Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2011, 06:14   #39
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
James wolnym krokiem ruszył w stronę wiejskiego kościółka. Jego czerwona wieża z oddali przebijała się przez zielone korony drzew, które w cieniu drewnianej świątynirosły sobie beztrosko. W porównaniu do drzew z lasu, w którym stał dom wynajmowany przez Adriana różnica była tak szokująca, że Walker przyłapał się na wątpieniu we własne zdrowie psychiczne. Może robi wiele szumu o nic.

Mijani Bass Harborczanie rozpływali się w serdecznych uśmiechach, którym James nie pozostawał dłużnym. Kołowało go to zderzenie dwóch światów. Sielska mieścina na peryferiach zadupia i mroczne widmo miasta duchów w jednym. Jednak szczere pozdrowienia tamtejszych mieszkańców zaraziły go życzliwością. Biła z nich szczerość o którą rzadko w wielkich miastach, gdzie każdy na pamięć recytuje jak się masz, jak wspaniale cię widzieć i miłego dnia niemal w jednym zdaniu z wyuczoną ekspresją mimiki twarzy, którą łatwo zburzyć choć jednym słowem wyłamującym się ze standardowego kanonu jak choćby nie za dobrze, źle się czuję czy wszystko jest bez sensu. Jak się okazuje nie wszyscy mieszkańcy Bass Harbor są udziwnieni i w innych okolicznościach być może rzeczywiście chętnie spędziłby w tej mieścinie swój urlop.



* * *



W ogrodzie okalającym domek, który wedle słów żony karczmarza miał być plebanią pracował zgięty w pół przy ziemi mężczyzna w sile wieku. Jak się okazało tutejszy ksiądz.

- Czym mogę panu służyć? - zapytał tak niestosownie ubrany ksiądz.

- Szczęść Boże. Nazywam się James Walker. Jestem przyjacielem Adriana Wilburiego. - przedstawił się. - Rozmową księże proboszczu. Rozmową duchową.

- Szczęść Boże. Nie jest pan tutejszym parafianinem, prawda? – zapytał.

- Jestem na urlopie. Znajdzie ksiądz dla mnie chwilę. Czy przychodzę nie w porę?

- Znajdę, oczywiście - uśmiechnął się zażenowany. - Proszę mi wybaczyć mój wygląd. Nie spodziewałem się nikogo o tej porze. Może wejdziemy do domu. Mniej będzie wiało. Zrobię herbaty, panie Walking.

Ocean szumiał, a gdzieś od strony lasu zbliżał się do Bass Harbor samochód. James widział jego kanciastą konstrukcję jak wyłania się z lasu. Auto przyjechało z tej samej strony, z której - jak się orientował - oni przybyli do miasteczka.

- Walker. - poprawił z uśmiechem księdza a wiedząc, że choć na to nie miał za bardzo ochoty, to z grzeczności oferowanej herbaty odmawiać nie wypada, więc dodał. - Nie chcę sprawiać kłopotu, ale jakby ksiądz sobie robił, to chętnie również wypiję.

Stanął w progu i wzrokiem odprowadzając nadjeżdżający do miasteczka samochód.

- Piękne hobby ogrodnictwo. Szkoda by się sutanna pobrudziła a i niewygodna do pielenia. Matka moja z zamiłowania również pielęgnuje swoje kwiaty w ogrodzie i nawet głównie dlatego na drugie Franciszek mi dano. - zagadnął zamykając za sobą drzwi. - Ksiądz Malcolm od dawna służy w tej parafii? - zapytał kiedy duchowny zajmował się wstawianiem wody na piecyk.

Mieszkanie było nieduże, skromnie urządzone i dość zadbane. Ksiądz wykonywał prozaiczne czynności, takie jak nastawienie wody na ogień, w sposób powolny, jakby celebrował mszę. James usiadł i ze stoickim spokojem obserwował księdza, który z namaszczeniem w postawił na stole cukiernicę poprawiając ją aby stanęła dokładnie na środku białej serwetki. - Jestem w parafii od siedmiu, nie - poprawił się - od ośmiu lat. Nie ma tutaj zbyt wiele pracy. - wzruszył ramionami. - Pan proferosr Willianber był pana przyjacielem, panie Wallkier?

