Przypadkowe spotkanie z jeźdźcami uwolniło Khaldina od zbędnego ciężaru, jakim był człowiek i jego syn. Tylko spowalniali krasnoluda. Zupełnie zapominając o dziewczynce, którą wysłał po pomoc, khazad ruszył w swoją stronę.
Droga była nieciekawa. Biegła przez las, a do tego wszystkiego khazadowi przyszło podróżować nocą. Nie chciał nawet wiedzieć, jakie paskudztwa czaiły się między drzewami. Starał się jak najszybciej iść przed siebie i nie zatrzymywać się. Nad ranem dotarł do jakiejś szopy, a że był zmęczony to niewiele myśląc zasnął w jej wnętrzu. Po przebudzeniu ruszył dalej przed siebie, aż dotarł do celu podróży.
Miasto zrobiło na Khaldinie duże wrażenie. Zwłaszcza jego mury obronne. Były masywne, wykonane z kamienia. Khaldin był pewien, że przy budowie musiały pomagać krasnoludy. Ludzie są zbyt mało pojętni, kiedy idzie o budowanie z kamienia. Jedynie krasnoludzkie ręce mogły wznieść coś tak potężnego i zarazem pięknego. Nawet, jeżeli w rzeczywistości mury zostały wzniesione przez ludzi, to i tak nikt nie byłby w stanie wytłumaczyć tego dumnemu krasnoludowi.
Jako, że w mieście miał przynajmniej trzy cele, do których powinien się udać, Khaldin postanowił, że zacznie od spełnienia swego obowiązku. Wypytując napotkane osoby o drogę, skierował się w stronę pałacu von Wallensteina. |