Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-05-2011, 22:07   #211
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację

Karnish opuścił pokład Ambasadora w pośpiechu. Nie chciał zostawiać dwójki osłabionych Jedi samych, ale nie mógł ich zabrać ze sobą. Martwił się szczególnie o Erę, która miała czuwać na zdrowiem Tamira. A może nie tyle nad jego zdrowiem co nad nim samym? Mistrza niepokoiło to co wyczuł w Zabraku. Było ledwie zauważalne, był niemal pewny, że dziewczyna tego nie zauważyła, nawet jemu przyszło to z trudnością. Nie mógł mieć pretensji z tego powodu do młodego Jedi, na jego oczach zabito dwójkę jego towarzyszy, ale był to wyraźny sygnał by być ostrożnym. Póki się to jednak nie przerodzi w coś gorszego Irton miał zamiar trzymać tą wiadomość dla siebie, tak postanowił.

Ulice miasta były wyludnione, ale nie było w tym niczego dziwnego, w końcu była noc. Jedi okrył się szczelniej płaszczem i ruszył przed siebie w nadziei, że Moc mu dopomoże. Nie wiedział co ma zrobić, od czego zacząć i gdzie szukać śladów swojego padawana i jego kompana. Musiał przyznać, że się martwił. Wyraźnie kazał Ziewowi na niego poczekać, nie miał jednak złudzeń, że Verpine go nie posłuchał. Parokrotnie starał się go wywołać przez komunikator Tamira, ale bez rezultatu. Coś musiało się stać.

Karnish rozumiał decyzję swojego ucznia. Z pewnością ten za wszelką cenę chciał pomóc uwięzionej Erze. Czyż na Myrkr nie zrobił dokładnie tego samego, gdy był jeszcze padawanem? Mistrz Yoda nie miał do niego o to pretensji. Jakże często żałował, że go przy nim nie ma. Irton nie miał złudzeń, że nigdy nie dorówna swemu mentorowi. Przydałaby się teraz jego pomocna ręka. Zresztą na planecie pełnej Mrocznych Jedi przydałaby się każda pomoc.

Podczas swoich poszukiwaniach wstąpił do jakiejś kantyny, ale nikogo z obecnych to nie obeszło. Podszedł spokojnie do baru i machnął na barmana. Ten po chwili postawił przed nim szklankę i nalał do niej niebieskiego napoju. Karnish szybko go wypił, a następnie pokazał barmanowi by nalał jeszcze.

- Kto cię tak zaprawił? - spytał barman wskazując na opatrunek na głowie.

Jedi zignorował to pytanie i jeszcze raz pokazał palcem na szklankę. Gdy barman wypełnił jego wolę odszedł do innych klientów, a Irton rozejrzał się wokół. Wszędzie widział typów spod ciemnej gwiazdy. Gangsterów, łowców nagród, złodziei, morderców i kto wie kogo jeszcze. Dwójkę obcych siedzących pod ścianą widział nawet kiedyś na listach gończych. Tatooine, jakie to tutaj typowe.

Z tego co napomknęła Era, Ziew i Kastar mieli zająć się tutejszym gangiem Jeźdźcami. Z trudem, ale Jedi udało się wypatrzyć tą nazwę na kurtce jednego z klientów kantyny. Był to niezbyt wysoki osobnik rasy ludzkiej z kruczoczarnymi włosami, zaczesanymi do tyłu. Na plecach na czarnej, skórzanej kurtce miał wyhaftowany napis Jeźdźcy i kilka złotych gwiazd. Chyba szczęście się do niego uśmiechnęło.

Mężczyzna nie był jednak sam, miał kompana, młodego Twi’leka, który chyba nie był członkiem tego gangu, nie miał podobnej kurtki, ani niczego z logiem Jeźdźców, czym musiały być owe gwiazdy. Karnish odczekał aż obcy gdzieś wyjdzie, w tym przypadku do toalety i podszedł do gangstera.

- Witaj przyjacielu. Chciałbyś ze mną wyjść - to nie było pytanie. Jedi zrobił przy tym charakterystyczny ruch ręką, a brunet odpowiedział tylko:

- Chciałbym z tobą wyjść - udał się w kierunku wyjścia.

- Tędy przyjacielu - Irton prowadził go do jakiegoś zaułka i upewniwszy się, że nikt nie będzie im przeszkadzał zaczął wypytywać o Ziewa i Kastara. Gangster niczego jednak nie wiedział co mogło wskazywać na to, że chłopcy nie padli ofiarą gangu. Może i źródło Karnisha nie było wielką szychą w szeregach Jeźdźców, jednak pochwycenie lub zabicie dwójki Jedi powinno stać się powszechnie znanym wydarzeniem. Mistrzowi przyszła do głowy inna myśl:

- Chciałbyś mi powiedzieć o waszej kryjówce przyjacielu, tej najważniejszej - w ten sposób Irton poznał lokalizację głównej bazy Jeźdźców. Znajdowała się ona daleko poza Mos Eisley, ale był niemal pewny, że to tam udali się jego towarzysze. Moc tam go prowadziła, czuł to. - Przyjacielu, chciałbyś się zdrzemnąć - gangster posłusznie skulił się na ziemi i zasnął, a Irton ruszył w kierunku portu kosmicznego gdy zaczęło już świtać. I nagle poczuł coś w wyniku czego serce mu zamarło. “Nie!” wykrzyknął i puścił się biegiem.


Era & Tamir

Mistrz Karnish przed wyjściem obudził Erę, która niespecjalnie była z tego powodu zadowolona, ale rozumiała intencję starszego Jedi. Okazało się, że wylądowali w porcie kosmicznym w Mos Eisley. Irton długo wahał się czy ryzykować lądowanie w samym środku miasta, ale w końcu doszedł do wniosku, że nie może sobie pozwolić na stratę czasu lądując gdzieś na pustyni, żeby tylko nie rzucać się nikomu w oczy. Na odchodne rzucił jeszcze krótkie “Wkrótce będę z powrotem” i wyszedł.

Po jakiejś godzinie obudził się Tamir, który najwidoczniej się wyspał, gdyż teraz oczy wcale mu się nie kleiły, a ochota na sen odeszła mu zupełnie. Czuł się nawet wypoczęty, co mogło dziwić zważywszy, że spał tylko dwie godziny. Na statku panowała zupełna cisza co Zabrak początkowo zinterpretował jako fakt, że wszyscy śpią, ale po chwili dotarło do niego, że przecież muszą jeszcze znaleźć Kastara i Ziewa. Czyżby wszyscy opuścili Ambasadora zostawiając Zabraka samego? Młody Jedi mylił się, na pokładzie została Era i wkrótce miał się o tym przekonać.

* * * * *

Minęło kilka spokojnych godzin. Tamir nadal leżał w łóżku, Era czasem przesiadywała z nim w pokoju, czasem włóczyła się po statku. Starała się naprawić pokładowy komunikator, ale gdy go włączyła ten tylko zabuczał żałośnie. Wkrótce zawył również czujnik wykrywający żywe istoty wokół statku. Ponieważ wylądowali w mieście, Era ustawiła go na niewielki dystans, taki tylko, żeby skanował dok, w którym stał Ambasador. Uważała, że w nocy nikt się po nim nie będzie kręcił i jak pokazały pierwsze godziny, miała rację. Teraz jednak ktoś przybył.

Dziewczyna wybiegła na korytarz w kierunku rampy, ale nie zdążyła do niej dobiec. Zobaczyła tylko jak na statek powoli wchodzi zakapturzona osoba w czarnym płaszczu Jedi. Wyglądała tak samo jak Darc, ale to nie mógł być on. W Mocy był zupełnie inny. Czuć było od niego gniew i nienawiść wymierzone wprost w Erę. Były one mniej wyraźne niż w przypadku Darca, ale również wielkie. Dziewczyna nie widziała twarzy przybysza, ukrytej w cieniu pod kapturem, ale mogłaby przysiąc, że gdy na nią spojrzał, uśmiechnął się. Przez otwarte wejście wpadły do środka pierwsze promienie słoneczne.

- Witaj - D’an usłyszała chropowaty, pogardliwy głos. - Niestety nie mamy dla siebie zbyt wiele czasu - powiedział mężczyzna ruszając w kierunku młodej Jedi. W jego ręku pojawiła się rękojeść miecza świetlnego i Era mogła postawić wszystkie kredyty galaktyki, że jego klinga jest czerwona. W odpowiedzi dziewczyna sięgnęła po blaster, podarowany jej przez mistrza Karnisha, ale tylko rozśmieszyła tym Mrocznego.

- Uważasz, że ta zabawka jest w stanie coś mi zrobić? Jedi są na prawdę żałośni - mówił wciąż zbliżając się do D’an. Ta zaczęła się powoli cofać, aż dotarła do drzwi, za którymi w łóżku leżał Tamir. Chciała ominąć to pomieszczenie, zaprowadzić napastnika gdzie indziej, ale jego następne słowa zmusiły ją do wejścia do środka. - A więc jest was tu dwoje - Mroczny musiał wyczuć obecność Zabraka. Teraz Era musiała wejść do sypialni i bronić go.

Przybysz powoli wszedł za nią do pokoju. Podniósł rękojeść swojego miecza do góry i włączył go. Czerwona klinga wysunęła się na zewnątrz i oświetliła twarz skrytą pod kapturem. W nikłym czerwonym świetle twarz ta wyglądała upiornie i chyba rzeczywiście również taka była. Przypominała ludzką twarz, lecz jednocześnie była oszpecona. Śnieżnobiała skóra wyglądała jak gdyby przez całe lata nie oglądała słońca, zakrwawione oczy z żółtą źrenicą i okropnie wyglądająca blizna ciągnąca się od lewego oka do krawędzi brody.

Gdy Mroczny podszedł bliżej Era kątem oka dostrzegła jej jedyną nadzieję. Miecz Tamira leżał sobie na kupce ubrań w kącie. Jej decyzja była szybka. Mocą sięgnęła po broń Zabraka i w ostatniej chwili odpaliła jedną z jej kling by zablokować cios spadający na nią z góry.

- No proszę, szczeniaczek Jedi ma trochę ikry - napastnik kpił. Wyprowadził jeszcze kilka ciosów, które dziewczyna również zablokowała, a nawet przeszła do ataku, lecz nie była w stanie niczego wskórać. Przybysz nie wyglądał na zmęczonego. - Chętnie bym się z tobą pobawił, ale jak już nadmieniłem, nie mamy czasu.

Nagle stało się coś czego dziewczyna nie była w stanie zrozumieć. W jednej chwili stała pewnie z włączonym mieczem Tamira starając się chronić jego właściciela, a zaraz potem leżała bezbronna na ziemi. Mroczny dwoma szybkimi i silnymi ciosami zdekoncentrował Erę, a następnie pchnął ją Mocą na ścianę. D’an osunęła się na ziemię, a miecz, który trzymała znalazł się w ręku Mrocznego.

- Ładna zabawka - stwierdził. - A teraz popatrzysz jak zabijam twojego przyjaciela. Potem do niego dołączysz - młoda Jedi próbowała wstać, ale nie mogła się podnieść. Coś przyciskało ją do podłogi i nie pozwoliło się nawet ruszyć. Mogła tylko patrzeć jak ten drań podchodzi do łóżka Tamira, jak śmieje się głośno, jak podnosi miecz i...


Ziew

Ziew poczuł zimny dreszcz, gdy wyczuł aurę otaczającą wchodzącą do jaskini postać. Było w niej coś, czego nigdy nie czuł od osób zespolonych z Mocą, ale też nigdy do tej pory nie przebywał tak blisko kogoś, kto parał się Ciemną Stroną. Jedi zwykle posiadali aurę stabilną, spokojną, promieniującą, harmonijną. Teraz czuł aurę gwałtowną, niespokojnie falującą wokół ich przeciwnika i skierowaną … do wewnątrz, jak czarna dziura, która wchłania otaczająca materię.

Obaj z Kastarem natychmiast stracili zainteresowanie jeńcem, który mimo braku świadomości Mocy wyczuł, że coś się święci, więc skulił się w kącie starając nie zwracać niczyjej uwagi. Odwrócili się w kierunku ich nowego gościa odruchowo sięgając po swoje miecze. To spotkanie na pewno nie zakończy się tylko na wymianie uwag na temat pogody i dyskusji o postrzeganiu różnych aspektów Mocy. Jednocześnie zapłonęły klingi ich broni, rozświetlając mroczne wnętrze pieczary. Verpine nie odważył się przekazać teraz jakiejkolwiek informacji do towarzysza, ale czuł jego zdecydowanie i jemu pozostawił przykry dla nich obowiązek rozmowy z napastnikiem.

- Kim jesteś? - spytał Kastar.

- Przecież dobrze wiecie. Czy moje imię jest aż tak ważne? - tajemnicza odpowiedź nie uspokoiła Jedi. - Proszę jednak o wasze miecze. Nie macie szans, a możemy oszczędzić sobie niepotrzebnej przemocy.

- Nasze miecze? Chyba kpisz.

- Cóż, jeśli taka wasza decyzja. W końcu to wy poniesiecie jej konsekwencje - mężczyzna sięgnął do pasa po swój miecz świetlny. Zapalił go, a do złotego i niebieskiego światła rozświetlającego już wnętrze jaskini dołączyło czerwone.

* * * * *

Verpine był sam. Kastar walczył dzielnie, ale gdy nadział się na błyskawice Mocy nie miał żadnych szans. Leżał teraz nieprzytomny pod ścianą jaskini, a jego ubranie delikatnie dymiło. Ziew też nie wyglądał najlepiej. Był wykończony, a Mroczny zdawał się tylko z nimi bawić. Co chwilę zaśmiewał się z nieskutecznych wysiłków obu Jedi. Wydawało się, że jedynym celem walki jest wytrzymanie jak najdłużej.

Ziew ciężko oddychał, pewnie trzymając swój miecz oburącz. Wpatrywał się w przeciwnika, ale ten po prostu stał. Nie przyjął nawet postawy bojowej. Stał wyprostowany, jego broń spoczywała w prawej ręce, ale była skierowana w dół. Zachowywał się tak jakby chciał upokorzyć padawana. Na razie świetnie mu to wychodziło.

- Dam ci ostatnią szansę - odezwał się. - Poddaj się, a unikniesz wielu niepotrzebnych ran.

Verpine nie miał jednak zamiaru się poddawać. Kastar walczył do końca i Ziew był pewien, że mistrz Karnish zrobiłby tak samo. Każdy Jedi by tak postąpił. On również był członkiem Zakonu i wiedział, że taka jest jego powinność. Zaatakował Mrocznego. Ten jednak z łatwością sparował jego cios.

- Sam chciałeś - powiedział i pchnął zmęczonego młodzieńca na ścianę. Młody obcy osunął się po niej na ziemię. Nie miał już siły. Powoli zapadał w ciemność.


Era & Tamir

Era poczuła, że jest wolna. Mogła się poruszać, mogłaby nawet wstać, była tego pewna. Nie wiedziała tylko dlaczego. Mroczny odwrócił się plecami do Tamira i spoglądał uważnie na drzwi. Po chwili pojawił się w nich nie kto inny jak mistrz Karnish.

- Ennrian! - krzyknął.

- Karnish! - tamten mu zawtórował. - Tym razem mi nie uciekniesz.

- Nie mam najmniejszego zamiaru.

Irton zapalił swój miecz świetlny. Z rękojeści, którą trzymał w ręku wysunęła się fioletowa klinga. Mężczyzna nazwany Ennrianem zrobił krok w stronę Jedi, a następnie zaatakował. Szybkość z jaką to zrobił była niesamowita, a jednak Karnish zdołał się zasłonić, a nawet zaatakować. Jednak i Mroczny w porę sparował uderzenie. Wszystko działo się z taką prędkością, że Era i Tamir ledwie nadążali za tym co się dzieje.

Atak, blok, sparowanie, kolejny atak. W niewielkim pomieszczeniu obaj walczący dawali z siebie wszystko i było to niesamowite widowisko. Świetliste klingi przecinały powietrze i raz za razem zderzały się wydając charakterystyczny dźwięk. A walczyli nie tylko za pomocą mieczy. Raz po raz jeden próbował pchnąć Mocą drugiego, ale zawsze bez spodziewanego rezultatu. Wyprowadzali też kopnięcia i ciosy wolną ręką. Niektóre z nich dosięgały celu, ale zazwyczaj atakowany zdołał się zasłonić.

Walka ta była dla młodych Jedi czymś nierealnym. Jak można było osiągnąć taki poziom? Era przyłapała się na tym, że mimo iż odzyskała swobodę ruchów dalej leży na ziemi i z otwartymi ustami śledzi zmagania dwójki wojowników. W pewnym momencie obaj starli się ze sobą mieczami i utknęli w zwarciu łypiąc groźnie na siebie.

- Jak mogłeś tak nisko upaść Ennrian? - spytał Irton.

- Jak ja mogłem upaść? Jak ty nisko upadłeś? Jesteś tylko kukiełką Rady. Dajesz się wykorzystywać. Wierzysz w te wszystkie kłamstwa o wystrzeganiu się emocji i boisz się rozwinąć skrzydła. Ty i wszyscy Jedi.

- To ty się boisz spojrzeć prawdzie w oczy. Poddaj się, jest jeszcze dla ciebie nadzieja.

- Śnisz, Karnish - Mroczny raz jeszcze spróbował pchnięcia Mocą i tym razem mu się udało. Mistrz wylądował na ścianie, a Ennrian wybiegł z pomieszczenia. W drzwiach zrzucił swój płaszcz i krzyknął - I tak wszyscy zginiecie, prędzej czy później! - po czym gdzieś pobiegł.

Karnish nie zwlekał jednak długo. Również zrzucił z siebie swój płaszcz, chwycił za rękojeść miecza i wybiegł. Po chwili wahania i spojrzeniu w kierunku Tamira by się upewnić, że jest cały, Era ruszyła za nimi. Biegli w kierunku wyjścia, więc i ona się tam udała. Gdy znalazła się na trapie zauważyła, że mistrz Irton musiał dopaść Mrocznego, gdyż znów toczyli pojedynek tym razem przed statkiem.

- W Bestine miałeś kilku pomocników, teraz jesteś sam. Przegrasz - Jedi zagroził.

- Nie bądź tego taki pewien - Ennrian pokazał na bramę wejściową do doku. Wybiegały z niej cztery droidy bojowe, który momentalnie otworzyły ogień.


Karnish zmuszony był przerwać pojedynek i zabrać się za odbijanie strzałów z ich karabinów. Trafił w ten sposób jednego, który osunął się na ziemię, a za chwilę drugiego. Tą sytuację wykorzystał jednak Ennrian, który zaszedł Jedi z boku i wbił klingę swojego miecza prosto w prawą rękę Karnisha przeszywając ją na wylot. Irton krzyknął z bólu, ale jednocześnie odepchnął Mocą napastnika i tylko temu zawdzięczał fakt, że nie stracił ręki. Była ona jednak teraz bezużyteczna.

Upuścił swój miecz, a nie mogąc się bronić oberwał wiązką laserową prosto w klatkę piersiową. Uklęknął na gorącym piasku. Widząca to wszystko Era nie wytrzymała i wybiegła ze statku, ale wówczas natarł na nią Ennrian. Karnish zmusił się jeszcze do wysiłku. Pchnął Mocą jednego z droidów, a drugiego rzucił wprost na Mrocznego. Ten oberwał w plecy w momencie gdy znajdował się kilka kroków od dziewczyny i upadł, a jego miecz wypadł mu z ręki.

Karnish powoli podniósł się na nogi. Wyciągnął lewą rękę i przyciągnął do siebie miecz przeciwnika, jednocześnie nogą przydeptał swój, żeby Ennrian nie zrobił tego samego. Irton włączył miecz. Wyglądał z tym czerwonym mieczem tak groźnie, że Era przez krótką chwilę przeraziła się iż przeszedł na Ciemną Stronę. Szybko jednak odrzuciła tą myśl.

- Przegrałeś Ennrian.

- Tak ci się tylko wydaje, to jeszcze nie koniec - Ennrian pchnął jeszcze Mocą Karnisha, co nie poskutkowało i ruszył biegiem w kierunku wyjścia. Nie musiał jednak próbować żadnych sztuczek, Jedi z wycieńczenia padł na ziemię.


Ziew

Ziew ocknął się by ujrzeć ciemne pomieszczenie rozświetlone przez słabe światło. Jego źródłem okazało się być pole siłowe zastępujące drzwi. Poza tym w celi nie było żadnego okna. Było za to ciało jakiegoś niewysokiego mężczyzny. Z całą pewnością był martwy. Verpine rozejrzał się wokół. Nigdzie nie widział Kastara.

Długo nie musiał czekać by gospodarz mu się pokazał. Za polem pojawił się ten sam, zakapturzony mężczyzna, którego spotkali w grocie. Ziew nie bardzo pamiętał co się stało. Na pewno wraz z Kastarem walczyli z nim i to dość długo, potem jednak nastąpiła ciemność i nagle zbudził się w celi.

- Czego od nas chcesz? - usłyszał głos Induro.

- Tego samego co chciałem od waszej przyjaciółki, niestety już nas opuściła - powiedział z wyraźnie udawanym smutkiem. - Szkoda, miałem nadzieję na dłuższą znajomość, ale będę musiał zadowolić się wami.

- Czego chcesz?

- Och, niczego wielkiego. Na razie chciałbym żebyście posiedzieli sobie w tych wygodnych celach. Wasza przyjaciółka wytrzymała w nich dość długo, myślę, że wam też się spodobają.
 
Col Frost jest offline  
Stary 19-05-2011, 19:03   #212
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Powrót do rzeczywistości nie był zbyt przyjemny, ale oznaczał, że nadal żył. Powoli dochodził do siebie i wracała pamięć ostatnich wydarzeń i ogarniającej go ciemności. Teraz się z niej wynurzał. Pierwsze co poczuł, to twardą, chłodną powierzchnię pod swoimi plecami. Jęknął cicho czując ból w zesztywniałych od długiego kontaktu z zimną podłogą mięśni, które teraz zmuszał do działania. Później zaczęły do niego docierać inne wrażenia. Był w pomieszczeniu oświetlonym poświatą z pola siłowego zagradzającego jedyne wejście do niego, innym niż jaskinia, gdzie walczyli z Mrocznym Jedi i był sam z jakimś ciałem leżącym niedaleko. Czuł przygnębienie. Nic dziwnego, oni mieli szukać Mrocznego, a to on odnalazł ich. Skrzywił się na wspomnienie walki. To nie tak miało wyglądać. W końcu było ich dwóch na jednego. Powinno udać im się uciec, ale jednak nie. Zawsze jakoś tak się składało, że ich przeciwnik oddzielał jednego z nich od wyjścia, więc drugi nie mógł tak po prostu wybiec. Może była to kwestia nie dogrania planu albo braku zrozumienia, który odczuwał od początku wspólnego podróżowania z Kastarem. Na początku walki nie chciał się komunikować poprzez Moc w obecności tego … czegoś. Kiedy w końcu zdecydował się, było już za późno, bo po chwili jego braku skupienia na walce, Kastar leżał porażony błyskawicami pod ścianą. A teraz byli więźniami, jak prawdopodobnie Era przed nimi i to bez żadnego ekwipunku. Interesujące było, czy trzymał ją w tym samym miejscu? Może nawet w tej samej celi?

Wizyta ich oprawcy wyrwała go z rozmyślań. Znów wyczuł ową dziwną, ciemną aurę, gdy pojawił się w pobliżu. Niestety jego słowa mogły być rozumiane w dowolny sposób. "Opuściła" mogło oznaczać "uciekła" lub "umarła". Jednak młody Verpine był prawie pewien, że gdyby Erę spotkało coś tak złego, jak śmierć, byłby w stanie to wyczuć, więc założył, że jednak uciekła. To pozwoliło mu na zachowanie odrobiny nadziei. Jeśli jej się udało uciec, to i dla nich istniała szansa.

Wpatrywał się bez słowa w postać za mieniącą się słabą poświatą powierzchnią pola siłowego. Nie miał zamiaru w jakikolwiek sposób nawiązywać połączenia ani komunikować się z tym potworem. Choć był to dość potężny potwór, co musiał przyznać z niechętnym podziwem. Czekał, aż Induro zakończy tę rozmowę, zaś Mroczny oddali się tak, żeby mógł się porozumieć z towarzyszem, przekazać mu, że jest cały i spróbować ustalić jakiś plan. W końcu to on był Jedi, więc niejako automatycznie przejął dowodzenie ich niewielkim oddziałem. Na razie przybrał spokojny, prawie obojętny wyraz twarzy i czekał na dalszy rozwój wypadków, zapamiętując to, co czuł poprzez Moc w jego obecności. Teraz rozpozna tę aurę a nawet jej ślady, jak tylko znajdzie się w pobliżu. Mroczny, zgodnie z obietnicą pozostawił ich samych, aby nieco skruszeli, więc młody padawan pogrążył się w medytacji otwierając się na coraz dalsze sygnały Mocy i przygotowując do wysłania sygnału do swojego Mistrza oraz nawiązania kontaktu z Induro, żeby dać mu znać, że żyje i może w końcu nawiązać nić porozumienia na tyle, żeby uzgodnić strategię ucieczki. Ciągle jednak wyczuwał obecność ich prześladowcy w pobliżu, więc musiał czekać na dogodną chwilę, gdy ten oddali się. Był pewien, że gdyby zaczął nawiązywać więź teraz, on wyczułby to. Więc czekał otwarty na podszepty Mocy. Dzięki temu wyczuł inne ślady, świadczące o obecności w pobliżu żywych istot. Nie potrafił dokładnie powiedzieć ilu, ale nie była to duża ilość i ich aury nie były choć w ułamku procenta tak silne, jak ich trzech. Więc zapewne strażnicy, którzy tu pozostaną, gdy Mroczny się oddali. Czekał i medytował. Powoli wracała równowaga, konieczna do skutecznego działania. Był gotów na wysłanie poprzez Moc informacji z obrazem swojej celi i ich prześladowcy. Przekaz od Ery, który do niego dotarł, gdy ona była ujęta, niósł jedynie uczucia, jednak ona nauczyła się przekazywania informacji w ten sposób niedawno. A on robił to właściwie od urodzenia. Nawet, jeśli inni nie do końca obejmą jego przekaz, na pewno uda się to jego Mistrzowi. Czy jednak nie lepiej skierować go do Ery? Mogła być bliżej i przekaz od niej dotarł do Ziewa. Wydawało się, że w młodej Jedi odnalazł pokrewną duszę, więc kontakt z nią mógł byc bardziej … spontaniczny. No i jeśli przez przypadek ona też była tu trzymana, to łatwiej rozpozna znajome otoczenie. Tak, Era była lepszym adresatem. Dokonawszy wyboru czekał już tylko na odpowiedni moment, gdy Mroczny oddali się na wystarczającą odległość ...
 

