mieli czym zapłacić zrobicie to.

Vernar powiedział to wszystko tonem wskazując na to, że zależy mu na tym żeby szybko się osiedlić...
 
pteroslaw jest offline  
Stary 11-05-2011, 00:22   #115
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania, Trovel:

Teddevelien:


-Plugawe elfy!

Nie ma jak chwytliwe rozpoczęcie przemówienia. Gdyby kapitana mianowano oratorem, z całą pewnością świat by się skończył.
Lub wprost przeciwnie.

Gawiedź, bez krępacji eskalująca nienawiść do długouchej rasy, dotarła w skali oburzenia, do poziomu obrzucania skazańców błotem czy zgniłym pożywieniem nie nadającym się nawet na pokarm dla zwierząt.

Na jednym z zamaskowanych elfów spoczywał jeszcze pomidor pokryty szaro-zielonym meszkiem.
Tuż przy stopach innego leżała ryba, której smród zmieniał kolor twarzy pobliskich gwardzistów do tego stopnia, iż mieszczanie znajdujący się niedaleko mieli podstawy do obaw.
Nikt nie chciał mieć na sobie treści żołądkowych. Szczególnie należących do innej osoby.

Każdy bez trudu mógł sobie wyobrazić zarówno początek agresji ludu, będący jedynie poszumem bluzgającej pod nosem tłuszczy aż do chwili, w której popłynęło pierwsze wyzwisko.
Za kilka chwil kolejne przetoczyło się w powietrzu, docierając do nieco wydłużonych uszu.

Eksterioryzacja nasilała się stopniowo, by już nikt nie krył się z bardzo dokładnym opisywaniem rodzin przyszłych wisielców na kilka pokoleń wstecz. Naturalnym następstwem były "rękoczyny" w postaci masowej akcji pozbywania się niestrawnych nieświeżości z własnego lokum.

Ostatni element Ted miał wątpliwy zaszczyt oglądać nawet w chwili obecnej, lecz nieciężko wyobrazić sobie, zdarzenia poprzedzające.

Niemniej kapitan, nieustępujący delikatnością rasowemu krasnoludowi, apostrofą do elfów, uciszył motłoch!

-Za zbrodnie dokonane...-przeczytał z mocno pomiętego i nieco poplamionego pergaminu znaczonego pieczęcią królewską, urywając.
Jego oczy biegły po tekście, linijka po linijce.
W końcu zatrzymały się.

-Bla, bla, bla, z mocy nadanej mi przez Miłościwie Nam Panującego Radowida V Srogiego, sczeźniecie na sznurze, czego wam serdecznie życzę!-sparafrazował końcówkę podniszczonego papieru.

Czemu lancknecht nie atakował?!
Ostatnie chwile życia pięknej rasy uciekały bardzo szybko. Życie przesypywało się przez palce jak wyjątkowo miałki piasek.
Została już jedynie garstka.

Lepszej okazji mogło już nie być!

-Kat!-zawołał kapitan, zaś postawny mężczyzna skinął mu głową, ruszając w kierunku podestu z zapadniami.

Towarzysz ćwierćelfa poruszył się niespokojnie, z kwaśną miną sięgając niespiesznie kładąc dłonie na rękojeściach.

Nagle w oddali podniósł się wrzask ludzi, poprzetykany piskiem kobiet!
Była szybka.
Krzyki oznaczały, iż towarzyszka Teda zlokalizowała cel i nie bacząc mieszkańców Trovel, dokonała egzekucji.

Z resztą właśnie o to chodziło. Uwaga miała być odwrócona na dwie strony, rozluźniając ochronę trzeciej, zaś najszybszym na to sposobem było przyciągnięcie uwagi cywilów.

-Co do...-odwrócił się dowódca pobielały na twarzy.

-Alarm! Matka Pirentia! Matka Pirentia!-grzechot metalowych części, będący heroldem zapowiadającym przybycie strażnika, obwieścił nadciąganie złych nowin.
Poplamiony krwią mężczyzna dyszał ciężko.

-Wyduśże prędzej!

-Umiera! Brzuch...

Raptowna wrzawa podniosła się w innej części miasta! Najwyższy stopniem gwardzista odwrócił się na pięcie, nie wierząc w to, co się dzieje!

-Potrzebna pomoc!-zawołał kolejny mężczyzna podzwaniający ekwipunkiem w biegu.

-Nie mów...

-Mistrz Geltr nie żyje!

Nagle z tłumu wyskoczył najemnik! Wyszarpnął miecz z pochwy, gładkim cięciem otwierając gardło kapitana!

Zaskoczone straże zareagowały z opóźnieniem, stając w gotowości bojowej tuż po tym, jak bezwładne ciało ich dowódcy osunęło się na ziemię.

Tymczasem lancknecht nie próżnował. Natychmiast wydobył sztylet Teda.

-Do elfiaka!-wrzasnął rzucając właścicielowi jego broń, zaś sam skoczył na halabardzistę!
Zamachnął się, lecz jego cios spadł wprost na drzewce!

Oczy Redańczyka rozszerzyły się! Drugi z mieczy wszedł w ciało, omijając kości.
Napastnik obrócił się, w ostatniej chwili zginając wyprostowaną rękę. Ominął blok piki, błyskawicznie wracając w kierunku, z którego wyprowadził cios!

Klinga wyszła z drugiej strony szyi!


