Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2011, 17:20   #58
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Druid jej nie zatrzymał, sprawa nieszczególnie go musiała obchodzić, skoro zostawiali jego gaj w spokoju. A Arina musiała po raz kolejny przemierzyć tę samą drogę, wracając do wioski około południa. Niewiele się tu zmieniło, a Mark wciąż siedział w pokoju.
- Jesteś wreszcie. Szkoda, że do wieczora tak daleko. Był tu ten cały kapłan i karczmarka, nie dając mi się nawet wyspać. Na szczęście przynajmniej dobrze zaryglowałem drzwi.
- Zabieram cię na leczenie do Indrona - Arina mrugnęła do niego w odpowiedzi - ale najpierw posil się nieco - podała mu jedzenie kupione u karczmarza przed wejściem na górę.
- Znowu łażenie przez las? Mi tam się zdaje, że łatwiej byłoby wypatrzeć włażącego w las człowieka stąd. Znacznie mniej zachodu!
Nie wydawał się zachwycony, ale jedzenie przyjął.
- Myślisz, że nie będą się z tym kryli? - dziewczyna popatrzyła na Marka z niedowierzaniem.
- Kryli może i będą. Ale po prostu cholera nie wierzę, że ktokolwiek inny wlezie do tego lasu w nocy. Wystarczy wypatrywać, to mała wiocha. No ale jeśli chcesz, to możemy poleźć i do tego cholernego druida, ale potem po nocy będziemy musieli wypatrywać na bagnach. Nie mam ochoty znów na coś wleźć.
- Myślałam żeby u druida przeczekać. Po prostu by nie widzieli, że kogoś wypatrujemy. Przecież z karczmy niewiele zobaczymy. Potem możemy wrócić na skraj lasu przy wioskę i obserwować kto ją po nocy opuszcza i gdzie się udaje.
- Można i tak. Ale jakbyśmy wyszli przed wieczorem z karczmy, efekt byłby ten sam, a może nawet lepszy, jeśli ktoś by nas obserwował. Mi to wszystko jedno, i tak nie chce mi się łazić po tym lesie.
- Wieczorem mogą nabrać podejrzeń. Może nas obserwują? - Wzruszyła ramionami.
- Jeśli nas obserwują to lepiej. Prędzej czy później się ujawnią. Ale jak chcesz, możemy iść do lasu, choć nie koniecznie do tego starego wariata. Na pewno są tu całkiem przyjemne miejsca.
Arina roześmiała się:
- Nie mam nic przeciw spędzeniu czasu do wieczoru w jakimś przyjemnym miejscu, na przyjemnym zajęciu - pocałowała Marka w usta.
Skinął jej głową, wstając i wracając do udawania rannego.
- Ale lepiej weźmy wszystkie wartościowe rzeczy. Jakoś nie do końca ufam tej wsi, a szkoda byłoby stracić to, co znaleźliśmy u maga, chociażby.
- Zabierzemy rzeczy i konie. - Wiedzminka przytaknęła wojownikowi. Ona też nie polubiła tego miejsca.

- Tylko co zrobimy z końmi wieczorem? Chyba faktycznie przyda się wizyta u druida, chociaż nie wiadomo jak ten stary dziwak zareaguje na konie.
- Mam nadzieje że ich nie zje... - Arina zakryła usta dłonią, ale nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. - Apetyt ma za dziesięciu więc na wszelki wypadek zabierzmy jeszcze trochę jedzenia od karczmarza.
- Apetyt ma, ale tylko na gotowe, jak się zdaje. Możemy mu pogrozić, że jak je ruszy to my zemścimy się na tym jego gaju i nie przyniesiemy mu już nic więcej. Zresztą, niedługo i tak będziemy musieli odjechać. Yord nie nacieszy się swoim drewnem, nie wierzę w to. Chyba, że najpierw sprowadzi oddział wiernych i uzbrojonych ludzi.
