Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-05-2011, 07:37   #93
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






Tharbad, Kwiecień 251 roku



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6tAd0ne7PKI[/MEDIA]



Zamiast Cadoca na zamku pojawił się jego poseł, który stając przed obliczem Eldariona buńczucznie oświadczył:

- Król mój, potężny Cadoc, życzy sobie klucze do miasta. Dobrze Ci radzi królu z Minas Tirith, by twoi zbrojni złożyli broń, a obiecuje im bezpieczne opuszczenie Tharbadu. Eldarion zaś, za brodnie wyrządzone na rodzie Thurga, i Lordu Marrocu, oddać ma się w ręce sprawiedliwości. – powiedział hardo z godną podziwu jak na Dunlandczyka elokwencją.

Eldarion przez chwilę siedział w milczeniu a na jego dwarzy nie drgnął nawet jeden mięsień. Ręka zas stojącego nieopodal Golina kurczowo zacisnęła się na rękojesci miecza.

- Przekaż swojemu panu, że jeśli nie wróci za Issen, nie puszczę w niepamięć tego i krew w której utopi się Dunland spłynie na niego i przez niego. – odpowiedział król spokojnie opierając się ramionami o dostojny fotel, który w tej chwili robił za tymczasowy tron. – Niech też ludu mojego nie podburza, bo choć miłościwy jestem, nie chce poznać mnie w gniewie. – dodał przeszywając posła lodowatym wzrokiem gestem ręki odprawiając Dunlandczyka, który bez okazywania żadnych śladów uniżenia po prostu odwróciłsię na pięcie i dumnie podniesioną głową zezując podczas marszu w stronę drzwi, rzucał stojącym przy wrotach strażnikom nienawistne spojrzenia.










Pogrzeb lordów na zamkowym placu odbył się wieczorem, a dym z płonących stosów zmieszał się na krwistoczerwonym niebie zachodzącego słońca z czarnymi smugami, które wiatr niósł zza rzeki. Ogień, który trawił ciała szlachetnie urodzonych migotał blaskiem po zaciętych twarzach i wypolerowanej zbroi stojących szpalerem w milczeniu Gwardii Zamkowej. Eldarion, kiedy płomienie zaczynały przygasać podniósł głowę, którą pochylał nieznacznie pogrążony w modlitwie lub medytacji i rzucając ostatnie spojrzenie doczesnym szczątkom lorda Derufina i Marroca, wolnym lecz zdecydowanie pewnym krokiem ruszył na zamek.

Andaras stojący na murze widział jak mostem spod bramy na południowym brzegu Gwatlo pędził na wyspę na złamanie karku jeździec. Wytężając wzrok na oddalone dachy Tharbadu, to co zobaczył drgnęło nim aż oparł się o zimny kamień fortyfikacji.

Kh’aadz, który był obok niego stawał na palcach chcąc dostrzec co takiego poruszyło przyjaciela, lecz po chwili dał za wygraną i z wyczekującym spojrzeniem zadarł głowę do elfa. Pożegnał się z Fainem, który wraz z Argarem udał się zaraz po skończonej audiencji z powrotem do Morii. Dowiedzieć się jeszcze od przyjaciela zdążył, że ojcu jego przedłoży jak się sprawy mają, i że z pewnością w świetle zaistniałych okoliczności zwolniony Kh’aadz zostanie z obowiązku dostarczenia zaproszenia do Ereboru na rzecz poważniejszej misji. Sprawy, w której udziału krasnoludzkiego godnie reprezentować będzie Żelaznoręki ku pamięci braci Stoneshallow. Przyrzekł również, że nastawać będzie na jego ojca, by w zastępstwie posłał go do Ereboru, z czego nawet chyba się cieszył, bo jak Kh’aadz dobrze wiedział, zazdrościł mu tego od samego początku, gdyż poselstwo do jakiegoś lorda z Tharbadu to żaden zaszczyt. Teraz jednak krasnolud stojąc obok elfa trawił się ciekawością, tym bardziej, że Gwatlo niosła działające na wyobraźnię dźwięki.

Andaras w milczeniu spozierał na Tharbad. Gdzieś tam, gdzie stał jeszcze wczoraj rano sklep zielarza, gdzie pokoje na w karczmie zostały wynajęte, gdzie plac wcześniejszej bitwy uprzątnęli z zabitych ciał żołnierze, teraz ulice płynęły rzeką migotliwych ogników. Czarna masa Dunlandzkich wojowników, najeżona orężem i pochodniami płynęła przez miasto uliczkami puchnąc w swoim nurcie o rzesze motłochu. I dezerterów. Jednak nie to poruszyło elfa najbardziej. Tergo można było się spodziewać. Wściekła fala ludzi wywlekała z domów ich mieszkańców. Mężczyzn, kobiety i dzieci. Z nie przypadkowych domów. Tylko te, których drzwi oblepione były niezaschniętą jeszcze czerwoną farbą. Ich progi teraz ociekały krwią zabijanych na miejscu a ci którzy uszli razem mieczy, włóczni i pał płonąc wyskakiwali przez okna lub lecieli wyrzucani przez bezlitosnych najeźdźców lądując na bruku pod nogami tratujących ich butów lub nadziewając się na czekające już ostrza. Każdemu takiemu wydarzeniu wtórowały dzikie wrzaski triumfu i podniecenia. Wylewająca się z uliczek miasta w dzielnicy portowej masa ludzi rozbijała się o wysoki mur fortyfikacji Mostu Tharbad. Padali falami koszeni przez wycofujące się odziały wierne Eldarionowi i łuczników, którzy na umocnieniach mostu nie nadążali z ładowaniem pocisków. Otrząsając się z pierwszego oszołomienia dotkliwych strat szeregi Dunlandzkich wojowników dość sprawnie cofnęły się pod osłonę pierwszych budynków. W ich cieniu czaili się rzucając wyzwiska i czekając na rozkazy. Pomiędzy nimi a mostem nikt nie zbierał najeżonych strzałami ciał leżących trupów. Czego Adaras nie widział, to że przez Bramę Południową wlewały nie jak się zdawać mogło niekończące się szeregi biegnących brodaczy, którzy odziani jak brązowe i czarne niedźwiedzie w futra zwierząt przypominali włochate bestie. Ich długie, kruczoczarne, rozwiane włosy falowały w podmuchach wiatru. A z oczu bił ten sam łączący ich blask nienawiści.