Redania, okolice Gheliboru:

Vernar:

Chłopi popatrzyli po sobie, jakby w malutkich rozumkach rozważając propozycję wampira.
Trzeba było przyznać, iż móżdżki nie pracowały szybko, przetwarzając informacje w tempie spokojnego marszu starego, schorowanego osła bez jednej nogi.

-No... Tak to chiba być może-zaawansowany proces myślenia najwyraźniej powodował swędzenie pustej czaszki, gdyż wieśniak często się po niej drapał.

Chociaż równie prawdopodobne były wszy.

-Przynieś no kosy. Kosić będziem-rzekł do "odważnego" Janisa jego kamrat.
Ten jedynie skinął głową, obracając się na pięcie w kierunku ściany chaty, gdzie leżały oparte cztery kosy.

Każda kolejna gorsza od poprzedniej. Najprawdopodobniej nabywane były, by "odświeżyć" sprzęt niezbędny do sianokosów.
Efekt był jednak taki, iż miał cztery ostrza chyboczące się w luźnym uścisku drewna.

Po prawdzie trzymały się jedynie dzięki wbitemu i zagiętemu, grubemu gwoździowi.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 13-05-2011 o 15:09.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 12-05-2011, 00:54   #116
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania, wieś "???":

Galen:


Eliksirów nigdy za wiele. Szczególnie tych, wspomagających regenerację tkanek, zaś na uzupełnienie "apteczki wiedźmińskiej" była tylko jedna rada. Stworzyć nowe mikstury z powszechnie dostępnych roślin oraz ziół.

Tych wokół było pełno, jak to na wsi.
W jednym z ogródków rosły tulipany, barwą hołdujące jasnej kuli świecącej na niebie, w innym rosło kilka róż zachwycających karminowymi płatkami.
Zielona trawa żółciła się mnogością mleczy, zaś pod murami małe wzgórki oblane były krwistymi makami.
Na zewnątrz falowało na wietrze morze złotych kłosów.

Ingrediencje były na wyciągnięcie ręki. Aż prosiły się o zebranie i wykorzystanie, lecz fachowe oko łowcy potworów dostrzegało jeden podstawowy problem.
Większość mikstur z listy niezbędnych do uwarzenia, wymagało jednego, podstawowego składnika.
Rebisu.
Tego, jako jedynego, nie było w pobliżu.

Złośliwość rzeczy martwych. Niby większość, jednakże nie wystarczająca. Z recepturą się nie dyskutuje, dlatego też należało szybko znaleźć źródło ów składnika.
Niektóre sole mineralne potrafią dostarczać niezbędnej ilości brakującej substancji. Trudno było jednak „urodzić” rozwiązanie. Szczególnie mężczyźnie. Bezpłodnemu.

Wokół jedynie ziemia i zwykłe kamyki, którymi można było jedynie popuszczać kaczki na jeziorze. Gdyby było.
Choć w sumie większość z malutkich skałek i do tego by się nie nadawało. Można je było tylko gdzieś wyrzucić.

Gorzej jeśli tym „gdzieś” było zamknięte, jak do tej pory, okno bądź twarz jednego z siedzącego przy kuflach piwa, stada rębajłów.

Jakby jednak nie było, pobliskie „minerały” nie zawierały nawet grama rebisu czy innej części przepisu.
Rośliny też nie były w stanie pomóc w tymże zakresie.

Galen zirytowany brakiem jednego z podstawowych składników postanowił poszukać go w ciele jakiegoś potwora.
Tylko co jest w stanie chodzić o tej porze... - pomyślał.
-Południca tak!
- I ma Pył śmierci z upragnionym rebisem.
Wiedźmin rozejrzał się w okolicy w poszukiwaniu wieśniaka który mógłby pracować na roli. Długo nie czekał. Podbiegł do pierwszego napotkanego i zapytał.

- Nie macie może problemów z potworami na polu?

-A zależy kiedy tyż. Bo i spokojne chwile jakie są, a i takie, że ino kunia chycić i we chałupie zatrzasnąć drzwi-rzekł mężczyzna kosą ścinający trawę.
Gdy tylko przeszkodzono mu w pracy, postawił koniec z ostrzem na ziemi, opierając się dłońmi na drugim.
-Ale ja się na tym nie znam. Babę moją zapytać trzeba. Za chatą, w chruśniaku siedzi-wskazał kciukiem za siebie, w stronę chałupki, ponownie chwytając kosę za rączkę.

-Dzięki, bywaj - odpowiedział Galen po czym skierował się we wskazane miejsce.
-A niech was jogowie jacy prowadzo-rzekł za odchodzącym przybyszem, zaś wiedźmin okrążył budowlę.

Zadziwiające, jak taki wieśniak, mający najmniej pół wieku na karku, mógł mieć taką żonę.
Nie wspinała się na szczyty piękności, lecz z niej taka paskudna starucha jak z karalucha czopek.
Ani paskudna, ani stara.
Więcej niż trzy i pół dekady mieć nie mogła, jak ocenił wiedźmin, oczami wyobraźni usuwając brud ziemi z twarzy i rąk.
-Nie zawsze. Unikamy wyłażenia w środku dnia i w nocy, bo wtedy najwięcej paskudztw wyleźć może-wstała z klęczek, ocierając czoło wierzchem dłoni, przez co tuż pod linią włosów zagościł długi, czarny mazak.

