Po jakimś czasie zupa była gotowa. W chatce rozchodził się przyjemny zapach ciepłej strawy. Drewno, z połamanego krzesła i przyniesionej nieco później przez Gyntera i Markusa beczki, zasiliło płonący w palenisku ogień. Zacharias rozlał zupę do podstawionych mu misek, menażek i czego kto używał do jedzenia. Już po chwili czuł się mile połechtany, gdy wszyscy z zapałem i w milczeniu pałaszowali strawę. Sam zjadł i zagryzł chlebem, po czym położył się wygodnie na swoim legowisku. Cały czas zastanawiał się co robią jego trzej towarzysze, krasnoludy i elf, którzy poszli walczyć z goblinami. Czy dali sobie radę, czy może ulegli przewadze zielonego wroga? Gryzł się też tym, że zamiast iść z nimi i wspomóc ich w walce, został w chatce i zajął się tak przyziemnymi sprawami jak gotowanie i jedzenie. Z tego wszystkiego nie mógł zasnąć. Wiercił się i przewracał z boku na bok. W końcu wstał, nacisnął na głowę kapelusz i wyszedł przed dom, zobaczyć jak się sprawy mają.
Wokoło panowała ciemność i niezmącona cisza. Krasnoludów nie było widać. Nie słychać było żadnych odgłosów potyczki, jaka musiała się toczyć gdzieś w korytarzach. Zacharias chwilę postał na progu, po czym wrócił do środka i usiadł na kocu.
- Nie wiem jak Wy, ale ja się nieco obawiam o los tamtych - wskazał głową na wejście do domu. - Może by tak pójść i sprawdzić... Może potrzebują pomocy w walce z tymi goblinami. Idzie ktoś ze mną? |