Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2011, 15:01   #6
aveArivald
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Zasapany Wiewiór przystanął w końcu. Jednym ruchem ręki odgarnął włosy z czoła, wyprostował się i wziął głęboki wdech. Stał na krawędzi skalnego, niemal pionowego urwiska, porośniętego rozpaczliwie wgryzającymi się w skały, skarłowaciałymi sosnami. Przed nim, w promieniach zachodzącego słońca, roztaczał się widok na Usę i jej okolice. Zamknął oczy by lepiej poczuć jak wiatr targa jego włosami i płaszczem. Szum drzew, intensywny zapach żywicy i przeciągły pisk jastrzębia szybującego gdzieś nad czubkami potężnych świerków dopełniły piękna tej chwili.

Złocista – pomyślał Wiewiór wypuszczając powietrze z płuc i otwierając oczy – tak… to była piękna złocista chwila – Niektóre momenty w jego życiu były szare i smutne od ciężkiego ołowianego nieba, przeszywane świetlistymi błyskawicami i towarzyszącemu im, okropnemu smrodowi gnojówki. Inne były srebrne niczym jałowe, nieprzyjazne nikomu szczyty najwyższych gór, delikatnie obsypane nieskazitelnie białym śniegiem. Jeszcze inne przybierały ciepłe acz intensywne, brązowo zielone kolory, przypominające bezkresne lasy i pola bogate w różnej maści zwierzynę. Jednak żaden z tych kolorów, nie mógł równać się z najszlachetniejszym z nich – z kolorem złota.

Złote chwile są najpiękniejsze. Złocista chwila błyszczy okrągłą tarczą słońca znajdującego się nisko nad horyzontem. Pachnie bursztynową żywicą wyciekającą z ogryzionych przez zwierzęta pni drzew. Faluje zżółkłą już trawą porastającą niewielkie skrawki pól. Dla takich chwil się żyje.

Wiewiór wyrwał się z zamyślenia – Trzeba to uczcić – pomyślał i wyciągnął bukłak z winem i krótki flet, który kupił kiedyś od jakiegoś wędrownego naciągacza. Pociągnął dwa duże łyki czerwonego trunku, po czym odwiesił bukłak i przyłożył flet do ust.

Zmrużył oczy by dostrzec więcej szczegółów w roztaczającym się przed nim widoku. Jesienne słońce ciepło otulało promieniami majestatyczne wieże i mury miasta. Z kilku przylegających do nich gospodarstw ciągnęły się smugi szarego dymu a gdzieś w oddali kręciły się leniwie ramiona wielkiego młyna. Myśliwy zamknął oczy i dmuchnął w kawałek drewna.

Jakiś ptak przestraszył się pisku instrumentu i zerwał się do lotu. Mina Wiewióra przybrała tęgi wyraz. Grał ładną smętną melodię ale jakkolwiek by się nie starał, miała ona co najwyżej kolor miedziany. Przerwał. Spojrzał krytycznym wzrokiem na flet, którego dźwięk zepsuł jakże piękną złotą chwilę – Niech cię szlag! Mogę się założyć, że to tylko i wyłącznie twoja wina – stwierdził cicho obwiniając kawałek rzeźbionego drewna za swoje beztalencie.

W jednym momencie całą jego uwagę przykuł dyskretny ruch, gdzieś między drzewami i nagły szelest liści wymieszany z trzaskiem łamany gałęzi. – Zwierzyna? – zapytał patrząc ze z dziwieniem na flet – Może coś z ciebie jeszcze będzie. – Po tych słowach wcisnął flet głęboko za pas i podbiegł w miejsce z którego jeszcze przed chwilą nawiało coś dużego. Kucnął przy głębokim świeżym tropie.

– Jeleń. I to wielki. Samotnik. Mógłbym spróbować go wytropić – myślał szybko – Dużo czasu mi to nie zajmie, powinienem zdążyć na zawody w Usie. Już i tak jestem poszukiwany w większości miast za coś co prawo nazywa kłusownictwem, jedno miasto więcej mi nie zaszkodzi, a taka zwierzyna trafia się raz na parę lat – Nie myślał już więcej. Uśmiechnął się tylko i zaczął iść tropem jelenia. Był w swoim żywiole. Zagłębiał się coraz bardziej w gęsty, ciemny, iglasty las. Odgarniał sprzed twarzy pajęczyny i zaschnięte gałązki drzew, tu i ówdzie dostrzegając odciski wielkich racic czy też inny trop w postaci połamanych gałęzi i sierści pozostawionej na korze.

Po pięciu minutach marszu świerki powoli zaczęły ustępować miejsca pięknym grubym bukom. Wiewiór zaczął biec, niemal wczuwając się w uciekającą przed nim ofiarę. Wpadł w euforyczny trans, co rzadko się mu zdarzało, jednak srebrząca się gładka kora buków, ich śliskie, złociste liście głośno szeleszczące pod stopami oraz szum lasu coraz bardziej nakręcały młodego myśliwego. Zamknął w pewnym momencie oczy i pozwolił się nieść tej wspaniałej muzyce jaką tworzyła otaczająca go natura.

Nie trwało to jednak długo. Potknął się o jakiś wystający korzeń i z przerażeniem wyrżnął jak długi. Zaczął się staczać coraz niżej i niżej modląc się w duchu by nie uderzyć w żadne drzewo. Gdyby teraz widzieli go jego mistrzowie, nauczyciele, zostałby wyśmiany i zostawiony samemu sobie bez żadnej pomocy z ich strony. Przez chwilę przed oczami jego wyobraźni pojawiła się dobrze znana mu twarz brata. Zaraz po tym przestał się turlikać, znikły liście i ból w obtłuczonym ciele, świat przygasł.

***

Poczuł wilgoć. Usłyszał szum wody. Otworzył oczy. Zobaczył księżyc majaczący między koronami dostojnych dębów – Kurwa mać! – Wiewiór zaklął siarczyście, podnosząc się na nogi i wypluwając liście z ust. Zakręciło się mu lekko w głowie, toteż sięgnął po bukłak z winem, który ku jego uciesze nadal znajdował się tam gdzie powinien, i pociągnął z niego aż zakaszlał.

Rozglądnął się wokół. Był w małym wąwozie gdzie swoje miejsce znalazł malutki strumyczek. Na szczęście wszystko pamiętał i nic poza poobijanymi kośćmi go nie bolało – Nie ma to jak parę siniaków na zakończenie dnia – pomyślał – Dzięki mojej lekkomyślności nie mam teraz szans na wytropienie tego jelonka. Moment, ile ja tu leżałem? – Nie odczuwał wielkiego głodu ani też nie wyziębił się, więc szybko doszedł do wniosku, że stracił przytomność na krótką chwilę. Nie zgubił także żadnej swojej rzeczy. Nawet małego flecika – Cóż, może jednak warto jeszcze spróbować. Tylko już bez takich idiotyzmów Wiewiór – powiedział sam do siebie po czym zaczął maszerować przed siebie szukając tropu.

Wiele godzin spędzonych samotnie w lesie nie przeszkadzało mu zbytnio, jednak czasem miał ochotę z kimś porozmawiać, a z braku towarzystwa zaczął mówić sam do siebie. Chciałby kiedyś wychować sobie jakieś zwierzątko, kruka albo wilka, jak to jest w porządnych bajkach dla dzieci i pięknych pieśniach bardów, ale rzeczywistość była szara i ponura. Zaśmiał się do własnych myśli i nagle rzucił na ziemię przerażony. Obtłuczone kolano po raz pierwszy od wypadku zabolało go dosyć mocno, promieniując od stopy po udo.

– Kto tam?! Wyjdź z cienia i pokaż się! – Myśliwy ani myślał posłuchać głosu młodego mężczyzny znajdującego się na polanie gdzie płonęło ognisko. Po lasach kręcili się różni ludzie, niekoniecznie przyjaźnie nastawieni. Pozostawał w leżącej pozycji bez ruchu, nawet swój oddech spłycił tak, że sam go nie słyszał. Po pięciu minutach barczysty mężczyzna z mieczem w ręku zawołał ponownie.
– Wyjdź i pokaż się!

– Kurde, gościu jest uparty. Albo mnie widział albo po prostu jest wystawiony na straży. Kto wie. Bądź cierpliwy Wiewiór, jeszcze chwilkę… – myśliwy nieraz spędził wiele godzin w jednym miejscu bez żadnego ruchu, czy to czyhając na zwierzynę czy też obserwując jakichś ludzi, tak więc nie była to dla niego żadna nowość. Zawsze rozmawiał ze sobą w myślach w takich sytuacjach.

Po chwili uparty jegomość dał za wygraną. Położył się a po godzinie czuwania zasnął. A może tylko udawał? Cóż, w końcu trzeba było spróbować, ktoś musi wykonać pierwszy krok. Wiewiór podniósł się ostrożnie na klęczki i stwierdziwszy że jest bezpieczny, ruszył powoli i ostrożnie w dół stoku pozostawiając młodzieńca samemu sobie. Zmierzał do głównego traktu prowadzącego prosto do Usy. Chociaż nienawidził miast to tym razem, musiał dotrzeć tam jak najprędzej z powodu kolana i nie tylko. W końcu był już niemal pijany bo nie zjadł niczego przez cały dzień jeno raczył się wińskiem, a od ogniska nieznajomego, przez całe półtorej godziny, torturowały go zapachy smażonej wołowiny…
 

Ostatnio edytowane przez aveArivald : 14-05-2011 o 23:41.
aveArivald jest offline