-A Południce są może?- zapytał wiedźmin z nadzieją w głosie.
Zgodnie z bestiariuszem wpojonym do głowy na szkoleniu po mutacjach, nadzieje te nie były całkiem bezpodstawne.
Południce bardzo lubiły otwarte, obficie nasłonecznione przestrzenie nieopodal osiedli ludzkich. Charakterystykę ową miały głównie złocące się zbożem, pola ze względu na szczególnie intensywne działanie słońca nie ograniczanego cieniem.
Istnienie takich połaci niechybnie wiązało się z sąsiedztwem ludzkim, sprawującym pieczę nad własnymi terenami .

Poniekąd innym, doskonałym miejscem, mogłyby być stoki górskie niemalże pochylające się pod ciężarem winogron, również implikujących niedaleką odległość od osady.
Odpowiednia temperatura również była zapewniona, ponieważ, do odpowiedniej uprawy owoców na wino, czynnikiem niezbędnym była odpowiednia temperatura wiążąca się z bogatym nasłonecznieniem odpowiedniego stoku.
Niby warunki były wprost wyśmienite, lecz Południce nawet nie starały się zawitać w tamte tereny.
Wiązało się to z pozornym idealnym środowiskiem.
Intensywne nasłonecznienie występowało znacznie krócej z uwagi na sąsiedztwo gór.

Dlatego też ciężko było spotkać Południce poza miejscami złocącymi się od pszenicy, żyta czy jęczmieniu.
Tymczasem na południe rozciągały się ogromne hektary uprawne, przez co istniało duże prawdopodobieństwo na występowanie pożądanych stworów w otoczeniu wioski, co gwarantowałoby rozwiązanie problemów z brakującą częścią składową przyszłego eliksiru.

-A ja wiem? Wiły są na pewno. I Nocule też. Jakby się zastanowić, to pewnie i insze by się znalazły-odparła, najwyraźniej nie znając właściwych nazw potworów.

-I Żytnią raz widziałam, ale zdążyłam umknąć, bo daleko byłam-dodała z powagą, potwierdzając obawy.

Problem polegał na braku zrozumienia w obie strony. Wieśniaczka nie znała właściwych nazw, zaś wiedźminowi całkowicie obce były ludowe.
Jednakże, jak powiadał pewien redański, błękitno krwisty hulaka: „Nie ma takiej wódki, której byśmy wspólnymi siłami, obalić nie zdołali.”
Postępując w myśl, jakże głębokiego, aforyzmu, i z tego problemu można było wyjść.

-Hmmm... Nocul? A jak wygląda ten potwór? - zapytał zdezorientowany wiedźmin, a wieśniaczka otrzepała dłonie z ziemi.

-Pókiś za dnia poza wioską jest, żaden Nocul nie jest straszny. Jedynie nocą się pojawia. Stara to baba jest i ohydna, a jej cycki tak obwisłe, że się może, jak szmatami na zimę wokoło szyi obwinąć-opisała tak dokładnie, jak tylko mogła.
Najwyraźniej było to zbyt mało, jak dla łowcy potworów.

-Rozumiem-odpowiedział Galen mając już pewne wyobrażenie tego co to jest Nocul, jednakże były to jedynie przypuszczenia. Równie dobrze mogła to być Zjadarka, jak i Pólnocnica.
Do opisu pierwszej pasował fragment o biuście, natomiast druga, odnosząca się do wyglądu staruchy bardziej pasowała do Północnicy.

- A jak wygląda Żytnia?-kontynuował niezrażony.

-Nocula krewniaczka. Stara jak i obleśna jak sam Nocul i koło południa się pojawiają.
Dlatego myśmy schodzimy w południe, ale gorsze są. Dzieci porywają, drzemkę ucinających sobie w południe zarzynają jak prosiaki i lubują się tańcować z innymi Żytnimi.
Podobnież zagadki dają ofiarom i jeśli odgadnąć nie zdołają, przy życiu nijak nie są litościwe zostawić.

O ile pierwszy ze stworów mógł budzić wątpliwości, o tyle w drugim nie powinno ich być w ogóle. Wygląd pasował tylko do jednej – tak bardzo pożądanej Południcy.

-No i czym są Wiły ?

-A wiły? Przy rzekach dziwki fruwają. Ladacznice tańcujące w puszczalskich szmatach.
Złośliwe jak sto piorunów. Chłopa omamić potrafią i zatańcować na śmierć lub zmysły pomieszać, jeśli zły dzień mają.
Ale pomóc też potrafią, jeśli dobry dzień dla nich wstał. Podobnież. Mnie chłopa do pomieszania doprowadziły i ślepotę sprowadziły.

Z jej słów można było dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy. Przykładowo, czym są Wiły, ale również to, iż już kiedyś miała męża.
Ciekawe so się z nim stało. Bądź nimi, jeśli miał więcej niż jednego partnera, ale w tej chwili nie było to ważne.
Galen podziękował za informację i poprawiwszy miecz by gładko się wysuwał skierował się w stronę pól.

Ruszył wydeptaną ścieżką w kierunku otwartej już bramy, samotnie opuszczając osadę.
Skierował się na południe, w stronę granicy morza zieleni z oceanem falującego złota, na który wkroczył bez wahania, naciągając na głowę kaptur, by choć trochę ochronić oczy przed prażącym słońcem, którego promienie z przerażającą mocą odbijały się od jasnej powierzchni.
Choć oczy mutantów potrafiły dostosować się do warunków świetlnych, to również posiadały swoją tolerancję, której przekroczyć nie mogły.
Szczególnie wrażliwe na światło oczy Galena, widzącego w ciemności lepiej niż w słoneczny dzień z powodu rażących promieni.

Mrużący oczy mężczyzna w ciemnym płaszczu przedzierał się, niemalże machinalnie lustrując otoczenie w poszukiwaniu potworów.
W tym wypadku jednego ich rodzaju.

Znając upodobania ów Żytnich, wychowanek Szkoły Kota poszukiwał wzgórz większych lub mniejszych. To tam lubiły przebywać.
Niestety wszystkie preferowały lekkie wzniesienia terenu, przez co prawie pewnym była większa ich ilość skupiona w jednym miejscu.

Aczkolwiek było to bardziej opłacalne niż bezcelowe krążenie w poszukiwaniu pojedynczych, nie stojących podobnie do drzewa.

Nieco większy pagórek był łatwy do wypatrzenia. Zielona wyspa rzucała się w oczy, zaś na niej z oddali widać było poruszające się punkty.
W takiej sytuacji, niemalże natychmiast rodziło się pytanie: Cel czy cywile?

Kim by nie były ów istoty, odrobina ostrożności nie zawadzi.
Zwolnił, pochylając się lekko, gotowy do padnięcia pośród kłosów w przypadku groźby zauważenia.

W miarę zmniejszania odległości, robił się coraz ostrożniejszy, zaś domysły coraz bardziej się potwierdzały.


To one, jak stwierdził, stając praktycznie u stóp ów wzniesienia terenu.
Wirujące w koło rebisy z włosami mieniącymi się złotem w pełnym słońcu dnia. Paskudne istoty kobietopodobne w starych szmatach, zarzuconych na ramiona, odkrywających jedynie połowę łydek.
Nadwyraz wyraźnie widać było stopy o palcach lekko opuszczonych w dół, jednocześnie nie muskających nawet ziemi.
Roztaczały na wzgórzu swój śmiertelny taniec, kąpiąc się w promieniach prażącego nielitościwie słońca.
"Śmiertelny" było bardzo dobrym słowem, a jeszcze lepszym "morderczy".
Sześć południc dokonywało skocznych ewolucji nad leżącym ciałem. Najprawdopodobniej martwym, gdyż od czasu do czasu stwory, niby w wymyślnym układzie choreograficznym, cięły ofiarę pazurami.
Barbarzyńska radość z ofiary, najwyraźniej doprowadzała je do euforii, co wzmagało jedynie żywiołowość szaleństw na zielonym od soczystej trawy, wzgórzu.

Było ich zbyt wiele, by móc zaszarżować. Być może ów sposób nie gwarantował śmierci napastnika, ale również niósł nikłe szanse na powodzenie zdobycia składników przy maksymalizacji odniesionych obrażeń, pomimo szybkości.

Plan działania powstał w umyśle wiedźmina stosunkowo szybko. Zakładał on, jako pierwszy element, rzucenie kuli ze znaku Igni na środek tańczących.
Wiązało się to z podejściem nieco bliżej ze względu na ograniczenie dystansowe, na jakie może sięgnąć atak tego typu. Odległość musiała być nie większa niż dziesięć do dwunastu metrów.

Na chwilę obecną znajdował się około trzydziestu metrów od celu.

Powoli, niemalże w kucki ruszył do przodu, pokonując kawałek po kawałku, metr po metrze. Bezlitośnie korzystał z nieuwagi przyszłych ofiar, zajętych świętowaniem upolowania swej ofiary.

Okrutny, bestialski taniec stawał się coraz bliższy. Dwadzieścia metrów. Osiemnaście. Piętnaście. Czternaście. Trzynaście. Dwanaście. Dziesięć!

Choć łowca potworów niemalże zupełnie zniknął z pola widzenia, w końcu osiągając najniższy poziom – kucanie.

Bardzo istotnym był element zaskoczenia, pozwalający zabić jedną bądź dwie Południce więcej, co w tym wypadku stanowiło szóstą bądź trzecią część szóstki tańczących i miało ogromne znaczenie.
Nim jednak przystąpił do działania, poprawił oriony w pokrowcu tak, by były gotowe do rzucenia. To samo uczynił z mieczem i łańcuchem, starając się nie wydać żadnego głosu.

W pewnym momencie złożył znak. Przy dłoniach zaczęła formować się kula z wirujących płomieni. Powiększała się z każdą chwilą, czerpiąc paliwo do zapłonu z energii zawartej w kocim medalionie.

Nagle kula ognia poszybowała do góry! Eksplozja płomieni zalała wzgórze deszczem ognia!
Wrzask przeszył powietrze! To płonące Południce!
Natychmiast ręka wiedźmina opadła na gwiazdki. Nagle Galen wyprostował rękę!
Do krzyku potworzyc dołączył gwizd gwiazdki!
Jedna zatoczyła się na pozostałe, przewracając trzy pozostałe, jednocześnie je gasząc!
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 13-05-2011 o 15:20.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 13-05-2011, 15:02   #117
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Ponowny świst wypełnił powietrze! Kolejna z ocalałych zamarła, ostatecznie osuwając się na ziemię!

Nagle pozostałe spojrzały w kierunku odznaczającej się plamy czerni. Odległość malała w drastycznym tempie!

Lecąca broń błysnęła w słońcu! Chwilę po tym trzecia z Południc padła na ziemię bez życia, zaś łowca potworów wstał gwałtownie, jednym ruchem odwijając łańcuch z pięści!

Były za daleko względem siebie!
Wiedźmin odskoczył dwukrotnie!
Zadziwiająco szybko ponownie zmniejszyły dystans! Ogniwa zalśniły w powietrzu! Końcówki z trzaskiem uderzyły o ciało Żytniej!

Druga zdążyła, lewitacją nurkową, uniknąć złapania. Miecz zaśpiewał, wywijając młyńca zakończonego cięciem przez klatkę piersiową.
Odskok i zwarcie w piruecie! Kontra Południcy! Podmuch pędzących pazurów i instynktowna reakcja rąbiąca rękę!

Pierwsza jucha. Kobieta wycofała się na moment, lecz Galen nie miał ni chwili wytchnienia. Korzystając z impetu, natychmiastowo skierował ostrze w dół, gwałtownie podrywając je do góry!

Trysnęła posoka. Otworzona potworzyca zatoczyła się.
Nagły ból przeszedł przez kark mutanta o włos unikającego pazurów zranionej łapy, nacierającej od przodu!

Odruchowo rąbnął stojącą za nim łokciem, kończąc na pchnięciu stwora przed nim. Ta druga odskoczyła. Miecz nie skończył jeszcze tańca, z pchnięcia płynnie przechodząc w uderzenie na głowę Żytniej za nim.
Klinga utkwiła w czaszce walącego się trupa.

Galen oparł stopę na truchle, z całej siły wyszarpując srebro. Poleciał do tyłu, odzyskując równowagę dzięki ofierze na którą wpadł!
Błyskawicznie, z obrotem przydepnął szyję leżącego wroga, wykonując cios po łuku!
Ale ostatniego wroga już tam nie było!

Usłyszał szelest, pozwalając działać intuicji. Obrócił tułów w lewo. Dłoń przeleciała tuż przed jego nosem, otwierając policzek!
Natychmiastowo chwycił dłoń , rękojeścią trafiając w szczękę! Sztych bezlitośnie opadł w dół, wbijając się w pierś kobiety!
Niemalże akrobatycznym ruchem wywinął dłoń, przyszpilając stopę przeciwniczki do ziemi!

Trzasnęło! Pięść złamała trzymaną rękę, w łokciu!
Trzasnęło! Nos poddał się jak sucha gałązka!
Raptem starucha upadła na plecy! Noszony na otwartym brzuchu znak wiedźmińskiego buta i miecz wbity w ziemię uniemożliwiło zachowanie równowagi.

Nagle Galen wyszarpnął miecz. Klinga opadła ponownie…

Brego, Galen:

Powietrze falowało od lejącego się z nieba żaru, zniekształcając obraz w oddali. Bujna trawa strzelała w niebo, nie poruszona nawet przez jeden, malutki podmuch wiatru.
Nawet bliskość Buine nie dawała wiele ochłody.

Dwaj mężczyźni wędrowali przez bezmiar źdźbeł.

Jeden z nich szedł lekko, bez wysiłku, zapominając już o chorobie alkoholowej, która dopadła go ze wściekłą furią tuż po przebudzeniu.
Rosnąca trawa nie wydawała już dźwięków, zaś cytrynówka w torbie nie musiała obawiać się wyplucia przez jej właściciela.
Wiedźmińska mutacja działała nawet ja tą jedyną chorobę, na którą nie był całkowicie uodporniony. Szkoda, że ze stanem nietrzeźwości nie był w stanie poradzić sobie

Drugi wyglądał znacznie gorzej. Lekko powłóczył nogami, zaś bandaż owinięty wokół głowy , czerwony po prawej stronie facjaty, zakrywał świeżą ranę, acz nie usta, nad którymi został przeprowadzony lekko pod kątem .
Materiały opatrunkowe, na nieszczęście produkowano zazwyczaj białe, przez co odznaczały się pośród reszty ciała.
Ten nie był inny. Również nie zlewał się z barwą twarzy, odznaczając się wyjątkowo brudną bielą na licu barwy śniegu.
Także szyja została mocno obandażowania, niemalże tworząc kołnierz. Gruba warstwa została zawiązana nieprzypadkowo, ponieważ cięcie kciukiem Południcy naruszyło tętnicę szyjną.
Szczęściem nie rozcięła jej całkowicie, „jedynie” zmniejszając grubość ściany.
Nie umniejszało to faktowi, że wyglądał naprawdę paskudnie, lecz o niebo lepiej niż przed kilkoma godzinami, kiedy to zmuszony był natychmiast uwarzyć Dekokt Raffarda Białego w obawie o pęknięcie naruszonej, jednej z najważniejszych żył.
To oznaczałoby definitywny koniec po kilku sekundach, dlatego należało być niepomnym na wysoki poziom toksyczności, pijąc eliksir jak najszybciej, choć był jeszcze gorący.
Skutkiem tego były pojawiające się od czasu do czasu mroczki oraz wzmagająca się zielonkawość twarzy.

Wypicie kolejnej mikstury mogłoby się skończyć nawet utratą przytomności.

Niemniej jednak za dnia nie wydawało się to aż tak potrzebne, jak podczas pory wzmożonej aktywności potworów.

Tymczasem identyczny krajobraz przesuwał się powoli pod stopami wędrujących zgodnie z instrukcjami karczmarza. Na zachód.

***

Most! I osada ludzka po drugiej stronie Buine!
To musiało być Blaviken. Miasto nie przepadające za wiedźminami od czasów pogromu, jaki zgotował słynny Geralt z Rivii zaprzyjaźniony z ów miastem do chwili uzyskania przydomka Rzeźnika z Blaviken.
Nie tolerowali już Białego Wilka, którego znali. Tym bardziej innych jego pobratymców – mutantów.

