Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2011, 14:26   #127
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jan skinął ręką na pożegnanie, lecz uczynił to bez większego entuzjazmu. Przez długi czas milczał, nim rzekł do Erlene.- Naprawdę chciałaś mieszkać w tej jaskini ze staruszką i uczyć się... jej sztuki? Nie obraź się, ale... jakoś nie pasowałaś mi do tamtego miejsca.

Rudowłosa dziewczyna patrzyła dłuższy czas za Samkhą oddalającą się w towarzystwie bezimiennego mężczyzny. Patrzyła za nimi nawet wtedy, gdy dawno zniknęli już za pagórkiem. Dopiero pytanie wydobywające się z ust Jana przywróciło jej świadomość tego, gdzie jest.

Pytanie było dla niej tak niespodziewane, że w pierwszej chwili nie dotarł do niej sens słów. Dopiero po dłuższej chwili zastanowienia zrozumiała, o co właściwie pyta mężczyzna. Zaraz też powróciły wszystkie wspomnienia związane z okolicznościami jej pojawienia się u wiedźmy. Myśli te spowodowały, że oblicze dziewczyny pochmurniało, a piegowaty nos zmarszczył się. Grymas już po chwili zniknął z jej twarzy, ale dziwny cień w oczach pozostał jeszcze na długo.

Erlene nie od razu odpowiedziała na pytanie. Z początku nie wiedziała, co ma powiedzieć. Później zaś nie chciała, by w jej głosie słychać było żal, czy smutek, więc chwila milczenia przedłużyła się znacznie. Odezwała się dopiero, gdy miała już pewność, że głos jej nie zadrży:

- Moje zdanie nie miało żadnego znaczenia - odparła beznamiętnie patrząc nie na niego, lecz gdzieś obok.

- A gdybyś miała wybór? Co byś robiła? - spytał Jan zerkając na dziewczynę ciekaw jej odpowiedzi. Właściwie... co wiedział o tych ludziach. O ich kulturze? Niewiele. Może czas się nieco dowiedzieć? Po czym dodał.- Nie musisz, odpowiadać jeśli to... jakaś bolesna sprawa z przeszłości.

- Nie wiem - odparła bez chwili namysłu. - Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym miała wybór. Nie miałam wyboru, nie było więc sensu się nad tym zastanawiać - dodała bez emocji, może nawet nieco oschle.
- Ale teraz chyba masz. Pewnie bogowie spełnią i twoje marzenie - uśmiechnął się Jan zerkając w las i opierając dłonie na swym karabinie.

Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem, jakby to pytanie było co najmniej nie na miejscu.

- Teraz... teraz boską wolą jest, bym pomogła wam w misji, później będzie, co bogowie dadzą - odezwała się wreszcie, a głos jej był poważny, uroczysty wręcz. - Cokolwiek by mnie nie czekało, przyjmę to z pokorą i wdzięcznością - dodała pokornie, odruchowo zerkając w niebo, jakby w ten sposób chciała sprawić, że jej słowa trafią nie tylko do uszu Jana, ale też do właściwych adresatów.

Jan w zasadzie wyznawał innego Boga. A pojawienie się przed nim tutejszego panteonu, bynajmniej nie nastawiło go do zmiany wyznania. Nie po walnięciu piorunem w Tima. To że ktoś jest potężny, nie oznacza, że jest warty czczenia. Spojrzał przenikliwe na dziewczynę i spytał: - Jesteś... kapłanką, Erlene?

- Jestem wiedźmą. To znaczy... miałam nią być - mruknęła dziewczyna cicho, po czym westchnęła ciężko. Rzuciła mężczyźnie przenikliwe spojrzenie, a potem spytała posępnie - Właściwie dlaczego o to pytasz?

