Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2011, 13:41   #219
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
- Jak się czujesz, wujku? - wyszeptała w słuchawkę.
- Umieram
- zaskrzeczał stary szaman, a Ravna jęknęła przestraszona.
- Niech Sirri coś zrobi...
Nilpa zaśmiał się łagodnie.
- Co? Stoi nade mną i odgania kostuchę? Dziecko, mam prawie sto lat. To dużo. Wystarczy.
- Może...
- Nie. Koniec tematu. Śniłem o tobie, maleńka. Widziałem gronostaja biegnącego po zamarzniętym jeziorze. Łapki ślizgały mu się na okrwawionym śniegu. Chcesz mi coś powiedzieć?
Ravna przygryzła paznokieć.
- O tym... nie. Ale chciałam powiedzieć, że... ja nie wrócę do Tromso.
Cisza po drugiej stronie zdawała się trwać wieczność, wreszcie przerwało ją zrezygnowane westchnięcie.
- Nie spodziewaliśmy się niczego innego.

***

Istota z bębna nie odpowiadała. Ravna miała wrażenie, że mówi do psa. Może i siedzi nieruchomo, może się patrzy w twoim kierunku, może i w oczach ma coś na kształt inteligencji... Może słucha i rozumie... a może i nie.
- Ravna, co robisz? - Adam wystawił głowę z łazienki.
- Sama się zastanawiam. Trzeba to było spalić. Robert winien był to spalić. Trzeba było pozwolić Aureliuszowi.
- Na radzie sprawiałaś wrażenie bardzo pewnej siebie.
- Ta. Wątpliwości to coś, na co pozwalam sobie za zamkniętymi drzwiami. Gdybym na radzie pokazała choć cień obawy, z bębna została by kupka dymiącego popiołu... Słyszysz, bydlaku, topielcu z ciemnymi oczami?
- przytknęła dłonie do zimnej powierzchni instrumentu. Płynące z jej skóry ciepło roztopiło szron, więc zaśpiewała istocie o wiośnie i patrzyła, jak ślady jej rąk stają się punktami, wokół których rozrastały się kałuże topniejącego lodu. - Jeśli myślisz, że uda ci się wyrwać do swoich, mylisz się - wyszeptała do wiercącej się w bębnie istoty. - Upiekę cię, nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu. Jestem twoją jedyną szansą na przetrwanie. A nawet jeśli mi się nie uda... Jeśli ja zginę, to też już po tobie, moi towarzysze nie mają sentymentu do bębnów. Zamiast o ucieczce, zacznij myśleć o tym, jak zacząć być użytecznym.

***

- Powinniśmy się zdrzemnąć...
- Powinniśmy.
- Ravna smarowała masłem kromkę chleba, pedantycznie rysując ząbkami noża falisty wzór. - Mówiłam ci, że piekło noiadi jest pod lodem? Tylko w morzu, nie w jeziorze.
- Mówiłaś. Boisz się?
- Jak nigdy w życiu. Poza Newą może, kiedy się topiłam, próbowałam wypłynąć, ale tylko drapałam po lodzie, a nurt ciągnął mnie głębiej.
- Ciągle możesz odpuścić.
- Nie mogę. Ale mogę zwiększyć szanse. Wiesz, co było najbardziej przerażające pod lodem? Dla mnie?
- Dla mnie to, że nie widziałem, co mnie rani.
- Ciemności. I zimno. Jedno i drugie czyni cię bezradnym.


***

Gustawowi chyba udało się zdrzemnąć, bo otworzył drzwi rozczochrany, mrużąc oczy.
- Zrobiłam ci kanapki - podsunęła młodemu hermetykowi talerz - Chciałabym, żebyś mi pomógł.

Weszła za nim i usiadła na taborecie, starając się uprzejmie zbytnio nie rozglądać. Gustaw jadł, a Ravna tłumaczyła, jakiego rodzaju światła potrzebuje.

- Trzeba zdjąć zabezpieczenia - oznajmił chłopak przez twarożek ze szczypiorkiem. - Pójdę do Diakona...

***

Sala pełna luster... Przedsionek Dziedziny Białych Kruków. Ponad wszystko rozdroże. Gustaw spoglądał na Mówczynię Marzeń w przerażeniu, jakby uczestnictwo w przedsięwzięciu nagle przestało mu się podobać. Właściwie, to wiedziała, że na nią spogląda przez pierwsze pięć minut. Potem jej orientacja przestrzenna nie pozwoliła ocenić jej prostej sprawy, wszystko falowało wkoło, kwadrat, trójkąt, proste w złamane, krzywa w kant, podłoga pod stopami w upadek, podobne uczycie jakie niekiedy towarzyszy ludziom przez sen. Młody hermetyk spróbował chwycić ją w powietrzu, mimo że stał metr od kobiety, jego dłoń wyminęła ją o kilkanaście. Nie wiedziała jak. We wszystkich lustrach początkowo dostrzegała tylko swoje odbicie i Gustawa. Potem zdawało się, że lustra na powrót jaśnieją i ciemnieją, pulsują jak wnętrze dziwnego organizmu zasilanego Vis, której złote strugi roztopionego światła na wskroś przecinały salę. Nie pamiętali,w które lustro trzeba ruszyć aby wyjść stąd i trafić do dziedziny lub portalu, a nie... Gdzie indziej. Mimo wszystko młodszy mag radził sobie lepiej jakby tradycyjne szkolenie Porządku Hermesa dawało dobre rezultaty. Ravny zaś wejście do dziedziny tym razem nie przerażało, dlatego też bez zastanowienia skorzystała z propozycji Diakona. Za parę godzin miała brać udział w regularnej bitwie - w porównaniu z tym lustrzana sala była niemal tak znana i bezpieczna jak własny pokój.

Uklękła na podłodze-ścianie, próbując zignorować fakt, że jej umysł uparcie twierdził, że zaraz się od niej odklei i spadnie w bliżej nieokreślonym kierunku. Wybrała starannie duży kryształ, popluła na krawędź rękawa i oczyściła starannie kamień z ziemi i brudu. Kryształ ułożyła płasko na lewej dłoni, a potem zaśpiewała o długiej nocy, w której śmierć skradała się w szatach z mrozu po trzeszczącym śniegu, a ludzie i zwierzęta gubili drogę w ciemnościach.

Wyciągnęła prawą dłoń przed siebie i już po chwili poczuła na dłoni delikatne muśnięcie, pod zamkniętymi powiekami, gdy mrugała, rozpalały się i gasły świetliste kwiaty.

- Dziękuję ci, czcigodny, za przybycie - skłoniła się ogromnemu świetlikowi, muskającemu jej dłonie futrzastymi czułkami. - Jednak dziś pójdę z twym towarzyszem.

Drugi duch zaśpiewał wysokim, radosnym trelem. Duch światła z Wysokiej Umbry, ucieleśnienie idei. Ravna czuła instynktownie, że posiadał on jakiś intelekt i chciał pomóc, lecz za nic nie potrafiła pojąć, w jakim sensie ma on umysł, osobowość i wolę, chociaż zdawało się to oczywiste jak grawitacja.

Udało się. Skończone. Wychodząc, wytężając zmysły, aby robiąc krok do przodu nie ruszyć w tył, przechodząc przez lustro do dziedziny, odnalazłszy drogę, Ravna odwróiła się w kierunku Lustrzanej Sali. W sam raz, aby ujrzeć wielkie, spiralne oczy w każmy z luster. Spojrzenie na Gustawa zaowocowało niemym potwierdzeniem. Wychodząc, widział to samo. Objęła chłopca ramieniem i odwróciła od luster.

***

- Ravna, co ty robisz? - Adam uniósł się na łokciu z łóżka, trąc rozespane oczy, i obrzucił siedzącą nago w świetle lampy szamankę pełnym niezrozumienia spojrzeniem.
- Śpiewam duchowi o Cirnie.
- To słyszę, ale czy nie wyolbrzymiasz aby? Ani on taki wielki i wspaniałomyślny, ani żaden wielki bohater...
- Ale mógłby taki być. Powinien.
- Kłamiesz temu biednemu stworzonku.
- Nic podobnego. Przecież mówię, że mógłby taki być. Nie znasz się na pieśniach. Duchowi się podoba.
- Spaaaać. Chodź do mnie.
- Zaraz, tylko wymyję zęby.
- Mi nie przeszkadza.
- Wiem
- pokiwała głową ze zrezygnowaną dezaprobatą.

Kiedy uniosła głowę znad zlewu, w lustrze ujrzała spiralę. Odłożyła szczoteczkę i nabrała wody w usta, by plunąć nią w wirującą ohydę.

- Ja też cię widzę - powiedziała, gdy biaława woda z resztkami pasty spływała po tafli lustra, zamazując wzór.