Ich pojawienie się mogło wywołać nie tylko ogólną niechęć, ale także powstanie ludności, z pewnością nadal mającą w pamięci ten jedyny raz, kiedy widzieli jak miecz słucha się zabójcy potworów.
Nic w tym dziwnego. Obawiali się o rodziny.
Ani chybi ich wizyta musiała skończyć się rozlewem krwi ludzkiej. Wiedźmini nie zabijali ludzi. Tylko potwory.
Pod różnymi postaciami. Również ludzkimi, lecz nie bezbronnych, niewinnych cywili.

Dlatego też, widząc słońce stojące wysoko na niebie, ominęli mieścinę, kierując się dalej na północ, zgodnie z zaleceniami oberżysty.
Nie wiadomo jednak, jak wyglądała ów Kudłata Góra. Nie mogła być wielka, ponieważ jeden taki twór nie mógł od tak sobie.
Może był to jedynie pagórek? Tylko wtedy po co temu nadawać jakąkolwiek nazwę? Równie dobrze można było nazwać trzy identyczne wzgórki , które mijali słowami „Cacy”, „Baba” i „Pada”, jak i „Sojusz Trzech”.

Musiało być to spore wzgórze.

***

Blaviken zostało daleko w tyle.
Według opisów gospodarza tawerny miało być niedaleko na północ os Buiny. Podobnież strażnicy na palisadzie buchające płomienie widzieli!
Chyba oni wszyscy nie mieli pojęcia, gdzie znajduje się Kudłata Góra.
A dzień gasł bardzo szybko. Gwiazda dzienna niemalże schowała się już za horyzontem. Zwiastowało to pojawienie się kolejnych, agresywnych źródeł składników do eliksirów.

Zamiast za ich celem, należało rozejrzeć się za noclegiem. Szczególnie dla osłabionego Galena. Co prawda przez kilka godzin, poziom toksyczności zdążył nieco spaść, lecz bez snu i tak utrzymywał się na wysokim poziomie.
Upust krwi, który zafundowała mu Południca sprawiał, że wiedźmin pozostawał mocno osłabiony.

***

Księżyc stał już wysoko na niebie, zalewając świat srebrzystym blaskiem. Nocne zwierzęta niedawno obudziły się do życia. I nie tylko one.

Zwiększona ostrożność , zastosowana przez podróżników aktualnie nie była potrzebna. Medaliony nie wykazywał nawet śladu jakiegokolwiek ruchu.

Nagle drgnęły, jakby w odpowiedzi na nieustanną ich obserwację!
Właściciele zamarli na chwilę, oczekując na kolejne, lekkie szarpnięcie się. Nie powtórzyło się.
Zagrożenie musiało być odlegle.

Ostrożnie ruszyli ponownie, nie ustając w obserwacji ich systemu wczesnego ostrzegania oraz otoczenia.
Zagrożenie nie musiało płynąć od strony potworów w ich naturalnej postaci. Być może niedaleko czyhały ludzkie monstra.
Tempo marszu wyraźnie zmalało, natomiast każdy ruch w trawie powodował nagłe odwrócenie głowy i skupienie wzroku na podejrzanym punkcie, który zawsze okazywał się zwykłym zwierzęciem. Często lisem.

Sama noc była bardzo spokojna i ciepła. Wręcz przyjaźnie zapraszała do rozpalenia ogniska z flaszeczką… no może bez, ale do pogawędki z pewnością. Może zjedzenia jakiegoś ciepłego posiłku.
Mógł być nawet lis.
A później przespać się do rana, pod gołym niebem.

Z resztą może i ognisko nie było takim złym pomysłem w obliczu braku jakiegokolwiek normalnego noclegu.
Na szlaku takie noce to nie pierwszyzna. Ważne było jedynie to, by móc drugą osobę na warcie postawić, a bywało i tak, że samemu przy ognisku oczy się zamykało, zapadając w płytki sen.
Nikt nie pilnował, a jedyne, co użarło, to mucha albo komar jakiś. Swędziało jak cholera, szczególnie wtedy, gdy wlazł w…

Nagle medaliony zerwały się, trzepocząc się jak wściekłe ptaki z malutkimi obróżkami! Skakały na piersi jak wściekłe.
Rozejrzeli się niespokojnie, przeczesując całą sferę wokół. Z morza nie wyskakiwały krakeny, żadne stado smoków ni wyvern nie miało ochoty przelecieć się na niebie, po skolopendromorfie ni śladu, a krabopająk nie atakował.
Żadnego zagrożenia!

A medaliony jak wariowały, tak wariowały, niemalże zrywając się z łańcuszków. Jakby kolejna Koniunkcja Sfer nadchodziła!


Nagle dwie minuty drogi od nich buchnął potężny płomień, rozświetlając otoczenie! Najmniej trzymetrowy słup ognia, rozsiewający dokoła większe i mniejsze ogniki odrywały się, padając niespełna dwudziestometrowe wzgórze, wyglądające jak łysy, przerośnięty pagórek.

Czarne, stojące wokół punkty wznosiły ręce ku górze. Źródła wariacji medalionów.