- Z ciekawości. Właściwie to nie znam tutejszego świata. W moim... wiedźmy były różne - odparł Jan nie chcąc tłumaczyć zawiłości, jaką była kulturowa ewolucja znaczenia słowa "wiedźma". Ani tego, że magia była bajeczką dla naiwnych. Właściwie to nadal nie potrafił określić czego był świadkiem. I co tak naprawdę wydarzyło się w jaskiniach. Niby "zobaczyć to uwierzyć", ale co właściwie zobaczył? - Jedne żyły na obrzeżach wiosek i zajmowały się leczeniem ludzi i bydła i zdejmowaniem uroków. Oraz... czasem ich rzucaniem. Inne, tańcowały na sabatach z diabłami i czyniły szkodę ludziom, jeszcze inne doradzały władcom. - Rosiński zdawał sobie sprawę, że mocno upraszcza sytuację i de facto stapia ze sobą różne archetypy nie dbając specjalnie o realizm. Wszak czarodzieje i czarodziejki doradzający królom pojawiały się jedynie w literaturze fantasy, ale jak wytłumaczyć kobiecie z innego świata, że magia w świecie Rosińskiego to bajki, a jej świat jest zapóźniony technologicznie o kilka stuleci. - Więc, co taka wiedźma robi?

- Rozmawia z duchami - odparła bez wahania tonem, który wskazywał na to, że uważa to za najoczywistszą rzecz pod słońcem. - Pomaga ludziom - dodała po chwili nieco ciszej.

- U nas... zwą takie... szamankami - odparł Jan po chwili namysłu. W sumie takie określenie funkcji pasowało do szamanów indiańskich, jak i tych z dalekiej Syberii. Rosiński wyjął swoją piersiówkę. Zostało w niej już niewiele alkoholu. Ledwie jedna czwarta pierwotnej zawartości. Pociągnął łyka i... spojrzał na Erlene. Po czym wyciągnął w jej kierunku dłoń z manierką.

Dziewczyna wzięła od niego piersiówkę i ostrożnie przystawiła ją do nosa. Wciągnęła ostrożnie do nozdrzy woń trunku i kaszlnęła , bowiem ostry zapach alkoholowych oparów podrażnił jej drogi oddechowe. Spojrzała na niego z ukosa, wyraźnie się nad czymś zastanawiając, wreszcie przystawiła usta do szyjki piersiówki i przechyliła ją nieznacznie.

Choć wzięła tylko jeden łyk, to i tak po jego przełknięciu kaszlnęła kilkakrotnie, by wreszcie wciągnąć do płuc potężny haust powietrza. Oczy zaszły jej łzami. Oddała mężczyźnie piersiówkę i znów kaszlnęła. Najwyraźniej wysokoprocentowe trunki nie były bardzo popularne w tych stronach. Czemu w sumie trudno się było dziwić. Proces destylacji wymagał technologii, którą jej pobratymcy raczej nie dysponowali i dysponować nie będą pewnie przez kilka kolejnych wieków.

- Mocne - rzuciła cicho, po czym dodała nieco pewniej - Pora zająć się paleniskiem. Samkha wróci z polowania i trzeba będzie się zabrać do pieczenia mięsa.

- Mocne, acz już końcóweczka zapasu - westchnął Jan potrząsając metalową manierką i słysząc charakterystyczny chlupot. Mężczyzna sięgnął do plecaka i przygotowawszy rozpałkę z suchej kory i wysuszonego mchu, przystawił do niej mały przedmiot, zapalniczkę.


Na jej końcu błysnął chybotliwy płomyk. Rozpałka zapaliła się i powoli ogień ogarniał drewno.

Erlene wzięła od mężczyzny mały, metalowy przedmiot. Obracała go chwilę w palcach wpatrując się w niego zafascynowana niczym małe dziecko, które podziwia nową, niezwykłą zabawkę. Ostrożnie wieczko, jakby bojąc się, że od samego dotknięcia przedmiocik stanie w płomieniach. Delikatnie przekręciła chropowate kółeczko, ale nic się nie wydarzyło. Dopiero, gdy zrobiła to nieco energiczniej, u szczyt metalowego przedmiotu rozbłysnął ogień.

