Valahuir już od wielu dni podróżował po Imperium, błąkając się bez celu. Obecnie, mimo że nie przepadał za miastami, kierował się w stronę Bogenhafen, by tam odpocząć przez jakiś czas, zanim znów miałby ruszyć w drogę.
Teraz jednak elf pieszo podróżował traktem, rozkoszując się zapachem lasu i dzikiej, nieskażonej cywilizacją przyrody. Niestety, to rozkojarzenie sprawiło, że na chwilę stracił czujność i nie minęło dużo czasu, zanim został spętany przez podejrzanie wyglądających ludzi.
-
Dawajcie go na drzewo, tylko powoli i spokojnie.
-
A..A..Ale dlaczego?- wyjąkał Valahuir.
-
Dlaczego? Jesteś przeklętym elfem, zupełnie jak wódz bandytów, którzy na nas napadli. Jesteś buntownikiem i za to czeka cię śmierć- odpowiedział mu dowódca najemników.
„
To jakiś koszmar, to się nie dzieje naprawdę”- pomyślał Valahuir i gdy mu obwiązali sznurem szyję , wydusił z siebie:
-
Nie, proszę, błagam. Nie jestem żadnym bandytą!- jednak to nie zadziałało, a żołnierze tylko się
roześmiali, gdy jeden z nich nieporadnie próbował przerzucić koniec liny nad gałęzią.
„
A więc to koniec” - stwierdził w myślach elf. Jeszcze raz spojrzał na zieleń lasu i na piękne, błękitne niebo, i zaczął się modlić, aby Asuryan i Kurnous przyjęli go do swojej wiecznej siedziby. Nagle Valahuir usłyszał głośny okrzyk, gdy nowa grupa wojowników ruszyła do ataku na jego oprawców. "
Teraz albo nigdy" pomyślał elf i korzystając z powstałego zamieszania wyrwał się z rąk wrogów:
[Rzut w Kostnicy: 5], po czym krzyknął w kierunku nadbiegających: -
Wróg czy przyjaciel? Bo co do tych to nie mam wątpliwości.- wskazał na najemników. Nie czekając na odpowiedź uciekł parę metrów w las.