Oto Kudłata Góra.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 13-05-2011 o 15:31.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 18-05-2011, 16:00   #118
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Mrok zastał wiedźminów już za Blaviken. Gdy wiedźmini zaczęli zastanawiać się na rozłożeniem obozowiska i noclegu przy ognisku na polanie, medalion na piersi Brego zaczął drgać. Z początku spokojnie, jednak po sekundzie zaczął się telepać na łańcuchu jak oszalały. Obejrzał się nerwowo dookoła jednak nie mógł dojrzeć żadnego zagrożenia. Albo czort chował się gdzieś po krzakach, ale w okolicy ktoś używał silnej magii…
Nagle gdzieś w oddali buchnął wielki słup ognia. Młodemu wiedźminowi wydawało się, że widzi dookoła niego czarne postaci, jednak z tej odległości mógł sobie tylko wymyślać. Brego był niemal pewien, że medaliony wariują za sprawą magii.

-Warto by to sprawdzić- powiedział do towarzysza- Od czegoś w końcu trzeba zacząć.

Ruszył ostrożnym krokiem z obnażoną stalą w dłoni w kierunku łysej góry. W miarę zbliżania się do góry, medalion na szyi stawał się coraz bardziej uciążliwy. Rzucało nim nawet bardziej niż przy spotkaniu z małym smokiem. Gdy postaci na wzgórzu przybrały wielkość kciuka dokoła dało się słyszeć dziwne buczenie, jednak Brego nie był w stanie rozpoznać czy są to słowa, pierdnięcie czy coś zupełnie innego.
Brego zdziwił się, że gdy był już praktycznie przy zboczu, żaden z obecnych na szczycie nie zwrócił na niego uwagi. Musiało to oznaczać, że są naprawdę skupieni na tym co robią i albo nikogo się nie obawiają, albo ktoś ich pilnuje. Wiedźmin postanowił się podczołgać pod szczyt, aby przyjrzeć się bliżej sytuacji. Gdy znalazł się w dogodnym punkcie obserwacyjnym, przyjrzał się jednemu z magów. Był to zgrzybiały dziad, najwyraźniej bez zębów, z długą brodą. Był tak odrażający, że Brego uznał, że nawet kurwa desperatka z Wyzimskich slumsów ciasno złączyła by uda na jego widok. Wszyscy w kręgu mięli zamknięte oczy, jakby nie chcieli się niczym rozpraszać.
Słup ognia z bliska był naprawdę imponujący. Brego nie wiedział ile dokładnie mierzy. Krasnolud określiłby to uniwersalną miarą „w kurwę”.
Wiedźmin nie chciał zwracać ich uwagi na sobie bezpośrednio. Mogłoby się to skończyć źle dla niego. Uznał, że przejdzie się po skraju szczytu, aby zobaczyć czy na pewno nie ma nikogo, kto by ich pilnował i przy okazji może zwróci „przypadkiem” uwagę jednego z magów. W momencie gdy mężczyzna przeszedł polanę dookoła, powoli rosnący ogień nagle zniknął, jakby wessany w ziemię. Brego natychmiast odwrócił się w stronę magów, którzy ocknęli się z transu i zwrócili uwagę na niego. Dopiero teraz zauważył, że praktycznie wszyscy zgromadzenie ubrani są w łachy, lub rzeczy bardzo średniej jakości. Z tego co wiedział o magach- a nie wiedział zbyt dużo- Magowie uwielbiali przepych, bogactwo, ozdoby… Skromność była domeną magów cesarza Emhyra w Nilfgaardzie. Mogli to być także guślarze, jednak oni nie powinni dysponować aż tak silną magią, którą oceniał tylko i wyłącznie po sile z jaką miotał się medalion na jego piersi.

Przypomniał sobie, że cały czas trzyma w ręce miecz i zaklął. Mogło to wyglądać bardzo źle. Nie dość, że przerwał im coś, co wydawało się poważną sprawą to na dodatek stoi teraz przed nimi z obnażoną klingą. Szukał w myślach co mógłby teraz powiedzieć, jednak nic nie przychodziło mu na myśl. Uznał, że poczeka na ruch zgromadzonych.
 
Zak jest offline  
Stary 18-05-2011, 18:27   #119
 
Koening's Avatar
 
Reputacja: 1 Koening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodzeKoening jest na bardzo dobrej drodze
Po zdobyciu składników , nie da się ukryć w dość trudny sposób i ratowanie swego tyłka od śmierci eliksirem Galen wraz z towarzyszem ruszyli w stronę Łukomorzy . Mimo odczuwalnej rany na szyi wiedźmin starał się dotrzymywać kroku towarzyszowi i nie dać mu tej satysfakcji , że głupio postąpił nie prosząc go o wsparcie na polach . Zapewne jednak nie doszło by do zranienia gdyby Galen poszedł na łowy z towarzyszem . Mutant pocieszał się jednak tym że dopiął swego i uwarzył eliksiry .


Zmierzch zapadał szybko a wiedźmini musieli ominąć Blaviken . Z powodu słynnego pogromu nieludzi byli by tam nie pożądanymi gośćmi . Marsz się przedłużał . Już Galen i Brego mieli się zatrzymać gdy nagle medaliony wiedźminów oszalały . Kot wiszący na szyi Galena szarpnął tak mocno że prawie wywrócił go . Następnie ze wzgórza przed mutantami wystrzelił słup ognia . Brego postanowił zbliżyć się do wzgórza . Wydawało mu się że widział tam zakapturzone postacie i chciał to sprawdzić . Najwyraźniej odprawiali jakiś rytuał magiczny . Galen poszedł za nim jednak w trakcie nerwowo rozglądał się na różne strony chłodno kalkulując wszelkie możliwe drogi ucieczki jeżeli nadejdzie taka potrzeba . Dodatkowo rana na szyi która jeszcze mu doskwierała spowalniała ruch wiedźmina. Dlatego też Galen został wyprzedzony przez swojego towarzysza . Gdy Brego podszedł bliżej czar nagle przestał działać . Jego towarzysz został zauważony i na dodatek trzymając miecz wyglądało to na wyraźny atak ze strony mutanta .


-Kurwa…. Skwitował Galen poczym padł na ziemię licząc że on nie został zauważony .

W tym momencie nastała panika na wzgórzu . Dziwnie odziani ludzie zaczęli z krzykiem uciekać . Z tyłu czwórka zakapturzonych postaci zaczęła wymachiwać rękami by za pomocą gestów rzucić zaklęcie .
Nie było czasu . Galen zerwał się na równe nogi i skoczył do owej czwórki .


-Brego osłaniaj mnie ! – krzyknął .

Plan był prosty. Należało złapać jednego z pseudo magów za pomocą srebrnego łańcucha , ogłuszyć i uciekać jak najdalej . Później mutant chciał przesłuchać więźnia .

Gdy tylko Galen wstał natychmiast wystrzelił znak aard’a w stronę owej czwórki . Dwóch czarodziejów zatoczyło się do tyłu i upadło . Ich zaklęcie zostało przerwane . W międzyczasie padł też jeden uciekający robiąc przy tym dodatkowy szum . Pozostała dwójka nie przestała wykonywać gesty . Wiedźmin wyciągnął swój srebrny łańcuch zamachnął się parę razy i rzucił. Efekt był taki że z pozostałej dwójki został jeden związany i jeden dalej szykujący zaklęcie . Zostały ułamki sekund …. Galen błyskawicznie sięgnął do kieszeni po Oriona . Nie był pewny czy zdąży . Liczył się tylko jeden rzut . Uratować mógł go tylko cud . Lub towarzysz do którego krzyknął przed akcją ….
 
Koening jest offline  
Stary 19-05-2011, 23:39   #120
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Redania, Kudłata Góra:

Brego, Galen:

Kudłata Góra oszalała!

Zbiorowe mamroty z rytualnie wzniesionymi w górę rękami, jakby starającymi się na siłę wyciągnąć płomienie wyżej i wyżej zakończyły się jak ucięte... mieczem.

Nagle jeden z mężczyzn otworzył oczy!
Ogień z głośnym mlaskiem został wessany pod ziemię, lecz nie było żadnego otworu!

Oprzytomniały czarownik wrzasnął ze strachem wymalowanym na młodej, acz zarośniętej twarzy, wpadając na starszego kolegę w gwałtownej oraz mocno instynktownej próbie oddalenia się od potencjalnego źródła niebezpieczeństwa.
Mało brakowało, a obaj padliby na wypaloną ziemię.

Reszta postaci natychmiastowo zwróciła wzrok w kierunku źródła hałasu, by podążyć za przestraszonym wzrokiem wprost do człowieka, którego wcześniej tam nie było!
Stał z długim, obnażonym mieczem tuż przy zgromadzonych!

Naraz podniósł się chór ogłuszających krzyków!
Coś nagle łupnęło! To ciało któregoś z czarowników runęło na ziemię!
Nikt nawet nie starał się uważać na biegnących obok towarzyszy, pragnąc schronić się za plecami czwórki najdalej stojących "protektorów" gotujących prewencyjne zaklęcia!

Z tej perspektywy Brego nie miał wielkich szans na unieszkodliwienie całej czwórki, stojącej naprzeciw niego w pewnej odległości od siebie.
Może gdyby...

Drugi z wiedźminów poderwał się na nogi, niemalże machinalnie składając ręce w dobrze znany sobie znak!
Fala psychokinetyczna, kuglarska sztuczka przy sile czarów, jaką zobaczyli, uderzyła w stojącą najbliżej postać brutalnie wpychając ją na sąsiada!

Powietrze z ich płuc uleciało głośno z uderzeniem plecami o ziemię!

Galen nie miał zamiaru przerywać szczęśliwej serii, rzucając srebrnym łańcuchem!
Do krzyków strachu dołączył jeden, wyrażający ból poprzedzony przez smagnięcie końcem łańcucha w okolice twarzy!

Został ostatni!
Ów bezzębny członek zgromadzenia uparcie dążył do końca litanii, przyspieszając z każdą chwilą.
W pewnym momencie... uśmiechnął się!

Kończył zaklęcie!

Nagle Galen wykonał błyskawiczny ruch! W powietrzu rozległ się gwizd!

Chwilę wcześniej Brego wystrzelił w kierunku przeciwnika! Przy drugim skoku wybił się w powietrze, celując na prawo od starca!
Nagle zgiął lewą nogę.

Metalowa gwiazdka trafiła! Nie wywołując żadnego efektu...

Brego leciał z rękami wyciągniętymi do przodu! Rozległo się kolejne uderzenie upadającego ciała, sięgającego przeciwnikowi zaledwie do stóp!
Odległość okazała się zbyt duża!

-...carn!-wyskandował z radością, kończąc czar!

Nic się nie stało, ale starzec wyglądał na zachwyconego. Do chwili otwarcia oczu.
Gdy tylko zobaczył Brega u swych stóp, krzyknął, przeskakując z nogi na nogę!

Nagle obaj wiedźmini zauważyli, iż większą część zgromadzenia stanowiły kobiety w różnym wieku, stojące za do niedawna rzucającą zaklęcia czwórką.
Teraz to one były w trakcie tkania własnych czarów!
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172