- Niezwykłe - powiedziała nie kryjąc zdumienia. - Zaiste niezwykłe.
- To nic niezwykłego. W sumie to działa na podobnej zasadzie jak krzesiwo i kaganek. Żadna w tym magia - odparł z lekkim uśmiechem Jan i sięgnął po nowy przedmiot.



Cyfrowy aparat fotograficzny.- To już jest magia... bo nie potrafiłbym tego zbudować.
Zastanawiał się, czy... nie zrobić jej zdjęcia. W końcu zrezygnował. Zamiast tego, gestem nakłaniał by usiadła blisko niego.

Dorzuciła do ognia kilka grubszych i cieńszych gałęzi, by ogień nie przygasł. Spojrzała z zainteresowaniem na przedmiot, który mężczyzna wydobył z odmętów plecaka. Nie wzięła go do ręki, ale wyglądała na szczerze zdziwioną. Zachodziła w głowę do czego takie małe śmieszne pudełko może służyć.

Jan zaczął jej pokazywać uruchamiając przeglądanie zapisanych w pamięci aparatu zdjęć. Większość z nich przedstawiała norweskie krajobrazy, florę i faunę... były też jednak i zdjęcia towarzyszy broni z bazy. W tym też nieliczne zdjęcia pojazdów, śmigłowców i myśliwców, na tle których pozowali jego znajomi i przyjaciele... i przyjaciółki.

Dziewczyna z niedowierzaniem przyglądała się maleńkim obrazom zamkniętym w czarnym kanciastym pudełeczku. Zastanawiała się jakim cudem podobizny tylu osób zostały uwięzione w tak małym przedmiocie.

Gdy oprócz osób pojawiły się różniej niezwykłe, wielkie jak drzewa i góry obiekty, jej zdumienie sięgnęło zenitu. Rozchyliła usta ze zdziwienia, wyciągnąwszy ręce chwyciła maleńki przedmiocik, spoczywający do tej pory w dłoniach mężczyzny i przyciągnęła go do siebie, by lepiej widzieć. Jej długie, smukłe palce musnęły przy tym dłoń mężczyzny. Speszona dziewczyna odsunęła ręce niczym oparzona i spojrzała na swego towarzysza spod kaskady długich, czarnych rzęs.

- Dzięki Noituus miałam już nie raz do czynienia z magią, ale... - zawiesiła głos szukając odpowiedniego słowa - takiej magii nie widziałam jeszcze nigdy.

-To nie...- nie bardzo wiedząc co powiedzieć Jan zamilkł. Zdziwiło go nieco zachowanie Erlene.
Uśmiechnął się i rzekł. - To nie jest nic potężnego, ta magia pozwala zachować obrazy. Ale... -spojrzał na aparat. - Prędzej czy później magia w nim wygaśnie. Nie mam... - Nie potrafił znaleźć słowa pasującego do określenie "bateria". Wzruszył więc ramionami, dając sobie spokój z wyjaśnianiem tej sprawy. Spytał za to. - Czy... moja obecność cię krępuje?

- Krępuje? - zdziwiła się. - To nie... - zacięła się nie bardzo wiedząc jak dokończyć. - To nie takie proste - wyznała z uśmiechem.

- To dla mnie nie nowina. Ostatnio nic nie jest proste w moim życiu - odparł mężczyzna patrząc w ogień. Po czym spytał żartobliwym tonem zerkając w oczy Erlene. - Boisz się że babcia czarownica podgląda nas teraz przez szklaną kulę?

- Przez szklaną kulę? - spojrzała na niego z zaskoczeniem nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi. - Nie wiem o czym mówisz, ale jeśli przez "babcię czarownicę" rozumiesz Noituus to powinieneś ważyć słowa - dodała poważnie obserwując go bacznie - i z większym szacunkiem mówić o niezwykle mądrej kobiecie, która udzieliła ci gościny i pomocy.

Jan skinął głową lekko i dodał po chwili namysłu.- Czasami mam wrażenie, może mylne, że... czujesz się cały czas obserwowana przez kogoś... lub coś.
Nie dodał, że szacunek może wynikać zarówno z wdzięczności, jak i być narzucony strachem.
Czasami, miał wrażenie, że Erlene odczuwa ten drugi rodzaj "szacunku" wobec Noituus.

Dziewczyna rzuciła mu przeciągłe spojrzenie. Jej twarz przybrała dziwny wyraz, coś pomiędzy zdziwieniem a rozczarowaniem. Przygryzła dolną wargę, zastygła w milczeniu, w myślach rozważając co powinna odpowiedzieć mężczyźnie. Wreszcie rzuciła ciche:

- Nie wiem, o czym mówisz.
- Wybacz... to tylko wrażenie - uśmiechnął się Jan. Spojrzał w ogień i dorzucił drewna. - Co właściwie myślisz o nas - przybyszach?
- Jesteście... - zamilkła szukając odpowiedniego słowa.

Zamyśliła się nad tym, co właściwie sądziła o swych nowych towarzyszach. Cóż mogła o nich powiedzieć? Że jeden nie miał nawet tyle przyzwoitości, by się przedstawić, a drugi chwilami zachowywał się co najmniej dziwnie. Że obaj byli tajemniczy, z tym że w przypadku tego pierwszego wcale nie poprawiało to jego wizerunku, natomiast drugiemu dodawało swego rodzaju uroku. Byli dosłownie i w przenośni nie z tego świata, ale właśnie dzięki temu Jan jednocześnie przyciągał i odpychał dziewczynę.

Jak miała to wszystko zmieścić w jednym prostym zdaniu? Jak miała upakować wszystkie swoje przemyślenia na temat mężczyzn tak, by nie przygnieść Jana lawiną słów? W głowie oprócz istnego wodospadu epitetów pojawiło się jeszcze jedno słowo. I choć doskonale wiedziała, że nijak nie oddaje wszystkiego, nie widziała innego wyjścia, jak powiedzieć że są...

- ...dziwni. Bardzo dziwni.
Jan zaśmiał się słysząc te słowa i zerknął na nią kiwając głową. - Pewnie masz rację.
Po czym dodał lekko się chełpiąc. - Ale też i dość potężni. Ze mną... będziesz bezpieczna podczas tej wyprawy.

- Radziłam sobie zanim cię poznałam, więc i bez ciebie byłabym bezpieczna - odparła z uśmiechem, po chwili dodała - Daj na chwilę rękę.
Rosiński uśmiechnął się. Nie wątpił, że Erlene była zaradna. Wysunął dłoń w jej kierunku, ciekawy co zrobi.

- Potężni są bogowie - powiedziała dziewczyna ujmując jedną dłonią wyciągniętą rękę mężczyzny, drugą zaś wsuwając do leżącej tuż obok niej skórzanej torby. - A wy jesteście zwykłymi ludźmi. Jecie i śpicie, tak jak my.

Jej zanurzona we wnętrzu torby dłoń zaczęła się powoli wysuwać. Po chwili w uchwycie jej długich palców Jan dostrzegł długi, owalny przedmiot. Z czasem matowa powierzchnia zmieniła się w gładka i metaliczną, błyszczącą w świetle palącego się ogniska.

Erlene dzierżyła pewnie w dłoni kamienną rękojeść noża, a samym jego czubkiem ukłuła palec u wyciągniętej ręki. W miejscu, gdzie ostrze wbiło się w ciało, pojawiło się kilka szkarłatnych kropli. Puściła rękę mężczyzny i ukłuła palec u swojej dłoni. Również z jej rany pociekła krew.

- Widzisz... - powiedziała uśmiechając się nieznacznie. Mówiła łagodnie, tak jakby tłumaczyła coś dziecku. - ...gdy się ciebie zrani krwawisz, tak jak i ja. Jesteś zwykłym człowiekiem, dziwnym, ale tylko człowiekiem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline