Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-03-2011, 14:09   #51
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Następny dzień nie różnił się zbytnio od poprzedniego. Trakt był prosty jak budowa cepa, a zagrożeń na nim nie widać było żadnych. Mark też nie pomylił się zbytnio w odległości, chociaż przez fakt, że zmitrężyli trochę czasu po drodze, pomagając naprawić koło u wozu jakiemuś chłopu, to zabudowania widocznego w oddali miasteczka zobaczyli już w świetle ostatnich promieni słonecznych. Widoczne w małej dolince, otoczone przez rozległe bory, były oddalone o jeszcze jakąś godzinę drogi, której to już nie przyszło im przejechać bezproblemowo.
Szybko okazało się, że brak bandytów na trakcie nadrabiany jest bandytami w okolicach tej miejscowości. Czterech napastników w dziwnych długich szatach z kapturami, uzbrojonych w sztylety i krótkie miecze, atakowało właśnie wściekle broniącego się krasnoluda, który odganiał ich grubym, długim drągiem.
- No dobrze - Arina westchnęła sięgając po wiedźmiński miecz znaleziony w kryjówce maga - ponieważ najwyraźniej nie ma co liczyć na błędnych rycerzy, a ten krasnolud raczej nie przypomina czarującej nieznajomej chyba możemy mu pomóc?
Alez skinął głową. Jego miecz wyskoczył z pochwy, którą sobie sprawił jeszcze w Weudtor, a mężczyzna pochylił się w siodle i spiął mocno konia ostrogami, ruszając do szarży. Dwóch napastników usłyszało i obróciło się akurat na czas. Tylko, że... nie mieli zbroi, a ich krótka broń była słabym pomysłem na walkę z konnymi.
Arina ruszyła za nim, bo nie dał jej wyboru. Pewnie gdyby mogła poprosiłaby ich najpierw grzecznie o pozostawienie krasnoluda w spokoju. Odruchy wpojone w Kaer Morhen nadal były w niej silne. Nie została stworzona do walki z ludzmi i za każdym razem kiedy to czyniła coś wewnątrz niej skręcało się w supeł. Ciężko jest przeciwstawiać się swojej naturze. Wyprowadziła cios płazem miecza w głowę jednego z przeciwników. Czemu mieli takie dziwaczne przebrania? Raczej nie ułatwiały poruszania się podczas walki ani ucieczki. W tym odzieniu nie wyglądali na pospolitych bandytów.

Gdy Alez był już bardzo blisko, pozostali także zauważyli ich obecność. Zaskoczeni przerwali na krótki moment walkę, przynajmniej ci, na których aktualnie nie spadały miecze. Miecz Ariny był słabym orężem do walki konnej, dlatego może jej przeciwnik zdążył skoczyć w bok, przetaczając się po ziemi. Ten, który stanął na drodze Marka nie miał tyle szczęścia, a ostre ostrze przeszło po jego głowie i twarzy, zabijając na miejscu. Krasnolud wyraźnie odzyskał siły i naparł na swoich przeciwników ze zdwojoną energią.
- Ha, psie chuje! Teraz się policzymy, skurwysyńscy obrońcy pieprzonych roślinek!
Szaty napastników faktycznie nie wyglądały na odpowiednie do walki. Ale ich właściciele, głównie dzięki nim, przypominali za to kapłanów.
Zdecydowanie walka konna nie była jej domeną. Skoro jednak proporcje przeciwników tak mocno się wyrównały nie było potrzeby wykorzystywać przewagi wysokości Rudego. Wiedźminka zręcznie przerzuciła nogę przez jego grzbiet i zsunęła się z konia:
- Może zawieszenie broni? - Powiedziała głośno by wszyscy ją usłyszeli.
Cóż, ciężko było nie poznać wiedźmina i jego miecza, nawet jak wcześniej żadnego się nie widziało. A i Mark nie wyglądał łagodnie, z tym dziwnym zakrzywionym ostrzem i zbrojownią wiezioną przy siodle. Co innego atakować we czterech prawie bezbronnego, a co innego ścierać się z kimś takim. Decyzję podjęli szybko i jednogłośnie, rzucając się na boki w las, każdy w inną stronę.
