Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-04-2011, 22:56   #121
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Brakowało do zmierzchu jeszcze godziny czy dwóch, gdy dotarli nad znane trójce z nich jeziorko. Raczej nie było sensu jechać dalej, skoro tutaj znajdowało się dobre miejsce na nocleg. Szukanie czegoś dalej uważał za bezcelowe. Zresztą Chris nie pamiętał, by niedaleko znajdowało coś równie dobrego.
- Zatrzymujemy się na noc? - bardziej zaproponował, niż spytał.

- Biorę drugą wartę - odparł krótko Jan i ruszył do jeziora, by obmyć twarz.

Skoro Utlandsk w zasadzie już zdecydowali o postoju, Samkha nie widziała powodu, dla którego miałaby zaprotestować przeciwko noclegowi w tym miejscu. Już raz skorzystali z gościnnego brzegu i mimo niezbyt przyjemnych wspomnień z nim związanych, wątpiła czy rozsądnie byłoby posuwać się dalej, aż do zapadnięcia całkowitych ciemności, co w górach dzieje się zazwyczaj dość szybko.
- Stóóój! - Samkha ściągnęła lejce, zatrzymując wóz, a potem ustawiając go tak, by osłonił skrawek piaszczystego brzegu, na którym planowali przenocować.

A więc postój w tym miejscu został już przesądzony. Młoda wiedźma nie protestowała. Było to dobre miejsce na nocleg: nad wodą, po drodze widziała ślady świadczące o tym, że w okolicy nie brak zwierzyny łownej, więc głód im nie groził.

- Chciałbym się rozejrzeć dokoła - powiedział Chris, gdy konie były już oporządzone i znaczna część prac związanych z szykowaniem obozowiska zrobiona. - Wolałbym sprawdzić, czy gdzieś nie przyniosło czasem kolejnych Hirvio. Poza tym warto by spróbować zatroszczyć się o coś na jutrzejsze posiłki. Erlene, Jan?

Rosiński jedynie skinął głową nie wykazując większego zainteresowania tą kwestią. Chris i tak zrobi co chce, a Jan nie widział powodu, by go zatrzymywać.

Usłyszawszy swoje imię, Erlene odruchowo spojrzała w kierunku rozmówcy. Kiedy jednak przekonała się, że to ów - póki co - bezimienny Utlandsk, jej twarz spochmurniała nieco. Nie odpowiedziała nic na jego słowa, nawet nie dała po sobie poznać, że dotarł do niej ich sens. Rzuciła mu tylko obojętne spojrzenie, by po chwili zająć się swym wierzchowcem.

Samkha w pełni popierała decyzję Chrisa. Sama nawet miała zamiar udać się na mały rekonesans, by zbadać najbliższe otoczenie obozu. Gdyby jeszcze przy tym udało się zapolować, nie trzeba byłoby się troskać o skromne zapasy żywności zabranej na drogę. Nie była tylko pewna czy powinna proponować Przybyszowi swoje towarzystwo. Z jednej strony samotne wałęsanie się po terenie, na którym za każdym drzewem mógł czaić się wróg, nie należało do bezpiecznych zajęć, ale z drugiej, pozostawianie dwójki towarzyszy, z której tylko jedno podejrzewała o umiejętność władania bronią, także nie było rozsądne. Może powinna poczekać i pójść śladem Chrisa? Ryzykując kolejny postrzał? Nie... Koniec podchodów.

Chris przez moment wpatrywał się w Krigarkę, którą nie tak znowu dawno wpychał mu w ręce Loki. Ciekaw był czy jej obawa przed nim zelżała na tyle, by Samkha zdecydowała się ruszyć razem z nim. Czy w ewentualnej propozycji wspólnej wyprawy nie będzie widzieć jakiegoś podstępu?
- Pójdziesz ze mną - zdecydował się w końcu na frontalny atak - czy zostaniesz z nimi? - spytał.

Słowa Chrisa zatrzymały wojowniczkę wpół obrotu, kiedy już miała, rezygnując z zaproponowania mu wspólnego wypadu, usiąść przy ognisku.
- Idę - odpowiedziała bez wahania, dziwiąc się samej sobie. No, ale skoro zdecydowała się na opcję pełnego zaufania, powinna trzymać się raz podjętej decyzji. Przypasanie miecza i zarzucenie na plecy kołczanu było przy tym kwestią jednej chwili.
- Miejcie oczy otwarte - z niejaką troską zwróciła się do Erlene i Jana.

- Zawsze mam - odparł z lekkim uśmiechem Jan, przygotowując zapas drewna do ogniska.

W odpowiedzi skinęła głową, odwdzięczając się mu podobnym uśmiechem.
- Nie wątpię.

- Postaramy się wrócić wkrótce po zapadnięciu zmroku - powiedział Chris, zabierając, oprócz broni palnej, również i swój łuk. - Trzy wystrzały, potem dwa będą oznaczać kłopoty.

- Dokąd proponujesz ruszyć najpierw? - Samkha zwróciła się do Chrisa. - Chciałabym sprawdzić brzeg jeziora. Tamte skały - wskazała przeciwległy brzeg - doskonale nadają się do rzucenia okiem na całą okolice.

Chris skinął głową.
- Zobaczymy stamtąd większy kawałek świata. A wejście nie zajmie nam zbyt wiele czasu. Chodźmy krótszym brzegiem - zaproponował.
- Do zobaczenia wkrótce - powiedział do dwójki, która miała pozostać w obozie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-04-2011, 09:03   #122
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Lilith & Kerm

Samkha ruszyła przodem, lekko cofając się ku włościom Noituus. Poszli lewym, powoli pnącym się w górę brzegiem. Nie nad samą wodą, lecz zagłębiwszy się nieco w las. Do zmierzchu było jeszcze na tyle daleko, że można było bez problemów omijać niezbyt liczne pułapki zastawione przez Matkę-Naturę. W świetle dziennym to nie rozpadlin, wykrotów i napróchniałych, zwalonych pni wypadało im obawiać się najbardziej, lecz nieopatrznego natknięcia się na znacznie groźniejszego wroga. Skoro więc tylko oddalili się nieco od obozowiska, wzmogli czujność i ostrożnie stawiali kroki, by nie wzbudzić niezamierzonego hałasu, mogącego ostrzec ewentualnych nieproszonych gości. Samkha, to lustrowała bystrym spojrzeniem pas nadbrzeżnych zarośli po swej prawej stronie, to znów uważnie przeszukiwała wzrokiem drogę przed sobą, mając baczenie na wszelki podejrzany ruch czy odgłos.

Chris skręcił trochę w bok, by nieco powiększyć teren poszukiwań. Parę metrów, kolejnych parę. Ważne było, by nie stracić Samkhy z oczu. W końcu wyruszyli razem nie po to, by po pięciu minutach powędrować każde w swoją stronę.
Ani nad brzegiem, ani nieco głębiej w lesie nie natrafili na żaden przejaw działalności ludzkiej. Albo więc Hirio byli mistrzami maskowania się, albo też ominęli to miejsce w drodze do Wiedźmy.
- Jak na razie ani widu, ani słychu - powiedział, gdy znów znalazł się tuż obok Samkhy. - Cisza i spokój, jak na wycieczce do parku.
Spojrzała na niego pytająco, nie bardzo rozumiejąc czym mógłby być wspomniany park i wycieczka.

- W moim świecie są duże miasta. Większe niż siedziba Mildrith - wyjaśnił. - Między ulicami wyznacza się kawałki ziemi, gdzie zamiast domów są drzewa, krzewy, kwiaty i trawa. W wolnych chwilach chodzą tam rodziny z dziećmi. Nie ma tam ani rozbójników, ani dzikich zwierząt. Najwyżej ptaki i wiewiórki.
- Czy takie wielkie grody z taką masą ludzi nie odstraszają zbytnio zwierzyny? - spytała po cichu, lecz ze sporym zaciekawieniem. - Królewski gród jest już wystarczająco wielki wraz z otaczającymi go wioskami. Żeby móc upolować w tamtejszych lasach coś większego niż królika, trzeba czasem wypuścić się na odległość dnia w głąb puszczy.
- Są miejsca, gdzie są lasy wielkie jak przed wiekami, gdy świat pokryty był zielonymi dywanami puszcz i borów, ale dzisiaj zamiast lasów są pola. Nie trzeba biegać do lasu po jedzenie, bo rolnicy zadbają w dostatecznym stopniu o żołądki mieszkańców miasta. Mało więc kto poluje, a jeszcze mniej po to, by rodzinę wyżywić.
- A czy aby dla waszych wieśniaków utrzymywanie tak dużego miasta nie jest zbyt wielkim ciężarem? - niedowierzała słowom Przybysza.
- Utrzymywanie? - Chris spojrzał na nią z zaskoczeniem. W pierwszej chwili nie zrozumiał, o czym mówi Samkha. - Nie... - pokręcił głową. - To jest najnormalniejsza wymiana handlowa. Towar za towar, pieniądz za pieniądz. Nie ma czegoś takiego, jak... - szukał słowa - daniny. Każdy, kto pracuje, oddaje jakąś część zarobionych pieniędzy na utrzymanie państwa. Rząd, sądy, wojsko, szkoły...
- Ty też pochodzisz z takiego właśnie miasta? Pracujesz i... utrzymujesz? - weszła mu w słowo.
Chris pokręcił głową.
- Na kawałku świata, z którego pochodzę, rosną piękne lasy i rozciągają się porośnięte trawą ziemie niemal nietknięte stopą człowieka. A ja znalazłem sobie zajęcie, dzięki któremu mogę jeździć po całym świecie.
- Czym się zajmujesz? - spytała widząc, że jej towarzysz nie śpieszy się specjalnie z udzieleniem dodatkowych wyjaśnień.

Docierali powoli na szczyt skał, z których chcieli rozejrzeć się dokoła. Chris, zamiast udzielić odpowiedzi, wyciągnął lornetkę i podał swej towarzyszce.
- Długie oczy - powiedział. - Tak ten przyrząd nazywali przodkowie tych, co mieszkają w moim kraju. Niektórzy z moich przodków również. Tylko nie patrz w słońce - przypomniał.
Ujęła podany jej przedmiot, przypominając sobie, jak się go używa i potakując głową na znak, iż będzie pamiętać o ostrzeżeniu, znalazła sobie dogodne miejsce do obserwacji. Najpierw jednak obrzuciła brzegi jeziora nieuzbrojonym niczym wzrokiem. Dopiero po chwili przyłożyła do oczu dziwny przyrząd...
- Lornetka? - zapytała, pragnąc upewnić się czy dobrze zapamiętała jego nazwę.
- Tak - odparł Chris. - Taką nosi nazwę.

Odwróciła się uśmiechając i pragnąc spojrzeć na niego, lecz obraz twarzy Chrisa nieoczekiwanie rozmazał się całkiem przed jej oczyma. Zaskoczona odsunęła lornetkę, znów patrząc na niego z bliska gołym okiem. Dziwne zjawisko rozbawiło ją szczerze. Na tyle, że przyłożywszy ją na powrót do oczu wyciągnęła przed siebie rękę, chcąc sprawdzić czy Chris w istocie nie znika i nadal stoi przed nią. Palce dotknęły jego twarzy.
Chris opanował chęć ujęcia jej dłoni, która wędrując miękko wzdłuż policzka dotarła do jego skroni. Dość niepotrzebnych myśli przychodziło mu do głowy, gdy szedł pod górę tuż za Samkhą. Różnica poziomów sprawiała, że dość często miał przed oczami... ciekawe widoki.
Uśmiechnął się lekko. Akurat, kiedy szkła lornetki ponownie przestały ich dzielić.
Błyszczące oczy Samkhy o głębokim odcieniu brązu, spotkały się z orzechowymi Chrisa.
Tak łatwo by było zrobić mały krok... Utrzymał jednak ręce na wodzy.
Cholerny Loki - pomyślał.
Bóg zniszczenia i oszustwa został obrażony po raz kolejny.

Stała wpatrzona w mężczyznę, którego, jak jej się wydawało, rankiem jeszcze nienawidziła. Teraz, kiedy był tuż obok, na wyciągnięcie ręki, kiedy czuła pod palcami jego ciepłą skórę, włosy, wcale nie budził w niej strachu, ni spodziewanej niechęci. Była pewna, że przekracza dopuszczalne granice, kiedy jej palce wplątały się w jego włosy, a potem delikatną pieszczotą zsunęły na kark i ramię. Tak trudno było zerwać tę chwilę dziwnej bliskości. Gdyby uczynił jakiś ruch, najpewniej uciekłaby przestraszona. On jednak nawet nie drgnął. Patrzył tylko, a jego czarne, rozszerzone do granic możliwości źrenice powoli wypełniały cały jej świat, każdą myśl, przenikając każdą jej cząstkę. Tonęła w nich z trudem chwytając oddech, nie pojmując co się z nią dzieje. Jaka siła sprawiała, że pragnęła szukać w nim sił i ochrony?

Chris bał się głębiej oddychać. Całkiem jakby na czubkach jego palców usiadł przepiękny motyl, którego mogłoby spłoszyć jedno cichutkie nawet westchnięcie, najlżejszy choćby oddech. Bez drgnięcia poddawał się tej słodkiej torturze, jakim był dotyk dłoni Samkhy, dotyk, na który nie mógł odpowiedzieć. Czuł tylko, jak jego serce przyspieszyło i dziwił się, że stojąca tuż obok niego młoda i piękna kobieta nie słyszy tego głośnego łomotu. Wpatrywał się w spoglądające w niego oczy z cichą nadzieją, że z jego spojrzenia Samkha nie wyczyta przepełniających go uczuć i pragnień.