Ostatnio edytowane przez Smoqu : 22-05-2011 o 00:32.
Smoqu jest offline  
Stary 20-05-2011, 23:03   #213
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Era spojrzała bezradnie na komunikator usiłując przełknąć jakoś rosnący gniew i bezsilność, która dusiła ją na myśl o sytuacji w jakiej sie znaleźli. Nie mogła nic zrobić. I musiała to jakoś przełknąć.
Opuściła kokpit wolnym krokiem zmierzając do sypialni gdzie zostawiła Tamira. Szła cicho w obawie żeby go nie obudzić, potrzebował snu żeby zregenerować siły. A farmakologia chroniła go przed koszmarami, z którymi będzie musiał się zmierzyć na jawie. Śmierć towarzyszy, których chwilowo nie mieli, kiedy opłakać. Póki byli na tym tonącym w żarze świecie nie mogła sobie pozwolić na łzy. Nie w chwili gdy trzeba być gotowym na przybycie wroga.
Ostrożnie zajrzała do pokoju.
Tamir nie spał już od jakiegoś czasu. Jednak nie miał ochoty na opuszczanie łóżka w poszukiwaniu kogokolwiek z towarzyszy. Zresztą nie wiedział kogo mógłby szukać. Wiedział o Mistrzu Karnishu i Erze, oni na pewno przebywali na Ambasadorze. Ale w tej chwili nawet tego nie był pewny. Zresztą nie przejmował się tym zbytnio. Lepiej niż doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że znów jest jak kula u nogi, dlatego nie zdziwiłby się, gdyby pozostali ruszyli się rozejrzeć, zostawiając go samego na statku.
Od czasu pobudki nie próbował opuszczać łóżka. Leki, które dostał uśmierzały częściowo ból, a on czuł się wyspany i wypoczęty, ale miał na tyle oleju w głowie, żeby się nie ruszać. Zresztą spodziewał się, że prędzej czy później i tak ktoś do niego zajrzy. Ciche syknięcie drzwi sprawiło, że leniwie odwrócił głowę w tamtą stronę i uśmiechnął się delikatnie na widok swojego gościa.
- Możesz wejść, nie śpię już od jakiegoś czasu. -
Dziewczyna również sie uśmiechnęła, szeroko, szczerze.
- Jak sie miewa mój ulubiony pacjent? – spytała.
- Mógłbym rwać uszy Gundarkom. - odparł przeciągając się nieznacznie. - Acz i tak mogłoby być lepiej. -
- Urywać uszy? Nie powiem ciekawe hobby. Masz takich więcej?- usiadła na skraju posłania. - Zawsze może być lepiej, zawsze może być gorzej
- Taa, lądowanie w skrzydle szpitalnym to moje kolejne hobby. - odparł, acz z niewielką wesołością. - Tym razem kiepsko mi poszło, skoro obyło się bez kąpieli w zbiorniku z bactą
- Jakbym wcisnęła na tego trupa zbiornik z bactą już byś w niej pływał i pewnie był na chodzie – odpowiedziała. – Jak tam? Nie głodny? Nie mamy tu zbyt wykwintnego menu ale zawsze coś dla ciała.
- Tylko trochę głodny. - odparł, unosząc się na przedramionach. Dała o sobie przy tym znać rana z boku. Ale tylko przelotny grymas pojawił się na twarzy Zabraka i równie szybko zniknął. - Wracamy już na Coruscant?-
- Natychmiast gdy tylko Irton znajdzie Ziewa i Kastara. Nie wiem jak ty, ale ja mam juz powyżej uszu piasków. – odpowiedziała. – Zaraz przyniosę ci coś ciepłego.
Po chwili wróciła z kubkiem parującego bulionu.
- Mniej mdłe niż papka a za to łatwiejsze we wchłanianiu – podała mu kubek.
- Oby to nie potrwało długo. - wziął kubek i ponownie nawiązał do informacji otrzymanych od Ery. - Chcę już opuścić to zakazane miejsce i poczuć spokój Świątyni. - westchnął. - Cokolwiek, byle z dala od wojny i jej konsekwencji. -
- Też mam nadzieję, ze szybko ich znajdzie. To był mój „genialny” pomysł żeby się rozdzielić – westchnęła ciężko patrząc na Zabraka, miała dziwne wrażenie, że znowu coś między nimi wisi, jakaś czujność, niepokój, duszący brak swobody. – Trochę spokoju przydałoby się nam wszystkim i dystans... dystans od tego wszystkiego.
- Taak. - westchnął przeciągle, upijając łyk zawartości kubka. - Ale nie wiem na ile spokoju będziemy mogli liczyć po powrocie. Tym bardziej, że każde z nas będzie musiało składać raport Radzie osobno. Nikt z nas nie próżnował. Ty byłaś więziona przez Mrocznego Jedi, a ja jednego ukatrupiłem. - westchnął teatralnie. - Chyba będę musiał poszukać nowego śmiertelnego wroga. -
Era delikatnie wyciągnęła rękę do Tamira.
- A może czas ruszyć do przodu nas śmiertelnymi wrogami... zanim następny ukatrupi ciebie. – odpowiedziała. – A po rozmowie z radą dadzą nam pewnie parę dni spokoju.
Tamir zaśmiał się.
- Pomyślę nad tym. - obiecał ujmując dłoń Ery i pogładził kciukiem wierzch jej dłoni. - Kilka dni się przyda. Ale chyba będę potrzebował dłuższego wolnego, niż parę dni. - dodał dziwnym tonem
- Coś się stało? – spytała zaniepokojona. – Chodzi o Jareda i Nejla?
Tamir skinął głową i zamyślił się. Jego wzrok był utkwiony w zawartości kubka, a kciukiem wciąż gładził wierzch dłoni Ery. Gdy kątem oka na nią zerknął, nie bardzo wiedział czy może jej powiedzieć prawdę.
- Powiedzmy, że ich śmierć ma dodatkowe konsekwencję, poza utratą przyjaciół i dobrych wojowników. -
D’an przez chwilę milczała czując lodowaty język strachu na karku.
- Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć, prawda? – spytała mocno ściskając jego dłoń.
- Wiem. Wszystko, co dotyczy nas i tego co dzieje się ze mną. Co mnie trapi, jakie mam wątpliwości. - powiedział uspokajająco. - Nie wiem, czy powinienem mieszać cię w to, co wiem. Mam wrażenie, że to, że ja wiem, to i tak o jedną osobę za dużo. Ale... - westchnął ciężko. - Mogę potrzebować pomocy w poszukiwaniach. Ale to znaczy, że będę musiał odsunąć się od działań wojennych na jakiś czas. Otwartych, czy też tajnych, jak teraz. -
- Pomocy w poszukiwaniach czego? – spytała marszcząc brwi.
- Raczej kogo. - odparł spokojnie, acz niezbyt przekonany, czy powinien dzielić się z Erą całą swoją wiedzą. - Ostatnia prośba umierającego Nejla. -
Westchnęła ze smutkiem. Strach zmienił się w napięcie. Jeśli to były jakieś kłopoty tym razem to nie Tamir je wywołał.
- Jaka to była prośba.
- Mam zaopiekować się pewną osobą. - odparł odwracając głowę w kierunku dziewczyny. Jednocześnie odłożył kubek. - To dziecko. Nie wiem w jakim wieku, ale znam imię i nazwisko. To może jakoś pomóc. -
- Dziecko? Czemu Nejl chciał żebyś zaopiekował sie dzieckiem? - spytała.
Tamir patrzył Erze głęboko w oczy. W jego spojrzeniu była duża siła i pewność. Patrzył na nią w sposób, który mówił, że będzie musiał to i tak zrobić. Nie wiedział, co mogła jeszcze wyczytać w jego spojrzeniu. Może całą prawdę związaną z tym zadaniem, z tym brzemieniem, które Zabrak chciał na siebie wziąć?
- Całkiem możliwe, że to dziecko jest wrażliwe na Moc. -
Gwizdnęła cicho, zdaje się, ze Nejl był bardzo niegrzecznym chłopcem.
- Jego dziecko?
Zabrak przytaknął nieznacznie głową. Era nie powinna wiedzieć. Nikt nie powinien wiedzieć, ale ufał jej. Ufał temu, że nikt więcej nie pozna sekretu zmarłego Jedi.
- Teraz wiesz, dlaczego to tak ważne dla mnie. -
Westchnęła, no tak to mogła być ciężka misja. Z drugiej strony umierającemu przyjacielowi nie sposób odmówić.
- Chcesz je znaleźć – powiedziała i to nie było pytanie.
- Tak. - przyznał. - Chcę spełnić jego prośbę. Muszę się jednak zastanowić, jak się nim zaopiekować. - westchnął ciężko, spuszczając na chwilę głowę. - Ale wiem, że będę to robił najlepiej jak potrafię. Po tym bólu jaki był wymalowany na jego twarzy. Jaki czułem, gdy odchodził... gdy powierzał mi swój sekret... -
Ścisnęła mocno rękę Zabraka starjąc się przekazać mu jak najwięcej ciepła. Historia brzmiała znajomo. Dość by na chwilę skleić jej gardło.
- Trzeba przynajmniej sprawdzić jak ma się dziecko... być może jego matka sobie radzi i w sumie niewiele pomocy jej potrzeba - stwierdziła. - Powinna się dowiedzieć co się stało.
- Wiem. Pomyślałem o tym. Ale trzeba ich znaleźć, a do tego trzeba się znaleźć na Coruscant. - powiedział, sięgając ręką w kierunku twarzy Ery. Jego dłoń spoczęła miękko na policzku dziewczyny. - Będzie dobrze. Jakoś się pozbieramy i wszystko poukładamy. -
Nie wiedział, skąd wziął się u niego ten optymizm. Może to bliskość Ery tak na niego działała?
- Będzie – uśmiechnęła się. Znów zadziałało cudowne prawo wyłączania logiki w towarzystwie Tamira. – Tęskniłam za tobą.
- Ja za tobą też... - uśmiechnął się do niej promiennie. I chociaż był to szczery uśmiech, to nie miał aż takiego blasku jak wcześniej. Nawet Elom nie odbił się tak na Zabraku. Część blasku pewnie zabierało podbite oko i pęknięta warga, ale to nie było tylko to.
- Mogę liczyć na nieco mniejszą odległość między nami? - zapytał uśmiechając się łobuzersko
Na chwile znów wszystko wydawało się jak trzeba. A może po prostu nie myślała o tym co było nie tak?
- Sam byś się trochę podniósł leniu – powiedziała nachylając się nad nim z uśmiechem.
Zabrak pokręcił tylko nieznacznie głową i uniósł się nieco bardziej. Jednak to było wciąż za mało, by ich usta mogły się zetknąć. Nadal dzieliło ich te kilka centymetrów, których Tamir nie miał zamiaru pokonać.
- Czekam. - powiedział
- Czy ja napradę wszystko muszę robić sama? - spytała cicho i pocałowała zabraka. I świat znowu przestał istnieć na tych kilka magicznych chwil kiedy dwa oddechy zlały się w jeden.
- Nawet nie wiesz, jak długo na to czekałem. - powiedział, gdy ich usta się rozłączyły, a pomiędzy nimi znów zawitała pusta przestrzeń, wypełniona przyspieszonym oddechem Zabraka. - I jak bardzo się bałem, że już więcej nie będzie mi dane cię zobaczyć. -
- Mężczyźni, wam tylko jedno w głowie - odpowiedziała Era omiatając swoim oddechem usta Tamira, słowa nie były w stanie wyrazić o czym teraz myślała i na co miała ochotę. Tyle, ze aż za dobrze znała stawkę w tej grze, opowieść o synu Nejla aż za dobrze jej o tym przypomniała.
- Musimy być ostrożniejsi... - szepnęła całując Jedi w kącik ust po czym położyła głowę na jego ramieniu.
Tamir objął ją czule. Świadomość, że byli teraz sami i, że nie musieli się kryć ze swoimi uczuciami, poprawiała mu nastrój. Jednak groźba śmierci któregoś z nich wciąż wisiała w powietrzu. A ostatnie wydarzenia tylko to potwierdzały.
- Przede wszystkim, musimy postarać się o znacznie lepszy wywiad. - mruknął. - Już któryś raz wpadamy przez nich w tarapaty. Zaczynam podejrzewać, że mamy wśród nich ludzi Separatystów. -
Zabrak nie zrozumiał o co jej chodziło, ale w sumie była nawet wdzięczna za zmianę tematu. Odetchnęła wsłuchując sie w miarowe bicie serca Tamira.
- Ja raczej podejrzewałam twie’lekańskie nimfomanki, dają ciała na wszystkie strony – stwierdziła. – Chyba sama sobie zrobię rozpoznanie przed następną misją.
- A ja zajmę się poważną rozmową z naszymi agentami. - powiedział ostro. - To się nie może ciągle powtarzać. Jeżeli są wśród nich agenci Separatystów, to trzeba ich wykryć. Do tej pory działaliśmy mało stanowczo w tej kwestii. Nie mam zamiaru oglądać kolejnych przyjaciół umierających przez niekompletne lub fałszywe informacje. - Ostre tony wyraźnie przebijały w głosie Zabraka
- Wiesz... – oparła brodę na dłoni złożonej na piersi zabraka. – …żeby to zbadać trzeba by samemu do rozpoznania wstąpić
- Wszystko jedno. Coś zrobić trzeba. - powiedział niezwykle pewny swoich słów. - Na blasterowe błyskawice! - zaklął poddenerwowany. - Guzik teraz zrobię! Dalej siedzimy na tym odludziu Galaktyki, a ja znów chce robić za zbawcę wszystkich i wszystkiego! -
- ”Na blasterowe błyskawice” – Uniosła brew. – Dużo się po kantynach ostatnio latało, co? – Podniosła się i wolną ręką pogładziła zabraka po policzku. – Wiesz... z ratowaniem innych jest tak, że jeśli nie pomyślisz o swoim bezpieczeństwie nie zdołasz nikogo ocalić. A ty chyba trochę o własnym bezpieczeństwie zapominasz kochanie.
- Niby jak miałem ostatnio o nim pamiętać? - zapytał z westchnieniem. - Wszyscy myślą, że pakuję się w kłopoty specjalnie. Że szukam adrenaliny i bez zagrożenia nie mogę żyć. A ja nie mam na to aż takiego wpływu, jak się niektórym wydaje. -
- Wiem... masz straszny pech... ale myśl trochę więcej o sobie, dobrze? – spytała.
- Postaram się. - mruknął. - Może zamknę się na jakiś czas w swoim pokoju w Świątyni? - myślał głośno, po czym osunął się trochę niżej. Syknął przy tym nieznacznie z bólu. - Jeżeli masz chwilę czasu, to może pokażesz mi, jak mogę się sam połatać? Nie zawsze będę mógł czekać, aż ty to zrobisz. - poprosił
- Studia medyczne w pigułce, co? – podniosła się do pionu. – Przede wszystkim noś odpowiednio wyposażoną apteczkę… zaraz wracam.
Pobiegła po jedną z dwóch zapasowych apteczek na statku i zaraz wróciła z nią do Tamira.
- To jest optymalny. Przetestowany na Caprice zestaw gdzie znajdziesz coś na każdą okazję… – Rozłożyła apteczkę pokazując mu serię stabilizatorów, bandaży nasączonych bactą i leków. – Teraz po kolei…
Wyjmowała każdy z elementów tłumacząc jego zastosowanie na przykładach i ogólnie.

Tamir tymczasem siedział na swoim łóżku i próbował ochłonąć. To, co się wydarzyło przed chwilą... nie potrafił tego zrozumieć. Wszystko działo się za szybko. Mroczny Jedi, nie Korel, bo ten był martwy, nie Artel, bo wyglądał inaczej i nosił inne imię, wdarł się na Ambasadora i chciał ich zabić. Kolejny Mroczny Jedi? Trzeci? Trzeci, podczas gdy na planecie miał być tylko jeden? JEDEN!!
Zabrak nie rozumiał. Jego umysł, mimo skoku adrenaliny związanego z bliskością śmierci tak realną, że właściwie czuł jej oddech, nadal był nieco zaćmiony przez leki, które Era mu podała jakiś czas temu. Medykamenty, które uśmierzały ból, niestety osłabiały organizm i otępiały do tego stopnia, że Torn nie mógł zrobić nic. Absolutnie nic. Gdy ten cały Ennrian stał nad nim, by jednym ruchem móc go zabić, Tamir nie potrafił się skupić, by przyzwać na pomoc Moc i zaatakować. By bronić siebie i pomóc ukochanej.
Ale to wydarzyło się chwilę temu. Ledwie parę minut. O tym, że niemal zginęli z ręki kolejnego upadłego Jedi na Tatooine, przypominał tylko płaszcz Ennriana leżący na podłodze sypialni. Na szczęście, chyba tylko dzięki woli Mocy, nikt nie zginął w czasie tej potyczki. Ale Mistrz Karnish został ranny, sam Tamir nie był do niczego przydatny, o czym przekonał się nie tylko, gdy był łatwym celem dla Mrocznego, ale też gdy próbował ruszyć za Erą i Karnishem, a przewrócił się i leżał przez chwilę.
Wiele myśli i uczuć w nim krążyło, gdy patrzył na młodą Jedi, która przywlokła Karnisha do sypialni i zajmowała się teraz jego opatrunkami. Był zły. To było uczucie, które dominowało, ale ciężko było ustalić kierunek gniewu. Bo co go tak naprawdę nakręcało najbardziej? Własna bezsilność? To, że znów był bezużyteczny i mógł robić za łatwy cel dla Mrocznych Jedi, których w ogóle nie powinno tu być? A może na zwiad Republiki, który znów zawalił przez co śmierć ponieśli już Jared i Nejl, a teraz niewiele brakowało i cała ich trójka mogła do nich dołączyć!
- Co to, na gniazdo Mynocka, miało być?! - zapytał, zaciskając dłonie w pięści. - Kolejny Mroczny Jedi?! O ilu jeszcze nam nie powiedziano?! Może wdepnęliśmy w ich legowisko, że wyłażą jeden za drugim?!- irytacja i złość były wyraźnie słyszalne w słowach młodego Jedi. Bezsilność. Własna bezsilność. To było to, co napędzało jego złość.
- Zrób coś z moją nogą. - zwrócił się w kierunku Ery. W jego oczach widać było determinację, wymieszaną ze złością i wolą walki. Płonęły chęcią działania. Cała radość, ten błysk, który w nich zwykle był gdzieś zniknęły.
- Ustabilizuj, bym mógł się poruszać, a nie leżał jak ofiara grzecznie czekająca, aż dopadnie ją drapieżnik. - uporczywie wpatrywał się w Erę, widząc w niej jedyną nadzieję na szybką możliwość jakiejkolwiek przydatności dla drużyny. - Jeśli będzie trzeba, to amputuj. Zrób cokolwiek, bylebym tylko nie leżał tu bezczynnie. -
 
Gekido jest offline  
Stary 21-05-2011, 23:41   #214
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Wszystko działo się szybko, było jak błysk w Mocy, chwila pomiędzy uderzeniami serca. Najpierw alarm, buczący dźwięk, który w jednej chwili zamroził Erze krew w żyłach. Szła do kokpitu czując jak żołądek wesoło zwija się jej supeł. Gniew nienawiść, promieniowały w Mocy. Czuła je jeszcze zanim zobaczyła ta postać.
Człowieka w czerni. Nie tego, którego już widziała. I tym razem miała uporczywe poczucie, że nie będzie się z nią cackał.
- Witaj Niestety nie mamy dla siebie zbyt wiele czasu – przemówił do niej jak do robaka, którego trzeba zgnieść pod butem.
A D’an nagle zrozumiała, ze naprawdę jest takim robakiem. Tyle ich uczono o Mocy i sposobach rozwiązywania problemów, tymczasem wszystko sprowadzało się do mieczy. Nie do mądrości, filozofii, dyplomacji, ale do laserowego ostrza. A ona miecza nie miała. Blaster powędrował do góry jakby instynktownie, bez udziału woli. Chociaż w sumie była aż za bardzo świadoma, ze może nim sobie co najwyżej podłubać w nosie.
- Uważasz, że ta zabawka jest w stanie coś mi zrobić? Jedi są na prawdę żałośni.
Gdzieś tam daleko przemknął komentarz o tym kto tu musi podpierać swoje ego czarną peleryną i laserową metafora wielkiego, gorącego, sztywnego, czerwonego pręta. Chwilowo jednak nie było jej do śmiechu. Potrzebowała miecza. Inaczej zaraz mogła zasiąść do partyjki sabacca z Jaredem i Nejlem. Ona i Tamir byli... Tamir miał miecz. Cofała się wolno nie spuszczając oczu z wroga. Jakby mogła go w ten sposób zahipnotyzować, zatrzymać. Czuła jak gardło ściska jej strach na myśl, ze prowadzi bestię do miejsca gdzie znajduje się ranny Jedi. Kiedy tam wejdą będzie jedyną barierą pomiędzy śmiercią a ukochanym. Ukochanym? Myśl była szybka i jeszcze bardziej zaskakująca niż pojawienie się wroga.
Miecz. To teraz była ich jedyna nadzieja. W skołatanej pamięci majaczyła jej sterta ubrań. Widział ja w myśli słysząc w głowie szum własnej wzburzonej krwi. Wzywała Moc, skupiała się w sobie na tyle na ile była w stanie. Gdyby to był jej miecz już miałaby go w ręku, ale obcy kryształ nie reagował tak szybko. Była tak blisko, coraz bliżej. Wzrok błądził z czarnego kaptura po wyłączony miecz.
A potem był błysk, szkarłat przeciął powietrze, w cieniu mignęła upiorna twarz, twarz śmierci. I wtedy pojawiła sie stal w dłoni, Zielone ostrze starło sie z tym czerwonym oświetlając twarze dziewczyny i jej wroga. Era patrzyła w twarz istoty martwej, ale jeszcze nie zdającej sobie z tego sprawy. Martwej bo już rozłożonej przez wroga strasznego i cichego, pasożyta.
- No proszę, szczeniaczek Jedi ma trochę ikry – powiedział. Dziewczyna niemal czuła jego oddech poprzez gorące ostrza mieczy. Był jak jad. – Chętnie bym się z tobą pobawił, ale jak już nadmieniłem, nie mamy czasu.
A potem świat przestał istnieć. Uderzenie ze o ścianę pogrążyło ją w mroku. Przez chwilę nic nie czuła tylko zimno i ciężar na piersi, jakby coś usiadło na niej i tłamsiło ją, dusiło. Świat składał się z błysków czerni i czerwieni spowijającej świat. Mroczny znów coś mówił ale jego głos był niezrozumiały, jakby pochodził z drugiego pokoju, drugiego świata. W kolejnych przebłyskach widziała jak podchodził do Zabraka. Chciała się ruszyć, ale przez chwile myślała, że nie ma ciała, które mogłoby odpowiedzieć na wezwanie.
A potem znów było. Tka jakby jakaś niesamowita siła wtłoczyła ja w nie na chwilę odbierając dech.
- Ennrian! - rozpoznała ten głos.
Mroczny odwrócił się.
- Karnish! Tym razem mi nie uciekniesz.
Dopiero teraz go zobaczyła jak stał w drzwiach.
- Nie mam najmniejszego zamiaru.
I świat znów stał się kakofonia tańczących cieni, wizgów, buczenia i błysków. Nigdy nie była fanką walk na miecze świetlne, dlatego szybko straciła rozeznanie w blokach i ciosach. Co do jednego nie miała jednak wątpliwości, miała przed sobą dwóch doskonałych wojowników. Zwarli się i widziała wyraźnie ich twarze w świetle mieczy. Jak dwa przeciwieństwa rozdzielone laserową wiązką.
- Jak mogłeś tak nisko upaść Ennrian?
- Jak ja mogłem upaść? Jak ty nisko upadłeś? Jesteś tylko kukiełką Rady. Dajesz się wykorzystywać. Wierzysz w te wszystkie kłamstwa o wystrzeganiu się emocji i boisz się rozwinąć skrzydła. Ty i wszyscy Jedi.
- To ty się boisz spojrzeć prawdzie w oczy. Poddaj się, jest jeszcze dla ciebie nadzieja.
- Śnisz, Karnish

Poczuła to w Mocy, potężny cios, wyładowanie, gniewu i bezsilności, uderzenie prosto w twarz mistrza Karnisha. Jedi poleciał i gruchnął o ścianę całkiem blisko niej.
- I tak wszyscy zginiecie, prędzej czy później! – zagroził mroczny, po czym zniknął w korytarzu.
Karnish podniósł się z ziemi. W sumie to był całkiem niezły pomysł, na który sama nie wiedzieć czemu nie wpadła. Dźwignęła się wiec powoli pomimo protestów ośrodka równowagi. Mistrz tymczasem zniknął już w drzwiach.
Na trzęsących się nogach podeszła do Tamira. Dotknęła delikatnie jego ramienia, poczuła na dłoni ciepło ciała bijące przez materiał. Był cały, jej serce zalała nieopisana ulga, kolana ugięły się pod dziewczyną. Tamir był bezpieczny. Niestety nie dzięki niej.
- Zaraz wrócę – szepnęła muskając jeszcze palcami jego policzek i pobiegła na trap.
Z oddali słyszała głosy a potem wizg mieczy i wystrzały. Przyspieszyła i zdyszana wypadła na trap walka trwała w najlepsze. Mistrz Karnish odbijał strzały otoczony laserowymi wiązkami jak całunem, przez chwilę wydawał się istotą z innego świata, migotał jak jedna z tysięcy gwiazd na niebie. Ten widok zatrzymał ja w miejscu. Patrzyła wiec na to co się działo, nie wiedziała sama czy bardziej urzeczona, czy też przerażona tańcem świateł z których każde było śmiercią. Czuła się trochę jak dziecko oglądające holovid o swoim ulubionym bohaterze walczącym z potworami. I pokonywał je. Oba droidy padły na ziemie z głośnym trzaskiem. Stało się, szczęśliwe zakończenie.
Ruch mrocznego był tak szybki, że niemal go nie zauważyła Usłyszała tylko krzyk bólu, Karnisz się cofnął.
Zadziałała instynktownie, nogi same poniosły ją na trap, buty załomotały o stal. I to zwróciło uwagę wroga. Poczuła na sobie czerwone oczy z siarkową obwódką wokół źrenicy. I w jednej chwili znów zamarła. Tym, razem jakby była w koszmarnym śnie.
Tym razem wszystko było wyraźne i działo się wolno. Droid lecący w stronę napastnika, zderzenie i wróg znów był pokonany, rozpłaszczony w piasku.
- Przegrałeś Ennrian. – Oznajmił Mistrz Karnish z czerwoną klingą wycelowaną we wroga. Znów przypominał jej bohatera z czasów dzieciństwa.
- Tak ci się tylko wydaje, to jeszcze nie koniec – Standardowy tekst złoczyńcy, przegranego człowieka, który nie chce tej przegranej uznać. Era widziała jak odbiegał wprost do drzwi hangaru uwięziona w jakimś dziwnym poczuciu nierealności.
A potem Irton Karnish upadł na ziemię z cichym jękiem i nagle wszystko znów było prawdziwe. Zanim zorientowała się co robi już klęczał przy nim przewracając Jedi na plecy. Patrzył na nią szeroko otwartymi niebieskimi oczami trzymał się za pierś i dopiero teraz zauważyła, że został trafiony.
Działała odruchowo jak dobrze zaprogramowany automat. Puls przyspieszony ale wyraźny, temperatura w normie, źrenice też. Rana na piersi była wyraźne, spalona skóra, odsłonięte spieczone mięśnie. Dokuczliwe, bolesne, nie letalne.
Bez zbędnych słów przerzuciła sobie przez barki ramię mężczyzny i dźwignęła go z piachu. Pospiesznie chwycił leżący na ziemi miecz i pozwolił się prowadzić. Kiedy tylko stanęli w miejscu dziewczyna zachwiała się. Ciężki był, niemal tak jak Tamir.
- Coś cię boli?- spytała troskliwie i dodała z nerwowym uśmiechem. – Poza okolicą tej wielkiej plamy krwi
- Ręka. Nie czuję prawej dłoni, a przedramię płonie. – odpowiedział rzeczowo Irton.
Zerknęła pobieżnie na rękę posiłkując się dodatkowo Mocą. Kości uszkodzone, o mięśniach nie wspominając. A nerwy? To wymagał dokładnego skanu. Brak czucia mógł być równie dobrze skutkiem szoku, albo samego bólu.
- Spokojnie, znieczulimy, ustabilizujemy zaraz będziesz jak nowy. - powiedziała uspokajająco, w sumie i tak wiele więcej nie mogła zrobić. – Coś jeszcze?
- Nie, myślę, że poza tym jestem okazem zdrowia. Ale ty tu jesteś lekarzem - zaśmiał się lekko, ale przerwał w połowie, dziewczyna czuła jak spiął mięśnie żeby powstrzymać ból.
- Wygląda dobrze... jak na taki zabytek – stwierdziła podtrzymując lekki ton. Obecnie największym zagrożeniem był szok pourazowy, na szczęście na to się nie zanosiło. – Tylko bądź grzeczny, nie mdlej i nie dostawaj wstrząsu.
- Na to nie ma czasu. Musimy lecieć po Ziewa i... - syknął z bólu. – ...i Kastara.
- Wiesz gdzie są? – spytała starając się podtrzymać rozmowę. Niech sie skupia, myśli o czymś poza ranami.
- Domyślam się gdzie mogą być.
To była zdecydowanie dobra wiadomość.
- Dobrze powiesz nam gdzie, zaraz sadzam Tamira za sterami a ty idziesz do łóżka. – oznajmiła stanowczym tonem ordynatora.
Zabrak doszedł już do siebie na tyle żeby sobie poradzić z pilotażem. Zawsze mogła mu pomóc w razie czego.
- Tamir jest ranny, tak samo jak ja. – sprzeciwił się Karnish.
Mężczyźni. Oni zawsze tak mają czy to tylko chwilowy przyrost testosteronu na skutek wzmożonego wydzielania adrenaliny.
- Tak ale już trochę wydobrzał, lepiej mu pójdzie siedzenie za sterami.
Owszem, zdrowe nogi bywały przydatne przy pilotażu. Zdrowe ręce były niezbędne. Bez czucia w dłoni Irton był zdyskwalifikowany jako pilot.
- Ech... Północny-zachód od miasta. Wzniesienia skalne na środku pustyni widoczne z daleka. To nasz cel. Tylko niech Tamir stara się lecieć nisko.
Skapitulował. To dobrze, mniej użerania się dla niej.
- Przekażę - uśmiechnęła się. Wtoczyli się w końcu na trap, był ciężki a ona zdecydowanie zaniedbywała ostatnio ćwiczenia wytrzymałościowe. – Swoją drogą wspaniale ci poszło. I ktoś tu mnie nazywał dobrym wojownikiem.
Przez chwilę było jej wstyd swojego dziecięcego oszołomienia i podziwu. Tak jak i własnej żałosnej bezużyteczności.
- Dlatego, że nim jesteś. Musisz tylko to sobie uświadomić.
Jasne, tak dobrym jak gammoreańska balerina.
- Taaa. - pokręciła głową wyobraziła sobie śwnioczłowieka podrygującego na scenie w różowej sukience. – Powiedzmy, że mama nie byłaby ze mnie dumna. Ale nie ważne chwilowo.
- Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz - stęknął z bólu i obejrzał się na zamykające się za nimi drzwi. – Miejmy nadzieję, że nie wróci z kolegami.
-Nawet jak wróci nas już tu nie będzie. Zgarniamy chłopców i wynosimy się. To starcie ponad nasze siły. – stwierdziła stanowczo.
Tak właśnie zamierzała zrobić. Posadzi zabraka za sterami. Lecą we wskazane miejsce. Tamir włącza wieżyczki i strzela do wszystkiego co nie jest Jedi. Ona biegnie, łapie chłopców, jednego za włosy, drugiego za czułki i jazda na statek. Żadnego bohaterstwa. Klasyczne przegrupowanie w zorganizowanym pospiechu. Z naciskiem na pośpiech.
- Najpierw trzeba ich znaleźć.
- Znajdziemy - zapewniła.
Otworzyła drzwi sypialni i posadziła Irtona na najbliższym wolnym łóżku. Tylko po to żeby spojrzeć w pełne napięcie zielone oczy zabraka.
- Co to, na gniazdo Mynocka, miało być?! Kolejny Mroczny Jedi?! O ilu jeszcze nam nie powiedziano?! Może wdepnęliśmy w ich legowisko, że wyłażą jeden za drugim?! Torn wyglądał trochę jak małe dziecko z nerwowo zaciśniętymi pięściami. Patrzył na nią tak jakby to była jej wina, tak jakby mogła cokolwiek zrobić, cokolwiek zmienić. – Zrób coś z moją nogą. Ustabilizuj, bym mógł się poruszać, a nie leżał jak ofiara grzecznie czekająca, aż dopadnie ją drapieżnik. Jeśli będzie trzeba, to amputuj. Zrób cokolwiek, bylebym tylko nie leżał tu bezczynnie.
Cofnęła sie o krok jakby słowa ukochanego było kopniakiem, który wyrzucił ja na zewnątrz. Ciosem prosto w splot słoneczny, pozbawiły ja oddechu.
W jednej chwili zwątpiła w swój plan. Tamir nie panował nad sobą. Akurat jak na złość wtedy kiedy go potrzebowała. Nagle poczuła się smutna i zupełnie bezradna, a chwile potem zła.
- Uspokój się – wycedziła stanowczo i złapała jedną z apteczek.
Bezceremonialnie popchnęła Irtona tak, że wylądował plecami na łóżku. Po czym usiadła na brzegu wygrzebując kolejne leki. Wpierw coś na ból żeby jakoś przetrwał proces opatrywania ran, ale nic co zaburzyłoby świadomość.
- Masz na to dziesięć minut. – mówiła do Tamira nie patrząc na niego. – Potem albo ci się uda i cię do czegoś zatrudnię, albo się nie uda i zostajesz w łóżku.
Coś w niej szeptało, ze powinna być bardziej wyrozumiała. A coś innego było złe na to, że w takiej chwili zabrak robił jej tego typu numery. Jak będzie musiała poradzi sobie sama, ale mimo wszystko wolała tego nie robić. Rana na piersi zajęła jej nie więcej niż dwie minuty. Antyseptyk i opatrunek z bactą. Ręka to już była inna sprawa. Zanim nałożyła stabilizatory musiała poukładać poluzowane mięśnie i ścięgna. Szpital na froncie nauczył ją efektywnie wykorzystać czas. Potem kolejny opatrunek z bactą. I do roboty. Ziew czekał.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 27-05-2011, 10:24   #215
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Ziew

Verpine'owi nie udało nawiązać się kontaktu z Erą. Udało mu się jedynie wysłać wiadomość o losie jego i Kastara, ale nie wiedział nawet gdzie się znajduje, więc nie mogło to być dla jego przyjaciół zbyt pomocne. Pocieszająca była jednak myśl, że mógł się z nimi skontaktować. Najwyraźniej potęga Mrocznego nie jest aż tak wielka skoro nie przewidział takiej możliwości i nie przeciwdziałał jej.

- Ziew - padawan usłyszał głos Induro. - Też odniosłeś wrażenie, że on jest jakiś dziwny? - Xir'rk nie bardzo wiedział co jego towarzysz ma na myśli. - Jakbym go skądś znał. Na Elomie spotkałem jednego Mrocznego to mógł być on, ale znam go skądś jeszcze. Tylko nie wiem skąd.

- Nie możesz tego pamiętać Kastarze Induro - obaj Jedi nawet nie zauważyli jak ich wróg pojawił się w korytarzu przed celami. A może wcale go nie opuszczał? - A może powinienem cię nazwać ZX-2157?

- Co to ma niby znaczyć?

- Nie dziwiło cię nigdy dlaczego nie pamiętasz niczego co się działo pomiędzy twoją misją na Kashyyyk, a katastrofą twojego myśliwca na Elomie? Nie dziwiło cię, że wyszedłeś cało z tego wypadku? Prawie bez szwanku. Moc jest za prawdę potężna, ale chyba nie uważasz, że dzięki niej potrafisz unikać pewnej śmierci?

- O czym ty mówisz? - głos Kastara sugerował, że młody rycerz coraz bardziej się denerwuje.

- Nie jesteś prawdziwym Kastarem Induro.

- Co to za bzdura?

- Żadna bzdura. Na Kashyyyk udało nam się zdobyć trochę twojego DNA. Pewnie nie pamiętasz jak ktoś w tłumie cię przypadkowo drapnął? Przypadkowo, heh. Przecież na pierwszych lekcjach uczycie się, że nie ma żadnych przypadków, czyż nie?

- Co to ma do rzeczy? Co chcesz przez to powiedzieć?! Mów! - Induro nie wytrzymał. Darł się teraz na całe gardło. Mroczny nie kłamał, to było pewne i chyba to najbardziej złościło młodego Jedi.

- Twoje DNA wszczepiliśmy pewnemu "ochotnikowi", który poświęcił się dla dobra Konfederacji. Dzięki specjalnej technologii uzyskaliśmy niesamowity efekt. Klona wyhodowanego w kilka dni. Wyobrażasz to sobie? Oczywiście ten kim byłeś poprzednio przestał istnieć, a ty stałeś się czułym na Moc Jedi, z wyglądem, wspomnieniami i zdolnościami Kastara Induro. Stałeś się jego idealną kopią, ale tylko kopią. Zahibernowany zostałeś przewieziony na Elom, gdzie urządziłem sobie małe polowanie na twój oryginał i udało się. Młody rycerz Jedi, za którego do dziś się uważałeś, zginął dwa miesiące temu. Z kolei my podsunęliśmy Zakonowi sobowtóra z lokalizatorem wewnątrz jego organizmu. Tą fabrykę na Omwat rzuciliśmy wam na pożarcie bo prawdziwą zabawę szykowaliśmy tu, na Tatooine. Co prawda liczyliśmy, że na wieść o Mrocznym przebywającym na planecie Rada wyśle więcej mistrzów niż jednego Karnisha, ale on też wystarczy. Jego i wasza śmierć będzie tylko początkiem, a zginiecie przez głupotę własną i waszych mistrzów - mężczyzna odwrócił się na pięcie i zaśmiewając ruszył w stronę wyjścia. Przynajmniej Ziew podejrzewał, że musi się tam znajdować jakieś wyjście.


Era & Tamir

- Uspokój się. Masz na to dziesięć minut. Potem albo ci się uda i cię do czegoś zatrudnię, albo się nie uda i zostajesz w łóżku - Era zagroziła Tamirowi.

- Przede wszystkim oboje się uspokójcie - powiedział osłabionym głosem mistrz Karnish, który wsparł się na łokciach by móc spojrzeć na dwójkę rycerzy. - Nie czas na obwinianie siebie czy innych. Skupcie się na tym co teraz, musimy pomóc naszym przyjaciołom - opadł z grymasem bólu na łóżko. Po chwili znów się podparł - Zdaje się, że nie będę w stanie wam w tym pomóc. Tamirze, zasiądź za sterami, a ty Ero powiedz mu gdzie ma lecieć i uważaj na jego nogę - mistrz znów opadł na łóżko. Tym razem już się nie podniósł, widocznie nie mając nic więcej do dodania.

Podróż trwała dwie, może trzy godziny. W tym czasie Era kursowała od kokpitu do sypialni i z powrotem doglądając raz Tamira, a innym razem mistrza Karnisha. Z Zabrakiem rozmawiało się przy tej okazji nienajgorzej, ale Irton za każdym razem starał się dopytywać o Torna albo cel ich podróży, co mogło denerwować. W końcu jednak dotarli na miejsce.

Dziwne było to, że nikt do nich nie strzelał, a według zapewnień Karnisha miała się tu znajdować siedziba gangu. Wylądowali przed jakąś większą jaskinią. Zanim opuścili pokład udali się jeszcze do Irtona. Ten poinstruował ich by byli ostrożni i zapewnił, że postara się ich wspomóc jeśli tylko będzie mógł, chociaż nie mogą liczyć na jego pomoc w walce.

- Ero, weź to - Jedi wepchnął dziewczynie w dłoń swój miecz. Była to pięknie wykonana i wykończona rękojeść o srebrzystej, metalicznej barwie. Obok przycisku zapalającego ostrze wyryto niewielki obrazek przedstawiający skrzyżowane ze sobą wibromiecz i rękawicę. - Może się przydać, a na pewno lepiej sobie poradzisz z nim niż z blasterem.

Rycerze opuścili pokład Ambasadora. Słońca oślepiały ich przez kilka chwil, a potem ich oczom ukazały się ogromne skały i wejście do jaskini. O zakradaniu się nie było mowy przez nogę Tamira, więc oboje zamierzali otwarcie wejść do środka. Zresztą gdyby ktoś chciał do nich strzelać robiłby to gdy jeszcze byli w powietrzu.

Niedługo jednak potem wyjaśniło się dlaczego mogli bez przeszkód wylądować. Kilka metrów od wejścia do jaskini natknęli się na ciało jednego z gangsterów. Nie znaleźli przy nim głowy nieszczęśnika, pewnie potoczyła się gdzieś gdy ją ucięto. Gdy Torn rozjaśnił otoczenie zapalając swój miecz okazało się, że wokół leży jeszcze kilka ciał, w tym jedno rozcięte na pół. Nie był to przyjemny widok, więc Jedi wycofali się stamtąd.

Badając okolicę natknęli się na niewielką jaskinię, w której znaleźli kolejne ciało gangstera. Ciekawe były jednak ślady miecza, bądź mieczy świetlnych na licznych stalagmitach i stalaktytach. Gdyby jakiś Jedi walczył z tym jednym gangsterem, klinga jego miecza nie ocierała by się tak o wszystko wokół. Ktoś musiał tutaj stoczyć pojedynek na miecze, a to oznaczało, że byli tutaj Ziew, Kastar lub obaj i walczyli z Mrocznym Jedi. Nie wiadomo było jednak kto wygrał, ale fakt, że nie natknęli się na martwego Verpine'a lub Induro był pocieszający.

Nagle Erze stanął przed oczami obraz jakże znajomego pomieszczenia. To była cela, w której sama do niedawna przebywała. W rogu leżało ciało tego niewielkiego człowieczka, którego zabił Darc, a z drugiej strony jaśniała bariera uniemożliwiająca opuszczenie tego niewielkiego pokoju. Za nią stał nie kto inny jak Artel Darc. To był przekaz od Ziewa.
 
Col Frost jest offline  
Stary 31-05-2011, 00:13   #216
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Era pomogła Tamirowi przejść do kokpitu. Jego nodze wciąż daleko było do pełnej sprawności i musiał opierać się ja jej ramieniu. Kiedy umieściła go już wygodnie w fotelu wyjęła z apteczki dozownik i zaaplikowała zabrakowi zastrzyk w udo.
- To powinno trochę zmniejszyć ból. Kieruj się na północy-zachód, są tam wzniesienia – Przez chwilę stała w bezruchu patrząc na mężczyznę. W głowie wciąż dźwięczały jej słowa mistrza Karnisha.
Nachyliła się szybko i musnęła wargami policzek Torna.
- Przepraszam – szepnęła. Za mocno na niego naskoczyła. Powinna mieć w sobie więcej zrozumienia, więcej cierpliwości. – Przepraszam cie kochanie.
Uścisnęła jeszcze jego ramię i wróciła do Irtona Karnisha. Miałą przy nim jeszcze sporo pracy.

***

- Jak Tamir?
Era podniosła głowę znad lasera. Właśnie kończyła składać dłoń mistrza Karnisha. Ścięgna i mięśnie były na swoim miejscu na tyle na ile było to możliwe. Uzupełnić ubytki będzie mogła kiedy położy ręce na jakiejś komorze do klonowanai tkanek.
- Tak samo jak kwadrans temu. Skupiony na sterowaniu - odpowiedziała, po czym uważnie przyjrzał się mistrzowi. – Który raz już padło to pytanie? Dziesiąty? Zaczynam się robić zazdrosna. - stwierdziła żartobliwie.
Oczywiście przekoloryzowała. W swoim szalonym maratonie pomiędzy pilotem i rannym Jedi słyszała to pytanie maksimum po raz czwarty. Jednak przykuło jej uwagę.
- Tylko pytam.
Przygryzła wargę. Nie chciała go urazić. Powinien teraz spokojnie odpoczywać, nie denerwować się. Zwłaszcza, ze już i tak miał na karku troskę o padawana. Założyła opatrunek i zacisnęła stabilizator.
- Wiesz... jeden z mistrzów mojej klasy młodzików powiedział mi kiedyś, że pytania są ważniejsze niż odpowiedzi. Wskazują na pewne ważne dla nas sprawy. - stwierdziła kładąc ręce na kolanach. – Wiec to dobrze, że pytasz. Ale dlaczego?
- Bo ktoś ci będzie musiał pomóc, a ja chcę mieć pewność, że Tamir sobie poradzi.
- A czemu uważasz, że miałby sobie poradzić gorzej niż ja?
- spytała po chwili uważnie wpatrując się w twarz Mistrza. Jego oczy wydawały się w tym świetle ciemne, jak niebo przed burzą.
- Tego nie powiedziałem. Ale faktem jest, że jeszcze parę godzin temu był nieprzytomny.
Celny strzał. Tyle, że miała dziwne wrażenie, że Irton czegoś jej nie mówi. Oczywiście nie kłamał... ale wiele się na słuchała o sztuce pewnego punktu widzenia. Nie miała ku temu żadnych logicznych przesłanek. Tylko kobiecą intuicję i nadzieję, że mistrz byłby z nią szczery.
- Bo podałam mu leki, które miały mu szybko... - przez chwile szukała słowa. – ...zrestartować organizm. Potrzebował choć trochę odpoczynku i dostał to. Zaraz poprawie mu opatrunek, dam coś łagodnie pobudzającego i stanie na nogi. Wiesz... jak dotąd nie kwestionowałeś moich umiejętności jako lekarza.
- I nie kwestionuję nadal.
- W takim razie czemu moje jedno stwierdzenie ci nie wystarcza? Nie chodzi o kwestie medyczne, prawda? – Miała nadzieję, że nie naciska za mocno.
- Po prostu chcę mieć pewność.
A kto by nie chciał. Era nie wiedziała czy będzie w życiu czegokolwiek jeszcze pewna.
- A jest coś takiego jak pewność? Przynajmniej w odniesieniu do czegokolwiek poza nami samymi?
- Stąd moje wypytywanie. Wybacz, że cię tym denerwuję.
Uśmiechnęła się i pokręciła głową sięgając jednocześnie po wcześniej przyszykowana chustę. Założyła Irtonowi temblak na ranna rękę.
- Nie denerwujesz... nie bardziej niż cała okolica. Po prostu próbuje ustalić co jest nie tak.
- Jak na razie wszystko, no poza tym, że żyjemy naturalnie - Karnish wykrzywił się lekko co miało być chyba formą uśmiechu. Wciąż musiał go bardzo boleć. To nie dobrze, po tym co mu zaaplikowała powinno chociaż trochę przestać. Rany mogły być dotkliwsze niż myślała.
Uśmiechnęła się.
- I tak chyba już zostanie zanim nie opuścimy tej naczelnej galaktycznej piaskownicy dla dzieci ze spluwami. – wstała omiatając postać Jedi spojrzeniem, musiała pomyśleć, co jeszcze może zrobić żeby mu pomóc. Tymczasem koniec przepytywania. Na obecnym etapie pozostało jej tylko zaufać mu, że wie co robi.
No nic. Skoro mówisz, że to tylko zdrowie to bądź spokojny, nie dałabym mu wyjść gdyby nie był w stanie. I zadbam o niego jak mogę najlepiej. Tak jak i o ciebie.
Mistrz skinął jej głową.
- Dziękuję. Za siebie i za niego.
Odpowiedziała uśmiechem.
- To teraz bądź grzeczny na chwilę a ja zobaczę co u naszego dzielnego pilota.
Jedi zatrzymał ją w pół kroku, podniósł się nieznacznie.
-[i] Ero, weź to - Jedi wepchnął dziewczynie w dłoń swój miecz. Była to pięknie wykonana i wykończona rękojeść o srebrzystej, metalicznej barwie. Obok przycisku zapalającego ostrze wyryto niewielki obrazek przedstawiający skrzyżowane ze sobą wibromiecz i rękawicę. – Może się przydać, a na pewno lepiej sobie poradzisz z nim niż z blasterem.
A to ci dopiero. Era uniosła brew.
- Taaak, a ty tu sobie zostaniesz całkiem bezbronny czekając na powrót Ennriana?
- Ennrian uciekł, jest daleko i nie zapominaj, że mam jego miecz. Zresztą i tak nie podniosę się z łóżka.

Zaśmiała się.
- Wiesz... widząc co poprzednio wyczyniałeś nie byłabym taka pewna czy się nie podniesiesz. - mrugnęła. – No i w takim razie czemu nie oddasz mi jego miecza? Twój zawsze lepiej ci posłuży, nawet z pozycji horyzontalnej.
- Zrozumiesz jeśli będziesz musiała go użyć. A jeśli nie to wyjaśnię ci innym razem. To zbyt długa opowieść. – stwierdził zagadkowo.
Wreszcie trochę bardziej przypominał siebie. Odruchowo odetchnęła z ulgą.
- Dobrze. Jak chcesz. Nie będę zaglądać w zęby darowanej Banthy... na razie. Ale o opowieść się upomnę.
- Kiedy tylko będziemy mieli chwilę.
- Możesz być tego pewien.
- Będzie mi miło.
- Prawa dłoń powędrowała na klatkę piersiową mężczyzny, a lekki grymas pojawił się przez chwilę na jego twarzy. – A na pewno lepiej niż teraz.
Zmarszczyła brwi. Ataki bólu były stanowczo za silne.
- Wybacz ale na razie nie mogę ci dać więcej środków przeciwbólowych. Dla własnego dobra powinieneś zostać tak przytomny jak to tylko możliwe.
- Spokojnie, rzadko boli.

Może, ale wygląda na to, że trochę za bardzo. Gorączkowo szukała jakiegoś sposobu, pomysłu na złagodzenie bólu.
- [i]Medytacja pomaga... albo... [i]
No tak, najciemniej jest zawsze pod latarnią.
Znów usiadła na skraju łóżka i delikatnie położyła dłoń na torsie Irtona Karnisha. Ostrożnie, tak żeby nie podrażnić rany, tuz nad opatrunkiem. Zamknęła oczy i zebrała w sobie Moc. Starała sie poczuć w niej mistrza, jego obecność, jasną, czystą i silną pomimo tego wszystkiego co się stało. Czuła jej przepływ zmącony, zapętlony w miejscach zranień. Delikatnie naparła na zatory usiłując z cierpliwością tkacza uporządkować go, wypełnić luki na odwiecznych drogach życia. Widziała jak Jedi pojaśniał w Mocy i wiedziała, że się udało. Przynajmniej trochę.
- Dziękuję – Irton Karnish spojrzał jej prosto w oczy. Teraz były jaśniejsze, spokojniejsze, w źrenicach można było dostrzec dawną wesołość, której nie okazywał od pewnego czasu.
Nagle poczuła się dumna z siebie samej.
- Nie ma sprawy, samobieżny zbiornik bacty do usług - uśmiechnięta się szeroko.
- Powiedz Tamirowi, żeby uważał. Nasz cel to baza jakiegoś gangu, raczej nie przyjmą nas z otwartymi ramionami.
- Już idę. – Wstała i zasalutowała dość niezgrabnie jak na tyle czasu z wojskowymi. – Spokojnie, działka to jedna z niewielu rzeczy jakie na tym gracie jeszcze działają.
Mrugnęła i skierowała się do kokpitu.

***

Era wpadła na pokład kierując się szybkim krokiem w stronę łóżka gdzie pozostawili Mistrza Karnisha. Czuła jak jakaś energia rozpiera ją, spina mięśnie w nerwach. To co widzieli w jaskiniach, zwłoki, ślady walki oraz wizja przesłana przez Verpina poruszyły ją bardzo. Musieli podjąć ciężką decyzję.
- Mistrzu... - otworzyła drzwi. - Nie ma ich tam, zostały tylko trupy gangsterów i osmalone ściany. Odebrałam przekaz od Ziewa, jest w tej samej celi, z której uciekłam. - Wzięła głęboki oddech. - Z tego co widziałam mroczny był obecny przy nadaniu tego przekazu, nie chce mi się wierzyć, że nie zauważył. To może być pułapka.
Krótko, zwięźle i na temat, tak jak tylko się da.
- Jesteś pewna, że Mroczny był przy tym obecny? Nie chcę mi się wierzyć by Ziew świadomie wciągał nas w pułapkę. – stwierdził mistrz podnosząc się do pionu.
- Widziałam go tam. - odpowiedziała. - Ziew nie musiał tego zrobić świadomie, może uznał, że mrocznemu to umknęło. Mają nas tu już niewielu. Wystarczy nas zebrać i wybić. Widzisz lepsza ku temu okazję. - westchnęła. - Musimy być gotowi na tą możliwość kiedy po nich pojedziemy.
- Możesz mieć rację, że jest to pułapka. Nie można tego wykluczyć. Ale nie zostawię dwójki Jedi na łasce sługusów Dooku.
Tak jakby ona miała. Przecież to, ze po nich pojadą nie ulegało najmniejszej wątpliwości.
- Z całym szacunkiem, Mistrzu. - wtrącił, stojący przy drzwiach Zabrak. - Przykuty do łóżka niewiele możesz zrobić. Ja i Era także nie. Nie możemy tam wejść na hurra. Potrzebujemy jakiegoś planu. Najlepiej takiego, który nie będzie uwzględniał walki, bo wszyscy zjednoczymy się z Mocą.
- Tamirze, nie powiedziałem, że mamy tam wpaść i rozsiekać wszystko co stanie nam na drodze. Jedi nigdy tak nie działa. Jednak to Era tam była i to ona zna to miejsce, więc wysłuchajmy jej.
Dziewczyna westchnęła i usiadła na skraju łóżka.
- Konstrukcja prosta jak cep. Pojedynczy dom z jedną izbą na górze, schody w dół do piwnicy i tam cele otwierane kartę. Na piętrze rezydowali świnioludzie, ale po tym jak ich związałam i uciekłam Artel im znowu nie zaufa. W piwnicy żyje tez bardzo pomocny szczurek. W sumie to wszystko co widziałam.
- Czyli nie zauważyłaś jakiegoś drugiego wejścia?
- Ani ja ani szczur.
- Zanim mi przerwiecie - zaczął Tamir z ciężkim westchnieniem. - Pozwólcie mi powiedzieć całość, dobrze? - Nie czekał jednak na odpowiedź. - Mistrzu, powiedziałeś, że nie zostawisz dwójki Jedi na łasce sługusów Dooku. A jednego? - wbił spojrzenie w Karnisha. - Mogę zaproponować im wymianę. Kastar i Ziew za mnie.
Era wypuściła powietrze z płuc. Poczuła jakby ktoś zdzielił ją drągiem w głowę. Delikatne porozumienie, poczucie bezpieczeństwa jakie połączyło ich w czasie przeszukiwania jaskini nagle zupełnie prysło zastąpione przez czarną dziurę w żołądku.
- Nie chcę nawet o tym słyszeć. Nie masz pojęcia co ci mogą zrobić. Wiem, że na Elomie wpadłeś w ich ręce, ale uwierz mi, że nie poznałeś nawet cząstki ich okrucieństwa. W najgorszym przypadku możesz ulec Ciemnej Stronie - Karnish przerwał na moment. – Tak jak Ennrian.
- Nie będziemy nikogo zostawiać i wymieniać. - Powiedziała stanowczo Era z westchnieniem pocierając oczy dłonią musiała skupić myśli. - Po prostu pójdziemy tam razem i będziemy uważać.
- Uważać na co? - zapytał zabrak z delikatnym uśmiechem. - Tam jest przynajmniej dwóch Mrocznych Jedi, potężnych na tyle, by zagwarantować Mistrzowi Karnishowi wizytę u medyka. I to każdy z osobna. A co dopiero działając razem. - pokręcił głową. - Co niby możemy zrobić? Niewiele, jeśli cokolwiek. Moja propozycja, bez względu na wasze zdanie i patrząc na nią obiektywnie, jest prawdopodobnie najlepszym wyjściem. -
Tym razem przesadził. A czemu niby mroczni mieliby go cenić bardziej niż Kastara i Verpina? Era patrzyła na Tamira w sposób przypominający wzrok rankora zanim odgryzie komuś głowę.
- Nie jest najlepszym wyjściem. Najlepsze wyjście zakłada, że wszyscy wyjdziemy z tego cało. Czyli, że razem stawimy czoła temu co nas tam czeka. - odpowiedziała na tyle spokojnie na ile się tylko dało czując jak lodowaty gniew zalepia jej gardło.
Tamir westchnął ciężko, patrząc teraz na Erę. Czy ona myślała, że naprawdę jest mu tak lekko o tym mówić i podejmować taką decyzję? Przecież pamiętała jak się czuł po niewoli na Elomie.
- To nie jest łatwa decyzja, zarówno dla was jak i dla mnie. Przykro mi, ale chyba nie ma takiego rozwiązania, które zakłada, że wszyscy odlecimy z Tatooine. Nejl i Jared już nie żyją, a jeżeli mogę zostać, by pozwolić odlecieć waszej czwórce, to to zrobię. Jedno życie w zamian za cztery. O ile Artel i Ennrian na to pójdą. -
Dziewczyna policzyła do dziesięciu. Próbowała zebrać w sobie to co zostawało z jej rozsądku w obecności Tamira. Jak to mówił Irton? Jeśli mimo wszystko umiesz myśleć racjonalnie wszystko jest w porządku.
- Nie pójdą. A nawet jakby poszli nie dotrzymają słowa. Zabiorą i ciebie i ich a potem pewnie jeszcze nas zaatakują, jeśli nie zabiją. Nic na takim rozwiązaniu nie zyskamy.
Tamir przetarł tylko dłonią twarz. Wszystko wskazywało na to, że on i Era nie dojdą do porozumienia w tej kwestii. Problem polegał na tym, że ani ona, ani Karnish nie mieli innego pomysłu. Pójść tam i uważać? Mogą, ale co im to da? Co dalej? Nie mówiąc o tym, że Zabrak miał wątpliwości, czy Era w swoim osądzie kieruje się logiką, czy na jej słowa nie mają wpływu uczucia. Ech, gdyby tylko mogli to przedyskutować we dwoje...
- Ja pasuje. - stwierdził kręcąc głową. - To jest wymiana argument na argument, a nawet gdybym zostawił wybór Mistrzowi Karnishowi, to i tak stanąłby po twojej stronie. - Zabrak wzruszył ramionami. - Będziemy wchodzić do jaskini smoka Krayt, a nikt z nas nie ma pomysłu jak to zrobić, by smok był najedzony, a my cali.
- Dlatego właśnie się zastanawiamy. Nie chwytajmy się pierwszej lepszej myśli, tym bardziej jeśli większość z nas uważa ją za zły pomysł. Tamirze, podziwiam twoją odwagę, ale w tym wypadku musisz zgodzić się z moim osądem. Wymyślimy coś innego. – wtrącił pojednawczo Irton.
- Jeśli się dobrze zbiorę w sobie powinnam zdołać postawić cię Mistrzu przynajmniej do pionu. Nie będziesz w pełni sprawny ale i nie bezbronny. Pytanie teraz czy lepiej iść we trójkę po chłopców czy zostawić kogoś przy działkach statku - powiedziała dziewczyna po chwili milczenia. Czas przestać biadolić i znaleźć jakieś rozwiązanie.
- Musimy skorzystać z podstępu. Tamir słusznie zauważył, że w otwartej walce nie damy im rady. Chociaż kto wie może Ennrian nie dołączył do Darca, a ponieważ Korel nie żyje istnieje szansa, że natkniemy się tylko na jednego Mrocznego.
- Jeśli będzie tylko jeden dwie osoby mogłyby go na chwile odciągnąć, trzecia zabierze chłopców na statek i zgarnie pierwszą grupę. Jest dobry ale salwa z działek pokładowych powinnam nam kupić dość czasu żebyśmy zdołali dobiec do trapu. - stwierdziła D’an, ten plan miał ręce i nogi. Nie do pary i koszmarnie koślawe ale zawsze.
- Dobrze więc. Ero, ty znasz ich kryjówkę, poza tym możesz się poruszać najszybciej z nas, proponuję więc żebyś właśnie ty poszła po chłopców.
- Może być. - Zabrak raz jeszcze wzruszył ramionami. Nie brzmiał zbyt przekonywująco. - Jak dla mnie plan równie dobry, jak każdy inny. I jak każdy inny może spalić na panewce, bo zakładamy, że Darc został z nimi sam na sam. A jeśli jest inaczej, to odciągniemy jego, a Era wpadnie wprost na Ennriana. - Tamir westchnął i odwrócił się do nich plecami. - Cóż, idę grzać silniki i szykować się do odlotu, bo i tak nic lepszego nie wymyślimy. - to mówiąc, ruszył w kierunku kokpitu.
Dziewczyna patrzyła szerokimi ze zdumienia oczami jak ukochany od tak się odwraca i odchodzi. Przecież mieli problem do rozwiązania.
- Pójdziesz więc z nią Tamirze, a ja postaram się przytrzymać Darca jak długo będę mógł. Gdy wrócicie na statek dacie mi osłonę za pomocą działek, żebym mógł uciec, a potem odlecimy z Tatooine jak najszybciej.
A to co ma być? Następny bohater się znalazł.
- Nie! - dziewczyna sprzeciwiła się stanowczo. - Erinnan jest ranny i zmęczony, a ja nawet jeśli na niego wpadnę będę miała pomoc chłopców. Oboje jesteście ranni i nie puszcze żadnego z was pojedynczo na Darca. To nie podlega dyskusji moi panowie, bo wtedy plan nie różniłby się od tego zaproponowanego przez Tamira. - Wstała opierając ręce na biodrach. - Obaj macie lekarski zakaz strugania bohaterów. Nikt nie idzie na odstrzał, wracamy wszyscy. - Zamyśliła się na chwilę. - Z resztą mogę spróbować pochwycić umysł mojego znajomego gryzonia, wtedy rozejrzałabym się po budynku i sprawdziła ilu mamy przed sobą wrogów.
- Nie wiem czy uda ci się to na odległość. Jeśli planowałabyś takie rozpoznanie musielibyśmy być wówczas daleko, żeby Darc nie zdołał nas wyczuć. Prawdopodobnie zresztą i tak go nie zaskoczymy.
- Też nie wiem, ale zawsze można sprawdzić. Ty mógłbyś spróbować kontaktu ze Ziewem może zrozumiesz go lepiej niż ja. Ale to też może wykorzystać Artel... - westchnęła i znów usiadła patrząc na drzwi, które zamknęły się za Tamirem. - Wiem, że ten plan jest naciągany, potrzebujemy więcej szczęścia niż rozumu ale przynajmniej daje szansę nam wszystkim.
Przez chwilę stała w milczeniu usiłując w pełni przetrawić to co właśnie zaszło. W głowie miała dziwną pustkę. Tak jakby coś w niej implodowało zostawiając porośnięte pajęczyną kości czaszki.
- Pójdę za nim, nawet nie wie gdzie lecieć – mruknęła.
Trząść zaczęła się dopiero gdzieś w korytarzu. Czuła się jak po maratonie, jakby jej mięśnie nie były wstanie utrzymać ciała w pionie. Mimo wszystko dotarła do kokpitu. Wskazała Tamirowi kierunek.
- Leć nisko. I przygotuj autopilota, zaraz zajmę się twoją nogą. – oznajmiła i cofnęła się znów do korytarza. Spojrzała na niego przed wyjściem ale nie zobaczyła nic poza spokojnym uporem i nadąsaniem.

Dopiero w korytarzu zrobiła kółko i gniewnie uderzyła pięścią w ścianę.
Co to miało być? Ta wielka manifestacja pseudo poświecenia. Patrzcie jaki jestem szlachetny, oddam się w ręce wroga w zamian za dwóch kolegów. A skąd pewność, że będą go chcieli? Że będzie w oczach wroga więcej warty niż chłopcy? Co to miało być? Ciężkie zatrucie testosteronem? Skąd u niego te samobójcze skłonności? Ta chęć żeby się wykazać najlepiej kosztem własnego życia. Jedi nie pragnie poklasku, tryumfu, podziwu, wywyższenia... Jedi...
Dziewczyna oparła się plecami o ścianę i wolno osunęła się siadając na pokładzie.
Jedi... czy oni wciąż byli Jedi? Czy już wylecieli z tej kategorii przez jej własne działanie.
Ale nawet, jeśli nie ze względu na zakon. Jak mógł sobie potem tak po prostu wyjść? Wtedy, kiedy potrzebowała wsparcia, jego pomysłów. Po prostu ją z tym zostawił. Jak obrażone dziecko. Czy to wszystko, co miał do zaoferowania? Wątpliwe samoofiarowanie? Dlaczego z łaski swojej nie mógł wykorzystać własnego życia zamiast śmierci?
Westchnęła ciężko. W sumie nawet nie była zła. Tylko smutna i czuła się opuszczona przez tą osobę, na której pomoc najbardziej liczyła. I to niestety nie była pierwsza taka sytuacja.
Miała przed sobą trudne zadanie. Dwóch pacjentów, których musiała w dwie godziny postawić na nogi, wtłoczyć w nich tyle sił żeby mogli, stanąć naprzeciw mrocznego Jedi. I miała na to tylko dwie godziny.
- Skorzystaj z własnej rady D’an, przestań biadolić i rusz zad do roboty – szepnęła wstając z pokładu.
 

Ostatnio edytowane przez Lirymoor : 31-05-2011 o 00:17.
Lirymoor jest offline  
Stary 31-05-2011, 00:20   #217
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Najpierw zajęła się Mistrzem Karnishem. Przy nim łatwiej było jej się skupić.
Weszła do sypialni po raz kolejny przeglądając zawartość apteczki. Przygotowała sobie leki pobudzające, ale nie zamierzał ich im podawać już teraz, działały krótko i lepiej się sprawdzą wstrzyknięte tuż przed samą akcją.
Usiadła na skraju łóżka i zamknęła oczy wolno wypuszczając powietrze z płuc. Skupiła się na Mocy, na życiu tętniącym w jej własnym ciele i w ciele mistrza Karnisha. Zapadała się w niej, zniknęła zmalała, aż stała sie tylko kanałem, przekaźnikiem miedzy absolutem a rannym ciałem. Widziała jego rany, odczuwała zmęczenie mięśni. Nie mogła uzdrowić jego ręki, mogła tylko zmniejszyć ból. Trochę lepiej poszło jej z raną na piersi i zmęczonymi mięśniami.
Kiedy otworzyła oczy czuła kłucie w skroni. Skrzywiła się. Dawno tego nie robiła, zapomniała jak bardzo umiało wykończyć uzdrowiciela.
Spojrzała na Irtona, przyglądał się jej uważnie.
- Wszystko w porządku Ero?
Podniosła wzrok usiłując zebrać się w sobie na tyle żeby wyglądać na dzielną dziewczynkę.
- Na tyle na ile to w obecnej chwili możliwe.
Daj za wygraną… daj za wygraną… daj za wygraną… Szlak!
- Ale coś się stało. Wydajesz się jakaś inna. Smutna, nie, raczej czymś rozgoryczona, ale i zmartwiona.
Mistrz patrzył na nią uważnie, a jego jasne oczy zdawały się widzieć wszystko. Nie chciała go okłamywać.
- Nie podoba mi się ten plan, ale nie umiem wymyślić nic lepszego - powiedziała w końcu. z resztą całkowicie zgodnie z prawdą.
- To byłby powód zmartwienia. A co z rozgoryczeniem?
A to uparta menda. Westchnęła.
- Powinnam podawać Tamirowi blokery testosteronu, takiego przedawkowania w życiu jeszcze nie widziałam.
- Tamir jest porywczy, ale odważny i oddany sprawie. Nie możemy mieć do niego pretensji, że chce pomóc. – stwierdził spokojnie starszy Jedi.
- Pomaga się żyjąc nie umierając bez sensu jak skończony kretyn!
No i stało się, wybuchła. Jak zbiorniki paliwa pod ostrzałem.
- Bywają takie sytuacje, że nie ma innego wyjścia jak poświęcenie swojego życia. Tamir po prostu nie widział innego sposobu na ocalenie Ziewa i Kastara. – kontynuował spokojnie Irton.
Żeby to było takie proste. Ale nie było. A wszystko przez przeklęte sprawy osobiste.
- On nigdy nie widzi innego sposobu. Na Kamino staranował barkę desantową uszkodzonym myśliwcem. Tak jakby marzyła mu się heroiczna śmierć. Poświęcenie to konieczność, nie zabawa. – stwierdziła sucho, tym razem nie próbowała nawet ukryć goryczy.
- Masz rację, ale Tamir jest jeszcze młody, wielu rzeczy musi się nauczyć i nauczy się ich. Zresztą jakby na to nie patrzeć wciąż żyje, więc to poświęcanie się nie bardzo mu wychodzi - mistrz uśmiechnął się delikatnie.
- Do czasu. - skrzywiła się.
Kiedy ktoś tak intensywnie szuka śmierci w końcu ją znajduje. A ona nie chciała widzieć tego jak zabrak staje naprzeciw swojej.
Miała dość myślenia o Tamirze i jego „genialnych” pomysłach. Skupić się na pracy. I na tym żeby jak najlepiej przygotować panów do starcia. Siegneła do pasa i namacała rękojeść.
- Musze ci go oddać Mistrzu, tobie przyda się bardziej. - Bezceremonialnie wcisnęła Karnishowi w dłoń jego miecz.
- A ty pogryziesz napotkanego wroga, czy na niego naplujesz? – Jedi uniósł brew. – Weź go, ja dwoma walczyć nie potrafię zbyt dobrze, a z uszkodzoną ręką tym bardziej.
- Przegadam - odparła nie wiedziała jakim cudem uśmiech wrócił jej na usta. – Wezmę ten Ennriana. Twój powinien zostać przy tobie, teraz potrzeba ci każdego wsparcia jakie się nawinie.
- To tak na prawdę nie jest miecz Ennriana. A ten… - Wskazał na swój – …nie jest tylko mój. Tkwi w nim siła dziesiątek rycerzy i mistrzów. Ja mam tą siłę w sobie, w krwi. Ale tobie może się przydać. Ja wiem z kim się zmierzę, ty nie wiesz na kogo się natkniesz. Moją wolą jest abyś skorzystała z mojej broni.
Chciał się spierać? Dobrze, spierajmy się.
- Mistrzu, wasze zadanie jest bez porównania cięższe. Naprawdę nie powinnam wam odbierać tej przewagi nad przeciwnikiem - powiedziała ważąc broń w rękach.
- Dlatego idziemy w dwójkę, ty będziesz sama. Nie wiesz w jakim stanie znajdziesz naszych przyjaciół, a nawet jeśli są cali i zdrowi to bezbronni. Nie wiemy nawet czy poza Darciem, Ennrianem i Korelem nie ma na tej planecie innych Mrocznych. Możesz na nich trafić, chociaż nie sądzę by takowi tu byli. Ale ilość przeszkód na jakie możesz natrafić jest wielka, a najgorsze w nich to, że nie mamy o nich pojęcia.
Czemu musiał mieć rację? Z nim nawet nie było się jak spierać.
- Wie Mistrz, że jeśli wezmę ten miecz i wam się coś stanie pożre mnie moje sumienie? – spytała opierając ręce na biodrach.
- A wiesz, że jeśli go nie weźmiesz i coś się stanie tobie lub komuś z chłopców to mnie pożre moje? Dlatego zrobimy tak. Jeżeli nie chcesz mojego miecza, zostawię go na tym stoliku, ale na pewno go nie zabiorę.
A niech was szlak mężczyźni. Jak nie jeden to drugi piętrzy jakieś problemy. Zaklęła w duchu, ale trudno jej było się nie uśmiechnąć.
- Mistrz jest bardziej uparty niż ja. A to jest sztuka bo szkoliłam się w tym u Caprice Leh.
- Przywilej starszego - Karnish uśmiechnął się ponownie. – Gdy będziesz się spierała ze swoim uczniem to ty będziesz górą.
Tym razem roześmiała się głośnie. Od kiedy była jego uczennicą?
- Nie życzysz żadnemu dziecku tak źle.
- Mylisz się. Każdemu życzyłbym tak dobrze.
Poczuła się dziwnie zażenowana.
- Pójdę się zająć Tamirem zanim zacznę się czerwienić. - roześmiała się. – Jak Mistrz się czuje? Lepiej?
- Nie narzekam. Nie ma to jak miła rozmowa.
- Mówiłam o trzymaniu się w pionie.
- Dobra rozmowa lepsza od najlepszego leku.
Z takimi odzywkami musiał sobie dobrze radzić w senacie.
- Zobaczymy czy Tamirowi pomoże. Jeszcze zajrzę do Mistrza przed lądowaniem. Proszę przetestować ruchomość kończyn.
- Zawsze słuchaj się lekarza.
Definitywnie dobry materiał na dyplomatę. Pomyślała wychodząc z sypialni.
Dobry nastrój osłabł kiedy weszła do korytarza. Teraz ten trudniejszy przypadek.

***

Wpadła do swojej ładowni i usiadła na swoim posłaniu. Przez chwilę nie czuła nic. Tylko pustkę, cisze, absencję wszystkiego, jakby trafiła do serca czarnej dziury powstałej po rozmowie z Tamirem.
Potem wzięła głęboki oddech i dźwięk wydał jej się dziwnie nie na miejscu.
Nie dam się teraz rozwalić. Mam coś do zrobienia. Nie będę się przejmować. I na pewno nie będę płakać. Zamrugała oczami.
Wdech. Masz zadanie Ero D’an. Wydech. Masz zadanie. Wdech. Zadanie.
Zawsze miała silne poczucie obowiązku. I teraz dziękowała za to Mocy.
Resztę lotu spędziła na medytacji, a raczej należałoby powiedzieć uspokajaniu własnych emocji, oczyszczaniu głowy na tyle by się skupić na tym co ich czekało.
Przed lądowaniem zajrzała jeszcze do pacjentów, poprawiła opatrunki, zaaplikowała zastrzyki.
Dała im z siebie tyle ile mogła. Oby byli gotowi na to co ich czeka.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 03-06-2011, 17:45   #218
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Tamir czuł się dziwnie w sytuacji, w której się teraz znalazł. Stał w drzwiach sypialni i patrzył na leżącego na łóżku Mistrza Karnisha. Jego słowa docierały do niego tylko częściowo, a dokładnie tylko znaczenie jego słów. Mieli być ostrożni i niepotrzebnie nie ryzykować. Rzecz jasna to było jasne, ale Zabrak zawsze miał jakiś problem z rozróżnieniem, kiedy ryzyko było potrzebne, a kiedy nie. Niemniej, stojąc i czekając na Erę zdawał sobie sprawę, jak wiele brakowało mu do poziomu leżącego na łóżku Jedi. Nie tylko ustępował mu umiejętnościami władania mieczem i kontroli Mocy, ale też panowania nad samym sobą. Przecież Torn nie tak dawno sam znajdował się na miejscu Karnisha i w przeciwieństwie do niego, zachowywał się jak smarkacz, albo małe dziecko, któremu zabroniono teraz bawić się tą zabawką, a on chciał ją już teraz.
Opuszczając pokład Ambasadora, ostrożnie schodził po rampie. Jego noga nie była w pełni sprawna, ba, do całkowitej sprawności brakowało jej kąpieli w bakcie, o której aktualnie mógł pomarzyć. Musiał zachowywać się nie tyle ostrożnie, bo to mu nie wychodziło ze względu na nieumiejętność rozróżnienia dwóch rodzajów ryzyka, co odpowiedzialnie. Karnish leżał na łóżku, a Ziew i Kastar potrzebowali ich pomocy. Era była dobrym Rycerzem, potrafiła walczyć i używała głowy znacznie częściej niż Tamir, ale, nie ujmując jej w niczym, były marne szanse by w pojedynkę uwolniła dwójkę ich towarzyszy.
- W moim stanie nie ma mowy o wspinaczce i zakradaniu się, więc postarajmy się robić jak najmniej hałasu i bądźmy gotowi do walki. - szepnął do kroczącej obok niego Ery.
Nawet jeżeli konieczność otwartego podejścia do kryjówki gangu irytowała Zabraka ze względu na jego stan, ten doskonale maskował to przed młodą Jedi.
- Spokojnie, skoro jeszcze nas nie ostrzelali pewnie mają coś ciekawszego do roboty – odpowiedziała krzywiąc się trochę. To „coś ciekawszego” mogło nie najlepiej wróżyć Ziewowi i Kastarowi. Jednak jej twarz szybko powróciła do normalnego stanu.-
- Panie przodem – mrugnęła i ruszyła przed siebie. Skupiona szła przed siebie wolno i ostrożnie lustrując teren. Czuła mrowienie w palcach zaciśniętych na rękojeści miecza Irtona, był inny niż jej własny, zimny, obcy. Nie dawał tego poczucia bezpieczeństwa, nie dodawał odwagi ani nadziei. To był tylko przedmiot. A jej miecz był przecież czymś więcej.-
Powoli zagłębiali się w coraz głębszych ciemnościach, chłodne powietrze wdzierało się do płuc dziewczyny. Tak jakby mrok i chłód usiłowały ich osaczyć.
Tamir nie protestował puszczając dziewczynę przodem. Była dużą dziewczynką i musiał to sobie w końcu wbić do głowy. Nie potrzebowała, by ciągle chciał ją chronić. Tak, ale wmawianie tego sobie to jedno, a skonfrontowanie tego z tym, co wydarzyło się w Anchorhead, to zupełnie inna sprawa. Dlatego podążał za nią jak cień, trzymając w dłoni swój miecz świetlny. I chociaż zwykle tak było, to dzisiaj nie czuł się przez to ani trochę pewniej. Mimo swoich, niemałych przecież, umiejętności, nie był w stanie ocalić życia swoich dwóch przyjaciół. Co jeśli Era też przez niego zginie?
Dłoń Zabraka zacisnęła się nieco mocniej na rękojeści miecza. Leżące ciało strażnika nie wróżyło niczego dobrego. Brak śladów po blasterach na ciele i brak głowy, wiele mówiły o rodzaju przeciwnika, jaki pozbawił go życia. To był ktoś, kto posługiwał się mieczem świetlnym. Pytanie tylko, czy to dwójka Jedi, Artel, czy Ennrian?
Głęboki wdech i wydech. Jednak dźwięk wypuszczanego powietrza, został zagłuszony przez buczenie miecza świetlnego, który Tamir przywołał do życia. Jeden ruch kciuka, który mógł ocalić im życie. Jednak zamiast tego, tylko pogorszył całą sytuację, gdy szmaragdowy blask rozproszył ciemności skrywające ciała martwych członków gangu. Teraz Tamir miał pewność. To nie mogli być Kastar i Ziew.
- Chodźmy... - powiedział cicho, z trudem wydobywając głos z gardła. - Dla nich już nic nie możemy zrobić. -
Ostrożnie cofnął się, delikatnie pociągając Erę za sobą i wyłączając swój miecz.
Przez chwile stała skamieniała wpatrzona w trupa leżącego na ziemi. Potem powoli przeniosła wzrok na górę wpatrując się w porysowane ściany, ciemne cętki, ślady po muśnięciach laserowego ostrza. Zdobiły skałę w wielu miejscach. Delikatnie dotknęła jednego z nich. Ciemny osad pozostał na placach.-
- Walczyli...-
Poczuła jak wielka gula zatyka jej gardło. Walczyli i byli sami. Dwoje Jedi już było martwych, bez echa, śladu w Mocy. A co jeśli Kastar i Ziew też należeli już do Mocy?-
Cofnęła się o krok i wpadła na wycofującego się Tamira.-
Wtedy nastąpił błysk. Tak jakby coś oddzieliło się w jej umyśle. Jakaś plansza, ekran ukazujący dobrze znany jej obraz. Celę za energetyczna barierą, tą samą z trupem który zapewne zaczął już cuchnąć. A za czerwoną widmową barierą Mroczny, wróg którego aż za dobrze znała.-
Obrazek jakby wyjęty z jej wspomnień... ale to nie były jej wspomnienia. Bo razem z obrazem czułą echo inne istoty, jak cień, delikatny zapach perfum w pustym pokoju.-
- Ziew... – szepnęła.
Torn przytrzymał Erę, gdy ta na niego wpadła. Wydawało mu się, jakby na chwilę odpłynęła. Nie chciał żeby się przewróciła, więc objął ją przytulając nieznacznie do siebie i spojrzał na nią z czułością.
- Co się stało? - zapytał, powoli uświadamiając sobie, co mogło przytrafić się jego ukochanej. - Skontaktował się z tobą? Wiesz, gdzie jest? -
- Taaak... – Powrót do siebie zawsze zajmował jej chwilę, uziemienie jak to się fachowo nazywało. Tym razem za Erę właściwe wykonał je zabrak i jego ramię, obecność, stabilna i kojarząca się z bezpieczeństwem. – Są tam skąd uciekłam. W mojej celi. Szybko, musimy wracać na statek.
- Tak szybko, jak tylko pozwoli na to moja noga. - stwierdził, nie puszczając jeszcze Ery. Masakra jaką tutaj zastali powinna wywołać inny efekt, ale u Zabraka wywołała poczucie bezpieczeństwa. Skoro był tu Mroczny Jedi, to musiał wyciąć do nogi cały gang, a skoro Kastar i Ziew byli pojmani, to i jego tutaj nie było. Wnioskując, że może potrzebować obu sprawnych rąk, Zabrak przypiął swój miecz ponownie do pasa i ostrożnie ruszył w kierunku zbocza, by móc dojść do statku. Przytrzymywał przy tym Erę, służąc jej za podparcie do czasu, aż nie będzie pewna, że sama da radę iść. Zresztą, był to też pretekst do bliskości, o jakiej ostatnio mogli tylko pomarzyć, a jakiej Tamir potrzebował, chyba bardziej niż kiedykolwiek.
- Widziałaś coś jeszcze? Są cali? -
Dobrze było, chociaż na chwilę pozwolić sobie na słabość. Na chwile bliskości nie ukradzioną, zwyczajną, która nikomu i niczemu nie szkodziła.-
- Nie, sygnał Ziewa był słaby. Swoją drogą dziwne, że Artel go przeoczył, przecież był tam wtedy...Era zesztywniała w jednej chwili. - A co jeśli zauważył? Jeśli to jest pułapka? – Mocno zacisnęła dłoń na ręce Tamira.
Artel...Dreszcz przeszedł Zabrakowi po ciele na samo wspomnienie spotkania z nim na Elom. Bardziej dwulicowej osoby nie spotkał, jak galaktyka długa i szeroka. Huttowie mogliby się tego od niego uczyć. A skoro on miał Kastara i Ziewa, a Era mu uciekła....
- Musiał to zauważyć. - stwierdził rzeczowo, zerkając w stronę wciąż oddalonego Ambasadora. - I to z całą pewnością jest pułapka. Taka ilość Mrocznych Jedi na Tatooine, to nie może być przypadek. Zresztą, to przecież nie są pierwsi lepsi Mroczni Jedi. - Torn głośno westchnął i pokręcił głową.
- Nie poradzimy sobie sami. Wiemy, że było ich trzech. Po śmierci Korela, na pewno zostali Artel i Ennrian, a wiemy na co stać przynajmniej jednego z nich. Z jednej strony, potrzebne nam wsparcie, zaś z drugiej, Ziew i Kastar nie mogą wiecznie czekać. -
- Nie mogą chyba prawie w ogóle czekać. Artel jest bardzo... niestabilny. Bez powodu zabił mojego współwięźnia. Musimy sie skonsultować z mistrzem Karnishem – stwierdziła stanowczo.
- Może cię to zaskoczy, ale nie miałem zamiaru robić niczego, bez konsultacji z nim. - odparł Tamir poważnie, lecz bez śladu irytacji, czy oburzenia. - Gdyby tylko była pewność, że Kastarowi i Ziewowi nic się nie stanie, można by po prostu strzelić w ten budynek z broni Ambasadora. -
- Zawaliłby się im na głowy, są w piwnicy. – Dotarli do wyjścia z jaskini i dziewczyna z żalem odsunęła się od Tamira, ściskała jeszcze jego dłoń póki pozostawali w cieniu.
Tamir zmarszczył tylko czoło zastanawiając się nad innymi możliwymi rozwiązaniami. Bo przecież tam nie wejdą i nie powiedzą: hej, może oddalibyście nam naszych kolegów?
- Oby Mistrz Karnish miał jakiś pomysł... - mruknął. Nie wspomniał o tym, który zaczął kiełkować w jego głowie, ale ze względu na trudność wykonania i ''niepotrzebne ryzykowanie'', ani Karnish, ani tym bardziej Era, by na niego nie poszli.

***

Rozmowa z Karnishem i Erą nie potoczyła się w taki sposób, w jaki można by tego chcieć. Zamiast zaryzykować jednym, niewiele w tej wojnie i Zakonie, znaczącym życiem, oni woleli położyć na szali trzy. A właściwie to pięć, bo Ziew i Kastar także mogli zginąć.
Zabrak naprawdę nie rozumiał takiej niechęci do jego planu. Niechęci, a w przypadku Ery nawet wrogości. Chociaż akurat ją mógł zrozumieć. Przecież on sam protestowałby, gdyby to jego ukochana zgłosiła taką propozycję. Ukochana... to było niesamowite, jak szybko młoda Jedi, stała się dla niego tak ważna. Zrobiłby dla niej chyba wszystko i niejednokrotnie żałował, że nie mogli poznać się wcześniej, w innych okolicznościach, a najlepiej w innym życiu. Gdy żadne z nich nie było Jedi. Nie musieliby wtedy ukrywać swoich uczuć, ani tak bardzo się pilnować. Po prostu otwarcie pokazywaliby, jak bardzo jednemu zależy na drugim.
Chyba ta myśl sprawiła, że tak naprawdę zrozumiał, co mogła poczuć Era, gdy Tamir przedstawił swój plan. Plan, który zakładał, że być możę już nigdy nie mieliby się zobaczyć. Nigdy spleść swoich dłoni, posmakować swoich ust, czy poczuć zapachu ciała ukochanej osoby. To oznaczałoby też koniec z zasypianiem, gdy leżeli wtuleni w siebie i kołysani biciem ich serc.
Dopiero teraz Tamir zrozumiał, co zrobił Erze, jaką krzywdę jej wyrządził i zapragnął z całej siły ją przytulić i przeprosić za to, że zachował się jak niedorozwinięty Gammoreanin.

***

Dziewczyna usiadła na siedzeniu obok Tamira. Spokojna i skupiona wzięła głęboki oddech szykując sie do kolejnej sesji uzdrawiania.
- Włącz autopilota i pokaż na chwilę nogę – poleciła zawodowym tonem.
Torn jedynie kątem oka zerknął na dziewczynę. Jej zawodowy ton nie przypadł mu do gustu, ale nie pokazał tego po sobie. Znał ją na tyle dobrze by wiedzieć, że taki ton oznacza, iż mocno jej podpadł. Acz tym razem wiedział doskonale czym.
- Jak długo potrwa ta chwila? - zapytał nie puszczając sterów. - Autopilot zły nie jest, ale nie ominie ci skał, które wyłaniają się z ciemności co jakiś czas. -
- Przejechałam tą trasę na ścigaczu, nie trafisz na szczyty – odpowiedziała spokojnie. – Nie wiem ile to potrwa, ale jakby co będziesz na tyle świadomy żeby złapać za stery.
Musiała zając się pracą, to nie był czas na osobiste sprawy. Musiała ich postawić na nogi jeśli mieli się zmierzyć z mrocznym Jedi.
- Niech będzie. - stwierdził wzruszając ramionami. - Na twoją odpowiedzialność. W razie czego, Rada, tobie potrąci z pensji za naprawę tej krypy. -
Zabrak puścił stery jedną ręką i palcami przebiegł zręcznie po konsolecie. Ambasador nie był wymarzonym statkiem do pilotowania, ale też nie był aż taką kupą złomu na jaką wyglądał. Grunt, że nie rozchodził się podczas lotów przez nadprzestrzeń.
Po włączeniu automatycznego pilota, Tamir obrócił fotel pilota frontem do młodej Jedi, prostując ranną nogę, by miała lepszy dostęp do niej.
- Mistrz Karnish już poskładany? -
- Na tyle na ile to możliwe – odpowiedziała. Położyła dłoń na ukrytym pod spodniami opatrunku i zamknęła oczy. Powolne wdechy i wydechy cofały ją w Moc. Tym razem trudniej było sie skupić, przestać na chwilę istnieć i stać się tylko przekaźnikiem, trasą dla Mocy. Kilka razy chwytała i odpychała niepotrzebne myśli, smutek, rozczarowanie i poczucie opuszczenia. Na to przyjdzie czas później. Teraz miała prostu cel. Zlikwidować opuchlizny, usprawnić funkcjonowanie ciała. I w końcu sie jej udało. Zatopiła sie gdzieś na bezwładnych falach Mocy kierując ją na rany. Te były widoczne w aurze zabraka. Tak innej od spokojnej jasnej aury Irtona. Tamir tętnił życiem, kipiał jak gorące źródło. Tak bardzo, że aż sam siebie parzył.
Zabrak nie mógł podejść obojętnie do leczenia. Powód? Choćby fakt, że miejsce na udzie, które zostało przestrzelone i gdzie aktualnie znajdowała się dłoń Ery zahaczało o granice sfery intymnej. I chociaż młoda Jedi podchodziła do swojego zadania bardzo profesjonalnie i myślała o ranie Tamira, to mimo wszystko czuł się nieco skrępowany. Przynajmniej do czasu, aż nie zaczął odczuwać efektów pracy ukochanej, które sprawiły, że Torn nieznacznie spiął mięśnie w leczonej nodze.
- Skończone... na razie – powiedziała Era wracając gwałtownie do rzeczywistości. Marszcząc brwi rozmasowała czoło, zaczynało ja trochę ćmić. – Przejdź się parę kroków, przetestuj ją.
Tamir rozluźnił mięśnie w jednej chwili, gdy tylko zabieg został skończony. Spojrzał na swoją nogę, ale zmian nie widział. Zresztą ciężko było dostrzec coś przez opatrunek, który wyzierał z dziury po postrzale.
Jedi wykonał polecenie Ery, podniósł się z fotela pilota i przeszedł przez kabinę tam i z powrotem. Przytaknął kilka razy głową, by znów zająć swoje miejsce.
- Lepiej. Dużo lepiej. - pochwalił. - A co z tobą? - zapytał troskliwie. - Zajmowałaś się nami, a sama pewnie nic nie odpoczywałaś. -
A skąd tu nagle ta troska? Złośliwa myśl przebiła sie przez głowę Ery. W końcu zabrak całkiem dobitnie pokazał jej już, że ma obecnie muchy w nosie i umywa od wszystkiego ręce.
- Zaraz pomedytuję trochę, przejdzie mi. To nic takiego – zapewniła.
- Mam nadzieję. - powiedział nieco zakłopotany dziwnym tonem Ery i panującymi obecnie między nimi stosunkami.
- Dalej jestem z was w najlepszej formie fizycznej – stwierdziła.
- To nic nie zmienia w konfrontacji z takim kalibrem przeciwnika. - odparł. - To jakby trzy myśliwce chciały zająć się dwoma niszczycielami. -
- Nie mamy się nimi zająć tylko przechwycić coś i zniknąć w nadprzestrzeni – odpowiedziała stanowczo.
- Czy wszystko co powiem musi być zaraz odbierane jako chęć do walki? Zarówno przez ciebie jak i Mistrza Karnisha? - zapytał kręcąc głową. - Najwidoczniej tak, bo chyba cały Zakon ma mnie za narwańca, który bardziej pasuje do kantynnego zabijaki. -
Westchnęła, chwilowo nie miała najmniejszej ochoty ani siły na kłótnie.
- Dziwisz się?
- Tak. - odparł bez wahania. - Zwłaszcza tobie, bo poznałaś mnie lepiej niż inni Jedi, którzy swoją opinię mogą sobie wyrabiać na podstawie zasłyszanych historii. - westchnął i wzruszył ramionami. - Cóż, widać jestem narwańcem i kantynnym zabijaką. Ale to się u mnie raczej nie zmieni.-
Pokręciła głową. Parę słów pchało się jej na usta i teraz na poważnie rozważała czy pozwolić się nim wydostać.
- Co takiego właściwe próbujesz udowodnić?
Tamir uniósł brew w wyrazie zdziwienia.
- Niby czym? -
- Swoim zachowaniem? Swoim nieustającym bezsensownym narażaniem karku.
- Nie robię tego bezsensownie. - odparł spokojnie. - Nie robię tego, bo to lubię, tylko dlatego, że innych opcji nie widzę albo wydają mi się mniej skuteczne. Nie wiesz w jaki sposób nabawiłem się tych ran, które mi leczyłaś nie tak dawno i osądzasz tylko na podstawie tego, co wiesz z poprzednich misji. Tego co wiesz z Elom i Kamino, bo po Omwat nic mi nie było. - mimo napięcia między nimi, Tamir wciąż zachowywał spokój.
Ta rozmowa nigdzie ich nie zaprowadzi. Juz teraz to widziała. Mimo wszystko czuła, ze powinna mu powiedzieć co o tym wszystkim myśli.
- Śmierć nie jest, nie była i nigdy nie będzie najlepszym wyjściem z żadnej sytuacji. A bohaterstwo wiele się różni od bezsensownego nadstawiania głowy.
Tamir ciężko westchnął. Miał wrażenie jakby Era w ogóle go nie słuchała. On mówił jedno, a ona drugie. Ale oceniać innych jest najłatwiej nie znając wszystkich faktów.
- Wiem. A my nie dość, że będziemy teraz wszyscy nadstawiać głowy, to jeszcze całkiem możliwe, że wszyscy zginiemy. -
- Może. Ale i tak mamy większe szanse niż gdybyś jak wariat poleciał sie wydać Darcowi, ten by nam nie oddał chłopaków a potem jeszcze zaatakował Ambasadora. Dlaczego niby myślisz, że zagraliby w tą grę uczciwie? To mroczni Jedi. – podniosła się z miejsca. – Nikomu nie pomożesz umierając. Wręcz przeciwnie. – Przez chwilę milczała. – Jestem lekarką Tamirze, to co robię skupia sie wokół życia. I zaczynam sie zastanawiać czy ty w ogóle potrafisz żyć.
Tamir milczał przez chwilę patrząc Erze w oczy. Ale nie widział tam tego, co zawsze. Nie widział czułości i zrozumienia, tylko smutek i gniew.
- A ty potrafisz, Ero? - zapytał odwracając fotel ponownie do sterów i pulpitu, przełączając znów na sterowanie ręczne.
Przez chwilę milczała czując jak cos lodowatego rozlewa się jej po piersi.
- Bądź ostrożny – powiedziała bezbarwnym tonem i wyszła z kokpitu.

***

Ciche przekleństwo, a raczej cała wiązanka przekleństw i to takich, od których Sithom zwiędłyby uszy, posypała się z ust Tamira, gdy ten został sam na sam ze sobą i echem rozmowy z Erą.
Przewidywał zupełnie inny scenariusz ich rozmowy, inny finał. A wyszło, jak wyszło. Kolejna sprzeczka, która została zaczęta przez...no właśnie, kogo? Zresztą jakie to miało znaczenie? Sprzeczka, czy nie, młoda Jedi zdradziła, co tak naprawdę myśli o Zabraku.
Więc jestem narwańcem, który nie potrafi żyć? pomyślał z rozgoryczeniem i złością.
Tym razem wiedział, gdzie szukać jej źródła. Była nim pewna piękność o krótkich, kruczoczarnych włosach, z krwią Echani płynącą w żyłach. Do ilu kobiet w promieniu kilku parseków pasowała ta charakterystyka? Bingo! Do tej jednej, jedynej, którą Zabrak chciał wcześniej przepraszać, a która uważa go za karczmiennego zabijakę.
I to pytanie. Czy umiesz żyć Tamirze? Co ona sobie myśli?

Zabrak był zły i zrezygnowany. Nie wiedział co ma robić, co mówić i jak się zachowywać, by księżniczka Era była zadowolona. Pewnie byłaby prze szczęśliwa, gdyby Tamir całe dnie spędzał w Świątyni na medytacjach lub zajmował się młodzikami. Chociaż nie, na tak młode umysły pewnie miałby zły wpływ.

Pozostały czas lotu skupiał na pilotowaniu Ambasadora. Wlepiał tylko wzrok w pustkę za iluminatorem, próbując jakoś się uspokoić. Nie mógł wyruszać rozkojarzony. A wizyty Ery, by sprawdzić nogę zdecydowanie za bardzo go rozpraszały. Nawet, a może właśnie dlatego, że odbywały się w milczeniu.
 
Gekido jest offline  
Stary 03-06-2011, 22:12   #219
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Słysząc pierwsze słowa ich pogromcy, Ziew zdał sobie sprawę, że dał się wyprowadzić w pole. Nie wiedział jak, ale ten … Jedi potrafił tak zamaskować swoją obecność znajdując się blisko nich, że pomimo szczególnego zwracania uwagi na zakłócenia mocy wynikające z jego obecności uznał, że nie ma go w pobliżu i wysłał obraz, który przygotował. To było jak wołanie o pomoc, które bezbłędnie wprowadzi pozostałych w przygotowaną pułapkę. Ciężko było uwierzyć, że ktoś mający taką wiedzę o Mocy, nie wykrył jego przekazu. A jedynym wytłumaczeniem, że nie został on przez niego zablokowany, było przyzwolenie. Ten Mroczny doskonale wiedział, że reszta będzie próbowała ich uwolnić. Wiara w swoje umiejętności i przydatność stopniała w padawanie do zera. Zupełnie nie pomyślał, że swoim działaniem może sprowadzić niebezpieczeństwo na innych i wprowadzić ich w łapy ich oprawcy. Bez wątpienia ten jegomość za barierą był piekielnie niebezpieczny. I bez wątpienia może zablokować jego następny przekaz, o ile będzie niezgodny z jego zamierzeniami.

Następne rewelacje, które bez żadnej żenady odkrywał przed nimi też nie były pocieszające. W końcu wyjaśniło się, dlaczego tak opornie szło mu porozumiewanie się z Induro. To nie była kwestia niezgodności charakterów. Powodem najpewniej była okaleczona przez ten cały zabieg klonowania wrażliwość na Moc klona i jego wyczulenie. Nawet, gdyby chciał nie wierzyć słowom, które padały, to nie mógł. Po prostu czuł, że z Kastarem jest coś nie tak. I że stojący w korytarzu człowiek mówi prawdę. Ziew, po raz pierwszy od kiedy znalazł się w zakonie, poczuł się całkowicie samotny i zdany wyłącznie na siebie. A dodatkowo okazało się, że towarzyszący mu Jedi … nie jest Jedi. A najgorsze było to, że czuł się zupełnie bezradny, i dodatkowo wprowadził w pułapkę swojego mistrza i innych. Pole zamykające wyjście było nie do pokonania nawet przy pomocy miecza świetlnego, który został mu zabrany. Jakiekolwiek negocjacje z ich oprawcą nie wchodziły w rachubę. Jedi, na którego wsparcie i przewodnictwo liczył też został skreślony. Zwątpienie i rezygnacja ogarnęły jego myśli. Nie potrafił nawet przewidzieć tak podstawowej rzeczy, że jakakolwiek próba komunikacji z resztą sprowadzi na innych niebezpieczeństwo. Teraz było już za późno.

>>PUŁAPKA !!!<<

Nie zwracał już specjalnej uwagi na bliskość Mrocznego, gdy w przebłysku desperacji wysłał poprzez Moc ten okrzyk. Jeśli nie potrafił tego zablokować, to się uda, jeśli potrafi, czego był właściwie pewien, to pozostanie mu czekać i patrzeć, jak reszta wchodzi w przygotowaną na nich pułapkę.
 
Smoqu jest offline  
Stary 03-06-2011, 23:32   #220
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Era & Tamir

Tamir wylądował Ambasadorem w pobliżu chaty, do której poprowadziła go Era. Mistrz Karnish uważał, że wszelkie podchody nie mają sensu. Jeżeli dotąd Artel więził Kastara i Ziewa to z pewnością nie bez powodu. Może chciał ich przeciągnąć na Ciemną Stronę, ale pewnie przede wszystkim wykorzystać jako przynętę.

Zabrak opuścił trap, po którym po chwili zszedł w towarzystwie mistrza. Oboje nie byli w pełni formy, delikatnie rzecz ujmując. Tamir wciąż lekko kulał, a Irton blady jak ściana wyglądał wyjątkowo słabo. Kroczył jednak wyprostowany pewnie przed siebie, a młody Jedi starał się z niego brać przykład.

Tymczasem Era obserwowała wszystko z kokpitu. Wychodząc Karnish zabronił jej opuszczać statek dopóki nie zajmą Artela i jego ewentualnych towarzyszy na tyle, by ona mogła prześlizgnąć się do chatki. Mistrz polecił by wyłączyła się na Moc na tyle na ile tylko jest to możliwe. Musiała zniknąć, stać się niemal niewidzialna w Mocy. Było to oczywiście niewykonalne, ale gdyby udało się jej stłumić wewnętrzną energię, może Mroczni nie wyczuliby jej będąc zajęci walką.

- Tamirze - szepnął Irton, gdy razem z Zabrakiem okrążali statek. Mistrz kazał bowiem tak wylądować by trap znajdował się po przeciwnej stronie niż chata. Miało to pomóc Erze w wydostaniu się z Ambasadora niezauważenie. - Może nie spodoba ci się to co teraz powiem, ale musisz mnie posłuchać. I uwierz mi, że jeżeli byłby tu ze mną mistrz Yoda powiedziałbym mu to samo jeśli bym tylko uznał, że mogę pouczać kogoś takiego jak on - oboje stanęli przed wejściem do chatki. - Nie wychylaj się. Walczymy jako zespół, nie jako indywidualności. Jeden błąd i jest po nas, dlatego nie możesz zbytnio się ode mnie oddalać. To nasza jedyna szansa. Mam na myśli nas wszystkich.

Drzwi niewielkiego domku otworzyły się i pojawił się w nich mężczyzna. Był to średniego wzrostu blondyn z włosami na tyle długimi by zakrywały uszy. Twarz miał smukłą z kwadratową szczęką. W porównaniu z Korelem czy Ennrianem wyglądał nadzwyczaj spokojnie. Tak właśnie Tamir zapamiętał Artela Darca. Choć widział go tylko raz, nie miał wątpliwości, że to właśnie on. Mroczny był jednak sam. Czyżby Ennrian czekał w środku? A może nie dotarł tu przed Jedi?

- Kogóż ja widzę? Mistrz Karnish we własnej osobie - zaczął Darc jakby witał dygnitarzy przysłanych przez Senat. - Pozwolę sobie zauważyć, że nie wyglądasz za dobrze. I młody Tamir Torn. Sporo czasu minęło od naszego ostatniego spotkania, czyż nie? Co za paradoks, wysłałem za wami mojego człowieka, a to wy sami się tu pofatygowaliście. Nie żebym tego nie przewidział.

- Wypuść naszych towarzyszy - Karnish nie owijał w bawełnę.

- Ach, tak. Standardowa śpiewka Jedi. Lepiej unikać walki i takie tam mrzonki, co? Przecież doskonale sobie zdajesz sprawę mistrzu Jedi, że tego nie zrobię. Ale wy jak najbardziej możecie się poddać. Proponowałem to waszym uwięzionym przyjaciołom, ale nie chcieli słuchać. Domyślam się, że i wy nie skorzystacie z tej propozycji.

- Dobrze się domyślasz - Irton zapalił miecz. Przed nim pojawiła się czerwona klinga. Tamir szybko poszedł w jego ślady.

- Cóż za niezwykła barwa klingi jak na Jedi. Czyżbyście spotkali któregoś z moich wysłanników?

- Nawet dwóch - wypalił Tamir. - Korela zabiłem osobiście - powiedział odczuwając dziwną satysfakcję.

- Nieoczekiwany zbieg okoliczności - twarz Darca zamieniła się ze spokojnej w ponurą. - Zatem zacznijmy to po co tu przybyliście. Czas na waszą śmierć - Mroczny zapalił własny miecz.


Era

Gdy tylko zaczęła się walka Era nie patrząc na jej rozwój wymknęła się ze statku. Obeszła go z drugiej strony niż to uczynili Tamir i Karnish, i zdołała podejść do chatki. Po chwili już była w środku. Poznała stół, po którym kierowała Łasuchem. Teraz wyglądał na nieco bardziej uprzątnięty niż ostatnim razem, ale i tak panował na nim bałagan.

Gamorrean, ani nikogo innego nigdzie nie było widać. Ruszyła ostrożnie w dół schodami prowadzącymi do korytarza z celami. Szybko znalazła się na dole i oceniła, że nikogo tam nie ma. To pokrzepiło jej serce. Cel był już na wyciągnięcie ręki.

Nagle dziewczyna nadepnęła na coś miękkiego. Odruchowo cofnęła nogę i spojrzała w dół. Coś leżało na ziemi, ale w półmroku panującym wokół nie była w stanie dojrzeć co to takiego. Nachyliła się więc i ujrzała, że to niewielkie stworzonko pokryte futerkiem. Niemożliwe by żyjąc dał się od tak nadepnąć komuś kto tędy przechodził. Ktoś musiał wcześniej zabić Łasucha...


Tamir

Było ciężko. Darc tylko się z nimi bawił, zaśmiewając się na całe gardło. Tamir nie wiedział czy Era weszła już do środka czy nie, zresztą nie mógł się na tym koncentrować. Byle myśl mogła zdradzić cały plan, który według niego trzymał się na włosku i miał marne szanse powodzenia. Nie zamierzał jednak z tego powodu odpuszczać.

Mimo osłabień w postaci ran i kontuzji Jedi nie radzili sobie tak znowu najgorzej. Tamir musiał grać pierwsze skrzypce wywijając swoim podwójnym mieczem. Ciężar ciała opierał głównie tylko na jednej nodze, ale czuł, że dobrze sobie radzi, nawet mimo śmiechów i kpin Mrocznego.

Mistrz Karnish wspierał go głównie Mocą, nie mogąc się poruszać tak swobodnie jak zwykł to robić. A przynajmniej tak jak to robił w pojedynku z Ennrianem, w sumie Zabrak poza tym jednym razem nigdy nie widział go w akcji. Wsparcie to było jednak nieocenione. Parę razy Darc mógł przebić się przez gardę Tamira, ale wówczas na posterunku był Karnish zasłaniając go własnym mieczem lub odpychając przeciwnika Mocą. Młody Jedi odczuwał też coś dziwnego. Nigdy jeszcze podczas walki nie czuł takiego spokoju, takiej pewności siebie. Potrafił nawet przewidzieć wiele ruchów wroga zanim te w ogóle nastąpiły. Torn zrozumiał co miał na myśli mistrz Irton mówiąc o pracy zespołowej. To działało.


Era & Ziew

Era minęła kilka cel, w których wyłączone były osłony. Zmierzała do swojej, do tej, w której była zamknięta. Właściwie nie pamiętała która to była dokładnie, ale szybko znalazła się przed dwoma, do których wejścia były zablokowane przez pole siłowe. Po lewej stronie w celi znajdował się Ziew, po prawej Kastar. Verpine zerwał się na nogi jak tylko zobaczył towarzyszkę, ale Induro nadal siedział na ziemi, jakby go to niewiele obchodziło.

Nagle dziewczyna uświadomiła sobie, że przecież nie ma klucza. Spojrzała na rękojeść miecza mistrza Karnisha, którą cały czas trzymała w dłoni. "No jasne" pomyślała. Fioletowe ostrze oświetliło korytarz o wiele lepiej niż osłona cel. Era wbiła ją w pole siłowe, za którym stał Ziew i po chwili ono zniknęło. To samo zrobiła z drugim i Kastar również był wolny. Wciąż jednak siedział na ziemi. Dopiero gdy Varpine podszedł do niego i chwycił go za ramię, jakby się ocknął i z niechęcią ruszył za towarzyszami. D'an wyczuła w nim ogromne pokłady smutku i rozpaczy. Coś się stało.

Nie było jednak czasu by roztrząsać co to było. Ponieważ pola siłowe zgasły, dziewczyna nie gasiła miecza by widzieć drogę do wyjścia. Gdy wbiegała na schody kątem oka dostrzegła coś w ostatniej celi. Gdy przyjrzała się temu bliżej zobaczyła dwójkę Gamorrean. Obaj martwi leżeli jeden na drugim w ciemnościach.

Trójka Jedi wbiegła szybko na górę do pomieszczenia ze stołem, i co najważniejsze wyjściem. Tam jednak spotkał ich zawód. Oto stanął przed nimi Ennrian. Era poznała go od razu i w pewien dziwny sposób nawet nie była zaskoczona jego obecnością. Dyszał ciężko jakby dopiero co się pojawił. W ręku trzymał rękojeść miecza, jakże dobrze znaną dziewczynie. To był jej miecz.
 
Col Frost jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:00.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172