- Tak. Zdecydowanie komuś cholernie na nim zależy. Musi być sporo warte. - Wiedźminka skinęła głową zabierając się za pakowanie rzeczy. Na szczęście nie było tego wiele. Ludzie drogi nie mogli sobie pozwolić na posiadanie wielkiego dobytku.
- Tyle co złoto i tak samo ciężkie. Stać na to co prawda tylko tych, którzy odpowiednio nakradli, ale takich wcale niemało. Jestem pewien, że tutejszy władyka już zaciera ręce, w końcu swoje ma dostać. Dziwne jednak, że krasnolud jest tak naiwny, że myśli, że sam da radę.
- Chyba rozum mu zaciemnia perspektywa przyszłych zysków.
- Tu już nic nie poradzimy. Jak sam nie przejrzy na oczy, to ja za niego karku na pewno nie nadstawię.
Wzruszył ramionami.
Arina przytaknęła:
- Znajdziemy tych ludzi w ciągu dwóch kolejnych dni, albo zrezygnujemy z tej roboty i pojedziemy dalej.
- Trzydzieści denarów drogą nie chodzi. Chodźmy wreszcie.
- Ale siedzenie samo tu tygodniami nie doda nam zysków. Mam nadzieję, że uda się ich wyśledzić - powiedziała dziewczyna zarzucając na ramię swoje rzeczy i podpierając Aleza tak by nie musiał nadwyrężać zranionej "nogi".

Przyciągnęli kilka spojrzeń, ale wcale nie tak wiele. Zwłaszcza, że przecież Mark jadąc na koniu nawet nieszczególnie musiał udawać rannego w nogę. Wyjechali z wioski nie niepokojeni, zagłębiając się miedzy drzewami starego, niezbyt przyjemnego lasu. Wciąż było zimno, nawet w najcieplejszej porze dnia i spędzenie go na otwartym powietrzu od razu wydawało się mniej przyjemne od zacisza karczmy. Dlatego chatka druida była całkiem dobrym rozwiązaniem. Arina mogła tam nie śledzona przez ciekawskie oczy poćwiczyć wiedźmińskie moce, które do tej pory, musiała ze wstydem przyznać, całkowicie zaniedbywała.
Chata druida, owszem, miała cztery ściany i dach, ale była chyba ostatnim miejscem odpowiednim do ćwiczenia znaków. Głupi igni, nawet w tak podstawowej wersji, jaką znała Arina, mógł puścić ją z dymem w kilka chwil. Było to jednak dobre miejsce do zostawienia wierzchowców i tobołków, w których były głównie broń i księgi. Wtedy też mogła przejść do rzeczy, składając dłoń także w nowy znak. Aard. Jego uderzenie wywołało podmuch powietrza, który obecnie nie skrzywdziłby ani nie zatrzymał raczej nikogo.
Musiała wiele się nauczyć, bo znak mógł mieć potencjał. Gdyby tak jego siła potrafiła zatrzymać przeciwnika? Rozmarzyła się przez chwilę, a potem przeszła do wytężonych ćwiczeń. To była po prostu kwestia umysłu. Skupienie i precyzja w układaniu dłoni. Vesemir tłumaczył jej moc medytacji i czył podstaw znaków, ale młoda wiedźminka doskonale wiedziała, że ciągle znajduje się na początku drogi. Spotkanie z Indromem i opowieść o Sowie, a przede wszystkim zobaczenie niezwykłych znaków na jego mieczu uświadomiły jej że i tak miała nikłe pojęcie o ogromie swojej niewiedzy.
Raz po raz kontrolując umysł powtarzała ten sam prosty układ, powtarzając w umyśle niczym mantrę słowa: "We wszystkim najważniejsza jest kontrola i perfekcja. Brutalna siła ustępuje refleksowi i inteligencji. Wiedzy i umiejętnościom." Godziny mijały, a dłonie coraz pewniej układały się w odpowiednie wzory. Mark w tym czasie albo ćwiczył sam, albo spał. Poświęcił też trochę czasu na przygotowanie żarcia dla wiecznie głodnego druida, coby go utrzymać z dala od koni. Arina nie poczuła się po tym wszystkim lepsza, ale medytacja i ćwiczenia pomagały się odprężyć, zwłaszcza, że ciało wiedźminki regenerowało się bardzo szybko. Zaobserwowała także delikatne lśnienie konkretnej runy, gdy używała znaków. Miecz odpowiadał jej swoją mocą, dostrajając się do dziewczyny. Wciąż jednak podmuchowi było daleko do powalenia człowieka, ale czy przypadkiem nie był silniejszy? Miała taką cichą nadzieję. Ćwiczyła przecież zaledwie kilka godzin. Jeśli poświęci na te zajęcia przynajmniej godzinę dziennie dla każdego znaku, powinno to przynieść pożądane rezultaty. Zwłaszcza, ze nie potrzebowała wiele czasu na odpoczynek. Sypiała z Markiem, bo on nie potrafiłby się obejść bez snu, ale jako wiedźmince na odnowienie sił potrzeba jej było tylko kilka godzin medytacji. Resztę mogła przeznaczyć na naukę.
Teraz jednak dzień chylił się ku zachodowi, więc musieli powrócić na skraj lasu by obserwować wioskę i jej "nicniewiedzących, nicniesłyszących" mieszkańców.

Do Starych Pryków dotarli bez większych trudności, czując jak dookoła robi się coraz ciemniej. Zmierzch zapadł już prawie zupełnie, gdy przycupnęli na skraju lasu, obserwując ludzi, których na zewnątrz było obecnie całkiem sporo. Wszyscy wracali po całym dniu pracy, z lasu wychodzili drwale, z budowy schodzili się tamtejsi pracownicy. Wszyscy mieszkańcy znikali we własnych domach, jeszcze tylko myjąc się co najwyżej, a raczej obmywając w misie zimnej wody. Przyjezdni chronili się w karczmie, skąd nadchodziły coraz bardziej smakowite zapachy. Aż wreszcie z całkowitą ciemnością zapanował także spokój. Na niebie wciąż przesuwały się chmury, częściej zasłaniając niż odkrywając księżyc. Arina widziała dobrze, choć pewnym było, że Mark może dostrzegać tylko kontury postaci pomiędzy budynkami, między drzewami pewnie nie dostrzegłby nawet tego. Spokój przez następną godzinę zakłócany był tylko przez tych wychodzących do wychodka. Niestety kilka razy łazili też w krzaki, co zmuszało przyglądających się im do zmiany pozycji. Na szczęście wieś była mała i obserwowanie jednej jej strony przychodziło bez większych trudności, zwłaszcza wiedźmince. Wreszcie, jakieś półtorej godziny po zachodzie, z kapliczki wyszedł Admir, którego mogła poznać po długich, prostych szatach. Podpierając się kosturem szedł w kierunku lasu raźnym krokiem. Torba przewieszona przez ramię raczej nie oznaczała, że szedł się wysikać.
- Czyżby nasz słodki kapłan miał okazać się ekstremistą? - Arina szepnęła cicho na ucho czuwającego obok niej wojownika - Ciekawe co ma w torbie, bo leczyć chyba nikogo po nocy nie chodzi do lasu.
Alez zgrzytnął zębami, patrząc na wchodzącego między drzewa.
- Nie dam rady go śledzić, zwłaszcza po cichu. Możemy go albo zatrzymać, albo idź sama.
- Pójdę -odszepnęła unosząc się lekko - Może ma wspólników. Jego samego i tak zatrzymałabym sama. Zostań tu, może jeszcze ktoś się ruszy.
Cmoknęła go w policzek i prawie bezszelestnie zniknęła w ciemnym lesie. Widziała kapłana całkiem nieźle, ale zdecydowanie lepiej słyszała. Nie zachowywał ciszy ani ostrożności, zresztą jego strój i tak nie pozwalał na to zupełnie. Wyraźnie wiedział jednak, gdzie się kierować. Czasem mruczał coś do siebie i przeklinał, gdy nie zauważył jakiegoś korzenia, ale nie zatrzymał się ani razu, ani też nie zapalił światła. A samemu wydając tyle odgłosów, nie miał także szans usłyszeć wiedźminki, która podążała w pewnym oddaleniu. I dobrze, bo sama także nie była całkiem cicha.
