To zastanawianie się Victorii, było prawdziwym błogosławieństwem dla Mavericka.
Bowiem dzięki temu, mógł spokojnie zmierzać w kierunku miasteczka, nie niepokojony przez „wypadki” będące wynikiem jej działań. Jak i nie rozpraszany, przez jej kuszące kształty i dość swobodne podejście do spraw związanych z relacjami damsko męskimi.
Tak więc dalsza jazda upłynęła spokojnie i bez dramatycznych wydarzeń, czy... niespodziewanych sytuacji.
W końcu jednak dojechali...
A w tym mieście wóz Mavericka wzbudził sensację. Oczywiście z powodu dyliżansowej "naczepki" i uratowanych gości. Którzy wręcz zaczęli wychwalać odwagę Victorii pod niebiosa.
Z miejsca więc mieszkańcy obwołali Victorię i Douglasa bohaterami.
No i bohaterowie otrzymali pokoje w luksusowym hotelu dla siebie.
Victoria i jej służka jeden, a Douglas drugi.
Pokój przeznaczony dla Victorii był wygodny i cichy. W hotelach nie montowano Deus ex Machin z uwagi na prywatność gości.
Dwa duże łóżka, jedno dla panienki ( takie romantyczne... z baldachimem) , drugie dla osobistej służki. Toaletka, podręczne mechanizm do układania włosów (dla tych kobiet, które nie miały ze sobą służek).
Była nawet łazienka! O wiele lepsza i bardziej wygodna od łazienki Maverickowego pojazdu.
Wreszcie angielska lady miała luksusy do których była przyzwyczajona.
Zaraz po tym jak Vicky zaczęła się po rozglądać po dużym i wygodnym pokoju, do drzwi dobiegło pukanie.
- Proszę! - wykrzyknęła Vicky zastanawiając się co włożyć na kolację.
Wszedł znany już jej mężczyzna w cylindrze. Ten sam młodzieniec, który zaprosił ją na kolację. Skłonił się szarmancko mówiąc.-
Ostatnim razem nie miałem okazji się przestawić. Jestem David Wilsons. - Miło mi. - odparła mu na to Vicky podsuwając swoją łapkę mu pod nos gestem świadczącym, że powinien ją pocałować. Co też David zrobił całując dłoń namiętnie i wędrując językiem po jej skórze..
- Ejjjjjjjjjjj!!! - wykrzyknęła na to Vicky wyrywając mu rękę z uścisku i wycierając ją o przód jego koszuli.
- Nieładnie się tak ślinić! - pouczała przy tym młodzieńca.
-Eeee... tak. Hmm...- jej zachowanie niewątpliwie wybiło podrywacza z nastroju. Spytał jednak, opanowawszy nieco głos.-
To... kolacja wieczorem, o osiemnastej we dwoje? Proponuję hotelową restaurację. - Tak... tak... o osiemnastej. Będziemy na pewno we dwoje. A która właściwie godzina? - spytała z roztargnieniem Vicky znów myśląc o kreacji na wieczór. I nie uświadamiając młodzieńca że mówiąc “we dwoje” miała na myśli siebie i Douglasa, który wszak jeszcze w automobilu zapowiedział swoją obecność na tej kolacji.
-Czy mogę rzec, że zaszczytem będzie zjeść kolację, sam na sam z tobą.-David czaruś, próbował roztoczyć wokół dziewczyny sieć, pochlebstw, ujmując jej dłonie w swe dłonie i przybliżając się tak, że spoglądał w jej oczy z bardzo bliska.
- Rzec możesz. Jednak która godzina? Muszę się przygotować, wszak w spodniach na kolację nie przystoi iść. - mruknęła lekko zniecierpliwiona dziewczyna, musiała bowiem jeszcze tą kreacje nabyć, a wchodząc do hotelu widziała sklep z sukniami. Przestępowała więc z nogi na nogę niecierpliwie czekając kiedy młodzian wreszcie sobie pójdzie.
-Jesteś piękna w każdej kreacji... śliczna tajemnico.- odparł David i rzekł po chwili.-
Chyba umknęło mi twoje imię. - Umknęło nie umknęło... czas mi się szykować. - odparła mu Vicky opierając dłoń o jego pierś i wypychając go ze swojego pokoju, po czym zatrzaskując mu drzwi przed nosem: -
Beeeeeeeeeeeeeeeellaaaaaaaaaa.
Słuch nietoperza był chyba wrodzoną lub wszczepioną cechą służki, bowiem...
-Panienka wołała?-Bella akurat wpadła do pokoju z kuframi, wymijając po drodze nowego adoratora Victorii. Po czym dodała.-
Jednak panicz Douglas bardziej interesuje panienkę, od tego młodzieńca? -Czemuż? - spytała Vicky i nie czekając na odpowiedź dodała:
- Widziałaś ten sklep z sukniami na dole? Pójdziemy kupić suknię na kolację. -Na kolację z tym młodzieńcem, którego panienka ordynarnie wywaliła na korytarz, czy na kolację z paniczem Douglasem?-spytała pokojówka chichocząc pod nosem.
- Jak wywaliła? Jak wywaliła? Wyszedł bo wie, że muszę się przygotować. Kolacja we dwoje. - obruszyła się Vicky -
Pospiesz się. Idziemy po suknię! - i dla odmiany chwyciła Bellę za rękę i wyciągnęła z pokoju.
-We dwoje? Jakie to romantyczne. Z kim panienka planuje tą kolację? Głupie pytanie. Oczywiście, że z paniczem Douglasem. Musimy wybrać coś pięknego i pobudzającego wyobraźnię.-szczebiotała Bella dając się ciągnąć swej pani.
- Taaaaaaaak... coś pięknego. - odrzekła jej dziewczyna nie wyjaśniając z kim ma zamiar tą kolację spożywać. Inna sprawa, że służka i tak wiedziała swoje.
W sklepie oglądała suknię po sukni, niektóre mierząc, niektóre odrzucając od razu. Nad niektórymi się zachwycając, nad niektórymi kręcąc nosem z niezadowoleniem. Jednak po wyczerpaniu asortymentu sklepowego, cierpliwości sprzedawczyni, właścicielki i Belli, Vicky wreszcie wybrała dla siebie suknię.
-
I jak?- spytała spoglądając na stojące przed nią kobiety.
-Bardzo śmiała i bardzo szykowna.-stwierdziła sprzedawczyni, a Bella dodała.-
To na kolację z jej ukochanym. Czyż nie rozpali ognia miłości? -Ta suknia potrafi rozpalić niejeden ogień w mężczyźnie.- zachichotała sprzedawczyni.
- Tyyyyyyyyyyyy lepiej uważaj... bo mi poparzenia będziesz leczyć! - rzekła do Belli Vicky równocześnie się uśmiechając, że suknia jest tak piękna.
- Która godzina? - spytała po raz kolejny.
-Siedemnasta trzydzieści. I chętnie poleczę te oparzenia.- rzekła Bella chichocząc cicho.
- Musimy się pospieszyć, bo kolacja na osiemnastą. - zaczęła pospieszać Bellę panna von Strom i nagle chwyciła się za czoło:
- Nie wiem czy mam zejść na tą osiemnastą do restauracji czy czekać w pokoju. -Najbardziej romantycznie by było, gdyby... panicz Maverick panienkę poprowadził po schodach.- stwierdziła z przekonaniem w głosie pokojówka.
- Ty i te twoje romanse! Poczekam w pokoju... jak nie przyjdzie to o osiemnastej zejdę na dół - zadecydowała idąc w stronę pokoju, aby Bella ją tam uczesała i dokończyła przygotowań. Mimowolnie zaczęła się zastanawiać gdzie się podziewa Douglas, bo od momentu kiedy tu dotarli ani go nie widziała ani też nie słyszała.
-Wygląda panienka prześlicznie. Na pewno się panicz Douglas na panienkę rzuci i będzie całował i suknie próbował zedrzeć.-mówiła Bella czesząc Victorię.
- Nawet niech nie próbuje! To suknia na kolację i na kolacji mam zamiar w niej być! - zastrzegła Vicky z groźnym błyskiem w oczach.
- Która godzina? - zaczęła się niecierpliwić.
-A po kolacji?-spytała Bella czesząc swą panią i chichocząc mówiła.-
Zabierze na górę, do swego pokoju panienkę i będzie całował.- i tu pokojówka cmoknęła mocno w szyję Vicky.-
I dotykał i weźmie namiętnie. - Jak ja cię zaraz wezmę iiiiiiiiiiiiiiiiiiiii trzepnę to ci te rojenia z głowy wybiję - Vicky roześmiała się i lekko trzepnęła Bellę w ramię.