***

Od kiedy otworzyła oczy, zaczęła się bać. Do tej pory mogła grać - nawet przed sobą, teraz jednak zbliżało się - nieuchronne, ostre jak sztylety mrozu, gwałtowne jak trzask pękającego lodu. Przeznaczenie.

Gołym okiem było widać, że szamanka się boi. Strach też był przyczyną, dla której - dla kurażu - popiła grzyby znalezioną w kuchni wódką. Ze schowanej w kieszeni kożucha butelki pociągnęła jeszcze kilkakrotnie w ciągu marszruty. Odwagi jej nie przybyło, zrobiło się jej za to koszmarnie mdło. Na krawędzi widzenia przemykały bezładne fragmenty wywołanych grzybami wizji, a Ravna tachała bęben i przystawała co chwila, by mamrocząc przeszukać kieszenie, czy aby wzięła wszystko, co potrzeba. Nie nadążała z połykaniem śliny i trzęsły się jej ręce, ściskała kurczowo dłoń idącego obok Adama, ale na pytające spojrzenia odpowiadała potrząsaniem głową. Nie, wszystko dobrze, czuje się dobrze.

Obracała w palcach nowy fetysz i udało się jej wreszcie wykrzesać z siebie tyle odwagi, że przynajmniej łzy przestały ciurkiem płynąć jej po twarzy. Powitanie z wilkołakami ciągnęło się dla niej w nieskończoność, ubarwianą momentami zachwiania równowagi, które starała się przetrwać z zamkniętymi powiekami, wisząc na Adamie jak tonący. Zniecierpliwiona, oczyściła swoje ciało z nadmiaru alkoholu, otwierając oczy natrafiła na mordercze spojrzenie Cirna i nie powstrzymała gwałtownej reakcji. Odwróciła szybko wzrok i puściła ramię Adama. Zdawać się mogło, że szamanka w jakimś sobie tylko znanym celu pochyliła się w pokłonie przed wiekowym dębem, jednak spazmatyczne odgłosy torsji obwieściły prawdę o jej kondycji. Po raz pierwszy w życiu Ravna porzygała się ze strachu.

Wreszcie wyprostowała się, usiłując robić dobrą minę do złej gry, otarła usta i mamrocząc przeprosiny, schowała się za inspektorem, czekając na odpowiednią okazję. Zrozumiawszy, że bardziej odpowiednia już się nie nadarzy, wyminęła Cirna szorując po śniegu ciągniętym za rzemienie bębnem, i stanęła przed jego bratem.

Uderzył ją zapach krwi ze szmat, w jakie obwinięty był miecz. Przełknęła ślinę i opanowała chęć odwrócenia się i pobiegnięcia dzikim pędem między drzewa, i porzucenia po drodze bębna, daleko, jak najdalej od skutego lodem jeziora. Oderwała wzrok od miecza i spojrzała Carcarinowi w oczy. Oddech wilkołaka parował.

- Ty jesteś garou - powiedziała cicho, jakby od ostatnio wymienionych słów dzieliło ich ledwie uderzenie serca. -Zawdzięczam ci więcej niż komukolwiek, ale muszę cię prosić, żebyś pomógł mi spłacić mój dług. Miecz znów trafi pod lód, razem z tym, który będzie go dzierżył - rzuciła niespokojnym spojrzeniem na przyglądającego się Cirna i dokończyła szybko: - Pójdę za nim, bo tak trzeba, ale proszę, pomóż mi. Ty jesteś garou, ale ja jestem człowiekiem, i źle widzę w ciemnościach. - wyciągnęła rękę z kieszeni, pomiędzy skrawkami wyplecionej ze swetra włóczki, kościanym spławikiem i kilkoma zmaltretowanymi cukierkami leżał kryształ na rzemyku, obwiązany niebieską nitką. - Twój brat mną gardzi, nie przyjmie ode mnie niczego.

Carcarin wejrzał w nią ze spokojem i smutkiem. Chociaż jego ogólny stan odrobinę poprawił się, to jednak dalej pozostawał w nie najlepszej formie. Miał usta zaciśnięte mocno, dłonie równie mocno na krwawych szmatach zakrywających miecz. W środku wydawało się, że tańcuje ze sobą ogień i lód, lecz jakże inne od tych od jeziora, jakże inny ogień od tego, jaki cierpieli po postrzałach. Był to ogień i lód czysty, pławiący się we krwi, lecz krwi ofiarowanej. Żywioły dzikie, duchy niespokojne i drapieżne, lecz niewypaczone. Nie było w nich ani grama ciemności. Potem znowu mogła napotkać wzrok wilkołaka. Położył dłoń na jej ramieniu, palce lekko wbiły się jej w ramię sprawiając trochę bólu. Podszedł do niej, blisko, za blisko, byłby twarzą w twarz, gdyby nie skierował ust ku jej uchu. Dyskretnie odebrał od niej kryształ. W takiej bliskości moc pulsująca z miecza wydawała się taka namacalna... Jakby wzbiło to w drgania lekko siłę jej własnego wzorca, powodując lekkie drżenie mięśni brzucha. Prawie by nie poczuła ciepłego powietrza nad uchem, kiedy wilkołak cichutko, lekko szeptał.
-Dziękuję. Mało nas zostało... Garou i noiadi. Za mało.
Wydawało się jej, że Carcarin uśmiecha się porozumiewawczo, że wiedział, kim ona jest – może usłyszał od duchów – że będzie dobrze. Ale to tylko chwila, gdy wilkołak wyszarpał szybko kryształ, jak potem zauważyła schował go za widokiem w szmatach i... zdzielił ją mocno po twarzy, aż się zachwiała, po czym odwrócił się i odszedł. Miał dość krzepy, a Crin uśmiechnął się zadowolony. Kryształ tymczasem spoczywał, jak czuła – już dyskretnie przywiązany przy mieczu.

Ravnie od uderzenia dzwoniło w uszach, stała przez chwilę przyciskając dłoń do policzka, dopóki Adam siłą nie odgiął jej ręki, by obejrzeć rosnący siniec. Jej wzrok na chwilę przestał być pusty, przymrużyła szybko i porozumiewawczo podbite oko, i pokazała przyjacielowi puste dłonie.

- Pamiętasz, co ci powiedziałam? Nie mam prawa niczego ci kazać... ale postaraj się nie umrzeć. Mam ci coś ważnego do powiedzenia
- odgryzła kawałek trzymanego w dłoni cukierka, drugą połowę wsadziła mu do otwartych ust i poklepała przyjaciela po zarośniętym policzku. - Idziemy. Już czas.


Uklęknęła na lodzie obok bębna. Istota zdawała się spać. Nic się nie wierciło, nie ruszało, choć oddychało na swój przedziwny sposób. Niestety, przez stagnacje wydawała się jeszcze bardziej niepokojąca. Jakby zbierała siły. Ravna oparła dłoń na bębnie.
- Czas zaufania na kredyt się skończył - szepnęła. - Przydaj się albo zdychaj... razem ze swoimi.

Zamrugała. Ciągle opływały ją wizje, płynące nie bezpośrednio ze sztuki, ale z chaosu myśli poplątanych zażytymi grzybami. Nad jeziorem przeleciał jak strzała kolorowy ptak, niezwykły w czarno-białym krajobrazie. Przez chwilę za zebranymi rozbłysły dostojne, stateczne duchy uśpionych drzew, w dziupli jednego z nich pulsował ciepłem drzemiący duch wiewiórki.


Potem zaś zdało jej się, że pomiędzy Teurgami kroczy kołyszącym się krokiem jej dziadek, Pelle Turi, opierając sękatą dłoń na łbie ogromnego niedźwiedzia. Potrząsnęła głową i sprawdziła raz jeszcze, czy wszystko, co potrzeba, znalazło się na swoim miejscu w jej kieszeniach. Wizje jej nie niepokoiły. Wiedziała, że to bezładne obrazy znikną, gdy skoncentruje się na celu.

Nie zignorowała tylko swego przewodnika. Gronostaj biegł po śniegu, klucząc między nogami zbierających się do dzieła magów. Niósł coś w zębach, małe bezwładne ciałko, mysz czy ryjówkę. Zadowolony przysiadł przy Ravnie, z przegryzionego gardła jego ofiary wyciekła stróżka krwi.
- Adam, daj nóż - szepnęła do przyjaciela.
- Jak mogłaś pójść na bitwę bez noża? - jęknął.
- Masz czy nie?
- Mam.
- Dawaj.


Przejechała wnętrzem dłoni po ostrzu, które jeszcze wczoraj służyło w fundacji do krojenia chleba i podała nóż Adamowi nad swoim ramieniem.

- Wychodzę i rysuję krwią znak słońca na śniegu, a ziemia rodzi światło i ciepło - szeptała, pokrywając szkarłatnymi znakami przestrzeń przed sobą. Złapała za paski bębna i szarpnięciem przyciągnęła instrument bliżej, nim wzięła głęboki oddech i zaśpiewała pełnym głosem.
 
Asenat jest offline