Świat dokoła zamarł. Sekundy zamieniły się w minuty, godziny, w końcu czas się zatrzymał. Horda Hirvio mogłaby przebiec obok, a oni nic by nie zauważyli, zamknięci w zaklętym kręgu. Połączeni spojrzeniem i lekkim dotykiem palców. Oplątani nicią tajemnej magii, czaru, którego ludzie im podobni nigdy nie zdołają w pełni pojąć, ni wytłumaczyć.

Szarpnięcie za rękę otrzeźwiło ją nieco. Poczuła jak ciężka lornetka wysuwa się z jej zdrętwiałych palców. Upuściłaby ją, gdyby nie pasek omotany wokół nadgarstka. W odruchu objęła ją niezgrabnie i przycisnęła ramionami do piersi. Przymknęła powieki i bezsilnie zwiesiła głowę. Pragnęła wesprzeć się na tym człowieku, wtulić się w jego ramiona w nadziei, że znajdzie w nich wytchnienie i spokój. Że on zrozumie jej rozpaczliwą samotność i lęk.

Chris, jakby uwolniony od czaru, nabrał oddechu.
- Spłynęło na mnie błogosławieństwo Freyi, albo też przeklęła mnie na wieki - wyszeptał.
Nie zważając na, z pewnością niemałą, niestosowność tego gestu, otoczył Samkhę ramionami. Przylgnęła do niego z cichym westchnieniem. Pragnąc wtopić się w niego, stać się duchem przenikającym jego ciało, zarazem drżąc z lęku, czy czasem nie zrozumie opacznie jej braku opanowania.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 26-04-2011 o 23:17.
Lilith jest offline  
Stary 26-04-2011, 23:57   #123
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Lilith & Kerm

Podobnie jak poprzednio Chris stał w zasadzie nieruchomo, ograniczając swe działania do tulenia do siebie Samkhy i, równocześnie, powstrzymywania dłoni, które miały ochotę na rozpoczęcie wędrówki po rejonach dla nich (i dla Chrisa) zakazanych. Nie do końca był pewien, jakie uczucia kierują przytuloną do niego kobietą i żadnym nierozsądnym gestem nie zamierzał naruszyć wciąż niepewnego porozumienia, jakie między nimi zapanowało. Miał tylko nadzieję, że Samkha nie usłyszała jego nierozsądnie wypowiedzianych słów.
Pogładził jej głowę delikatnym, pełnym czułości gestem. Czuł jak powoli przestaje drżeć i odpręża się pod jego dotykiem. Wreszcie kurczowe objęcia, jakimi obdarzała nieszczęsną lornetkę także osłabły. Spięte dotąd ramiona opadły pod jej ciężarem.
Poluźnił uścisk, gotów na pierwszy jej gest zabrać ręce i odsunąć się na bezpieczną odległość. Jakby dla niego nie było już za późno na trzymanie się na dystans. Nawet ta ostatnia barykada ze smętnie zwisającego teraz na pasku w dłoni Samkhy wojskowego sprzętu, została między nimi zburzona. Na domiar złego dziewczyna złożyła głowę na jego barku, a smukłe ramię objęło go w pasie. Teraz na pewno musiała słyszeć ten dziki galop pod jego żebrami.
Usiłował nieco się uspokoić, zanim Samkha zorientuje się, co się z nim dzieje i ucieknie z krzykiem. Chłód noszonej przez dziewczynę kolczugi przywrócił mu nieco spokoju i, być może, ostudził nieco krew. W każdym razie miał wrażenie, że serce odrobinę się uspokaja.

Czy wilki potrafią się śmiać?
Chris mógłby się założyć, że gdyby to robiły, to taki właśnie dźwięk wydobywałby się z gardła potężnego, czarnego basiora, który stał niedaleko z wlepionymi w nich żółtymi oczami.
Dziewczyna w jego ramionach musiała wyczuć, że coś jest nie tak.
- Co? - Wciąż wtulona w niego, szepnęła cichym jak tchnienie głosem. Jej ciało jednak w jednej chwili napięło się niczym struna.
- Spokojnie... - powiedział równie cicho, uspokajającym tonem. - Nic złego...
Chyba że nagle nie potrafił odróżniać jednego wilka od drugiego.
Powoli i ostrożnie odwróciła głowę, podążając spojrzeniem za jego wzrokiem.
- Varjo?! - niemal jęknęła. - Ładnie to straszyć tak ludzi? Śledzisz nas? - Samkha fuknęła na niego z nieźle zagranym oburzeniem.
Wilk wywiesił jęzor w jawnej parodii zgryźliwego uśmiechu.
Miała nadzieję, że zapamiętał choć trochę jego zapach. Mimo to wolała nie ryzykować. Lekko ujęła dłoń Chrisa i wysunęła się odrobinę naprzód stając między nim, a zwierzęciem. Ścisnęła delikatnie jego palce w swej dłoni dając mu znak, żeby został, a sama powoli zbliżyła się do wilka.

Romantyczny nastrój prysnął jak bańka mydlana. Gdzieś z oddali nadleciał, niesiony wiatrem, szyderczy chichot Loki’ego. Takie przynajmniej wrażenie odniósł Chris. Może był to zwykły puszczyk, co zbyt wcześnie wybrał się na łowy.
Varjo dokładnie obwąchał Samkhę, krzywiąc nieco nos, gdy doleciał do niego zmieszany z jej wonią zapach obcego człowieka. Kichnął z dezaprobatą potrząsając nastroszoną grzywą na karku, a potem zezując podejrzliwie w jego stronę, wetknął mordę wprost w dłonie dziewczyny domagając się pieszczot, których mu nie odmówiła.
Chris stał nieruchomo, przypatrując się całej sytuacji z pozornym spokojem. Zastanawiając się równocześnie jak by się czuł, gdyby zamienił się z Varjo miejscami... Tyle tylko, że wilk z pewnością nie stałby tak obojętnie.

- Może wybierzemy się na wspólny spacer i polowanie? - zaproponował, gdy doszedł do wniosku, że już chyba wystarczy tych wzajemnych pieszczot. W dodatku mogło się okazać, że wadera, którą zauważył trochę później, niż wilka, stanie się zazdrosna o ludzką samicę i co wtedy?
- Zaraz się okaże czy ma na to ochotę - odpowiedziała zadziornie Samkha. - Możesz powoli podejść do nas? Kiedy już tu będziesz, usiądź przy mnie.
Usiądź? Łatwo było powiedzieć, ale jeżeli Varjo będzie mieć napad kiepskiego humoru, to może być mało ciekawie... Mimo tego Chris nie miał zamiaru stchórzyć. Spokojnym krokiem podszedł do stojącej koło wilka dziewczyny. Jakby nie było, nie był to pierwszy wilk, jakiego widział na wolności.

Dość trudno było powiedzieć, by na wilczym pysku malował się zachwyt. I chociaż się mówi, że w uśmiechu pokazuje się zęby, to tym razem kły odsłoniły się raczej w wyrazie niezadowolenia. Włosy na grzbiecie również zjeżyły się w mało przyjacielski sposób.
W gruncie rzeczy trudno było się dziwić.
- Nie patrz mu w oczy - ostrzegła Samkha.
Ciekawe, czy to ostrzeżenie skierowane było pod adresem wilka, czy Chrisa. W gruncie rzeczy temu ostatniemu ta przestroga nie była potrzebna. Podobnie jak walka o dominację.
Chris bardziej przyklęknął, niż usiadł obok Samkhy, cierpliwie, choć z pewnym niepokojem, czekając na rozwój wydarzeń.
Pod wpływem uspokajających słów dziewczyny nastroszony irokez na karku Varjo opadł. Wargi również przestały odsłaniać groźne kły. Wreszcie wilk przysiadł na tylnych łapach i zaczął ostrożnie obwąchiwać Chrisa.

Widocznie nie znalazł w osobie obcego mu mężczyzny szczególnego zagrożenia dla swojej pozycji, a może nawet uznał stosowność jego obecności przy boku Samkhy, bo po chwili intensywnego węszenia i taksowania wzrokiem, nastąpiło w końcu kilka zdawkowych machnięć ogona, po czym wilczur prawie całkowicie stracił nim zainteresowanie. Pewnie wróciłby we wciąż chętne do miziania go ręce Samkhy, gdyby krótkie lecz brzmiące stanowczym tonem szczeknięcie spod leszczynowego krzewu nie przywołało go do porządku.
Wadera zdawała się mniej skłonna do zawierania bliższej znajomości z Chrisem.
- Zdaje się, że Varjo nie ma do Ciebie większych zastrzeżeń. - Samka ledwo panowała nad rozbawieniem. - Możesz już wstać przybyszu z obcego świata - oznajmiła pozowanym na podniosłość tonem. - Zostałeś pasowany na członka naszej watahy. Chociaż zaufania jego pani jeszcze chyba nie zdobyłeś - dodała po chwili z westchnieniem, wskazując wysuniętym podbródkiem buszującą w krzakach wilczą parę.
Wprawdzie sama, dopiero parę dni temu poznała partnerkę Varjo i cieszyła się zaledwie jej tolerancją, jednak przed Chrisem nie zamierzała chwalić się tymi miernymi rezultatami w “zaprzyjaźnianiu się” z dziką wilczycą.

- A może ma ci coś za złe? - Spojrzała na Chrisa badawczo, zabawnie unosząc brwi.
- Któż wie, co się może kryć w duszy niewiasty - odparł Chris. Miał wrażenie, że wadera może mieć podstawy by spoglądać na niego kosym okiem, ale nie chciał się dzielić z Samkhą tymi podejrzeniami. - Ale nie mam do niej o to pretensji. W końcu to wolne stworzenie. Prędzej czy później uwierzy, że nie żywię wobec niej żadnych wrogich zamiarów.
- Wilki niełatwo wprowadzić w błąd. Wyczują więcej w człowieku, niż można zobaczyć okiem.- Zapomniana od pewnego czasu lornetka powędrowała do oczu Samkhy. Przez chwilę wojowniczka patrzyła przez szkła na szarą mgłę, w którą ponownie zamienił się Chris, jak gdyby spodziewała się, że odkryje w ten sposób prawdziwą naturę tajemniczego mężczyzny z innego świata.
Chris, dziwnym trafem, nie poczuł się jak robaczek obserwowany przez uzbrojone w mikroskop oko badacza. Uśmiechnął się do obserwatorki, chociaż Samkha nie mogłaby tego zobaczyć. Lornetka niekiedy bardziej oddalała, niż zbliżała.
Uśmiechnął się raz jeszcze, a potem, delikatnie odebrał Samkhce lornetkę.
- Pozwolisz? - zapytał.
Prawie natychmiast oddał jej lornetkę, tym razem ustawioną na odwrót.
- A teraz? - spytał.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 27-04-2011 o 16:15.
Kerm jest offline  
Stary 27-04-2011, 15:26   #124
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Lilith & Kerm

Jedyną odpowiedzią było ciche piśnięcie i wyraz radosnego zaskoczenia na twarzy Samkhy, która po raz pierwszy od wielu, wielu dni poczuła się znów, jak rozbawiona, wolna od troski dziewczyna z dawnych lat. Zakręciło jej się w głowie, kiedy cały świat przed jej oczyma uciekł gdzieś w dal. Włącznie zresztą z Chrisem, szybko więc, śmiejąc się odsunęła szkła, wracając do oglądania rzeczywistości taką, jaką była.
- Chyba wolę, kiedy jesteś... bliżej - zająknęła się odrobinę przy ostatnim słowie, trochę zmieszana tym, jak zabrzmiało. Odwróciła się pośpiesznie, z nagłym i nadspodziewanym zainteresowaniem oddając się lustrowaniu przeciwległego brzegu jeziora.

Na granicy widzenia spostrzegła nieznaczny ruch. Drżenie trąconych czymś gałązek. Zwróciła szkła lornetki w podejrzane miejsce. Wstrzymała oddech. Coś przemykało się poprzez przybrzeżne zarośla. I chyba nie było samo.
- Coś ciekawego? - szeptem spytał Chris.
- Albo jacyś Hirvio, albo nasza kolacja i jutrzejsze wyżywienie - odpowiedziała równie cicho nie śmiejąc nawet drgnąć.
- Schowajmy się na wszelki wypadek. - Dłoń Chrisa lekko pociągnęła Samkhę na trawę.
- Tam. - Podała mu lornetkę, wskazując kierunek, kiedy już schowali się przed okiem potencjalnego obserwatora.




Stworzenia, jakie ukazały się oczom Chrisa, nie stanowiły dla nikogo zagrożenia. Śliczne sarenki, idealne wprost, by zaprosić je na obiad.
- Jeśli po cichu pójdziemy, to będą nasze - szepnął, chowając lornetkę.
Wiatr wiał w dobrą stronę. Odrobina ostrożności i będą mieli prowiant na parę dni, bez oglądania się na łaskawość mieszkańców wioski.
Teraz Samkha, już nawet bez lornetki, dostrzegła podchodzące do wodopoju zwierzęta. Pięć, nie, sześć sztuk. Zmniejszenie liczebności stadka o dwa podrostki w niczym by nie zaszkodziło.
Z łukami w dłoniach, cicho jak dwie zjawy, zaczęli schodzić w dół.

Ledwo przeszli kilkanaście kroków gdy Varjo, ze swą partnerką pozostającą dwa metry z tyłu, ruszył w ślad za nimi. Unosząc do góry łeb wietrzył powietrze, jakby chciał dać znać, że on również odnalazł coś ciekawego.
- Może jednak ma ochotę zapolować? - powiedział cicho Chris. - Zapytasz go? Jest mądry i z pewnością lepiej zrozumie ciebie, niż my jego.
- Doprawdy powinnam zapytać? Czyż nie widać tego? - odpowiedziała pytaniem.
- Chodziło mi raczej o to, czy zechce zapolować wraz z nami, a nie na własną rękę - odparł Chris. - Byłoby to szybsze i prostsze, nie wchodzilibyśmy sobie w drogę, a zdobyczą byśmy się sprawiedliwie podzielili.
- Nie mam wpływu na jego decyzje... ale zapytam. - Mrugnęła do Chrisa przez chwilę dzieląc uwagę pomiędzy niego i ścieżkę przed sobą.
Odpowiedział uśmiechem.
Gwizdnęła cicho przez zęby. Wilk tylko rzucił na nią okiem, lecz kiedy wskazała kierunek w kilka sekund zniknął w gąszczu lasu, truchtając w zupełnie inną stronę. Wadera wahała się chwilę lecz wkrótce i ona, choć nieco wolniej, ruszyła śladem Varjo. Czyżby zostali sami?
Chris ponownie wyciągnął lornetkę. Z góry, gdy drzewa nie aż tak przeszkadzały, widać było przemykające między krzakami wilki.
- Przy odrobinie szczęścia nam się uda - szepnął. - Nasza nagonka ruszyła, chodźmy zatem i my. Przyspieszyli kroku, pokonując kolejne kilkaset metrów łagodnego stoku jak duchy, przemykając od pnia do pnia, klucząc ostrożnie pomiędzy przeszkodami, które mogłyby zdradzić ich pozycje. Zwolnili oboje dopiero w chwili, kiedy w dole rozległo się wycie.
Sarny uniosły głowy, a potem ruszyły usiłując oddalić się jak najszybciej od źródła złowrogiego dźwięku. Brzeg jeziora ułatwił wilkom sprawę, pozwalając skupić się na prowadzeniu umykających zwierząt w jedynym słusznym kierunku i zapobiec przedwczesnemu rozproszeniu się stada.

Samkha i Chris czekali cierpliwie ukryci za pniami. Płowe kształty wyskoczyły spomiędzy krzaków nie spodziewając się zagrożenia, którego nie potrafiły ani wypatrzeć, ani wywęszyć. Niemal równocześnie myśliwi unieśli łuki. Dwie strzały pomknęły do celu.

Sarna, do której celował Chris, zrobiła jeszcze trzy kroki nim załamały się pod nią nogi i runęła między krzewy.
Zdążający tuż za nią wybrany przez Samkhę roczniak, wyskoczył w górę w chwili, gdy dosięgnął go inny pierzasty pocisk. Runął na kolana, siłą rozpędu wywijając potężnego kozła. Oszołomiony upadkiem próbował wstać lecz ponownie padł, rozpaczliwie wierzgając nogami. Dziewczyna dobywszy noża, rzuciła się do biegu. Błyskawicznie przypadła do koźlęcia kolanem unieruchamiając kopyta i przycisnąwszy łeb do ziemi, pchnęła długim ostrzem w wygięty kark. Ciało zwierzęcia zadrgało konwulsyjnie i znieruchomiało.

W tej samej chwili Chris był już przy swojej zdobyczy.
Strzała nie kula wielkiego kalibru, zwykle nie od razu zabije. Tym razem też tak było. Co prawda sarnie pozostało już tylko kilka sekund życia, ale obowiązkiem każdego myśliwego było skrócenie męczarni.

Chris przytrzymał łeb sarny i jednym pewnym ruchem poderżnął jej gardło. Fontanna krwi trysnęła na mech. Jak spod ziemi obok Chrisa wyrósł Varjo i nie zważając na Przybysza zaczął chłeptać życiodajny napój. Nie miał zamiaru go odpędzać. W końcu wilk przyłożył swoją łapę do ich wspólnego sukcesu, zyskując pełne prawo do udziału w zdobyczy. Mimo wszystko Chris uważał jednak, że lepiej będzie jeśli wcześniej wykroi co nieco dla siebie i reszty udziałowców. Krigarska wojowniczka, która bądź co bądź, była z Vario w bliższej komitywie, wsparła Chrisa w przekonaniu wilczura, by okazał odrobinę wyrozumiałości i ustąpił mu pierwszeństwa przy podziale mięsa. Oprawione ze skóry obydwa udźce i łopatki sztuki powalonej przez Spencer’a, umieścili w wypatroszonej tuszy mniejszego koziołka. Tę z kolei przymocowali za nogi do długiego drąga, by wspólnymi silami łatwiej było donieść im ją do obozu. Samkha w międzyczasie odprawiła na uboczu jakiś krótki ceremoniał z sercami obydwu saren, więc niecierpliwiąca się już nieco para wilków mogła dobrać się w końcu do pozostawionej przez ludzi, słusznie należnej im części zdobyczy.
Oprawianie upolowanej zwierzyny nigdy nie było robotą zbyt czystą. Na szczęście wystarczyło odpowiednio wysoko podwinąć rękawy, a jeziorko było na tyle blisko, że zmycie z rąk wszystkich śladów krwawej roboty było drobnostką.
- Cieplutka woda. - Po umyciu rąk Chris starł z noża ostatnie, nie zauważone wcześniej ślady krwi. - Aż zaprasza do kąpieli.
Strząsnął z rąk krople wody i wytarł starannie nóż.
- Gotowa? - spytał, obracając się w stronę Samkhy.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 28-04-2011 o 08:34.
Lilith jest offline  
Stary 02-05-2011, 22:32   #125
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zaledwie kilkanaście metrów dalej jej bose stopy właśnie zanurzały się w wodzie, bawiąc się drobnymi falami docierającymi aż tutaj spod wodospadu. Resztę pięknie ukształtowanej kobiecej postaci krzew gęsty, aż nad lustro wody gałęzie pochylający zakrywał, jak gdyby na straży obyczajności czuwając.
Przez ułamki jedynie sekund Chris zastanawiał się, co wstąpiło w Samkhę, że nagle zaczęła się bawić w chowanego. Być może zaczęło robić się ciemno, ale nie aż tak, żeby musiał być kotem aby cokolwiek zobaczyć.
Dno obniżało się nieco i chwilę później, przy akompaniamencie pluszczącej z cicha, roztrącanej zgrabnymi nogami wody, oczom Chrisa ukazały się nieco wyższe partie owych kończyn. W końcu za krzaczkiem coś się trochę zaszamotało, by zaowocować pojawieniem się na gałązkach krigarskiej koszuli.
Być może krzaczek, do spółki z koszulą, miał tworzyć imitację parawanu, oddzielającego damską część plaży od męskiej, ale Chris nie bardzo miał zamiar się tym podziałem przejmować, przynajmniej jeśli chodzi o kwestie optyczne.
Samkha zrobiła jeszcze krok, gdy nagle wielkie, czarne cielsko wskoczyło do wody, z wielkim entuzjazmem ochlapując młodą niewiastę.


Niezbyt głośny, pełen zaskoczenia pisk potwierdził, iż, być może zamierzony, efekt został w pełni osiągnięty.
- Varjo, szaleńcu - łajała rozbrykaną jak szczenię, ogromną bestię. - Chcesz mnie utopić? - robiła wyrzuty śmiejąc się radośnie i odpychając od siebie wielkie łapy młócące w zapamiętaniu wodę. - Przestań... drapiesz mnie łajdaku! - Ton głosu absolutnie nie współgrał z obraźliwym znaczeniem słowa. Po chwili jednak, opędzanie się przed wilkiem chyba nieco zmęczyło zażywającą kąpieli dziewczynę. Kilkoma mocnymi pociągnięciami ramion, oddaliła się szybko od Varjo, odpływając ku wodospadowi. Został w tyle nie mając raczej ochoty na oddalanie się od brzegu. Samkha obejrzała się sprawdzając czy udało jej się pozbyć prześladowcy, a ujrzawszy Chrisa nad brzegiem, uśmiechnąwszy się szeroko, energicznie pomachała do niego ręką.

Chris przez dłuższą chwilę wpatrywał się w udającą syrenę Samkhę. Całkiem jakby zapomniała o tym, że jeszcze niedawno trzymała się od niego najdalej jak mogła. A teraz nagle zaczęła traktować go jak... jak brata?
Skrzywił się, dość daleki od zachwytu z takiej perspektywy kształtowania się relacji między nimi. Czy to było lepsze, niż chłód i niechęć? Może i lepsze, ale z pewnością bardziej prowokujące. Milsze dla oka i... niezdrowe dla serca.
Ale nie miał zamiaru odmawiać w sytuacji, gdy otrzymał taką porcję zaufania. Poza tym, póki Samkha znajdowała się w wodzie, dawka emocji będzie z pewnością mniejsza, niż tamtej nocy, w łaźni.

Woda, jak na jego gust, była zdecydowanie zbyt ciepła. Ale skoro nie zaczęła się gotować, to jeszcze nie było z nim tak źle. Zanurkował i popłynął w stronę pluskającej się w wodzie Samkhy.
Płynął dość ostrożnie. Nie obawiał się, by Samkha zechciała go utopić, ale stale miał w pamięci mieszkańca tutejszego jeziorka. Przymocowany do łydki nóż, z którym nie miał się zamiaru rozstawać nawet podczas kąpieli dodawał nieco pewności siebie, ale o ewentualnym ataku wolałby wiedzieć wcześniej.
- Czy mieszkają tu jakieś wodne panny, które zwabiają do siebie nieostrożnych wędrowców? - spytał.
- Kto wie czy gdzieś na dnie jeziora nie czai się boginka Ondyna - powiedziała tajemniczo przeciągając słowa. - Mówią, że ma upodobanie w młodzieńcach, którzy nad wody zabłądzą. Kusi ich urodą swoją, by ich zwabić w głąb toni i omamia tak, iż o oddechu zapomnieć są
gotowi - roześmiała się.
- Do płochych młodzieńców mi dość daleko - uśmiechnął się Chris. - Ale jeśli nie ustępuje ci urodą, to z pewnością niejeden dał się skusić. I niejeden da się jeszcze zwabić.
- Nie kuś losu Przybyszu. Ondyna może Cię usłyszeć. Choć doprawdy przyznaję, biegle władasz sztuką pochlebstwa. - Na głowę Chrisa spadła fontanna wody wzbudzona dłońmi dziewczyny.
Chris nie zdążył się uchylić. Trafiony tysiącami wodnych kropel bez słowa poszedł pod wodę. Po chwili na powierzchnię wypłynęło kilka pęcherzyków powietrza.
 
Kerm jest offline  
Stary 04-05-2011, 13:34   #126
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Uśmiech, który zastygł na twarzy Samkhy, gasł coraz bardziej wraz z pojawianiem się każdego z nich.
- Chris?! - zawołała cicho, zupełnie nie rozumiejąc, dlaczego zniknął. Próbowała przebić wzrokiem, odbijającą mocno pociemniałe już niebo, taflę wody, zbliżając się do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się mężczyzna.
Wciąż nie wypływał...
Po co w ogóle wspomniała o bogince?! - przeklinała samą siebie. Z duchami nie ma żartów.

- Chris?! - powtórzyła zaniepokojona, choć będąc pod powierzchnią w żaden sposób przecież nie mógł jej usłyszeć. - Gdzie jesteś?! - Ponure pohukiwanie poniosło się od skalnych ścian. Samkha wzdrygnęła się, rozglądając się nerwowo wokół siebie. Nad wodą przemknął cień skrzydlatego, nocnego łowcy. Powoli zaczynała wpadać w panikę. Potrafiła walczyć z ludźmi, lecz nie z duchami. W sercu poczynała już wzywać pomocy bogów, będąc niemal gotowa złożyć przysięgę, że jeśli trzeba będzie, wykupi go z mocy mściwej Wodnej Pani.

Chris z poławiaczami pereł konkurować by nie mógł, ale kilka chwil pod wodą wytrzymać potrafił. Skoro pannie zachciało się zabaw w wodzie, to on z przyjemnością się do takich zabaw przyłączy.
Początkowo zastanawiał się, czy nie podpłynąć w okolice wodospadu, ale szybko zmienił zdanie. Spojrzał do góry. Ciemna sylwetka Samkhy była doskonale widoczna, mimo iż z wolna nadciągał zmrok. Powoli podpłynął bliżej i gdy znalazł się na wyciągnięcie ręki od pływaczki z pluskiem wynurzył się na powierzchnię.

Z początku rozważał z szelmowskim uśmiechem, czy nie chwycić jej za nogę i nie wciągnąć pod wodę, ale wolał, by nie dostała ataku serca...
I chyba lepiej, że tego nie zrobił. Świadczył o tym wyraz jej twarzy i wielkość oczu, jakie zrobiła ujrzawszy go przed sobą. Dla odmiany sama o mało nie poszła na dno, tracąc na chwilę koordynację ruchów i zachłystując się wodą. Przez dobry moment nie mogła wykrztusić z siebie nawet słowa łapczywie chwytając oddech. A potem kiedy już nieco ochłonęła nie miała pojęcia czy bardziej ma ochotę go uściskać, czy też udusić gołymi rękami.

Trzeba by być ślepcem, by nie zauważyć, że nagłe wypłynięcie tuż obok niej nie wydało się Samkhce świetną zabawą. Dziękując wszystkim bogom za to, że nie zrealizował jednak pomysłu z podtopieniem, chwycił dziewczynę za rękę i powiedział:
- Samkho? Co się stało? Przestraszyłaś się? Przepraszam...
- Myślałam... myślałam - zająknęła się ze zdenerwowania - że... - głos jej się załamał, a potem wybuchnęła z nową siłą. - Nie rób tego więcej! Ja nie umiem wskrzeszać umarłych... Nie wiem co robić, żeby serce zaczęło znów bić...
- Dobrze... - Chris był nad wyraz pokorny. - Obiecuję, że już nie będę tak nurkować.
Leciutkim pocałunkiem musnął palce jej dłoni.
- Jeszcze raz przepraszam. Nie chciałem cię denerwować.
Przycisnęła dłoń do czoła przymykając oczy. Uspakajała się widać z wolna.
- Nie, nie! To nic... Ja... ja tylko przestraszyłam się - jąkała uparcie - że Ciebie naprawdę... - roześmiała się ni z tego, ni z owego. - Że ona mogła cię... tam - wskazala wodną głębię.
- Nic mi się nie stało - zapewnił Samkhę, patrząc na nią z pewnym niepokojem. - Jestem przy tobie, czujesz? - położył jej dłoń na swoim ramieniu.

W wodzie było to nieco trudniejsze, niż na lądzie, ale możliwe do zrealizowania bez utopienia obu stron, choć Samkha, raz i drugi schwytana za rękę, tym razem musiała ratować się przed zanurkowaniem, mocniej wspierając się na ramieniu Chrisa. Zakaszlała, wypluwając wodę i odepchnąwszy się od niego, nieco desperacko wyrównała poziom zanurzenia. Dotykanie nagich ramion mężczyzny bynajmniej nie pomogło jej opanować emocji. Wprost przeciwnie. Poczuła dziwny dreszcz, a jej ciało zareagowało natychmiast, pokrywając się “gęsią skórką”.
- Wracamy na ląd? - spytał zaniepokojony Chris.
Słońce już jakiś czas temu skryło się za lasem, podszywając niebiosa krwisto-czerwonym runem chmur. Mroczne cienie coraz odważniej wypełzały spomiędzy nadbrzeżnych drzew, zagarniając pod swe władanie coraz większe połacie jeziora. Ptaki władające puszczą za dnia milkły, oddając pole nocnym łowcom.
Chociaż woda była stale stosunkowo ciepła, to może faktycznie zrobiło się już zbyt późno jak na radosne pluskanie się w falach.
- Zimno ci? - zadał kolejne pytanie, nie doczekawszy się odpowiedzi na pierwsze. Z przyjemnością pomógłby jej się rozgrzać, ale wtedy zapewne uciekłaby z krzykiem, a do tego nie zamierzał dopuścić.
- Troszkę - odpowiedziała pomna dreszczy, które ją przebiegły przed chwilą. Odwróciła się w stronę brzegu, na którym z daleka widać jeszcze było białą plamę koszuli zawieszonej na gałęzi krzewu.
- W obozie czeka na nas ognisko - powiedział, gdy przepłynęli już kawałek drogi. Jeśli się odwróciło głowę, to widać było przebijające się przez gałęzie migotliwe płomienie.
W zasadzie teraz dopiero zaczął się zastanawiać, co się stało, że poszli się kąpać tu, z dala od, chociażby, ręczników.

Samkha podobnych dylematów nie czuła. Nie pierwszy raz zakładała koszulę na mokre po kąpieli ciało. Woda ma to do siebie, że dość szybko wysycha. Mieli przed sobą jeszcze kawałek drogi, który gwarantował im rozgrzewkę. Pewien problem stanowiły przemoczone, długie włosy. Nie lubiła kiedy woda spływała jej na plecy, więc zanim wyszła z jeziora wyżęła z nich każdą kroplę, jaką się dało, pozostawiając resztę suszenia lekkiemu wietrzykowi, który urządzał sobie nad jeziorem wieczorny spacer.
Chris przez moment zatrzymał się, bowiem widok Samkhy, stojącej po kolana w wodzie i zajmującej się swymi włosami, był godny nawet dłuższej chwili podziwiania, ale wnet doszedł do wniosku, że powinien zniknąć z oczu dziewczyny zanim ta zwróci baczniejszą uwagę na to, jak jego ciało zaczyna reagować na jej widok.
Samkha, nawykła do specyficznego trybu życia, które wiodła jako wojowniczka starała się nie nadwyrężać poczucia prywatności Chrisa, zatem nie miała zamiaru mu się przyglądać, gdy ten wychodził z wody. Zbyt długo przyglądać. Zerknęła tylko raz. Góra dwa razy. Tak się jej przynajmniej wydawało. Potem odwróciła szybko wzrok, zawiązując troczki koszuli. Przymknęła powieki i uśmiechając się do siebie, przez chwilę kontemplowała ostatni zapamiętany obraz. Nie sądziła, że widok mężczyzny sprawi jej kiedyś taką przyjemność. Uśmiechnęła się jeszcze raz i pośpiesznie zaczęła wkładać spodnie.

Pięć minut później byli już gotowi do drogi. Nieco co prawda wilgotni, ale żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Sarenka na drąg, drąg na ramiona i ruszyli. Nie sami, bowiem tak Varjo, jak i jego partnerka, postanowili kawałek ich odprowadzić. Może bardziej Samkhę, niż Chrisa, ale ostateczny efekt był taki sam.
Droga przez ciemniejący coraz szybciej las nie była trudna, bowiem podszyt do najgęstszych nie należał. Różne kaliny, głogi, jeżyny, dobrym widać obdarzone sercem, nie chwytały ich za kostki, nie usiłowały pozbawić równowagi.
Po dojściu do stanowiącego odpływ strumyka pożegnali się z wilkami. Nie obyło się bez kolejnej porcji czułości, ale żadna ze stron nie protestowała, kiedy rozeszli się wreszcie w dwie różne strony.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 14-05-2011, 14:26   #127
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jan skinął ręką na pożegnanie, lecz uczynił to bez większego entuzjazmu. Przez długi czas milczał, nim rzekł do Erlene.- Naprawdę chciałaś mieszkać w tej jaskini ze staruszką i uczyć się... jej sztuki? Nie obraź się, ale... jakoś nie pasowałaś mi do tamtego miejsca.

Rudowłosa dziewczyna patrzyła dłuższy czas za Samkhą oddalającą się w towarzystwie bezimiennego mężczyzny. Patrzyła za nimi nawet wtedy, gdy dawno zniknęli już za pagórkiem. Dopiero pytanie wydobywające się z ust Jana przywróciło jej świadomość tego, gdzie jest.

Pytanie było dla niej tak niespodziewane, że w pierwszej chwili nie dotarł do niej sens słów. Dopiero po dłuższej chwili zastanowienia zrozumiała, o co właściwie pyta mężczyzna. Zaraz też powróciły wszystkie wspomnienia związane z okolicznościami jej pojawienia się u wiedźmy. Myśli te spowodowały, że oblicze dziewczyny pochmurniało, a piegowaty nos zmarszczył się. Grymas już po chwili zniknął z jej twarzy, ale dziwny cień w oczach pozostał jeszcze na długo.

Erlene nie od razu odpowiedziała na pytanie. Z początku nie wiedziała, co ma powiedzieć. Później zaś nie chciała, by w jej głosie słychać było żal, czy smutek, więc chwila milczenia przedłużyła się znacznie. Odezwała się dopiero, gdy miała już pewność, że głos jej nie zadrży:

- Moje zdanie nie miało żadnego znaczenia - odparła beznamiętnie patrząc nie na niego, lecz gdzieś obok.

- A gdybyś miała wybór? Co byś robiła? - spytał Jan zerkając na dziewczynę ciekaw jej odpowiedzi. Właściwie... co wiedział o tych ludziach. O ich kulturze? Niewiele. Może czas się nieco dowiedzieć? Po czym dodał.- Nie musisz, odpowiadać jeśli to... jakaś bolesna sprawa z przeszłości.

- Nie wiem - odparła bez chwili namysłu. - Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym miała wybór. Nie miałam wyboru, nie było więc sensu się nad tym zastanawiać - dodała bez emocji, może nawet nieco oschle.
- Ale teraz chyba masz. Pewnie bogowie spełnią i twoje marzenie - uśmiechnął się Jan zerkając w las i opierając dłonie na swym karabinie.

Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem, jakby to pytanie było co najmniej nie na miejscu.

- Teraz... teraz boską wolą jest, bym pomogła wam w misji, później będzie, co bogowie dadzą - odezwała się wreszcie, a głos jej był poważny, uroczysty wręcz. - Cokolwiek by mnie nie czekało, przyjmę to z pokorą i wdzięcznością - dodała pokornie, odruchowo zerkając w niebo, jakby w ten sposób chciała sprawić, że jej słowa trafią nie tylko do uszu Jana, ale też do właściwych adresatów.

Jan w zasadzie wyznawał innego Boga. A pojawienie się przed nim tutejszego panteonu, bynajmniej nie nastawiło go do zmiany wyznania. Nie po walnięciu piorunem w Tima. To że ktoś jest potężny, nie oznacza, że jest warty czczenia. Spojrzał przenikliwe na dziewczynę i spytał: - Jesteś... kapłanką, Erlene?

- Jestem wiedźmą. To znaczy... miałam nią być - mruknęła dziewczyna cicho, po czym westchnęła ciężko. Rzuciła mężczyźnie przenikliwe spojrzenie, a potem spytała posępnie - Właściwie dlaczego o to pytasz?

- Z ciekawości. Właściwie to nie znam tutejszego świata. W moim... wiedźmy były różne - odparł Jan nie chcąc tłumaczyć zawiłości, jaką była kulturowa ewolucja znaczenia słowa "wiedźma". Ani tego, że magia była bajeczką dla naiwnych. Właściwie to nadal nie potrafił określić czego był świadkiem. I co tak naprawdę wydarzyło się w jaskiniach. Niby "zobaczyć to uwierzyć", ale co właściwie zobaczył? - Jedne żyły na obrzeżach wiosek i zajmowały się leczeniem ludzi i bydła i zdejmowaniem uroków. Oraz... czasem ich rzucaniem. Inne, tańcowały na sabatach z diabłami i czyniły szkodę ludziom, jeszcze inne doradzały władcom. - Rosiński zdawał sobie sprawę, że mocno upraszcza sytuację i de facto stapia ze sobą różne archetypy nie dbając specjalnie o realizm. Wszak czarodzieje i czarodziejki doradzający królom pojawiały się jedynie w literaturze fantasy, ale jak wytłumaczyć kobiecie z innego świata, że magia w świecie Rosińskiego to bajki, a jej świat jest zapóźniony technologicznie o kilka stuleci. - Więc, co taka wiedźma robi?

- Rozmawia z duchami - odparła bez wahania tonem, który wskazywał na to, że uważa to za najoczywistszą rzecz pod słońcem. - Pomaga ludziom - dodała po chwili nieco ciszej.

- U nas... zwą takie... szamankami - odparł Jan po chwili namysłu. W sumie takie określenie funkcji pasowało do szamanów indiańskich, jak i tych z dalekiej Syberii. Rosiński wyjął swoją piersiówkę. Zostało w niej już niewiele alkoholu. Ledwie jedna czwarta pierwotnej zawartości. Pociągnął łyka i... spojrzał na Erlene. Po czym wyciągnął w jej kierunku dłoń z manierką.

Dziewczyna wzięła od niego piersiówkę i ostrożnie przystawiła ją do nosa. Wciągnęła ostrożnie do nozdrzy woń trunku i kaszlnęła , bowiem ostry zapach alkoholowych oparów podrażnił jej drogi oddechowe. Spojrzała na niego z ukosa, wyraźnie się nad czymś zastanawiając, wreszcie przystawiła usta do szyjki piersiówki i przechyliła ją nieznacznie.

Choć wzięła tylko jeden łyk, to i tak po jego przełknięciu kaszlnęła kilkakrotnie, by wreszcie wciągnąć do płuc potężny haust powietrza. Oczy zaszły jej łzami. Oddała mężczyźnie piersiówkę i znów kaszlnęła. Najwyraźniej wysokoprocentowe trunki nie były bardzo popularne w tych stronach. Czemu w sumie trudno się było dziwić. Proces destylacji wymagał technologii, którą jej pobratymcy raczej nie dysponowali i dysponować nie będą pewnie przez kilka kolejnych wieków.

- Mocne - rzuciła cicho, po czym dodała nieco pewniej - Pora zająć się paleniskiem. Samkha wróci z polowania i trzeba będzie się zabrać do pieczenia mięsa.

- Mocne, acz już końcóweczka zapasu - westchnął Jan potrząsając metalową manierką i słysząc charakterystyczny chlupot. Mężczyzna sięgnął do plecaka i przygotowawszy rozpałkę z suchej kory i wysuszonego mchu, przystawił do niej mały przedmiot, zapalniczkę.


Na jej końcu błysnął chybotliwy płomyk. Rozpałka zapaliła się i powoli ogień ogarniał drewno.

Erlene wzięła od mężczyzny mały, metalowy przedmiot. Obracała go chwilę w palcach wpatrując się w niego zafascynowana niczym małe dziecko, które podziwia nową, niezwykłą zabawkę. Ostrożnie wieczko, jakby bojąc się, że od samego dotknięcia przedmiocik stanie w płomieniach. Delikatnie przekręciła chropowate kółeczko, ale nic się nie wydarzyło. Dopiero, gdy zrobiła to nieco energiczniej, u szczyt metalowego przedmiotu rozbłysnął ogień.

- Niezwykłe - powiedziała nie kryjąc zdumienia. - Zaiste niezwykłe.
- To nic niezwykłego. W sumie to działa na podobnej zasadzie jak krzesiwo i kaganek. Żadna w tym magia - odparł z lekkim uśmiechem Jan i sięgnął po nowy przedmiot.



Cyfrowy aparat fotograficzny.- To już jest magia... bo nie potrafiłbym tego zbudować.
Zastanawiał się, czy... nie zrobić jej zdjęcia. W końcu zrezygnował. Zamiast tego, gestem nakłaniał by usiadła blisko niego.

Dorzuciła do ognia kilka grubszych i cieńszych gałęzi, by ogień nie przygasł. Spojrzała z zainteresowaniem na przedmiot, który mężczyzna wydobył z odmętów plecaka. Nie wzięła go do ręki, ale wyglądała na szczerze zdziwioną. Zachodziła w głowę do czego takie małe śmieszne pudełko może służyć.

Jan zaczął jej pokazywać uruchamiając przeglądanie zapisanych w pamięci aparatu zdjęć. Większość z nich przedstawiała norweskie krajobrazy, florę i faunę... były też jednak i zdjęcia towarzyszy broni z bazy. W tym też nieliczne zdjęcia pojazdów, śmigłowców i myśliwców, na tle których pozowali jego znajomi i przyjaciele... i przyjaciółki.

Dziewczyna z niedowierzaniem przyglądała się maleńkim obrazom zamkniętym w czarnym kanciastym pudełeczku. Zastanawiała się jakim cudem podobizny tylu osób zostały uwięzione w tak małym przedmiocie.

Gdy oprócz osób pojawiły się różniej niezwykłe, wielkie jak drzewa i góry obiekty, jej zdumienie sięgnęło zenitu. Rozchyliła usta ze zdziwienia, wyciągnąwszy ręce chwyciła maleńki przedmiocik, spoczywający do tej pory w dłoniach mężczyzny i przyciągnęła go do siebie, by lepiej widzieć. Jej długie, smukłe palce musnęły przy tym dłoń mężczyzny. Speszona dziewczyna odsunęła ręce niczym oparzona i spojrzała na swego towarzysza spod kaskady długich, czarnych rzęs.

- Dzięki Noituus miałam już nie raz do czynienia z magią, ale... - zawiesiła głos szukając odpowiedniego słowa - takiej magii nie widziałam jeszcze nigdy.

-To nie...- nie bardzo wiedząc co powiedzieć Jan zamilkł. Zdziwiło go nieco zachowanie Erlene.
Uśmiechnął się i rzekł. - To nie jest nic potężnego, ta magia pozwala zachować obrazy. Ale... -spojrzał na aparat. - Prędzej czy później magia w nim wygaśnie. Nie mam... - Nie potrafił znaleźć słowa pasującego do określenie "bateria". Wzruszył więc ramionami, dając sobie spokój z wyjaśnianiem tej sprawy. Spytał za to. - Czy... moja obecność cię krępuje?

- Krępuje? - zdziwiła się. - To nie... - zacięła się nie bardzo wiedząc jak dokończyć. - To nie takie proste - wyznała z uśmiechem.

- To dla mnie nie nowina. Ostatnio nic nie jest proste w moim życiu - odparł mężczyzna patrząc w ogień. Po czym spytał żartobliwym tonem zerkając w oczy Erlene. - Boisz się że babcia czarownica podgląda nas teraz przez szklaną kulę?

- Przez szklaną kulę? - spojrzała na niego z zaskoczeniem nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi. - Nie wiem o czym mówisz, ale jeśli przez "babcię czarownicę" rozumiesz Noituus to powinieneś ważyć słowa - dodała poważnie obserwując go bacznie - i z większym szacunkiem mówić o niezwykle mądrej kobiecie, która udzieliła ci gościny i pomocy.

Jan skinął głową lekko i dodał po chwili namysłu.- Czasami mam wrażenie, może mylne, że... czujesz się cały czas obserwowana przez kogoś... lub coś.
Nie dodał, że szacunek może wynikać zarówno z wdzięczności, jak i być narzucony strachem.
Czasami, miał wrażenie, że Erlene odczuwa ten drugi rodzaj "szacunku" wobec Noituus.

Dziewczyna rzuciła mu przeciągłe spojrzenie. Jej twarz przybrała dziwny wyraz, coś pomiędzy zdziwieniem a rozczarowaniem. Przygryzła dolną wargę, zastygła w milczeniu, w myślach rozważając co powinna odpowiedzieć mężczyźnie. Wreszcie rzuciła ciche:

- Nie wiem, o czym mówisz.
- Wybacz... to tylko wrażenie - uśmiechnął się Jan. Spojrzał w ogień i dorzucił drewna. - Co właściwie myślisz o nas - przybyszach?
- Jesteście... - zamilkła szukając odpowiedniego słowa.

Zamyśliła się nad tym, co właściwie sądziła o swych nowych towarzyszach. Cóż mogła o nich powiedzieć? Że jeden nie miał nawet tyle przyzwoitości, by się przedstawić, a drugi chwilami zachowywał się co najmniej dziwnie. Że obaj byli tajemniczy, z tym że w przypadku tego pierwszego wcale nie poprawiało to jego wizerunku, natomiast drugiemu dodawało swego rodzaju uroku. Byli dosłownie i w przenośni nie z tego świata, ale właśnie dzięki temu Jan jednocześnie przyciągał i odpychał dziewczynę.

Jak miała to wszystko zmieścić w jednym prostym zdaniu? Jak miała upakować wszystkie swoje przemyślenia na temat mężczyzn tak, by nie przygnieść Jana lawiną słów? W głowie oprócz istnego wodospadu epitetów pojawiło się jeszcze jedno słowo. I choć doskonale wiedziała, że nijak nie oddaje wszystkiego, nie widziała innego wyjścia, jak powiedzieć że są...

- ...dziwni. Bardzo dziwni.
Jan zaśmiał się słysząc te słowa i zerknął na nią kiwając głową. - Pewnie masz rację.
Po czym dodał lekko się chełpiąc. - Ale też i dość potężni. Ze mną... będziesz bezpieczna podczas tej wyprawy.

- Radziłam sobie zanim cię poznałam, więc i bez ciebie byłabym bezpieczna - odparła z uśmiechem, po chwili dodała - Daj na chwilę rękę.
Rosiński uśmiechnął się. Nie wątpił, że Erlene była zaradna. Wysunął dłoń w jej kierunku, ciekawy co zrobi.

- Potężni są bogowie - powiedziała dziewczyna ujmując jedną dłonią wyciągniętą rękę mężczyzny, drugą zaś wsuwając do leżącej tuż obok niej skórzanej torby. - A wy jesteście zwykłymi ludźmi. Jecie i śpicie, tak jak my.

Jej zanurzona we wnętrzu torby dłoń zaczęła się powoli wysuwać. Po chwili w uchwycie jej długich palców Jan dostrzegł długi, owalny przedmiot. Z czasem matowa powierzchnia zmieniła się w gładka i metaliczną, błyszczącą w świetle palącego się ogniska.

Erlene dzierżyła pewnie w dłoni kamienną rękojeść noża, a samym jego czubkiem ukłuła palec u wyciągniętej ręki. W miejscu, gdzie ostrze wbiło się w ciało, pojawiło się kilka szkarłatnych kropli. Puściła rękę mężczyzny i ukłuła palec u swojej dłoni. Również z jej rany pociekła krew.

- Widzisz... - powiedziała uśmiechając się nieznacznie. Mówiła łagodnie, tak jakby tłumaczyła coś dziecku. - ...gdy się ciebie zrani krwawisz, tak jak i ja. Jesteś zwykłym człowiekiem, dziwnym, ale tylko człowiekiem.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 15-05-2011, 16:49   #128
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Jan przysunął się bliżej jej twarzy i mruknął - Nie należy nie doceniać ludzi, zwłaszcza tych dziwnych.
Przyglądał się jej twarzy, oświetlanej blaskiem ognia.
- Dziwacy sięgają czasem po to co... dla innych wydaje się poza zasięgiem. - Uśmiechnął się przyglądając się jej wargom. - Wiesz, że jesteś prześliczna, Erlene?
- Tak, dziwacy robią różne dziwne rzeczy - przyznała dziewczyna z uśmiechem, odkładając nóż z powrotem do torby. - Ale wiesz co? Zmieniłam zdanie. Nie jesteś dziwny, jesteś dokładnie taki sam, jak inni mężczyźni. Tak samo jak oni czarujesz - dodała z zawadiackim uśmiechem.
- Wierzę - zaśmiał się Jan i dodał z uśmiechem. - Wierzę, że niejeden próbował cię oczarować. - Zerknął na Erlene. - Bo i pewnie ty spojrzeniem swych oczu potrafisz zawrócić w głowie, każdemu.

Potarł podbródek zerkając na nią. - U nas... dawno temu. Cóż... bardziej na południe. Takie dziewczę jak ty pewnie nazwano by, driadą. U mnie w rodzinnych stronach, kiedyś nazwano by cię, rusałką.
- Dawno już minęły te czasy, gdy zawracałam w głowie młodzieńcom - rzuciła, a w jej głosie zabrzmiał dziwny sentyment.
- Jakoś trudno mi w to uwierzyć... czarodziejko - rzekł z żartobliwym tonem głosu Jan spoglądając w twarz dziewczyny - by te czasy bezpowrotnie minęły.
- Wierz w co chcesz - mruknęła dziewczyna z uśmiechem.
Rosiński skinął głową w odpowiedzi. Po czym spytał. - Co możesz mi powiedzieć o... miejscu do którego wracamy. O Mildrith i... reszcie tamtejszej szlachty. Nie bardzo się orientuję za bardzo w tym wszystkim. - Potarł nerwowym ruchem palca płatek nosa. -A przyjdzie nam stanąć przed nimi. Myślisz, że bez sprzeciwu zaaprobują wolę bogów? - Jan miał raczej wątpliwości, co do tego.
- Nigdy nie byłam w stolicy, właściwie nigdy nie wyjeżdżałam poza moją rodzinną osadę - wyznała Erlene z nutką żalu w głosie. - Nie licząc oczywiście mojego wyjazdu do Noituus. Niewiele mogę powiedzieć o królowej i jej otoczeniu. Wiem tylko, że król Eadgard darzył specjalną czcią Lokiego, choć to Thor jest patronem królewskiej rodziny. I że to Loki połączył Mildrith i Eadgarda. Myślę, że królowa będzie skłonna ulec woli bogów. Jej doradcami są doświadczeni wojowie, tacy sami jak ojciec mój, czy Samkhy. Oni będą się kierować dobrem naszego ludu, a to wymaga usunięcia klątwy. Niezależnie od tego, jak zdecyduje królowa, sądzę że jej pasierbica, Alana będzie miała przeciwne zdanie. One niezbyt za sobą przepadają.

- Jaka jest twoja rodzinna osada? - spytał Jan ciekaw, jak mieszkała Erlene.
- Jak to jaka? - zdziwiła się nie rozumiejąc o co mu chodzi. - Normalna. Mój ojciec miał gród, warowny zamek otoczony miasteczkiem, w którym mieszkali i pracowali jego poddani.
- Twój ojciec był szlachetnie urodzonym? To ty jesteś księżniczką? Taką pomniejszą? - spytał Jan w zaciekawieniu. W sumie Erlene rzeczywiście zachowywała się jak szlachcianka, czasami. A przynajmniej jak jego wyobrażenie o pannach z wyższych sfer.
- Tak, mój ojciec był wielkim wojownikiem. Miał posłuch wśród ludzi. Ale mylisz się, nie jestem księżniczka, w moich żyłach nie płynie królewska krew - odparła spokojnie, łagodnym tonem, znów mówiąc do niego jak do małego dziecka.
- Chodziło mi bardziej o to, że... jesteś skarbem, o który walczą mężczyźni. Wyjątkowa - odparł z uśmiechem Jan. I splatając dłonie rzekł zmieniając temat. - W moim... świecie, krążą opowieści o księżniczkach, które czekają na swego wybawiciela zamknięte w wieżach i bronione przez potwory. Czekają na uwolnienie.
- W takim razie zgoda, byłam skarbem, o który zabiegały całe tabuny adoratorów - odparła z dziwnym żalem w głosie. - Byłam nim, dawno temu, ale postanowiłam iść własną drogą i przestałam być. Mówi się trudno, jakoś nie potrzebuję tabuna adoratorów, wystarczy mi, że mogę być sobą - dodała z uśmiechem, ale widać było, że jest to uśmiech trochę wymuszony, a w jej głosie wciąż brzmiał żal.

- Nie rozumiem. Nadal jesteś piękna. Nadal jesteś córką swego ojca - odparł Rosiński, po czym dodał. -Nie musisz mi odpowiadać, jeśli są to dla ciebie bolesne sprawy.
- Uroda to w moim kraju nie wszystko - westchnęła ciężko i pociągnęła nosem, tak jakby próbowała powstrzymać łzy. - By móc liczyć na kandydatów do ręki, kobieta musi mieć jeszcze odpowiednią pozycję, mieć za sobą silną i bogatą rodzinę. Ja tę pozycję straciłam. Zapłaciłam bardzo wysoką cenę za to, by móc o sobie samostanowić. To wszystko - znów westchnęła, tym razem jednak na jej twarzy zagościł trudny do zidentyfikowania grymas. - Teraz już wiesz o mnie sporo, a ja o tobie wciąż nic. Jakież to mroczne tajemnice skrywa twoje serce, Janie?

- Mroczne? Niech się zastanowię - odparł Jan szukając czegoś co by można uznać za mroczne. -Posiadłość mojej rodziny nie była imponująca. A ja sam uczyłem się na ...kowala, to dość pasujące słowo - uśmiechnął się i dodał - a potem, zostałem wojem. I jeździłem do dalekich krajów, by zaprowadzać pokój. Tam można też zobaczyć wybite do nogi wsie pełne trupów. Mordujące się między sobą w bratobójczej wojnie... klany i plemiona. I głód.
Moje... przyobiecane mi kobiety, jakoś nie wytrzymywały rozłąki - westchnął cicho na koniec. Wyciągnął jakiś sztywny fragment pergaminu i spoglądał w niego. - Wątpię by obecna uczyniła inaczej. Pewnie już jest czyjąś...żoną.
- Wojna zawsze niesie za sobą śmierć, głód i cierpienie - odparła beznamiętnie. - Raz ty najeżdżasz i ograbiasz sąsiadów, raz oni najeżdżają i plądrują twoje ziemie.

Sięgnęła do leżącego nieopodal stosu chrustu i wrzuciła w ogień kilka grubych gałęzi.

- Jest w tym jakaś sprawiedliwość.
- To prawda. - Jan dorzucił do ognia, ów "pergamin", nie pokazując go Erlene.Po czym patrzył jak zdjęcie zaczyna płonąć. Uśmiechnął się do dziewczyny i dodał. - Obawiam się, że jedyne "mroczne wspomnienie" jakie mam to, zbyt dużo alkoholu podczas noworocznej zabawy i wylądowanie w łóżku... z... wojowniczką - zaśmiał się cicho. -Eeeech... wstyd się do tego przyznawać przy kobiecie.
- Dlaczego uważasz, że jest to powód do wstydu? - zdziwiła się. - Mężczyźni lubują się w opowieściach ileż to niewiast im uległo. Przynajmniej tutejsi tak mają - dodała z uśmiechem.
- Tak. Ale nie ona była moją na... przyobiecaną mi. W sumie... to była zdrada - westchnął nieco zawstydzony Jan i wzruszył ramionami dodając. - I raczej nie planowana. Tylko z winy alkoholu.
- Z winy alkoholu? - zaśmiała się. - Z winy alkoholu to można co najwyżej zarzygać ulubiony obrus ukochanej kobiety, a nie ją zdradzić.

- A ty popełniłaś kiedyś głupstwo? - wypalił nagle Jan po czym zaczerwieniony dodał. - Wybacz, że pytałem... głupie pytanie. - Po czym uśmiechając się dodał. - Więc nie będziesz obrażała, jeśli po kilku głębszych, będę chciał... niech pomyślę... pocałować cię?
- Nie, nie obrażę się. Najwyżej kopnę cię w kostkę, albo - jeśli będziesz bardzo natrętny - w krocze - odparła z rozbawieniem. - Zdradzę ci pewien sekret - dodała ciszej, tak jakby faktycznie chciała mu zdradzić tajemnicę. - Nie jestem taka zupełnie bezbronna, na jaką wyglądam. Mam dziewięciu starszych braci, nauczyli mnie jak o siebie zadbać.
- Nie wyglądasz na taką - stwierdził Jan przyglądając się jej. - Wyglądasz bardzo dziewczęco. Ale wygląd rzeczywiście może mylić. - Oczywiście nie zamierzał jej wyjaśniać, że zapewne potrafiłby ją obezwładnić gołymi rękami. W końcu był do tego szkolony. Spytał po chwili. - To jaką bronią uczyli cię władać?

- Prawdę mówiąc to... nigdy nie uczyli mnie walczyć bronią. Wiesz... jak się ma dziewięciu postawnych chłopów za sobą to raczej nikt ci nie podskoczy - mówiła to z rozbawieniem, ale i z wyraźnie brzmiącym w głosie radością sentymentem. Na jej twarzy wykwitł radosny uśmiech, który świadczy o tym, że przywołane wspomnienia są miłe. - Jak miałam jakieś dziesięć, może jedenaście lat dostałam od ojca zabawkowy miecz. Taki drewniany, ale z ładnie rzeźbioną rękojeścią. Zamiast uczyć się cięć i pchnięć wolałam walić nim kolegów po głowie. No i na tym skończyła się moja przygoda z bronią.
- Aha... mnie uczono obezwładniać lub zabijać - odparł Jan przesuwając pieszczotliwie dłonią po karabinie. - A w domu, sam byłem obrońcą sióstr, choć... Mój dom jest spokojniejszym miejscem, niż twój świat.
- Jesteś wojownikiem, to normalne że umiesz obezwładniać i zabijać - odparła spokojnie. - Jesteś wojownikiem, choć jako drwal wydawałeś mi się bardziej pociągający - dodała żartobliwie i uśmiechnęła się szeroko, prezentując mężczyźnie równe, białe zęby.
- Pewnie jako pływak jeszcze bardziej. - odparł Rosiński ze śmiechem i powędrował spojrzeniem po sylwetce Erlene, mrucząc pod nosem. - Powinniśmy kiedyś razem odwiedzić saunę.
- Obawiam się, że w najbliższym czasie nie będziemy mieli ku temu okazji.
- Wracamy do dworu Mildrith. A jeśli wyprawa w góry, jest tak ciężka i groźna to... myślę, że będzie potrzeba kilka dni, na przygotowanie się do niej. Choćby po to, bym mógł sobie oręż wykuć i przygotować - odparł po chwili namysłu Rosiński.

- Wasza broń jest zupełnie inna od tej, jaką władają mężczyźni z mojego ludu - zauważyła Erlene. - Wykucie nowej nie jest wielką filozofią, jeśli wie się, jak to zrobić. Kowale z królewskich kuźni doskonale znają się na sztuce produkcji mieczy, tarczy i grotów. Nie skłamię, jeśli powiem, że w całym królestwie nie ma takich kowali, jakich ma u siebie królowa. Ale obawiam się, że nie będą w stanie zbyt wiele pomóc w kwestii waszej broni. Jaki więc oręż chcesz wykuć?
- Nie tak potężny jak ten, ale... - Rosiński stuknął palcem o swój karabin. - Z całym szacunkiem, dla królewskich kowali. Jeśli chodzi o metalurgię, to dysponuję większą wiedzą od nich. I podobnymi umiejętnościami - odparł Jan uśmiechając się lekko. - Dlatego sam wolę przygotować swoją broń.
- Jesteś bardzo pewny siebie - zauważyła Erlene i uśmiechnęła się odrobinę. - Czy aby nie za bardzo? - dodała po chwili. Spojrzała w niebo na zaróżowione promieniami z wolna zachodzącego słońca chmury. - Niedługo będzie się ściemniać. Samkha powinna niebawem wrócić.
- Wiem co potrafię. I widziałem co tu wykuwano. Mam więc rozeznanie - stwierdził Jan i zerknął w niebo mówiąc. -Jeśli czujesz się zmęczona, to połóż się spać. Ja będę czuwał.
- Nie powiedziałam, że jestem zmęczona - mruknęła cicho zbliżając ręce do ogniska by je ogrzać. Chłodna wieczorna bryza faktycznie mogła zmrozić niejednego, zwłaszcza kogoś o tak smukłej posturze jak Erlene. - Ja nie z tych co mdleją od byle wysiłku. My, Krigarskie kobiety, jesteśmy silne, trudy dnia codziennego nam nie straszne - dodała dumnie.

Jan zsunął z siebie wojskową kurtkę i otulił nią dziewczynę mówiąc. - Tak. Niewątpliwie bardzo silne. Co nie znaczy, że muszą marznąć bez potrzeby. Samkha i Chris pewnie długo zabawią w lesie.

Wstała od ogniska i podeszła do swojego konia. Przez chwilę szukała czegoś w przytroczonych do siodła jukach, wreszcie wyciągnęła zwinięty w rulon kawałek grubego materiału. Po rozwinięciu i zarzuceniu na plecy okazał się to być długi do kolan płaszcz z kapturem, podszyty miękkim i miłym w dotyku materiałem. Dziewczyna zapięła sobie płaszcz na szyi żółwiową broszą, podobną do tych, jakie przytrzymywały paski jej fartuszka i wróciła do Jana.


- Nie będzie mi to potrzebne - rzuciła cicho oddając mu kurtkę, po czym usiadła tuż obok niego.
Rosiński tylko skinął głową w odpowiedzi i założył kurtkę na siebie. Po czym spytał. - A dla ciebie też coś wykuć, jeśli będzie okazja? Sztylet może?
- Niczego mi nie potrzeba - odparła. - A sztylet już mam - dodała wskazując na przywiązaną do paska jej sukni skórzaną pochwę.
- Tak. Pamiętam. - Jan wyjął swój nóż.


Ostrze z hartowanej stali zalśniło krwawo w blasku ognia.
- Tylko że ten, nie stępi się tak łatwo i przebije przy pchnięciu każdą z tutejszych kolczug. Ostrze z hartowanej nie poddającej się rdzy stali. Jeśli wykuję oręż choć w połowie tak dobry, będę szczęśliwy.
- Wszystko się kiedyś psuje - odparła Erlene sentencjonalnie. - Nie ma rzeczy niezawodnych, które się nigdy nie stępią, nigdy nie zardzewieją, nie stłuką czy nie połamią. Na wszystko kiedyś przyjdzie czas, nawet na bogów. Może i mój sztylet nie jest wykonany według znanych ci receptur, ale jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Dlatego pozwolisz, że będę w dalszym ciągu go używać.
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 15-05-2011 o 16:56.
echidna jest offline  
Stary 18-05-2011, 11:31   #129
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- I tak i nie....Nim ten sztylet stanie się niezdatny do użytku - odparł Jan spoglądając na swój nóż. - Kolczugi które przebije będą już przerdzewiałe. Mój lud umie tworzyć przedmioty naprawdę długowieczne. Spojrzał na jej nóż przy pasku.
-Do czego go dotąd używałaś?
- Uparty jesteś - mruknęła niezadowolona z pozoru całkowicie ignorując jego pytanie. - Ale ja też jestem uparta - odparła cicho uśmiechając się jakoś tak niezbyt przyjaźnie. - Tam, skąd pochodzisz może i przydawała się broń długowieczna, ale teraz jesteś na naszej ziemi, więc chyba powinieneś się zacząć stosować do tutejszych zasad - odparła dumnie, choć w jej głosie słychać było nutę urazy.
Uśmiechnął się w odpowiedzi i spytał żartobliwym tonem. - Lubisz mieć zawsze rację, co?
- Owszem - mówiąc to uśmiechnęła się, ale w jej głosie dalej można było wczuć pewną rezerwę. - Ale zdaję się, że ty też.
- Zazwyczaj - potwierdził i dodał żartobliwym tonem. - Choć... czasami warto ulec kobiecie... po to, by żar kłótni przeniósł się na żar alkowy.

Erlene spojrzała mu głęboko w oczy, zaraz jednak jej wzrok przeniósł się na tańczące po drwach płomienie. Wreszcie znów na niego spojrzała, a na jej twarzy zagościł szelmowski uśmiech.

- Obawiam się, że tym razem uległeś kobiecie na darmo - powiedziała poważnie, ale dziwny błysk w oku, w połączeniu z owym uśmieszkiem zdecydowanie zepsuły efekt. - Nie mamy alkowy - dodała po chwili mimowolnie przygryzając dolną wargę.

- I tak pewnie Samkha i Chris wróciliby w najmniej odpowiednim momencie. - Wzruszył ramionami Jan uśmiechając się i wędrując wzrokiem po twarzy... acz i po piersiach Erlene, choć teraz były kształtem trudnym do zauważenia z powodu płaszcza. - Bo... dla chcącego nic trudnego, jak powiadają w moim kraju.

- Dobre powiedzenie - zaśmiała się podążając za jego wzrokiem. - Bardzo dobre.
Spojrzał na jej twarz wciąż zastanawiając się jakim cudem znalazła się w miejscu, z którego wracali. Nie pasowała do niego. Zmienił więc temat na bardziej neutralny.
- Jakie rozrywki zna twój lud? - Potarł policzek w zamyśleniu. - Jakie zabawy ty lubiłaś? Tańce?
- Rozrywki... - zastanawiała się przez chwilę - Różne są. Polowania na przykład, albo tańce. Są różne gry... Hnefatafl na przykład albo Kubb, albo Knattleikr. To taka gra z pałkami i skórzaną piłką. Moi bracia chętnie w to grali z kolegami. Jak się któregoś razu rozpędzili w tym graniu to ojciec później za szkody płacić musiał. Oj, wściekał się wtedy - mówiąc to Erlene uśmiechała się z sentymentem. Zamilkła na chwilę, by po niebawem kontynuować rzeczowo - Młodzieńcy lubują się w zapasach, zwłaszcza tych toczonych w wodzie. Poza tym mamy gry w kości i walki koni. No i oczywiście alkohol, szczególnie Nabidu. Czasami podczas uczt urządzane są zawody pijacko-poetyckie. No i... to by było na tyle.
- A ty które z nich lubisz? - spytał Jan zaciekawiony jej zainteresowaniami.
- To wszystko są męskie rozrywki. Kobiety w nich nie uczestniczą - odparła tonem pełnym zdziwienia, tak jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem. - Kobiety dla zabicia czasu haftują, robią na drutach i wyszywają, ale ja nigdy nie byłam w tym mistrzem. Umiem, ale nie sprawia mi to przyjemności. Kiedyś lubiłam tańczyć, ale teraz... od dawna nie miałam ku temu okazji. Wiesz... żyjąc na pustkowiu i mając za jedynego towarzysza staruchę za wiele poszaleć nie można - zaśmiała się, ale w jej głosie słychać było nutę goryczy.
- Nie pasuje do ciebie haft i robienie na drutach. Za dużo masz ognia w oczach - stwierdził Jan spoglądając w twarz Erlene i kiwając głową.
- Tak... już to słyszałam - odparła z uśmiechem ten jednak zaraz spełzł z jej twarzy. Najwyraźniej wspomnienie tego, który te słowa wypowiadał nie należały do najszczęśliwszych. - Ten ogień niestety już nie raz mnie sparzył. Czasem nawet bardzo dotkliwie - znów gorzki uśmiech zagościł na jej twarzy. Spojrzała na Jana z ukosa i mruknęła - Dawne dzieje.
- Ja uważam to.. za fascynującą cechę u kobiety - stwierdził Jan z uśmiechem. I wzruszył ramionami. - Szkoda pięknej nocy na gorycz przeszłych wspomnień. Lepiej się skupić na przyszłości, nie uważasz?
- Może, ale to nie takie proste. Przeszłość jest nieodłączną częścią naszego życia. Określa nas, decyduje o tym, jacy jesteśmy. A przyszłość... zawsze się może zmienić, nie znamy jej póki nie staniemy z nią oko w oko w teraźniejszości.
- Poważne słowa. Znak... że za mało wypiliśmy - odparł żartobliwie Rosiński. I zerknął w nocne niebo. - Jaka by ta przeszłość nie była, nigdy nie jest tyle warta, by się nią zadręczać.

Erlene spojrzała na mężczyznę wyraźnie zdziwiona jego słowami. Uśmiechnęła się nieznacznie, po czym również spojrzała w niebo. Nie odezwała się, bo i co mu miała powiedzieć? Że nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak naiwne jest jego myślenie? Czy coś by się zmieniło, gdyby mu powiedziała? Szczerze w to wątpiła.

Jan zerknął na twarz Erlene i rzekł. - Do twarzy ci z uśmiechem.
- Wiem - odparła dziarsko i spojrzała mu prosto w oczy. Zastanawiała się, co Jan chciał osiągnąć obsypując ją komplementami. Chciał ją zawstydzić? No to mu się nie udało, nie takie komplementy już na swój temat słyszała. Chciał jej się przypodobać? No może... i może nawet mu się to udawało. - Wiesz... byłeś pierwszym mężczyzną od dawna, jakiego miałam okazję oglądać z bliska - odezwała się po dłuższej chwili milczenia zmieniając temat. - Nie licząc oczywiście Hirvio, ale te dzikusy są jak zwierzęta i wzbudzają we mnie jedynie odrazę. Cieszę się, że tam w lesie spotkałam właśnie ciebie.
- Ja też... wyglądałaś wtedy jak... - Janowi znowu brakło słów. Powiedział jakieś dziwne stwierdzenie: "Driada"... Po czym je wyjaśnił. - Duch drzewa w postaci, pięknej kobiety.

- Driada - powtórzyła nie będąc pewną, czy właściwie wymawia słowo. Znów czuła się jak wtedy na leśnej polanie, gdy rozmawiali, choć mówili w dwóch różnych językach. - Naprawdę sądziłeś, że jestem tylko duchem, a nie żywą istotą?
- Nie spodziewałem się delikatnej kobiety tak głęboko w dziczy... i w dodatku samej -odparł Jan po czym szybko dodał. -Wiem, że umiesz sobie radzić z mężczyznami ci wrogimi, ale...- Wzruszył ramionami. - Masz drobną budowę ciała.
- Czasami siła mięśni nie jest niezbędna. Owszem, pomaga, ale są inne sposoby - rzuciła dziewczyna z przekonaniem, po czym uśmiechnęła się. - A ja... no cóż, jestem kobietą. Chyba dziwnie bym wyglądała, gdybym miała takie mięśnie jak ty - Mówiąc to delikatnie ścisnęła jego biceps, zupełnie jak wtedy w lesie.
- Różne kobiety chodzą po świecie. Zdziwiłabyś się muskułom niektórych. - powiedział, po czym położył swą dłoń na jej dłoni ściskającej jego biceps. - A ty mi się podobasz, taka jaka jesteś.
- Miło mi to słyszeć - powiedziała uśmiechając się zadziornie, po czym dodała - Zapamiętam te słowa i nie omieszkam się ich wykorzystać w najmniej oczekiwanym momencie.

Puściła jego biceps, jednak jeszcze przez chwilę trzymała dłoń na jego ramieniu, tuż pod jego dłonią. Spojrzała mu głęboko w oczy i uśmiechnęła się tajemniczo, po czym zabrała rękę.

- Nie ma czegoś takiego jak idealna kobieta czy mężczyzna. Trzeba brać ludzi z całym dobrodziejstwem inwentarza.- Uśmiechnął się w odpowiedzi Jan.
- Ale pomarzyć zawsze można.
- To prawda. A o jakim ty marzysz? - spytał Jan zerkając w oblicze tej zmiennej jak wiosenne niebo kobiety. Bądź co bądź, trudno było przewidzieć, jej odpowiedzi czy zachowanie. Była bardziej zagadkowa od Samkhi, bardziej enigmatyczna, bardziej... interesująca.
- Moja matka zawsze powtarzała, że prawdziwy mężczyzna to taki, który oddaje bogom, co boskie, a ludziom, co ludzkie - odparła dziewczyna z pozoru zbaczając z tematu. - Ja jakoś nigdy jej nie słuchałam w tej materii. W ogóle niepokorną córką byłam. Podobali mi się mężczyźni, którzy ani trochę nie spodobaliby się mojemu ojcu, tacy, którzy nijak nie nadawali się na męża. Ale w sumie nic w tym dziwnego, wszak nigdy nie szukałam kandydata na dobrego męża, wolałam takich mężczyzn, w których towarzystwie miło spędzało się czas, w ten czy inny sposób - zaśmiała się dziewczyna.
Jan splótł dłonie razem przysłuchując się tej wypowiedzi i zerkając na Erlene.- Jesteś więc jak... - kolejne obce słowo: "Sylf" - duszek wiatru, nieuchwytna, niepokorna i nieujarzmiona?
- Żadna ze mnie driada, ni Sylf. Jestem kobietą z krwi i kości - szepnęła Erlene i uśmiechnęła się.
- Doprawdy? - Rosiński zmrużył oczy przyglądając się Erlene. Po czym dodał po chwili milczenia.-Może będzie okazja się przekonać. Na pewno jesteś... niezwykła.
- Może - mruknęła bardziej do siebie niż do niego, po czym spojrzała w ogień tańczący po drwach.

Jej oczy zalśniły złotem, ale nie do końca można było być pewnym, czy to wina blasku ogniska, czy może wrodzony urok dziewczyny. Właścicielka niezwykłych oczu spojrzała na siedzącego obok niej mężczyznę i uśmiechnęła się.

- Zdaję się, że niezbyt lubisz mówić o sobie. Przez cały czas rozmawiamy niemal wyłącznie o mnie. Może teraz ty byś o sobie coś opowiedział?
- Nie wiem czy... Mój świat jest inny - odparł Jan spoglądając w niebo. Jak miał jej wytłumaczyć, skoro nawet znając jej język nie potrafił niektórych wyrażeń powiedzieć. - Urodziłem... - przerwał na moment, by ominąć nie wytłumaczalne pojęcia. -... wychowałem się w domu w lesie. Bowiem mój ojciec był... - znów zaciął się, szukając odpowiedniego słowa ich języku -... łowczym. Jego zadaniem było pilnowanie lasów, doglądanie zwierzyny. Wychowałem się w górskim lesie, choć... nie wśród wysokich gór. Mam dwie siostry Annę i Mariolę. Moja matka... u mnie kobiety nie zajmują się tylko opieką nad domem. Moja matka była trochę piastunką trochę tym, czym jest dla ciebie Noituus... uczyła je, na temat budowy ludzkiego ciała, natury roślin i zwierząt.
Spojrzał na Erlene ciekaw, czy zrozumiała to, co jej powiedział.
- Twoja matka musi być bardzo mądrą kobietą - zauważyła dziewczyna z uznaniem. - Twoje siostry pewnie z dumą i radością pójdą w jej ślady.
- Z tego co wiem... nie poszły - odparł Jan. Jakoś żadna z sióstr Rosińskiego nie skusiła się na dość kiepsko płatną i wyczerpującą pracę nauczycielki. Następnie kontynuował. - Ja zaś... zostałem... jakby to określić... - znów zamilkł. - Uczyłem się tajemnic metalu i konstrukcji. To coś jak kowal i... więcej niż kowal.
- Musisz się cieszyć wielkim szacunkiem i posłuchem wśród swoich, skoro w tak młodym wieku masz taką wiedzę - powiedziała dziewczyna zerkając na Jana z podziwem, ale i z dziwnym błyskiem w oczach. - U nas wiedźmy są bardzo szanowane, bowiem na zdobycie swej wiedzy musiały poświęcić wiele lat ciężkiej pracy i obserwacji otaczającej natury.
-U nas...wiedzę zdobywa wielu.- odparł Jan uśmiechając się.- My informacje czerpiemy z pisma. Każde pokolenie zostawia coś po sobie korzystając z dorobku przodków. Nie musimy poświęcać lat, na samo obserwowanie świata, tylko poznajemy wiedzę zdobytą poprzez wysiłek innych. Sami zaś dokładamy kolejną cegiełkę, do zdobytej już wiedzy i... tak to się kręci od lat.
- Dziwne to - mruknęła Erlene cicho, jakoś nie mieściło jej się w głowie, by wszyscy musieli, a przede wszystkim chcieli zdobywać wiedzę. Bo i po co? Po co uczyć się tego wszystkiego, co musi wiedzieć i umieć i wiedźma, i wojownik, i kowal i setki innych ludzi. Skoro każdy wie wszystko to z pewnością ludzie nawzajem włażą sobie w paradę. A tak... wojownik jest od walki, chłop jest od siania i jeden drugiego nie poprawia, bo się na tym zwyczajnie nie zna. Każdy zna swoje miejsce. Dzięki temu jest na świecie jakiś porządek. - Musi u was panować straszny chaos - podsumowała na głos swoje myśli.
-Nie większy od tego tutaj. Też są wojny i kłótnie i polityka.- westchnął Jan z pewną ironią w głosie.- Niby... mamy wielkie miasta i... dobrobyt. Ale są i bezdomni i biedni w moim świecie. Pewne sprawy pozostają takie same.
Spojrzał na Erlene i dodał.- Ale pewnie nuży cię taka rozmowa o tak późnej porze. Możesz położyć się spać. Ja będę czuwał, aż do ich powrotu.
- Gdybym mnie to nużyło to chyba bym nie pytała - zauważyła spokojnie, choć w jej głosie słychać było nutę rozdrażnienia - I gdybym była zmęczona to bym się położyła. Nie traktuj mnie jak małej, bezbronnej i bezwolnej istotki. Nie trzeba za mnie myśleć i podejmować decyzji. To, że jesteś mężczyzną ani cię do tego nie zobowiązuje, ani nie upoważnia - dodała chłodno, a niedawny blask w jej oczach rozgorzał ze zdwojoną siłą, choć tym razem było w nim coś złowrogiego.
- Wybacz... w moim kraju...- uśmiechnął się i wzruszył ramionami.- Są także takie jak ty. Takie co... walczą o... hmmm...trudno to nazwać. O miejsce kobiety na równi z mężczyzną. I przyznaję, że mają ale...
Spojrzał na Erlene.- Niemniej mnie matka wychowała wedle starych zasad, a te wymagają pewnego szacunku dla kobiet i opieki nad nimi, choć...w postaci drobnych gestów.
- Nie wiesz jaka jestem. Nie wiesz czy i o co walczę. A kobiety nigdy nie będą na równi z mężczyznami. Nigdy nie będę taszczyć toporu i tarczy, a ty nigdy nie urodzisz dziecka. A szacunek do kobiet najwidoczniej mylisz z przekonaniem, że trzeba się nimi opiekować. Mną nie trzeba. Radziłam sobie bez ciebie to i teraz sobie poradzę - głos dziewczyny był spokojny, dziwnie spokojny, jak na sens słów, jakie wypowiadała. I choć była w stanie okiełznać emocje w swoim głosie, to jednak tych wciąż królujących w oczach nie mogła opanować.
-Nie wiem...- potwierdził Jan. Przez chwilę milczał, nim spytał.- Więc powiedz... jaka jesteś Erlene?
- Mówisz tak, jakby się to dało opisać jednym zdaniem - fuknęła nie rozumiejąc, czy mówi poważnie, czy stroi sobie z niej żarty. - Tego, jaki jest człowiek nie da się opisać w paru zdaniach, o tym trzeba się przekonać. Czasem trwa to krótko, czasem wiele lat, a czasem, tak naprawdę nie poznaje się drugiego człowieka nigdy.
-Tak? Ty wydajesz się jak ten ogień, figlarna i ciepła, by w kilka minut zmienić się w gorejący żar.- odparł Jan wędrując wzrokiem po ciele.- Nieprzewidywalna. A mimo... przyciągasz uwagę... chyba cię opisałem, mimo że... znajomość nasza, ograniczona jest do dwóch rozmów.
- Nie, Janie. Opisałeś to, jaka wydałam ci się po dwóch zaledwie rozmowach. A ponieważ obraz wydaje się być kuszący, chcesz wierzyć, że jest prawdziwy. Nie znasz mnie. Nie wiesz jak bym się zachowała widząc w wodzie tonącego człowieka, a na brzegu cały jego dobytek. Ja też ciebie nie znam. I tyle.
Jan nie odpowiedział na te słowa. Spojrzał w gwiazdy w milczeniu. Zastanawiał się przy której z nich leży jego dom. Nie znał tutejszych gwiazdozbiorów. Zresztą ziemskich też nie. Ale... miło było na nie patrzeć.Na iskrzące się gwiazdami niebo.