- Jest ta osiemnasta?! -Za kilka minut.-nagle Bella spochmurniała i spytała.-
A panicz Douglas, wie o której ma przyjść? - No przecież wie kiedy kolacje będzie jadł. - uspokoiła ją Vicky i zaczęła przemierzać pokój czekając na osiemnastą.
-Nie byłabym pewna. Może mu pójdę przypomnieć.- rzekła Bella nagle otwierają drzwi pokoju i szybko je zamykając.-
Ten drugi już tu jest. Zza drzwiami. - O to dobrze. Pa! - wykrzyknęła Vicky i z impetem wypadła na korytarz. Ujęła czarusia pod ramię i rzekła:
- To idziemy? -Jasne, moja piękności.- szepnął jej do ucha David, prowadząc na dół w kierunku restauracji.
Bardzo szykownej restauracji. Ale cóż... byli od parę kroków Londynu. To miasto miało już wiele wygód. Piękne żyrandole..
Drewniane wykończenia i zegar, pokazujący godzinę. Osiemnasta pięć. Vicky podeszła z młodzieńcem do stolika i poczekała aż odsunie jej krzesło. David przysiadł się i przywołał kelnerobota.
Automaton podał obojgu karty dań i czekał na zamówienie. A mijała właśnie osiemnasta dwadzieścia.
Vicky ujęła w dłonie podane jej przez niego menu i zaczęła wyliczać: -
To ja z przystawek poproszę... carpaccio z kaczki na rucoli, krewetki torpedo na sałacie radiccho z pomidorami koktajlowymi, węgorza w polewie słodko-kwaśnej, panierowany ser camembert na bukiecie ogrodowych sałat, plastry pieczonej cielęciny zatopione w sosie tuńczykowym i jeszcze... carpaccio wołowe na sałacie, a co do dania głównego to jeszcze się zastanowię. - odrzekła zagłębiając się w studiowanie karty. I po paru minutach zaczęła wymieniać:
- Gotowaną roladę z halibuta na czarnym tagiattelle i brokułem w sosie frutti di mare, eskolapki indycze w sosie kiwi z ziemniakami z wody i sałatką wiosenną, filet z sandacza w sosie chardonnay w towarzystwie trzech zbóż i koszykiem wiosennym, kulańce z indyka w sosie śmietanowo-pieczarkowym w gnieździe kluseczek półfrancuskich, golonka wieprzowa marynowana w chmielu i jarzynach, a na deser... - zmarszczyła czoło namyślając się;
- Grzechu warte turamisu, nugat migdałowy w sosie czekoladowym, ciepła szarlotka z lodami waniliowymi... i to na razie tyle - zakończyła opuszczając menu i uśmiechając się do siedzącego z nią mężczyzny;
- A ty? -Eeee... zaskoczony mężczyzna milczał przez chwilę i rzekł.-
Może jednak... zmniejszysz zamówienie? - Czemuż?- spytała zdziwiona Vicky.
-Utyjesz?- zasugerował David.
- Raczej nie. - odrzekła mu na to panna von Storm:
- A poza tym kochanego ciałka nigdy dość. Poproszę wszystko co zamówiłam - dodała zwracając się do kelnera.
Kelner odszedł z zamówieniem obojga. David ograniczył się w swoim do kawy i jednego z tańszych dań, po czym gdy automaton się oddalił od obojga, spytał.-
Nie podałaś mi swego imienia, piękności. - Często bywasz w takich restauracjach? - spytała go Vicky rozglądając się z ciekawością po otoczeniu.
-Tak... bardzo często, nie chwaląc się.- odparł oplatając swymi dłońmi, dłoń Victorii i spoglądając jej w ...eehmm.. w biust.-
Jesteś fascynującą kobietą, tajemnicza piękności. - Myślisz, że długo będziemy czekać na jedzenie? W brzuchu mi burczy. - konspiracyjnym szeptem dokończyła Vicky. Davida trochę zaczęło męczyć, przebywanie z tą niewrażliwą na jego awanse czy komplementy kobietą. Zupełnie go ignorowała. Tymczasem w kierunku parki przy stoliku szedł ktoś. Maverick. Początkowo zagubiony, potem szybko idący w kierunku Victorii.
Dziewczyna na jego widok zaczęła machać ręką:
- Dooooooooooug... tutaj... juhu! - wykrzykiwać dla pewności, aby jej przez przypadek nie zauważył.