- Tak. Dokładnie tak. - odpowiedział James tym razem puszczając mimo uszu słabą pamięć księdza do nazwisk - Powiem otwarcie z czym przychodzę. Czy ksiądz zauważył na wyspie działanie nadprzyrodzonych mocy? - zapytał poważnie. - Manifestację sił nadnaturalnych? I nie chodzi mi o to, że Pan Bóg działa nawet wtedy gdy tego nie widzimy... Nawiedził mnie w nocy zmarły Adrian Willbury ostrzegając przed ciemnością. Dokładniej przed tym co w sobie ciemność kryje. Zaraz poźniej widziałem zjawę, która na moich oczach jak dym rozpłynęła się kiedy mrok ustąpił dla blasku żarówki elektrycznej... A ludzie w miasteczku są przerażeni ciemnością... Czy ksiądz ma dla mnie jakieś wytłumaczenie? Ludzie umierają, Jim Talbot zaginął. W nocy córka Virgilla, jak to powiedziała jej matka, “wyszła w ciemność”. Teraz szuka jej ojciec z konstablem po tym upiornym lesie. Co ksiądz mysli na ten temat? Nie sądzi ksiądz, że sprawą powinna zainteresować się co najmniej kuria? Obawiam się, że Bass Harbor jest nawiedzone...

Westchnął ciężko przysuwając sobie bliżej kubek z herbatą i stawiając jeden przed Walkerem.

- Wiem o tym, że coś dziwnego dzieje się w Bass … - powiedział ostrożnie dobierając słowa. - Ale miejscowi.... oni nie mówią za wiele o sprawach, których nie rozumieją. Napisałem już stosowne pismo do moich zwierzchników. Nie wiem czy to … nawiedzenie. Nie wiem czy to działalność … złego. Ale … faktycznie … ludzie boją się ciemności. Mają … dziwne sny. Widzą … niepokojące rzeczy. Jednak nikt nie miał aż tak wyraźnym omamów... proszę wybaczyć, brakowało mi lepszego słowa na określenie pana przeżycie, panie Waltzing. A więc, nikt nie miał tak wyraźnych omamów jak pan. Z jednym muszę się jednak z panem nie zgodzić, panie Waldburg. Z tym umieraniem ludzi, to … hmmm. obawiam się, że oni … po prostu … uciekli z domów. Gdybym znał przyczynę mógłbym … hmmmm - zamilkł upijając łyczek z nadal gorącej herbaty.

- Co by ksiądz mógł? - zapytał żywo zainteresowany tym co ksiądz ma na myśli. - Jak ksiądz mógłby pomóc skoro nie wierzy w to co widziałem? Nie chcę przekonywać o swojej poczytalności czy innych logicznych wytłumaczeniach tego zjawiska, ani obstawać nie będę, że jestem nawiedzony a to co widziałem zakrawa na cud, ale niech ksiądz przyjmie na wiarę i założy czysto hipotetycznie, że to co widziałem było realne w całym wymiarze swojej świeckiej niedorzeczności... To co wtedy? Co ksiądz wtedy może zrobić? - pytał. - Bogobojni mędrkowie faryzejscy niemal dwa tysiące lat temu też mówili, że omamy... Wielu współczesnych czyta Biblię i mówi że Julisz Verne pisał ciekawszą fantastykę jak nawiedzeni autorzy Starego Przymierza, Dobrej Nowiny i apokryfów nie wliczonych w kanon święty... Czyż żeby nie otworzyć się na rzeczywistość nadprzyrodzoną nie trzeba najpierw zaprzeczyć własnym zmysłom i umysłowi, żeby dostrzec niewidzialną obecność przenikającej nas innej rzeczywistości wiary? Tak zostałem wychowany i uczony od dzieciństwa i pierwszy raz od wielu lat myślę sobie, że jest to prawda. Cóż jeśli to nie był omam? I co jeśli się powtórzy? Albo znowu komuś cos się stanie?

- Mógłbym pomyśleć o egzorcyzmach, posłać po kogoś kto się na tym dobrze zna .. - odpowiedzi udzielił niechętnie po dłuższej chwili.

Oj księżulku, zanim ty pomyślisz o tym, to cię diabli wezmą. – westchnął w głowie James wpatrując się herbaciane fusy.

- To niech ksiądz pomyśli i podejmie decyzję. To o dusze twoich owieczek idzie pasterzu... – powiedział odstawiając kubek. – To twój obowiązek. A pracy przez to w Bass Harbor jest o wiele więcej. Trzeba tylko chcieć, chcieć i jeszcze raz chcieć jak to mawiał mój ksiądz rektor. – Z Panem Bogiem. – skinął głową w stronę księdza, który mimo wyglądu boksera okazał się lelum polelum.

- Z Panem Bogiem. – odpowiedział duchowny poważnie.

Pogawędka z księdzem, która tylko upewniła Jamesa w przekonaniu, że pod okiem i sutanną takiego klechy, to diabeł mógłby harcować podczas nabożeństwa do woli, Walker ruszył z powrotem do tawerny.



* * *



Wchodząc przez próg zerknął na zegarek. Dochodziła piętnasta. W środku zastał kilku miejscowych sączących resztki ze szklanek i najwyraźniej zbierających się do wyjścia, bo niczego już nie zamawiali. Usiadł przy barze i zamówił sobie dwie setki wódki kompletnie zapominając o prohibicji i zamyslony zaciągnął się głęboko papierosem. Dopiero przeciągłe westchnienie stojącej karczmarki, która przewróciła oczami i ucięte tym zamówieniem rozmowy w barze sprowadziły Jamesa na ziemię. Karczmarka podeszła i jakby też wracając myslami z daleka oznajmiła, że jest zakaz sprzedaży i spożycia alkoholu. James zasmiał się na głos i klepnął się otwartą dłonią w czoło z usmiechem tłumacząc, że po prostu wyleciało mu to całkiem z głowy. I prosząc o mocną kawę westchnął, że od dawna nie czuł się tak jakos podle na duszy, i że cos mocniejszego było pierwszą myslą jaka przyszła mu do głowy, choć na co dzień i bez prohibicji stroni od alkoholu. Żona Virgilla nie skomentowała tylko obeserwując go ze smutnym wyrazem twarzy podstawiła przed nim kubek, do którego nalała z dzbanka gorącego płynu. Walker odpalił sobie drugiego papierosa, gdyż poprzedni zgaszony przed momentem nie ugasił wcale głodu tytoniowego, który odezwał się w nim jak z chciwością. Siedział jakis czas wpatrując się w sunący się nad kubkiem dym, który rozwiewał się w powietrzu zupełnie jak obraz nocnej zjawy chłopaka, któremu z oczu leniwie dymiła ciemnosć. Później zwrócił uwagę na kobietę za barem. Żona Virgilla dalej snuła się smętnie za ladą z nosem na kwintę i spojrzeniem zbitego psa. James rozejrzał się dookoła. Ich córki nie było.

Siedział w milczeniu w szybie baru obserwując miejscowych i chcą czy nie chcąc słyszał jeden z rybaków mówił do reszty kolegów.

- Nu żeby to moja stara tak się płoszyła na mnie jak Red na tę miastówkę, to miałbym dopiero święty spokój w domu... – westchnął udając powagę, która trwała tylko chwilę bo nie wytrzymując dołączył do rechotu reszty.

- No i żebyś ty mioł takom aparyncję jak ona to zamiast ze starą spałbyś z lustrem. – bąknął drugi.

- Ty siem lepiej Tom czep własnej baby... – mruknął Bill udając zagniewanego. – A panienka niczegu sobie. Nie to co twoja kobita. Ano właśnie... – zatrzymał szklankę wzniesioną przy ustach – twoja stara ma cycki? – zapytał poważnie.

- Nu tak. – wzruszył ramionami Tom zbity z tropu.

- To czemu ich nie nosi? – zapytał żywo zaciekawiony rybak.
Marudzenie skwaszonej miny Greenwalda utonęło w salwie śmiechu pozostałych.

- A Red to tera jomkać się bedzie jak Jimmie , kiedy był kopnienty mojom krowom.

Kiedy zegar pokazał piętnastą trzydzieści do baru weszli myśliwi, których wcześniej widział z okna sypialni Adriana. Miny mieli nietęgie i nawet żarty ewoluujące z anegdoty, w której jak się domyślił musiała wystąpić jedna z jego towarzyszek i niejaki Red, nie zdołały ich rozweselić. Widać nie upolowali nic a raczej nikogo w lesie. Z ich rozmowy z rybakami dowiedział się za to, że pastor Twinkelton opuścił wyspę promem niecałą godzinę temu. A szkoda. Westchnął Walker. Może wielebny miałby co mądrego do powiedzenia w temacie upiornych zjaw. Zamiast jednak wracać do tego wspomnieniem czym prędzej wychylił kolejną setkę. Ostatnią. Musi trzymać fason na kolacji u Winterspoonów. Może ta stara prukwa okaże się bardziej gadatliwa jak ją przyjemnie połechtać po jej snobistycznej skromności krasnymi pochlebstwami... Skrzywił się na samą myśl o tym, co zauważył najbliższy rybak i chyba wziął za odruch po przełknięciu resztek gorzkiej kawy, bo sposób ich wychylenia i nastpępujący odruch mimiczny do złudzenia przypomnał spożycie ognistej wódki. Łokciem więc szturchnął kompana przy stoliku kręcąc głową na boki z politowaniem.

- Ehhh te miastowe...
 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 21-05-2011 o 12:26. Powód: prohibicja
Campo Viejo jest offline