Erlene również spojrzała w niebo i uśmiechnęła się. Przypomniała sobie bezchmurne ciepłe letnie noce ze swego dzieciństwa, gdy siadała w ogrodzie razem z ojcem, by wysłuchać wymyślonych przez niego podczas długich miesięcy rozłąki bajek.

Kilkuletnia wtedy dziewczyna siadała na kolanach ojca, wtulała swą ognistorudą czuprynę i piegowate lico w potężne i przyjemnie ciepłe ramiona mężczyzny i zasypiała ukołysana do snu jego spokojnym, pełnym czułości głosem.

Gdy znów przeniosła swój wzrok na Jana, nie było już w nim złości ni chłodu. Wspomnienia szczęśliwych lat sprawiły, że cała złość rozprysła się, niczym bańka mydlana.

- To iskry Muspelheimu zawieszone na nieboskłonie przez bogów - rzuciła Erlene wskazując głową w niebo. Głos jej był spokojny i przyjazny, bez śladu dawnej oschłości. Dziewczyna uśmiechnęła się, lecz widząc, że mężczyzna nie rozumie, dodała - Gdy byłam mała ojciec opowiadał mi na dobranoc różne historie. Jedna z nich była o stworzeniu świata. Gwiazdy to odłamki Muspelheimu, Krainy Ognia, które rozprysły się, gdy bogowie rzucili w otchłań między Ogniem a Lodem martwego olbrzyma Yrmira, którego zabili, by przejąć władzę nad stworzeniem.

Jan uśmiechnął się spoglądając na nią, a potem spojrzał na niebo.- To chyba... ciekawsza opowieść, niż... to co... nas uczą o...gwiazdach.
- A czego was uczą o gwiazdach? - zagadnęła wyraźnie zaciekawiona jego wersją wydarzeń.
-Że to.... olbrzymie kule ognia, płonące goręcej niż wulkaniczna lawa, rozwieszone w gigantycznej pustce przez Wielki Wybuch, który dał początek wszystkiemu. Że wokół tych kul ognia krążą...- znów Janowi zabrakło słów. Zamilkł na moment.-...światy. W większości puste i jałowe...martwe.
- Bajka dobra jak wszystkie inne - zaśmiała się Erlene.
-Możliwe...-uśmiechnął się Jan. Jakoś nie wiedział jak jej wytłumaczyć, że to co mówi jest prawdą. Zresztą, wątpił by mu uwierzyła. I spytał.- Widziałaś kiedyś.... swe ziemie z lotu ptaka?
- Nie, przecież ludzie nie mają skrzydeł, nie potrafią latać - odparła zdziwiona niedorzecznością jego pytania.
-Ludzie nie mają też płetw, a pływają. Skoro da się zbudować okręty płynące po morzu, da się i skrzydła.-odparł z uśmiechem Jan zerkając w ogień.- Skoro tu jestem...to nie jest to dowodem, że wszystko jest możliwe?
- Gdyby bogowie chcieli, żeby ludzie latali, to już dawno by się tak działo - zauważyła dziewczyna. - Njord chciał, by ludzie zgłębiali tajemnice wód i dalekich zamorskich krain, więc nauczył ich pływać i budować okręty. Bogowie chcieli, byś się tu zjawił i oto jesteś. To jest dowodem, że wszystko jest kwestią boskiej woli.
- Cóż... widać u mnie bogowie są bardziej... wyrozumiali.- uśmiechnął się Jan. I spojrzał w niebo.- Latamy, pływamy na wodzie i pod nią. Sami nauczyliśmy się budować odpowiednie machiny.
- A może w swej próżności uważacie, że to tylko wasze zasługi - mruknęła w zamyśleniu. - Może nie dostrzegacie, że w pewnym momencie ktoś miał szczęście, jakiego wcześniej inni nie mieli. I to właśnie z pewnością była boska pomoc. - Uśmiechnęła się łagodnie, po czym kontynuowała. - Bogowie są dobrzy i mądrzy. Dzielą się z ludźmi swoją wiedzą, ale pewnie chcą, żeby to był proces stopniowy, bo stopniowe zdobywanie wiedzy kształtuje. Poza tym myślę, że nie zarzucają nas na raz całą swą wiedzą, z troski o nas samych.
-Może...- odparł Jan nie chcąc się spierać o tą sprawę. W nauce zdarzały się szczęśliwe odkrycia. Ale nie wszędzie. Chemia była pełna takich przypadków, ale inżynieria bazuje na fizyce i matematyce. I nie ma w niej żadnego łutu szczęścia. Tylko liczby. W matematyce nie ma miejsca na przypadek. Jest tylko prawdopodobieństwo.

Erlene chciała coś odpowiedzieć, ale przerwały jej szelest liści i odgłosy zbliżających się kroków. Niebawem w kręgu światła ukazały się dwie ludzkie sylwetki - Samkha i Chris wrócili z polowania. Udanego, jak widać, bowiem nieśli ze sobą dorodną, młodą sarnę, w sam raz do jedzenia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 18-05-2011, 17:36   #130
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Widać żaden ze złośliwych skrzatów nie stanął na ich drodze, bo przejście po zwalonym, udającym mostek drzewie, obyło się bez niemiłych niespodzianek. A od owego przełomowego momentu z każdym krokiem, aż po samą plażę, teren stawał się bardziej równy i coraz łatwiejszy do pokonywania. Pomimo sporego obciążenia na ramionach, dotarli na skraj lasu szybciej niż się spodziewali.
- No i jesteśmy w domu - powiedział Chris.
Określenie ‘dom’ było przeogromną przesadą, ale ostatecznie takie określenie można było nadać miejscu, gdzie ktoś na nich czekał i gdzie mieli spędzić noc.
- To my - powiedziała niezbyt głośno Samkha, gdy zbliżyli się do ogniska. Tego jeszcze brakowało, żeby Jan użył tej swojej plującej ogniem broni, albo Erlene poszczuła ich jakimś demonem.

Pozostało im niewiele czasu na przygotowanie pieczeni na dzisiejszą kolację. Samkha zastanawiała się przez chwilę, jak wykorzystać zdobyte mięso. Łatwiej byłoby upiec nad ogniem kilka mniejszych kawałków, lecz musieli pomyśleć też o jutrze. W końcu nad ogniskiem zawisł hojnie natarty ziołami i nieco oszczędniej, wysupłaną z osobistych zapasów Chrisa solą, udziec z ustrzelonej przez niego sarny. Żałowała, że nie mają chociaż kawałeczka słoniny, którą można by naszpikować suchą nieco sarninę, ale w końcu nie można było mieć wszystkiego. Poza tym i tak lepsza było świeże mięso niż suszone, zabrane jeszcze ze stolicy.
Samkha z pewną podejrzliwościa w oczach spoglądała na szary proszek, który, zdaniem Chrisa, miał dodać pieczeni nieco smaku. Wzięła odrobinę na palec próbując ostrożnie koniuszkiem języka i zanim zdążył zaprotestować, nieświadoma konsekwencji, lekko zaciągnęła się intrygującym zapachem.

- Co to było?! - zapytała przestraszona trochę, przecierając załzawione oczy, kiedy już wreszcie przestała kichać.
- Zapomniałem... - Chris wyglądał na skruszonego, ale w oczach tliły mu się wesołe ogniki. - Nie znacie tego przecież... To dodaje smaku potrawom, ale tego się nie wącha... Przepraszam cię bardzo.
- Nie musisz. - Uśmiechnęła się przez łzy i jeszcze raz potężnie kichnęła, aż włosy rozsypały jej się na twarz. - Mamy takie zioło, które suszy się i rozciera na proszek. Działa prawie tak samo, jak to, ale na przyprawę się nie nadaje. - Tym razem roześmiała się głośniej.
Chris sięgnął do kieszeni po kawłek gazy i starł z policzka Samkhy łzę, która spłynęła jej z oka. Potem dwie kolejne, z drugiego policzka.
- Koniec psikania? - spytał, chowając szmatkę. Czasy, gdy dysponował chusteczkami do nosa z prawdziwego zdarzenia minęły dawno temu.
- Przepraszam - sapnęła nagle, przysuwając obie dłonie do twarzy i pobiegła nad wodę. Odgłosy wydmuchiwanego nosa wszystko tłumaczyły. Wróciła po chwili, by zabrać się za odrobinę niestety chaotyczne przeszukiwanie swoich rzeczy. W końcu spojrzała nieco błagalnie na Chrisa.
- Powinnam to już dawno zrobić, ale zupełnie nie potrafiłam ich tak ładnie wyprostować, by były gładkie i ślicznie, jak wtedy kiedy mi je dawałeś - powiedziała nieśmiało, siadając przy nim i podając mu coś w wyciągniętej dłoni.

Chusteczki. Chusteczki do nosa. Nieco pogniecione, ale czyste.
Zamknął dłoń Samkhy wokół skrawków materiału.
- Zatrzymaj, proszę - powiedział.
- Wezmę jedną, tę niebieską, dobrze? Nie posiadasz zbyt wiele. Nie mogę zabierać Ci wszystkiego. Nawet własną koszulę oddałeś, okrywając nią królewską córkę - powiedziała z dziwnym błyskiem w oczach. - Była wam wdzięczna za to, co zrobiliście. Gdyby nie wy... - przerwała. - W waszym świecie szanuje się kobiety? - zapytała niespodziewanie.
Chris przez moment zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Różnie to bywa, prawdę mówiąc - odparł. - Zdarzają się i tacy ludzie, i tacy. Ale od kobiet niekiedy również to zależy - dodał. - Są takie, niestety, które nie szanują siebie.
- Ludzie są do siebie podobni nawet, jeśli żyją w innych światach, prawda? - bardziej stwierdziła niż spytała, zapatrzona w tlące się żarem ognisko. Uśmiechnęła się do płomyków trawiących drwa.
- Zapewne tak bywa - odparł Chris, zastanawiając się nad powodem, dla którego Samkha podjęła taki temat. - Na szczęście my należymy do tych lepszych. - Uśmiechnął się do niej.
Może nie znała ich na tyle długo, by mieć całkowitą pewność, ale widziała i przeżyła już chyba dość, by sądzić, że to czego dotąd była świadkiem, mogło wypływać z wnętrza ludzi złych.

Syk kropel tłuszczu kapiących do ogniska przerwał na moment rozmowę. Samkha obróciła prowizoryczny rożen, by mięso mogło się podpiec również z innej strony. W końcu jedzenie czegoś przypalono-surowego nawet przy obozowym ognisku nie należało do przyjemności.
- Erlene, weźmiesz pierwszą wartę? - spytała Samkha. - Przy okazji rzucisz okiem na pieczeń...
Erlene skinęła głową.
- Jak już mówiłem, biorę drugą - przypomniał Jan.
- W takim razie dla ciebie zostanie czwarta, Chris - powiedziała z udawanym współczuciem Samkha. ‘I nie spieraj się ze mną’ dopowiedziało jej spojrzenie.
Chris skinął tylko głową. Miał nieodparte wrażenie, że wojowniczka nie zmieniłaby zdania bez względu na to, co by powiedział.

Wszystko zostało ustalone ku zadowoleniu każdej ze stron. Pozostało tylko odkroić kilka plastrów mięsiwa, pożywić się i udać na spoczynek, oddając resztę sarniej pieczeni pod opiekę Erlene.
I tak też uczynili. Chwile odpoczynku zbyt były cenne, by bez potrzeby zwlekać z ułożeniem się w skromnych posłaniach przy żarzących się już tylko, trzaskających cicho i posykujących polanach. Po kolei pogrążali się we śnie...
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172