Pierwszym porównaniem jakie przychodzi mi na myśl po przeczytaniu tego tekstu są... "Sklepy Cynamonowe" Shulza. Bynajmniej nie dla klasy, czy użytego słownictwa; ale dlatego, że - na pierwszy rzut oka wszystko jest OK, ale po bliższym zapoznaniu...
Założenie jest świetne - mamy n "państw", każde ze swoim "systemem wartości" co daje nam ileś określonych stereotypów startowych. Dobrze, a jak się w nich poruszać? Czy i jak obywatel Sojuszu Solarnego ma się przedostać do Neutopii? Czy w ogóle chce? Bo jak można się normalnie przemieszczać to chyba tylko ta tania wódka trzyma ludzi w Unii Ludowej.
Następny rodzynek - Konfederacja. Nomadowie na złupanej technologii. Ilu ich jest i jakim cudem nie wysiekli ich Zaibatsu, którym psują biznes???
Same nacje też wydają mi się szyte grubymi nićmi: jaka klasa średnia, kiedy mówimy o trybikach w maszynie? Jak banda filozofów od dysput religijnych przetrwała mając przeciw sobie nacje zbrojne? I tak można długo.
Pomysł zestawienia kilku standardowych wizji świata przyszłości w jednym uniwersum jest niewątpliwie ciekawy, ale dla mnie nie wytrzymuje logiki. Może gdyby to były pojedyncze planety, a możliwość przelotu pomiędzy nimi byłaby baaardzo ograniczona - to miałoby większy sens. |