A w końcu Admir zatrzymał się, przykucnąwszy. Sięgnął do sakwy, wyjmując coś z niej i mrucząc do siebie jakieś słowa. Byli już na granicy bagien, choć Arina poznawała to z wielkim trudem, w ciemności i nie za bardzo znając się na lasach.

Najciszej jak potrafiła spróbowała się przybliżyć do kapłana by zobaczyć co robi. Cokolwiek robił, przerwał nagle, rozglądając się. Nie mogła dostrzec co trzymał w dłoni, ale jego twarz nagle zaczęła wyrażać zaniepokojenie. Mógł jej nie słyszeć, gdy także szedł, ale tym razem las zdradził jej dość ciche przecież ruchy. Admir służył jednakże bogini natury, a przynajmniej sam tak o sobie mówił. Zatrzymała się natychmiast, prawie wstrzymując oddech. Jeszcze nie chciała zdradzić swojej obecności.
Nasłuchiwał jeszcze przez chwilę. Potem wypowiedział jeszcze kilka cichych, niesłyszalnych dla Ariny słów, rozgniatając coś pomiędzy palcami i pozostawiając na ziemi. Tego co tam było także nie widziała, ale kapłan nagle wstał i ruszył dalej. Postanowiła się przyjrzeć temu co zostawił na ziemi, więc zachowując najwyższą ostrożność zakradła się do tego miejsca. Medalion zadrgał nagle, zanim postawiła tam stopę. Powietrze delikatnie zafalowało, ale nie widziała nic konkretnego. Wzrok się rozmazywał i prześlizgiwał dalej. Pochyliła się ostrożnie próbując zgłębić tajemnicę. Magia działała nadal. To mogła być zakryta pułapka i wolała jej nie sprawdzać wpychając coś środka. Uśmiechnęła się do siebie. To była idealna chwila na wypróbowanie nowej umiejętności. Musiała jednak odczekać trochę by kapłan zdążył się oddalić. Wiedziała jak głośny potrafi być tworzony przez nią znak i jak silnie rozchodzą się dźwięki nocą w lesie. Powinien oddalić się dość daleko. Faktem było także to, że jeśli to pułapka znalazła przynajmniej jednego winnego, który nie ucieknie jeśli nie będzie wiedział, że są na jego tropie. Nie musiała iść dalej, tym bardziej że mogły tam być kolejne pozostawione przez wyznawce Melitele "niespodzianki". W końcu uznała, że może sprawdzać. Złożyła prawa dłoń w odpowiedni sposób i szybko poruszając palcami wysłała promień kinetycznej energii w kierunku zakrytego magią miejsca.
Ani pierwsze, ani drugie uderzenie powietrza nie przyniosło większych efektów, choć magia zadrgała bardziej, nie ustępując jednakże. To musiało być dość silne zaklęcie, odporne nie tylko na zwykłe podmuchy powietrza, ale także na ostre wichury. Dopiero trzecie uderzenie przyniosło efekt... wraz z głośnym dźwiękiem kłapnięcia wielkich, metalowych szczęk pułapki na niedźwiedzia, którą Arina nagle dojrzała.
Choć była przygotowana na coś takiego i tak odruchowo zadrżała. Gdyby nie medalion to ustrojstwo z pewnością odcięło by jej nogę!
~Kapłan dobrej kapłanki niech go kurwa pochłoną wszystkie diabły piekielne!~ Przeklęła bezgłośnie w myślach wycofując się ostrożnie z niebezpiecznego miejsca. Postanowiła wrócić do Marka i podzielić się z nim swoim odkryciem. Dobrze byłoby się dowiedzieć czy Admir robił to wszystko dla "wyższych celów" ratowania bagien, czy tez miał jakiegoś bogatego zleceniodawcę...
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline