Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2011, 22:18   #131
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Post gigant, part 2

Uderzcie w dzwony! Dmij wichrze, wrzyj toni!
Mam-li umierać, umrę z mieczem w dłoni!

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=KlmSqyMT0FQ[/MEDIA]

Miejsce, w którym mieli się spotkać z Nashem było wizytówką Nowego Jorku, całych Stanów Zjednoczonych, lecz przede wszystkim symbolem wolności. O ironio! Uwięzieni w okowach Iluzji, w machinacjach wyższych potęg i łańcuchach własnej bezsilności stali na tarasie widokowym Statuy Wolności. Nie łatwo było dostać się w to miejsce, jednak w Iluzji ich odznaki wciąż przedstawiały sporą wartość. Niewielu ludzi skusiło się na wizytę, szczególnie, że szczypiący mróz nie pozwalał na swobodne cieszenie się widokiem.

Był tam, wyglądał tak samo jak Baldrick go zapamiętał. Ubrany w ludzki garnitur przypatrywał się z dumą panoramie miasta jakby chciał rzecz: Oto ja, wasz władca! Majestatyczny i hipnotyzujący, nie wyglądał jak ktoś kto jeszcze do niedawna starał się ukrywać swoją obecność. Odwrócił się i spojrzał na nich, powietrze wokół niego nienaturalnie falowało, zaś tuż za nim rozpościerał się cień jego skrzydeł. Już kiedyś Terrence je widział, wtedy na Red Hook, teraz jednak ten widok wciąż robił wrażenie. Na ich tle wszystko wyglądało inaczej, rozdzierały Iluzję i ukazywały jej prawdziwe oblicze.

- Dzień dobry państwu. – Jego głos był wyjątkowo przyjemny i melodyjny. - Doktorze Cohen. Widzę, że wziął pan ze sobą przyjaciół. To nawet miło, że cieszę się taką popularnością.

- Uczciwie na nią zapracowałeś - Odrzekł Cohen i uśmiechnął się szeroko. - Podobno masz jakąś propozycję. Ty lub twój pan... niezbyt nadążam, a różne rzeczy mówią na mieście.

- Mam. Plan, który zakończy tę wojnę. Plan, który uwolni was z moich sznurków, w które niechcący się wpakowaliście. I które nieźle pogmatwaliście. Plan dość ryzykowny, ale mający szansę na sukces. O ile będziecie współpracować.
– Cała trójka milczała czekając na to co powie Taroth. - Chcecie uwolnić się spod moich wpływów, prawda? Chociaż detektyw Baldrick nie bardzo będzie mógł to chyba zrobić. Domyślacie się, że chodzi o luminę. Wiem już, ze wróg ma zamiar was zniszczyć, sądząc że w ten sposób zakończy temat. Myśli, że w ten sposób zmusi mnie do ujawnienia się. Ale ja już przestałem się ukrywać. I niedługo wszyscy ci, którzy stanęli mi na drodze, dość boleśnie poczują ten fakt. Odpowiedzcie mi i sobie na pytanie. Wolicie mieć po swojej stronie jednego znanego sobie diabła, czy naprzeciw legion nieznanych? Co wam się bardziej opłaca?

- Czy to ty stoisz za San Francisko? – ostro wyskoczyła Goodman chyba nie do końca nad sobą panując.

- Nie. Nie mam zamiaru niszczyć czegoś, nad czym chciałbym panować niepodzielnie. To Togarini. Albo Hareb-Serap. Jeden z nich – odparł Anioł Śmierci.

- Ale czy nie lepiej wymieść pod dywan zabawki swojego poprzednika? Wszechmogący zniknął i chcesz wskoczyć na jego stołek – drążyła temat Claire.

Upadły przeniósł swoje spojrzenie na Goodman, jego wyraz twarzy się nie zmienił, żadnym gestem nie zdradził swojego poruszenia, lecz z utkwionych w kobiecie oczu biła ogromna siła, potworna otchłań, która niemal paraliżowała strachem.

- Proszę cię – rzekł łagodnym tonem, nijak nie pasującym do spojrzenia - byś nie mówiła o Nim w mojej obecności. Nie w tak lekceważącym tonie. Nie da się zastąpić Jego. On był i będzie największym spośród bytów. Zawsze. Czy rozumiesz to?

Claire instynktownie zaczęła się cofać aż w końcu natknęła się na metalową balustradę, spuściła głowę aby nie patrzeć już w oczy Anioła Śmierci. - Rozumiem, że on dał nam życie. I dusze. A wy wszyscy... chcecie nam je zniszczyć albo zatruć – powiedziała już spokojniej - Nie zamierzasz nas unicestwić? I stworzyć własną rasę. Przecież potrafisz.

- Stworzyć własną rasę –
powtórzył za nią i zaśmiał się donośnie - Po co? Ludzie są wystarczająco doskonali. Doskonali w swej niedoskonałości. Silni w swej słabości. Jak sądzicie, dlaczego wybrałem jako garnitur psychologa? Bo fascynuje mnie to, co dzieje się tutaj. - Wskazał palcem swoją głowę. - Czemu miałbym was chcieć unicestwić. Nigdy nie byłem zwolennikiem frakcji, która chciała dla was zagłady. Apokalipsy. I wiesz co ci powiem, Goodman. Tak. Bomba w SF była moją robotą. Pośrednio. Moi wrogowie przestraszyli się drogi, którą obrałem i chcą wcielić w życie swój szalony plan wcześniej.

- Mówisz, panie, że nie chcesz tworzyć własnej rasy
Claire nie zamierzała ustąpić, nie miała już tak dużo odwagi, lecz wciąż mówiła - ale Cohen i Baldrick temu przeczą. Potrafisz podzielić własną esencję i obdarowywać nimi inne istoty. Pokazałeś swoim wrogom, że jesteś do tego zdolny i teraz... – zamilkła na moment jakby szukała najbardziej odpowiedniego słowa - srają po nogach, że...

- Że stanę się najpotężniejszym spośród nich – dokończył za nią Nash - To zawsze było moim celem. I tylko to. Jestem jak rolnik. Siałem, a teraz zacznę zbierać plony. Dzięki temu stanę się silniejszy. Tylko pozostaje pewien mały problem. Coś, w czym liczę, że mnie wyręczycie, jeśli chcecie przetrwać to starcie.

- Wiem, że jesteśmy dla ciebie pyłem na wietrze. Ale czy mógłbyś zdradzić co jest twoją intencją? Co zamierzasz? Dużo łatwiej wybiera się strony kiedy ma się obraz całości. A my ludzie – na krótką chwilę znów na niego spojrzała - mamy w zwyczaju postępować w zgodzie z własnym sumieniem. A to milczy nie znając faktów.

- Chcę odebrać moje inwestycje – wyjaśnił - Dokonać transferu mocy z ich ciał do siebie, wraz z odsetkami. W ten sposób powinienem, chociaż pewności nie mam, wzrosnąć ponad innych. To zakończy walkę o wpływy. Sytuacja ustabilizuje się. Dla was to już będzie koniec. Została tylko jedna kwestia, Lumina z ostatniej części rytuału. Moja zagubiona i rozproszona esencja. I tutaj przewidziałem dla was rolę.


- Transferu mocy z odsetkami? Co jest tymi odsetkami? Ludzkie dusze, które szczepiły się w twoją esencją i później, wraz z nią wrócą do swojego właściciela? W jaki sposób twoja moc ma się powiększyć. Nawet Salomon z pustego nie naleje.

- To już nie jest istotne. Ważne jest tylko to, bym odzyskał swoje inwestycje. Reszta nie powinna was obchodzić. Oczywiście macie też inną alternatywę. Czekać, aż moi wrogowie zwyciężą i wprowadzą swój plan zniszczenia ludzkości w życie.


- Z mojej strony ostatnie pytanie. Jeśli będziesz już rządził... Czy masz zamiar utrzymać iluzję? I czy mógłbyś, panie... – znów pochyliła niżej głowę - zdjąć ze mnie smycz wampira? Dla ciebie to pewnie błahostka, a mnie może utrudnić życie.

- Jeśli będę rządził… zrobię co będę musiał.

- Już wiem po kim Emily i Reynard odziedziczyli rozmowność i chęć wyjaśniania - przemówił wreszcie Baldrick - Nie odpowiedziałeś na pytania. Odsetki? Nie nasz interes. Iluzja? Wylewny nie byłeś. Może zdradzisz mi chociaż jakie masz plany wobec De Sade'a? Emily nie wiedziała nic, ale ja jestem dość ciekawski.

- De Sade przejdzie do historii po tym, co z nim zrobię. I nie chodzi mi o zrobienie dziury w garniturze. Lecz o definitywny koniec.

- Super, to mnie cieszy. Pomogę. -
Uśmiechnął się. - Interesuje mnie jeszcze sprawa Wybrańca, dzieciaki nie były skłonne do rozmowy, a to chyba dość istotny problem. Podzielisz się z nami informacjami Ash?

- Nie. – Odpowiedź była krótka i sugestywna, nie należało się wykłócać.. - To nie dotyczy was, ani sprawy luminy. To powinno wam wystarczyć. Mamy takie powiedzenie w Inferno. Im mniej wiesz jako śmiertelnik, tym łatwiej ci umierać. – Zachował pokerową minę, jeśli właśnie zażartował, to dowcip był dość ciężki.

- Żartowniś z ciebie, prawie jak stand up Ash – skomentował wypowiedź Terrence - A że tak spytam: co ze mną? Skoro mówisz, że jestem teraz twoim bobaskiem. Dlaczego mam przeczucie, że nie skończy się to dla mnie dobrze?

- Strzeliłeś sobie w głowę, Baldrick
– przypomniał mu Nash - Przyjrzałeś się dobrze śmierciowcom? Materia ma swoje prawa, a ja nie zawsze będę miał ochotę i czas, by podtrzymywać tą iluzje w iluzji. Jeśli przegram walkę, mój oddech opuści twoją skorupę i… powróci ona do stanu, w jakim obecnie się znajduje. Jesteś wyjątkowo inteligentny. Wiesz, co to oznacza.

- Wiem. - Pierwszy raz głos Baldricka nabrał poważnego tonu. - Sprawa jest jasna, twój interes to mój interes. Ostatnie pytanie. Co zrobisz z Rafaelem?

- Alvaro?
– spytał Nash.

- Alvaro znany także jako wampir Togariniego – sprecyzował detektyw - Co z nim? Wciąż myślisz o nim jako o sojuszniku?

- Myślałem, że chodzi ci o Israfila
– powiedział Taroth, a następnie przeszedł już do właściwej odpowiedzi - Nie sądzę, by nadal był moim sojusznikiem. Ale nie zaliczam go do moich wrogów.

- To mi wystarczy – rzekł Baldrick, zaś jego rozmówca jedynie skinął głową.

- Żebym mógł ci pomóc... żeby w ogóle rozważać stanięcie po twojej stronie, muszę znać twoje cele, Nash - odezwał się Cohen po dłuższym milczeniu - PO CO chcesz być największy we wsi? Mówisz o spokoju, ale nie będziesz go miał, jeśli swoją władzę oprzesz o samą siłę. To tak nie działa i doskonale o tym wiesz. W końcu znajdzie się ktoś większy i bardziej cwany, kto zechce wygryźć cię ze stołka. Nie urządza mnie taki pokój. Bo po nim wybuchnie wojna, jakiej ani ja, ani nawet ty nie jesteśmy w stanie ogarnąć wyobraźnią. Skoro już mamy konflikt w toku, to niech on coś rozwiąże. Jeśli ty jesteś rozwiązaniem: naświetl mi je, bo na razie w ogóle tego nie widzę. Reprezentujesz pewną siłę. Pewną część ludzkiej natury. Problemy z Luminą Jess Kingston jasno pokazały, która to część. Pytanie brzmi, czy przyjmując na siebie odpowiedzialność za świat, będziesz umiał wyjść poza przypisaną ci szufladkę? Czy umiesz dorosnąć do roli... jeśli nie Demiurga, to chociaż godnego namiestnika? Działającego poza schematem narzuconym przez pierwotną naturę. Bo jeśli nie - wybacz, ale świat prowadzony przez Zdrajcę i oparty na kłamstwie nie jest dla mnie rozwiązaniem wartym przerywania wojny.

- Śmiałe słowa. – Tym razem słowa Anioła Śmierci zabrzmiały jak pochwała. - Niszczyłem całe miasta za mniej śmiałe opinie. Ale to było dawno temu. Czasy się zmieniły. Nie widzę konieczności dzielenia się z wami moimi planami. Daję wam jedynie ultimatum, że po zakończeniu zmagań nie bezie wam groziło żadne niebezpieczeństwo a świat... przez jakiś czas… stanie się spokojniejszym miejscem. Większość działań wojennych potoczy się poza Iluzją. I byśmy się dobrze zrozumieli, nie potrzebuję waszego przyzwolenia. Nie potrzebuję tak naprawdę waszej pomocy. Jednak wasz udział wydaje mi się właściwy i zwiększa szansę na mój sukces. To wasze działania doprowadziły do tej sytuacji. Wasza skuteczność w pracy.

- Wybacz, jeśli moja bezpośredniość cię uraziła –
kontynuował Cohen swym zwyczajowym spokojnym tonem - Mówię na "ty", bo każda próba ugrzecznienia wydaje mi się groteskowo nieadekwatna do skali tego, czym jesteś. Rozumiem różnicę między nami. A mówię wprost, bo to pozwala oszczędzić czas i sprawia, że rzeczy są jaśniejsze. Co do meritum: Jeśli uważasz, że działasz dla dobra mieszkańców Iluzji, pozwól mi również w to uwierzyć. Pomóż mi zrozumieć plan, który mam realizować, a zamiast marionetki będziesz miał oddanego sługę. To co w tej chwili stoi na przeszkodzie, to po pierwsze: nie stawiam spokoju jako wartości przed prawdą i dobrem mieszkańców iluzji. Po drugie: po wrześniu niezbyt ufam twoim planom. Nie przez brak szacunku. Nie przez złą wolę. Nie przez uprzedzenie do demonów. Tylko przez pewne fakty, które miały wtedy miejsce. Nie zrobiliśmy wtedy nic, podkreślam: NIC ponad to, co zrobiłaby jakakolwiek inna grupa śledczych wysłana do tego typu morderstwa. Ostatnim razem tłumaczyłeś porażkę szczęśliwą pomyłką Mac Nammary. Przemyślałem to i wiesz co? Bez tej pomyłki namierzylibyśmy Watermann dokładnie w tym samym czasie. Dlaczego? Bo zostawiłeś hektolitry jej DNA na miejscu zbrodni. To nie nasza skuteczność doprowadziła do tej sytuacji, a twój brak dbałości o szczegóły. Chcesz mojej pomocy? Proszę bardzo. Ale przestań o nas myśleć w kategorii bezmyślnych marionetek. Cząstka Demiurga, którą mamy każe nam zawsze szukać prawdy. Zrozum to, a nasza dociekliwość, którą byłeś uprzejmy docenić, będzie działała na twoją korzyść, a nie przeciwko tobie.

- Plan jest prosty. Wyjątkowo prosty. Ja odzyskuję moją luminę, staję się dzięki temu tak potężny, ze każdy z mich wrogów poczuje trwogę, gdy pomyśli o zmierzeniu się ze mną. To kończy ich bezrozumne akty destrukcji
– powiedział pewnym siebie głosem - A jak to nie kończy, to ja kończę z nimi. Prawda, dobro mieszkańców iluzji. Coś takiego nie istnieje. Sam Demiurg ustalił te prawa, a ja ich nie mam zamiaru zmieniać. Czy to cię zadowala, Cohen?

Nagle zdali sobie sprawę, że coś jest nie tak. Nash zamilkł, a jego oczy znów nabrały niepokojącego wyrazu. Ktoś musiał teraz psuć jego własny plan i nie podobało mu się to.

- Jessica Kingston właśnie wybrała niewłaściwą stronę - oznajmił złowrogim tonem - Skazała na śmierć waszego brata Brooka, pamiętacie go, zagubiony chłopiec, który szukał was, gdy tylko któreś z was zamanifestowało swoją obecność w Metropolis. Jessica najwyraźniej zdecydowała się skazać go na śmierć. Czuję się… troszkę rozczarowany. Rozczarowany i wściekły. Muszę zakończyć tą konwersację i uratować, co tylko się jeszcze da. I odebrać tej tchórzliwej idiotce, która nie zasłużyła na zaufanie jakim ją obdarzyłem. Cóż. Sama wybrała swój los. Wiecie, że tylko wy mogliście zranić poza kratami Iluzji innego obdarzonego moją esencją.? Nikt więcej.

Odwrócił swą beznamiętną twarz w stronę miasta.

- Żegnam - powiedział tonem łagodnej przygany, odwrócony w stronę miasta znów wyglądał przerażająco.

- Co? Zaraz! Czekaj!!! Patrzyłeś naszymi oczami dość długo, by zrozumieć, co ta dziewczyna dla nas znaczy! Nie powtarzaj błędów! Pomogę ci z Brookiem, jeśli to jeszcze możliwe, ale zostaw ją w spokoju! Nie prosiła się ani o twoją luminę, ani zaufanie.
– Błyskawicznie zareagował Cohen.

- Brookowi nikt już nie może pomóc – rzekł spokojnie zatrzymując się w pół kroku - Ona właśnie go unicestwiła. Wasza Jess.

- Jeśli ją teraz unicestwisz, nie wrócisz życia Brookowi, a jedynie utrudnisz nam porozumienie. Myśl o Celu, Nash. Nie skończyliśmy rozmów. Obaj możemy opuścić ten taras szczęśliwsi.
Patrick przyjął trudną rolę negocjatora, odwoływał się do zdrowego rozsądku samego Anioła Śmierci.

- Myślę o celu, Cohen. Przez cały czas myślę o celu. A ona jest zagrożeniem dla planów, które realizuję. Ale czy to ty nie zapomniałeś o najważniejszej sprawie, dla której cię tutaj zaprosiłem? Bo wierzę, że to ona była czynnikiem, który cię tutaj sprowadził. Jest tutaj.


Baldrick spojrzał na Cohena, przez krótką chwilę patolog wydawał się być kompletnie nieobecny, detektyw szybko zrozumiał, że jego towarzysz był pod działaniem mocy Nasha.

- Ona powie ci więcej. Możesz zabrać ze sobą resztę waszej grupy. Niedługo… okaże się, czy postawiłem na dobre konie w tej stajni śmiertelników – rzekł na koniec Anioł Śmierci.

Przez ułamek sekundy cień jego skrzydeł spoczywał na Statui Wolności ukazując jej ohydne trupie oblicze. Przystanął jeszcze na chwilę i spojrzał na miasto.

- Spójrzcie. Czyż nie warto o to walczyć?

Potem skoczył, w powietrzu zmienił się. Ludzkie ciało zostało zastąpione przez przerażającą, demoniczną sylwetkę. Widzieli jego rogatą twarz, błoniaste skrzydła poniosły go w górę, a już chwilę później rozmył się w powietrzu.

- Nie możesz... - Cohen rzucił się za nim i gdyby nie zatrzymała go barierka zapewne nie byłoby go już wśród żywych.

- Kurwa
– przemówiła dosadnie Goodman, pozostali zwiedzający właśnie szybko zaczęli opuszczać taras z niepokojem wpatrując się w detektywów Wydziału Specjalnego - Jakoob miał rację. Im większe skrzydła tym... bardziej przerośnięte ego. Astarot jest aroganckim skurwielem, który ma nas w dupie. I właśnie teraz zabiera Jess... życie, duszę, luminę. Wyprawa do Metropolis aby ją ratować, Matrona, układy... I wszystko na chuj. - Zapaliła papierosa i nasunęła głębiej kaptur na czoło. - To kto ma powiedzieć nam więcej? Do kogo chce nas skierować Astarot?

- Do Jersey. Do mojej córki... znaczy informatorki... znaczy Kalinsky. Kurwa! - Cohen zaczął się motać, chyba pierwszy raz Baldrick widział go w takim stanie - Nie możemy już pomóc Jess. Ostatnie na co możemy liczyć, to że on w ostatniej chwili coś zrozumie... wyciągnie wnioski z tego co usłyszał... z tego co widział naszymi oczami. Kurwa. Kurwa. Kurwa. On naprawdę tego nie łapie. Jest jak dziecko. Egoistyczne, potężne dziecko, od setek, tysięcy, milionów lat znał swoje miejsce, miał przypisany kawałek ogródka... teraz widzi bajzel i chce się wykazać przy jego ogarnianiu. Ale nie umie. Nie ma żadnego doświadczenia w przeprowadzaniu zmian. Jakichkolwiek. Nie umie być przywódcą, umykają mu podstawy. Nie powierzyłbym mu prowadzenia prosektorium, a co dopiero władzy nad światem. A co najgorsze nie umie słuchać. Przegra i pociągnie nas za sobą! – Milczał przez moment starannie układając swoje myśli. - Goodman, ty masz jeszcze jakiś wybór, my z jego kamerkami w głowach możemy jedynie zostać przy nim i realizować ten chory plan, do momentu, kiedy ten cholerny idiota się nie opamięta.

- Nie – odparła kręcąc głową, a następnie podeszła do patologa i położyła dłoń na jego ramieniu - Jestem z wami i z wami zostanę. Albo wyjedziemy na tą cholerną Alaskę albo szczeźniemy w Wielkim Jabłku. Nie zostawię was samych chłopcy. Pytanie brzmi... czy my na prawdę zamierzamy pomagać temu sukinsynowi? Niby nie mamy wyjścia. Sam jasno się wyraził, że i w pojedynkę da sobie radę i nas tak na prawdę nie potrzebuje. Pomagając mu możemy was od niego uwolnić, ale... kurwa, on zdaje się wspomniał, że Baldrick nie będzie mógł odejść, dobrze pamiętam? Może jednak... no wiecie, zawsze jest druga strona. Na pewno nie lepsza. Ale i pewnie nie gorsza. Oni wszyscy są źli, zgnili i zdegenerowani. Z drugiej strony skoro on widzi waszymi oczami i słyszy waszymi uszami... potencjalna zdrada nie wchodzi w grę, prawda?

Cohen posłał Claire nie pasujący do niego uśmiech pełen zwykłej, ludzkiej wdzięczności - Zdrada? Absolutnie nie. Każda zdrada przybliża nas do niego. Jasno określiłem, po czyjej stoję stronie i mam zamiar postępować dokładnie według tego, co mu powiedziałem. – W jego dłoni pojawiła się tabletka, którą chwilę później zażył. - Nie chciał współpracowników, nie chciał nawet sług, chciał marionetek i dokładnie to dostanie. Kto się pisze na wycieczkę do New Jersey?

- A co jest w New Jersey? – spytała Claire.

- Ta, która ma nam powiedzieć więcej. Przypuszczam, że Nastasha Kalinsky. – U Cohena powrócił zupełnie spokojny ton - Wbił mi adres bezpośrednio pod czaszkę zanim zniknął.

- Wobec tego nie ma na co czekać - Claire wyrzuciła kiepa przez balustradę i przez chwilę obserwowała jak zmierza w dół. - Ruszajmy.

- Chętnie pojadę
- powiedział Baldrick - Ale przypomnę ci coś Cohen, dużo gadaliśmy o zaufaniu, pamiętasz? Mimo wszystko o twoich chodzących po ziemi plemnikach z informacjami nic nie powiedziałeś. Nie żebym się czepiał, ale małe rozczarowanie jest.

- O jakich plemnikach mówisz? – spytał Patrick - Wydawało mi się, że przekazałem wam wszystkie informacje, jakie miałem. Czy coś wymaga wyjaśnienia?

- O córce, o informatorce, o Kalinsky -
rzucił teatralnie Terrence - Zresztą nie ważne, po prostu jedźmy na miejsce.

Ruszyli. Cohen przez chwilę milczał.
- Była moją informatorką we wrześniu. Opowiadałem wam o tym. I nie jest moją córką. - powiedział w końcu patolog - był moment, gdy tak myślałem, że jest, ale testy DNA miały inne zdanie i im wierzę. O tym gdzie jest dowiedziałem się teraz. Nazwij ją jeszcze raz moim plemnikiem a zrzucę cię z tego tarasu. Czy coś jeszcze jest niejasne?

Kolejką podmiejską zamierzali udać na miejsce spotkania.

***

Jaki jest cel w wyborze dokonanym między jednym złem a drugim? Wybrać mniejsze? Lecz skąd można wiedzieć, która z nich przyniesie mniej zniszczenia? Gdzie podziało się dobro? Opuszczeni, przytłoczeni Prawdą sojuszników mogą szukać tylko wśród tych, których najbardziej się boją.
 
__________________
See You Space Cowboy...

Ostatnio edytowane przez Bebop : 18-05-2011 o 23:00.
Bebop jest offline