Stojąca z drugiej strony Andarasa Dearbhail ze smutkiem wpatrywała się w płonące miasto. Ona też wiedziała, że stało się to czego wszyscy tak bardzo się bali. Co raz któryś z wiernych Eldarionowi gwardzistów z garnizonu na wyspie trafiony strzałą, często płonącą, spadał z oddalonego od nich o kilkaset stóp muru bramy broniącej most. Setki żołnierzy zdołały ujść przed groźnym zwierzem, który teraz przypominała horda Dunlandzka. Kiedy wycofali się ze straconej części miasta Rohirimka odetchnęła. Potężne wrota bramy domknęły się za nimi. Ilu nie zdążyło?

Perła nie widział tego, ale czuł po kościach, że nie jest dobrze. Do zamku dolatywały niesione rzeką wrzaski umierających i szczęk oręża. Siedział na szerokim parapecie w oknie swojej komnaty obserwując ostatnie łuny zachodzącego na horyzoncie słońca i dopiero co rozkwitające płomienie palących się coraz bliżej wyspy domów. Na miastem wisiały gęste, skłębione w swoim granacie chmury deszczowe, które zwlekały jednak z upustem strumieni wody, które z pewnością ugasiłyby lub uniemożliwiły pożar na większą skalę. A te jednak tylko leniwie zawieszone nad miastem przyglądały się w milczeniu Tharbadowi. Kiedy jeździec ze stukotem podków o bruk dziedzińca zatańczył na koniu obracając się na wszystkie strony usłyszał jak żołnierz krzyczał:

- Miasto stracone! Brama południowa zdradzona! Cadoc wdarł się!



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=HjDrMgDFz7w[/MEDIA]



Podniesiony alarm na zamku doszedł i do uszy Endymiona, który osobiście stał na holu pod drzwiami komnaty Eldariona. Co prawda straż na zamku podwojona do takiego stopnia, że nie sposób było uświadczyć korytarza na którym nie było żadnego zbrojnego, to Strażnik Królewski wiedział, że w tym momencie jego miejsce jest przy królu. Gdzieś tam w południowym Tharbadzie był Golin odcięty od wyspy powodzią Dunlandczyków. Słyszeć czarne wieści o Cadocu, który bez większego wysiłku i prawdopodobnie przy pomocy swoich z wewnątrz wdarł się do miasta z zastępami piechoty podbiegł do krużganka, który kończył się tarasem na niedużym balkonie, który zawieszony był wysoko na czterdzieści stóp nad placem zamkowym. Ulice Tharbadu falowały płomieniami płynących pochodni w stronę mostu. Jednak jego uwagę przykuł inny widok. W porcie płonęły okręty, barki i łodzie. A te, którym udało się szczęśliwie odbić od brzegu zasypywane były gradem płonących strzał. Widział jak jeden ze statków, kiedy niemal już zdołał oddalić się od cumy a jego załoga w pospiechu stawiała żagle, nagle zaczął stawać w płomieniach, które liżąc burtę z luków ładowni wdzierały się na deski. Niektórzy, zajęci płonącymi jęzorami żywiołu marynarze, wybiegając spod pokładu skakali, machając rękoma na wszystkie strony, wprost w objęcia Gwatlo. Kiedy żagle buchnęły ogniem rzeka i brzeg portu rozwidnił się i było jasno jak w dzień. Endymion niespokojnym wzrokiem spojrzał na statek, który stał w porcie zamkowym. Ciarki przeszły mu po plecach na myśl, że i ten okręt mógłby spotkać taki sam los.

Blask płonących okrętów w porcie niedaleko mostu oświetlił bramę, pod którą zatrzymało się morze tysięcy, jakby się zdawać mogło, czarnych postaci. I wtedy patrzący na to obserwatorzy z wyspy oraz zbrojni garnizonu broniący bramy ujrzeli to czego woleliby nie oglądać.

Ponad tłumu szarańczy włochatych barbarzyńców, których pierwsze szeregi kryły się za w naprędce wzniesionymi barykadami, które łączył się w mur okalający plac prze wejściem na most, wzniosły się ku niebu drabiny. Nie. Nie drabiny. Wysokie pale z ociosanych drzew, na szczycie których przywiązane były ludzkie postacie. Choć ich twarze były zbyt odległe do rozpoznania dla Dearbhail czy Endymiona, Andaras widział, że jedną z nich jest ta należąca do Golina. Żył. Ociekający z głowy krwią, z wściekłością zagryzał zęby z bólu, który niewątpliwie odbijał się w jego ciele echem zdanego cierpienia. Innych twarzy nie znał. Lecz byli nimi żołnierze. I kobiety z dziećmi. Do jego uszu doszedł mrożący krew w żyłach krzyk rozdzieranego serca z niejednego gardła obrońców mostu.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline