Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2011, 22:07   #211
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację

Karnish opuścił pokład Ambasadora w pośpiechu. Nie chciał zostawiać dwójki osłabionych Jedi samych, ale nie mógł ich zabrać ze sobą. Martwił się szczególnie o Erę, która miała czuwać na zdrowiem Tamira. A może nie tyle nad jego zdrowiem co nad nim samym? Mistrza niepokoiło to co wyczuł w Zabraku. Było ledwie zauważalne, był niemal pewny, że dziewczyna tego nie zauważyła, nawet jemu przyszło to z trudnością. Nie mógł mieć pretensji z tego powodu do młodego Jedi, na jego oczach zabito dwójkę jego towarzyszy, ale był to wyraźny sygnał by być ostrożnym. Póki się to jednak nie przerodzi w coś gorszego Irton miał zamiar trzymać tą wiadomość dla siebie, tak postanowił.

Ulice miasta były wyludnione, ale nie było w tym niczego dziwnego, w końcu była noc. Jedi okrył się szczelniej płaszczem i ruszył przed siebie w nadziei, że Moc mu dopomoże. Nie wiedział co ma zrobić, od czego zacząć i gdzie szukać śladów swojego padawana i jego kompana. Musiał przyznać, że się martwił. Wyraźnie kazał Ziewowi na niego poczekać, nie miał jednak złudzeń, że Verpine go nie posłuchał. Parokrotnie starał się go wywołać przez komunikator Tamira, ale bez rezultatu. Coś musiało się stać.

Karnish rozumiał decyzję swojego ucznia. Z pewnością ten za wszelką cenę chciał pomóc uwięzionej Erze. Czyż na Myrkr nie zrobił dokładnie tego samego, gdy był jeszcze padawanem? Mistrz Yoda nie miał do niego o to pretensji. Jakże często żałował, że go przy nim nie ma. Irton nie miał złudzeń, że nigdy nie dorówna swemu mentorowi. Przydałaby się teraz jego pomocna ręka. Zresztą na planecie pełnej Mrocznych Jedi przydałaby się każda pomoc.

Podczas swoich poszukiwaniach wstąpił do jakiejś kantyny, ale nikogo z obecnych to nie obeszło. Podszedł spokojnie do baru i machnął na barmana. Ten po chwili postawił przed nim szklankę i nalał do niej niebieskiego napoju. Karnish szybko go wypił, a następnie pokazał barmanowi by nalał jeszcze.

- Kto cię tak zaprawił? - spytał barman wskazując na opatrunek na głowie.

Jedi zignorował to pytanie i jeszcze raz pokazał palcem na szklankę. Gdy barman wypełnił jego wolę odszedł do innych klientów, a Irton rozejrzał się wokół. Wszędzie widział typów spod ciemnej gwiazdy. Gangsterów, łowców nagród, złodziei, morderców i kto wie kogo jeszcze. Dwójkę obcych siedzących pod ścianą widział nawet kiedyś na listach gończych. Tatooine, jakie to tutaj typowe.

Z tego co napomknęła Era, Ziew i Kastar mieli zająć się tutejszym gangiem Jeźdźcami. Z trudem, ale Jedi udało się wypatrzyć tą nazwę na kurtce jednego z klientów kantyny. Był to niezbyt wysoki osobnik rasy ludzkiej z kruczoczarnymi włosami, zaczesanymi do tyłu. Na plecach na czarnej, skórzanej kurtce miał wyhaftowany napis Jeźdźcy i kilka złotych gwiazd. Chyba szczęście się do niego uśmiechnęło.

Mężczyzna nie był jednak sam, miał kompana, młodego Twi’leka, który chyba nie był członkiem tego gangu, nie miał podobnej kurtki, ani niczego z logiem Jeźdźców, czym musiały być owe gwiazdy. Karnish odczekał aż obcy gdzieś wyjdzie, w tym przypadku do toalety i podszedł do gangstera.

- Witaj przyjacielu. Chciałbyś ze mną wyjść - to nie było pytanie. Jedi zrobił przy tym charakterystyczny ruch ręką, a brunet odpowiedział tylko:

- Chciałbym z tobą wyjść - udał się w kierunku wyjścia.

- Tędy przyjacielu - Irton prowadził go do jakiegoś zaułka i upewniwszy się, że nikt nie będzie im przeszkadzał zaczął wypytywać o Ziewa i Kastara. Gangster niczego jednak nie wiedział co mogło wskazywać na to, że chłopcy nie padli ofiarą gangu. Może i źródło Karnisha nie było wielką szychą w szeregach Jeźdźców, jednak pochwycenie lub zabicie dwójki Jedi powinno stać się powszechnie znanym wydarzeniem. Mistrzowi przyszła do głowy inna myśl:

- Chciałbyś mi powiedzieć o waszej kryjówce przyjacielu, tej najważniejszej - w ten sposób Irton poznał lokalizację głównej bazy Jeźdźców. Znajdowała się ona daleko poza Mos Eisley, ale był niemal pewny, że to tam udali się jego towarzysze. Moc tam go prowadziła, czuł to. - Przyjacielu, chciałbyś się zdrzemnąć - gangster posłusznie skulił się na ziemi i zasnął, a Irton ruszył w kierunku portu kosmicznego gdy zaczęło już świtać. I nagle poczuł coś w wyniku czego serce mu zamarło. “Nie!” wykrzyknął i puścił się biegiem.


Era & Tamir

Mistrz Karnish przed wyjściem obudził Erę, która niespecjalnie była z tego powodu zadowolona, ale rozumiała intencję starszego Jedi. Okazało się, że wylądowali w porcie kosmicznym w Mos Eisley. Irton długo wahał się czy ryzykować lądowanie w samym środku miasta, ale w końcu doszedł do wniosku, że nie może sobie pozwolić na stratę czasu lądując gdzieś na pustyni, żeby tylko nie rzucać się nikomu w oczy. Na odchodne rzucił jeszcze krótkie “Wkrótce będę z powrotem” i wyszedł.

Po jakiejś godzinie obudził się Tamir, który najwidoczniej się wyspał, gdyż teraz oczy wcale mu się nie kleiły, a ochota na sen odeszła mu zupełnie. Czuł się nawet wypoczęty, co mogło dziwić zważywszy, że spał tylko dwie godziny. Na statku panowała zupełna cisza co Zabrak początkowo zinterpretował jako fakt, że wszyscy śpią, ale po chwili dotarło do niego, że przecież muszą jeszcze znaleźć Kastara i Ziewa. Czyżby wszyscy opuścili Ambasadora zostawiając Zabraka samego? Młody Jedi mylił się, na pokładzie została Era i wkrótce miał się o tym przekonać.

* * * * *

Minęło kilka spokojnych godzin. Tamir nadal leżał w łóżku, Era czasem przesiadywała z nim w pokoju, czasem włóczyła się po statku. Starała się naprawić pokładowy komunikator, ale gdy go włączyła ten tylko zabuczał żałośnie. Wkrótce zawył również czujnik wykrywający żywe istoty wokół statku. Ponieważ wylądowali w mieście, Era ustawiła go na niewielki dystans, taki tylko, żeby skanował dok, w którym stał Ambasador. Uważała, że w nocy nikt się po nim nie będzie kręcił i jak pokazały pierwsze godziny, miała rację. Teraz jednak ktoś przybył.

Dziewczyna wybiegła na korytarz w kierunku rampy, ale nie zdążyła do niej dobiec. Zobaczyła tylko jak na statek powoli wchodzi zakapturzona osoba w czarnym płaszczu Jedi. Wyglądała tak samo jak Darc, ale to nie mógł być on. W Mocy był zupełnie inny. Czuć było od niego gniew i nienawiść wymierzone wprost w Erę. Były one mniej wyraźne niż w przypadku Darca, ale również wielkie. Dziewczyna nie widziała twarzy przybysza, ukrytej w cieniu pod kapturem, ale mogłaby przysiąc, że gdy na nią spojrzał, uśmiechnął się. Przez otwarte wejście wpadły do środka pierwsze promienie słoneczne.

- Witaj - D’an usłyszała chropowaty, pogardliwy głos. - Niestety nie mamy dla siebie zbyt wiele czasu - powiedział mężczyzna ruszając w kierunku młodej Jedi. W jego ręku pojawiła się rękojeść miecza świetlnego i Era mogła postawić wszystkie kredyty galaktyki, że jego klinga jest czerwona. W odpowiedzi dziewczyna sięgnęła po blaster, podarowany jej przez mistrza Karnisha, ale tylko rozśmieszyła tym Mrocznego.

- Uważasz, że ta zabawka jest w stanie coś mi zrobić? Jedi są na prawdę żałośni - mówił wciąż zbliżając się do D’an. Ta zaczęła się powoli cofać, aż dotarła do drzwi, za którymi w łóżku leżał Tamir. Chciała ominąć to pomieszczenie, zaprowadzić napastnika gdzie indziej, ale jego następne słowa zmusiły ją do wejścia do środka. - A więc jest was tu dwoje - Mroczny musiał wyczuć obecność Zabraka. Teraz Era musiała wejść do sypialni i bronić go.

Przybysz powoli wszedł za nią do pokoju. Podniósł rękojeść swojego miecza do góry i włączył go. Czerwona klinga wysunęła się na zewnątrz i oświetliła twarz skrytą pod kapturem. W nikłym czerwonym świetle twarz ta wyglądała upiornie i chyba rzeczywiście również taka była. Przypominała ludzką twarz, lecz jednocześnie była oszpecona. Śnieżnobiała skóra wyglądała jak gdyby przez całe lata nie oglądała słońca, zakrwawione oczy z żółtą źrenicą i okropnie wyglądająca blizna ciągnąca się od lewego oka do krawędzi brody.

Gdy Mroczny podszedł bliżej Era kątem oka dostrzegła jej jedyną nadzieję. Miecz Tamira leżał sobie na kupce ubrań w kącie. Jej decyzja była szybka. Mocą sięgnęła po broń Zabraka i w ostatniej chwili odpaliła jedną z jej kling by zablokować cios spadający na nią z góry.

- No proszę, szczeniaczek Jedi ma trochę ikry - napastnik kpił. Wyprowadził jeszcze kilka ciosów, które dziewczyna również zablokowała, a nawet przeszła do ataku, lecz nie była w stanie niczego wskórać. Przybysz nie wyglądał na zmęczonego. - Chętnie bym się z tobą pobawił, ale jak już nadmieniłem, nie mamy czasu.

Nagle stało się coś czego dziewczyna nie była w stanie zrozumieć. W jednej chwili stała pewnie z włączonym mieczem Tamira starając się chronić jego właściciela, a zaraz potem leżała bezbronna na ziemi. Mroczny dwoma szybkimi i silnymi ciosami zdekoncentrował Erę, a następnie pchnął ją Mocą na ścianę. D’an osunęła się na ziemię, a miecz, który trzymała znalazł się w ręku Mrocznego.

- Ładna zabawka - stwierdził. - A teraz popatrzysz jak zabijam twojego przyjaciela. Potem do niego dołączysz - młoda Jedi próbowała wstać, ale nie mogła się podnieść. Coś przyciskało ją do podłogi i nie pozwoliło się nawet ruszyć. Mogła tylko patrzeć jak ten drań podchodzi do łóżka Tamira, jak śmieje się głośno, jak podnosi miecz i...


Ziew

Ziew poczuł zimny dreszcz, gdy wyczuł aurę otaczającą wchodzącą do jaskini postać. Było w niej coś, czego nigdy nie czuł od osób zespolonych z Mocą, ale też nigdy do tej pory nie przebywał tak blisko kogoś, kto parał się Ciemną Stroną. Jedi zwykle posiadali aurę stabilną, spokojną, promieniującą, harmonijną. Teraz czuł aurę gwałtowną, niespokojnie falującą wokół ich przeciwnika i skierowaną … do wewnątrz, jak czarna dziura, która wchłania otaczająca materię.

Obaj z Kastarem natychmiast stracili zainteresowanie jeńcem, który mimo braku świadomości Mocy wyczuł, że coś się święci, więc skulił się w kącie starając nie zwracać niczyjej uwagi. Odwrócili się w kierunku ich nowego gościa odruchowo sięgając po swoje miecze. To spotkanie na pewno nie zakończy się tylko na wymianie uwag na temat pogody i dyskusji o postrzeganiu różnych aspektów Mocy. Jednocześnie zapłonęły klingi ich broni, rozświetlając mroczne wnętrze pieczary. Verpine nie odważył się przekazać teraz jakiejkolwiek informacji do towarzysza, ale czuł jego zdecydowanie i jemu pozostawił przykry dla nich obowiązek rozmowy z napastnikiem.

- Kim jesteś? - spytał Kastar.

- Przecież dobrze wiecie. Czy moje imię jest aż tak ważne? - tajemnicza odpowiedź nie uspokoiła Jedi. - Proszę jednak o wasze miecze. Nie macie szans, a możemy oszczędzić sobie niepotrzebnej przemocy.

- Nasze miecze? Chyba kpisz.

- Cóż, jeśli taka wasza decyzja. W końcu to wy poniesiecie jej konsekwencje - mężczyzna sięgnął do pasa po swój miecz świetlny. Zapalił go, a do złotego i niebieskiego światła rozświetlającego już wnętrze jaskini dołączyło czerwone.

* * * * *

Verpine był sam. Kastar walczył dzielnie, ale gdy nadział się na błyskawice Mocy nie miał żadnych szans. Leżał teraz nieprzytomny pod ścianą jaskini, a jego ubranie delikatnie dymiło. Ziew też nie wyglądał najlepiej. Był wykończony, a Mroczny zdawał się tylko z nimi bawić. Co chwilę zaśmiewał się z nieskutecznych wysiłków obu Jedi. Wydawało się, że jedynym celem walki jest wytrzymanie jak najdłużej.

Ziew ciężko oddychał, pewnie trzymając swój miecz oburącz. Wpatrywał się w przeciwnika, ale ten po prostu stał. Nie przyjął nawet postawy bojowej. Stał wyprostowany, jego broń spoczywała w prawej ręce, ale była skierowana w dół. Zachowywał się tak jakby chciał upokorzyć padawana. Na razie świetnie mu to wychodziło.

- Dam ci ostatnią szansę - odezwał się. - Poddaj się, a unikniesz wielu niepotrzebnych ran.

Verpine nie miał jednak zamiaru się poddawać. Kastar walczył do końca i Ziew był pewien, że mistrz Karnish zrobiłby tak samo. Każdy Jedi by tak postąpił. On również był członkiem Zakonu i wiedział, że taka jest jego powinność. Zaatakował Mrocznego. Ten jednak z łatwością sparował jego cios.

- Sam chciałeś - powiedział i pchnął zmęczonego młodzieńca na ścianę. Młody obcy osunął się po niej na ziemię. Nie miał już siły. Powoli zapadał w ciemność.


Era & Tamir

Era poczuła, że jest wolna. Mogła się poruszać, mogłaby nawet wstać, była tego pewna. Nie wiedziała tylko dlaczego. Mroczny odwrócił się plecami do Tamira i spoglądał uważnie na drzwi. Po chwili pojawił się w nich nie kto inny jak mistrz Karnish.

- Ennrian! - krzyknął.

- Karnish! - tamten mu zawtórował. - Tym razem mi nie uciekniesz.

- Nie mam najmniejszego zamiaru.

Irton zapalił swój miecz świetlny. Z rękojeści, którą trzymał w ręku wysunęła się fioletowa klinga. Mężczyzna nazwany Ennrianem zrobił krok w stronę Jedi, a następnie zaatakował. Szybkość z jaką to zrobił była niesamowita, a jednak Karnish zdołał się zasłonić, a nawet zaatakować. Jednak i Mroczny w porę sparował uderzenie. Wszystko działo się z taką prędkością, że Era i Tamir ledwie nadążali za tym co się dzieje.

Atak, blok, sparowanie, kolejny atak. W niewielkim pomieszczeniu obaj walczący dawali z siebie wszystko i było to niesamowite widowisko. Świetliste klingi przecinały powietrze i raz za razem zderzały się wydając charakterystyczny dźwięk. A walczyli nie tylko za pomocą mieczy. Raz po raz jeden próbował pchnąć Mocą drugiego, ale zawsze bez spodziewanego rezultatu. Wyprowadzali też kopnięcia i ciosy wolną ręką. Niektóre z nich dosięgały celu, ale zazwyczaj atakowany zdołał się zasłonić.

Walka ta była dla młodych Jedi czymś nierealnym. Jak można było osiągnąć taki poziom? Era przyłapała się na tym, że mimo iż odzyskała swobodę ruchów dalej leży na ziemi i z otwartymi ustami śledzi zmagania dwójki wojowników. W pewnym momencie obaj starli się ze sobą mieczami i utknęli w zwarciu łypiąc groźnie na siebie.

- Jak mogłeś tak nisko upaść Ennrian? - spytał Irton.

- Jak ja mogłem upaść? Jak ty nisko upadłeś? Jesteś tylko kukiełką Rady. Dajesz się wykorzystywać. Wierzysz w te wszystkie kłamstwa o wystrzeganiu się emocji i boisz się rozwinąć skrzydła. Ty i wszyscy Jedi.

- To ty się boisz spojrzeć prawdzie w oczy. Poddaj się, jest jeszcze dla ciebie nadzieja.

- Śnisz, Karnish - Mroczny raz jeszcze spróbował pchnięcia Mocą i tym razem mu się udało. Mistrz wylądował na ścianie, a Ennrian wybiegł z pomieszczenia. W drzwiach zrzucił swój płaszcz i krzyknął - I tak wszyscy zginiecie, prędzej czy później! - po czym gdzieś pobiegł.

Karnish nie zwlekał jednak długo. Również zrzucił z siebie swój płaszcz, chwycił za rękojeść miecza i wybiegł. Po chwili wahania i spojrzeniu w kierunku Tamira by się upewnić, że jest cały, Era ruszyła za nimi. Biegli w kierunku wyjścia, więc i ona się tam udała. Gdy znalazła się na trapie zauważyła, że mistrz Irton musiał dopaść Mrocznego, gdyż znów toczyli pojedynek tym razem przed statkiem.

- W Bestine miałeś kilku pomocników, teraz jesteś sam. Przegrasz - Jedi zagroził.

- Nie bądź tego taki pewien - Ennrian pokazał na bramę wejściową do doku. Wybiegały z niej cztery droidy bojowe, który momentalnie otworzyły ogień.


Karnish zmuszony był przerwać pojedynek i zabrać się za odbijanie strzałów z ich karabinów. Trafił w ten sposób jednego, który osunął się na ziemię, a za chwilę drugiego. Tą sytuację wykorzystał jednak Ennrian, który zaszedł Jedi z boku i wbił klingę swojego miecza prosto w prawą rękę Karnisha przeszywając ją na wylot. Irton krzyknął z bólu, ale jednocześnie odepchnął Mocą napastnika i tylko temu zawdzięczał fakt, że nie stracił ręki. Była ona jednak teraz bezużyteczna.

Upuścił swój miecz, a nie mogąc się bronić oberwał wiązką laserową prosto w klatkę piersiową. Uklęknął na gorącym piasku. Widząca to wszystko Era nie wytrzymała i wybiegła ze statku, ale wówczas natarł na nią Ennrian. Karnish zmusił się jeszcze do wysiłku. Pchnął Mocą jednego z droidów, a drugiego rzucił wprost na Mrocznego. Ten oberwał w plecy w momencie gdy znajdował się kilka kroków od dziewczyny i upadł, a jego miecz wypadł mu z ręki.

Karnish powoli podniósł się na nogi. Wyciągnął lewą rękę i przyciągnął do siebie miecz przeciwnika, jednocześnie nogą przydeptał swój, żeby Ennrian nie zrobił tego samego. Irton włączył miecz. Wyglądał z tym czerwonym mieczem tak groźnie, że Era przez krótką chwilę przeraziła się iż przeszedł na Ciemną Stronę. Szybko jednak odrzuciła tą myśl.

- Przegrałeś Ennrian.

- Tak ci się tylko wydaje, to jeszcze nie koniec - Ennrian pchnął jeszcze Mocą Karnisha, co nie poskutkowało i ruszył biegiem w kierunku wyjścia. Nie musiał jednak próbować żadnych sztuczek, Jedi z wycieńczenia padł na ziemię.


Ziew

Ziew ocknął się by ujrzeć ciemne pomieszczenie rozświetlone przez słabe światło. Jego źródłem okazało się być pole siłowe zastępujące drzwi. Poza tym w celi nie było żadnego okna. Było za to ciało jakiegoś niewysokiego mężczyzny. Z całą pewnością był martwy. Verpine rozejrzał się wokół. Nigdzie nie widział Kastara.

Długo nie musiał czekać by gospodarz mu się pokazał. Za polem pojawił się ten sam, zakapturzony mężczyzna, którego spotkali w grocie. Ziew nie bardzo pamiętał co się stało. Na pewno wraz z Kastarem walczyli z nim i to dość długo, potem jednak nastąpiła ciemność i nagle zbudził się w celi.

- Czego od nas chcesz? - usłyszał głos Induro.

- Tego samego co chciałem od waszej przyjaciółki, niestety już nas opuściła - powiedział z wyraźnie udawanym smutkiem. - Szkoda, miałem nadzieję na dłuższą znajomość, ale będę musiał zadowolić się wami.

- Czego chcesz?

- Och, niczego wielkiego. Na razie chciałbym żebyście posiedzieli sobie w tych wygodnych celach. Wasza przyjaciółka wytrzymała w nich dość długo, myślę, że wam też się spodobają.
 
Col Frost jest offline