To była bardzo mądra decyzja. Arina przeniosła spojrzenie na krasnoluda i przyjrzała mu się z ciekawością. Pierwszy raz widziała przedstawiciela tej rasy. Nieznajomy splunął jeszcze za nimi i pogroził wielką piąchą. Był znacznie niższy od człowieka, Arinie sięgał bowiem mniej więcej do piersi. Za to szerszy, "nabity" i niewątpliwie nie słabowity. Z twarzy wyróżniał się tylko nochal i stalowe oczy - resztę bowiem zasłaniała brązowa broda i włosy. Poruszał się nieco "kaczkowatym" chodem, ale powodem mógł być wielki kałdun a nie jakaś standardowa wada jego rasy. Podał rękę najpierw wiedźmińce, a potem Markowi.
- Dzięki wam, nieznajomi! Yord Wizgin do usług. A kogóż tu kopyta niosą, hę? Żeńskiego wiedźmaka, tom jeszcze w życiu nie widział! - zaśmiał się przyjaźnie i głośno - Stare Pryki tu za rogiem, chodźta przyjaciele, stawiam!
- Arina Orla
- odpowiedziała odwzajemniając uścisk - Ja też nigdy nie widziałam keasnoluda więc jesteśmy kwita - powiedziała pogodnie. Najwyraźniej była to bardzo pogodna rasa.
Prowadząc Rudego za uzdę ruszyła za nowym znajomym. Mark także uścisnął mu dłoń.
- Mark Alez.
Popatrzył na trupa i uklęknął przy nim, szybko obszukując.
- Nic. Dziwni byli ci napastnicy, panie Yord.
Krasnolud, który zdążył już przejść spory kawałek zaskakująco szybkim krokiem, kiwnął głową.
- Bo mi się wydaje, że to miłośnicy tutejszej, tfu, przyrody. Jak będzieta chcieli to całość w gospodzie opowiem. Szukałem w Starych Prykach i okolicy jakichś ludzi, co za monety nie straszno im po lasach łazić, to może i szczęście się uśmiechnęło i żem znalazł.
Zerknął na nich pytająco.
- A czego szukasz w lesie? Bo raczej nie wierzę że kwiatków i grzybków. - Arina odpowiedziała równie zaciekawionym spojrzeniem.
- Ha, pewnie, że nie. Budowniczym jestem, więc drewna szukam - zarechotał - i coś znaleźć nie mogę. Do karczmy doleziemy, to pogadamy.
- Nie możesz znaleźć drewna w lesie?
- Dziewczyna roześmiała się szczerze przekonana ze żartuje.
- Ta i to przez takich jak te skurwysyny w kapłańskich szatkach. Bo święte, stare i piękne. Bagna! Wyobrażacie sobie?
- Bagna?
- To słowo zainteresowało wiedźminkę. Już od dłuższego czasu chciała zabrać się za zrobienie kilku przydatnych mikstur, ale nie miała do nich odpowiednich komponentów. Na bagnach łatwo było znaleźć wiele z nich. - Mówisz stare i piekne tak? To brzmi bardzo interesująco.
- Następna...
 
Sekal jest offline  
Stary 05-03-2011, 14:17   #52
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Wymamrotał to niezbyt zadowolonym głosem, ale dochodzili właśnie do Starych Pryków. Noc zapadła już całkowicie, ale tutejsza osada licząca pewnie trochę ponad setkę stałych mieszkańców, była przygotowana także na przyjmowanie gości. Nieco obskurna gospoda pozbawiona była przynajmniej robactwa. Arina i Mark szybko się zakwaterowali, znajdując miejsce także dla koni w sporej stajni. Krasnolud tymczasem zajął stolik i gdy wchodzili, było na nim i parujące jadło i napitek w postaci złotego płynu, którego dobre pół litra wylądowało już w brzuchu Yorda. Poklepał mocno ich miejsca i beknął. Krasnoludy nie należały do tych cichych osobników, ale ten musiał być tu już długo, bowiem miejscowi zwracali uwagę tylko na nowo przybyłych.
- To co? Ja gadam, oferuję robotę a wy może się zgadzacie?
- Czyżbyś nam proponował polowanie na jakiegoś potwora?
- Arina uśmiechnęła się siadając przy stole i zabierając za jadło. Naprawdę była głodna po całym dniu podróży miała wielką ochotę na coś ciepłego.
- Ha, potwora! To potwór, jak nic, ale w ludzkiej skórze! Ale, ale. Od początku... - łyknął znów pieniącego się piwska. - To będzie tak, że ze trzy miesiące temu przyjechałem tu, odbudować warownię Eryka Sondwelda, stoi zaraz za Prykami, wciąż wyglądając niewiele lepiej od tych moczarów. Ale, swoje jeszcze interesa tu miałem. W tutejszych moczarach, po wypędzeniu elfów, ludziska zaczęły stare dęby wycinać. A że znów się pozmieniało, to część dębu w moczarach zaległa, a to lat korzystny wpływ na drewno miało, w czarny heban zamieniając. Od złota to dla niektórych więcej warte, a tak się składa, że to ja mam mapę. Z tutejszym władyką się dogadałem, z tutejszym kapłanem... wydawało mi się, że się dogadałem. Ale w lesie jeszcze druid, stary wariat siedzi. I teraz, najważniejsze. Ktoś pułapki w moczarach zakłada i ludzi, których do wydobywania drewna wyznaczyłem, rani mi i straszy. I do tego mi ktoś potrzebny jest, by diabola wytropić, złapać i osądzić. No, to ostatnie na pewno władyka chętnie poczyni, bo i on ma mieć w zyskach udział. To jak, zaciekawiłem?

Arina słuchała opowieści nie przerywając jedzenia. Niewiele ją obchodziły szczerze mówiąc zyski jakiegoś władyki czy krasnoluda choćby i był nie wiem jak sympatyczny. To były tylko pieniądze, a może druid miał swoje powody, ze nie dopuszczał do wydobycia drewna. Nie widziała całego obrazu. jeśli miałaby się zająć sprawą musiałaby go poznać. I tak wyprawa na bagna, ze względu na składniki do mikstur była dobrym pomysłem. może przy okazji dowie się czegoś ciekawego?
- Wybiorę się chętnie na bagna by je sobie obejrzeć - powiedziała do Yorda odsuwając pusty talerz - potem zobaczymy. Może się podejmę tego zlecenia... a może nie.
Mark zjadał jeszcze łapczywiej, zalewając to wszystko dużą ilością piwa. Zamruczał jakieś potwierdzenie słów Ariny.
- Ale lepiej opowiedz nam coś o tym kapłanie i druidzie, zwłaszcza o tym drugim, skoro to mieszkający tam pustelnik.
Yord wzruszył ramionami.
- Kapłan to Admir Kelmot, młodzik jakiś, służący tej... Mell... Meall... no tej waszej bogini od roślinek. To z nim się najpierw ugadywałem i on miał przekazać wiadomość staremu, co się zwie Indron, że nasze działania szkody czynić roślinkom nie będą. Wiele o nich nie wiem, starego widziałem raz tylko, jak wrzeszczał na mnie i lagą wymachiwał, zbliżyć się nie odważyłem. Cholera go wie jakie klątwy rzuca! A ten drugi, to tu, w Starych Prykach mieszka i kapliczkę jakąś prowadzi. Tyle wiem. Trzydzieści denarów oferuję, no, ale nie popędzam. Zastanówta się, przejdźta... tylko na wnyki uważajcie.
- Dobrze
- Arina skinęła głową - Jutro porozmawiamy z kapłanem, a potem wybierzemy się na wycieczkę do lasu.

Yord jednak wcale nie zamierzał opuszczać nowej kompaniji, zamawiając kolejną kolejkę dla całej trójki.
- Ha, ale te bydlaki dzisiaj się nadziały, co? Powiadomiłem władze, że trup na drodze leży. Ale żem go nigdy wcześniej tu nie widział, i że kapłani żelazem umieją machać? Nie żeby dobrze, ale machać umieją...
- Nie wierze by kapłani Melitele albo druidzi posunęli się do czegoś takiego. Nawet w obronie lasy nie zabiliby innego stworzenia. To niezgodne z ich religią.
- Arina wypiła łyk złotawego trunku. Tutejsze piwo było naprawdę smaczne.
- Ha! Nie zrobiliby? To kto mnie atakował? I kto wnyki na niedźwiedzie w lesie zakłada? Jednego z ludzi to ledwie odratowano, szczęśliwie sam tam nie był. Mówię wam, że to wszystko śmierdzi i tyle!
Mark nie wyglądał na takiego, który wierzy słowom krasnoluda, przynajmniej jeśli chodzi o ocenę tego wszystkiego.
- Kto prócz druida mógłby zakładać wnyki? Na pewno są tu jacyś myśliwi.
- Ba, pewno, że są. Wszyscy zgodnie będą twierdzić, że oni na moczara nie łażą, bo to trudne do polowań miejsce, jest tam druid i cała masa innych problemów.
- Juz na pewno nie uwierzę, że druid zakłada pułapki w lesie. Przecież mogłyby się w nie złapać zwierzęta
- wypowiadając te słowa Arina zdecydowanym gestem kiwała palcem - Jeśli robi coś takiego tylko się podszywa pod druida i ma w lesie jakieś zupełnie inne interesy, albo robi to ktoś zupełnie inny.
Yord mądrze pokiwał głową, patrząc się w piwo... a potem je dopił, zamawiając następne.
- A komu innemu na roślinkach by zależało? Bo przeca nie zakładają wnyków, by uniemożliwić wydobycie drewna. Nieważne, toast za wasze zdrowie. Za zdrowie Ariny i Marka, co mnie dziś przed bandziorami w kapłańskich szatach ochronili!
Krasnolud wskoczył na stołek i oczywiście ryknął to na całą karczmę. Był raczej lubiany, bowiem większość bywalców także się podniosła, wznosząc toast.
- Ścięte drzewa leżące wewnątrz bagna na pewno nie mogą być dla nich ważniejsze niż bezpieczeństwo i zdrowie zwierząt. - Arina upierała się przy swoim zdaniu, ale to nie przeszkadzało jej by wznieść kufel i stuknąć się nim razem z Alezem i Yordem. - Jeśli tak to zdecydowanie mi ten druid śmierdzi!
- Druidzi, kapłani, jedne psy. Miecze na plecach nosisz, o potworach gadajże! Jakie to bestyje już ubiłaś?
- krasnolud był gadatliwy i najwyraźniej zupełnie nie przejął się niedawnym atakiem, a przynajmniej nie dał nic po sobie poznać.
Arina roześmiała się. Tak naprawdę jak dotąd nie miała się za wiele czym chwalić. Choć czy zabijanie innych istot kiedykolwiek mogło być powodem do chwały? Kiedy przeszło jej rozbawienie popatrzyła na Marka bezradnie. Mark podjął wyzwanie, wcale nie czując się z tym źle. Dla niego zabijanie było zabijaniem, albo ja, albo on.
- Ha, ostatnim najdziwniejszym, którego ubiła swoim srebrnym mieczem, był topielec, czy tam utopiec. Widziałeś kiedyś taką bestię, krasnoludzie? Śliska, wypłukana i jak ją rąbałem mieczem, to tylko ze mnie szydziła!
Uśmiechnął się do Ariny.
- Przecież go nie zabiłam - dziewczyna nie miała zamiaru przypisywać sobie zasług na które nie zasłużyła - uciekł z powrotem do wody.
Alez wywrócił oczami, śmiejąc się.
- Nic w tobie z awanturnicy, tylko taka poważna i szczera! A jak bardowie będą o tobie śpiewać, to myślisz, że zgodnie z prawdą?
Te słowa rozbawiły Arinę jeszcze bardziej. Klepnęła mężczyznę po ramieniu i powiedziała wesoło:
- Jacy tam bardowie i jakie pieśni. Nie jestem ani cudowną niezwykłą Ciri ani Geraltem. Daleko mi do nich i ich przygód.
- Daleko? Jestem z tobą kilka dni a pieśni mógłbym ułożyć z dziesięć! Może to i dobry pomysł, odłożę miecz i chwycę za lutnię...

Yord rozkasłał się.
- Tylko nie próbuj tego potem na nas, cholero! Już ja raz słyszałem takiego jednego, co nagle uznał, że śpiewać umi.
Wiedźminkę tak bardzo rozbawiło wyobrażenie Marka grającego na lutni, do tego smętne pieśni o jej rzekomo wielkich czynach, że ze śmiechu zwinęła się w kłębek, a potem spadła z ławy i dalej się śmiała leżąc na klepisku gospody:
- O bogowie! Nie rozśmieszajcie mnie już bardziej bo zaraz mi się kiszki poskręcają ze śmiechu.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 11-03-2011, 09:23   #53
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Mimo nieprzyjemności, jakie spotykały krasnoluda i jego ludzi, reszta wieczoru minęła w podobnie wesołej atmosferze. Być może w karczmie nie było tych, którzy musieli przemierzać lasy, może po prostu nie byli zbytnio przejęci, a alkohol zrobił jeszcze swoje.
I może dlatego rankiem obudził ich lekki kac. Przynajmniej Marka, który przewrócił się na łóżku, stękając głośno.
- Cholera jasna, zapomniałem, że nie wolno pozwolić krasnoludowi stawiać alkohol. One mogą go pochłaniać bez przerwy!
We wspólnej izbie o tej porze nie było zbyt wielu osób, choć praktycznie wszystkie pokoje były pozajmowane - część robotników mieszkała bowiem w tym miejscu. Zjedli śniadanie, teraz mogąc bez problemów przejść się po Starych Prykach - prostej, skupionej na niewielkiej polanie osadzie. Wszędzie dookoła był las, jedynie kilka małych poletek nie mogło oczywiście wystarczyć tutejszej ludności, która prawdopodobnie żyła z wyrębu lasu, myślistwa i innych podobnych rzeczy. na niewielkim wzgórzu zaraz za osadą, stał zaś drewniany, niezbyt imponujący gród tutejszego władyki. Nie dziwne, że wzięto krasnoluda do jego naprawienia, co oznaczało także, że Eryk Sondweld musiał mieć sporo oszczędzonych denarów.

Kapliczka, którą znaleźli na końcu osady, była dość niewielka, drewniana. Kilka ławek, ołtarz, a dalej izby mieszkalne zajmującego się nią kapłana - Admira Kelmota - młodego, czarnowłosego i całkiem przystojnego mężczyzny, który przywitał ich zaciekawionym wzrokiem. Jego twarz pokrywała kilkudniowa broda, a oczy wyglądały na zmęczone. Choć to zmieniło się, gdy się uśmiechnął życzliwie.
- Jestem Arina - wiedźminka wyciągnęła do niego rękę w geście powitania - a to Mark Alez - wskazała na towarzysza - słyszałam, że macie tutaj jakieś kłopoty z pułapkami na zwierzęta - zaczęła prosto z mostu patrząc na kapłana uważnie.
Kapłan skinął im głową na powitanie, ściskając dłonie. Nie wydawał się zaskoczony jej słowami.
- Admir Kelmot. Tak, niestety. Choć obecnie powiedziałbym, że to pułapki na ludzi. Yord wariuje, ale nikt nie może nic poradzić, bo zaraz wpada w jedną z nich.
- Yord? Krasnolud zastawia te pułapki?
- Dziewczyna westchnęła - A nam powiedział, że to druid zastawia je na niego. To robi się dziwne... Po co miałby to robić? Czy to drewno w wodzie jest aż tak ważne?
Kapłan zamrugał ze zdziwienia, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.
- Krasnolud? Byłby głupi, gdyby to robił, w końcu to sprzeczne z jego interesami. Ja sam nie wiem kto to robi, po prostu ludzie w nie wpadają, a sam Yord się wścieka, bo jest bezsilny.
- Jak wyglądają te pułapki?
- Z tego co mówią, są to zwykłe wnyki na zwierzynę, większe i mniejsze. Ten człowiek, który został ranny wczoraj wpadł w takie na niedźwiedzia i ledwo przeżył.
- Czyli potrzeba na nie metalu i trochę umiejętności. Skoro jest ich tak wiele ktoś musi je wytwarzać. Wiesz może kto mógłby mieć takie możliwości?


Wzruszył ramionami.
- W okolicy jest sporo myśliwych, choćby lord często poluje. Tyle, że to jego lasy, inni muszą mieć jego pozwolenie. Nie trzeba go jednak mieć na stworzenie wnyków.
- Chodziło mi raczej o to, że jeśli jest ich tak wiele ich wytwarzanie pochłania materiał i kosztuje. Przecież zazwyczaj kłusownik ma ich ograniczoną liczbę i korzysta ciągle z tych samych.
- Przesunęła palcem po brodzie z wyrazem zastanowienia i popatrzyła na Aleza - Może warto by zorganizować wyprawę poszukiwawczą i wyzbierać wszystkie leżące na drodze do tego bagna? Jeśli wiemy czego szukać i jesteśmy ostrożni ryzyko wpadnięcia w nie będzie minimalne. Można by zrobić oznakowaną ścieżkę i stale ją sprawdzać. Chodzić tylko nią. To ograniczyłoby bardzo możliwości naszego przeciwnika.
Alez zastanowił się nad tym chwilę, a potem pokręcił głową.
- Skoro wpadają w nie ludzie obeznani z lasem, to muszą być dobrze ukryte. A z tego co mówił Yord, jeszcze nie znaleźli drewna, więc nie mogą poruszać się tylko jedną ścieżką.
- Może Indron będzie coś wiedział, to on zawsze najzacieklej bronił dostępu do bagien. Rozmawiałem z nim niedawno, ale nie chciał przyjąć do wiadomości, że ktoś będzie tam chodził i wydobywał drewno, choć nikt nie chce niszczyć natury...
- Gdzie możemy go znaleźć?
- Arina doszła do wniosku, ze od kapłana i tak nie uzyskają jakichś konkretnych informacji. Pozostawał druid.
Kapłan wskazał kierunek.
- Do jego chaty prowadzi ledwo widoczna ścieżka, rzadko używana, przynajmniej jeszcze jakiś czas temu. Ale podejrzewam, że jeśli skierujecie się w stronę mokradeł to i tak się na niego natkniecie, prędzej czy później.

Wiedźminka podziękowała za informacje i skierowała się w kierunku, który wskazał kapłan. Przed wejściem do lasu ścięła mieczem niewielkie drzewko i ociosała je z gałęzi:
- Nie mam ochoty wpaść we wnyki. Najlepiej sprawdzać każde miejsce na którym chce się postawić stopę solidnym uderzeniem. Troche nam to zajmie, ale w sumie przecież nie musimy się spieszyć.
Ruszyli przed siebie wolno sprawdzając każdy kolejny krok. W pewnej chwili Arina przerwała milczenie dzieląc się z towarzyszem swoimi myślami:
- Przy okazji poszukam składników do eliksirów. Zwłaszcza interesują mnie han i ginatia. Obie te rośliny lubią rosnąć na podmokłym brzegu moczarów. Ten pierwszy ma długie włókniste łodygi z niewielkimi wąskimi liśćmi. latem kwitnie na niebiesko, ale o tej porze raczej jeszcze nie będzie miał kwiecia. Na szczęście potrzebny mi wyciąg z łodygi. Gorzej z ginatią. Wprawdzie mam szansę zdobyć korzeń na kwas, ale o płatkach nie mam co marzyć. Może jednak znajdę coś innego do zrobienia aethetu? Hmmm... może zostały jeszcze po zimie jakieś suszone owoce berberki. Nadałby się też korzeń pimentu, ale te drzewa nie rosną na bagnach.
Mark spojrzał na nią z dziwną miną.
- Równie dobrze mogłabyś mówić do mnie o szydełkowaniu. Zrozumiałbym dokładnie tyle samo, czyli nic.
Roześmiała się:
- Próbowałam sobie przypomnieć ile pamiętam z nauk Eskela. Na głos lepiej mi się to segreguje.

Weszli w las. Ścieżka była na początku widoczna całkiem nieźle, ale szybko zniknęła w gęstych zaroślach i musieli się wysilać, by odnaleźć jej ślady. Las był całkiem liściasty, gęsty na początku, ale z każdą chwilą drzewa stawały się większe, bardziej majestatyczne i bardziej od siebie oddalone. To jednak nie zmniejszało ilości zarośli. Było tu dość cicho, choć szum koron drzew i śpiew ptaków docierał do ich uszu. Wysokie drzew zasłaniały też większość słońca.
- Cholera, tu faktycznie łatwo w coś wdepnąć. Zwłaszcza, gdy rozgląda się człowiek za czymś zupełnie innym.
- Tak, zdecydowanie
- Arina skinęła głową - a ponieważ bardzo lubię swoje stopy i inne części swojego ciała, wolę poświęcić trochę czasu na dokładne sprawdzenie drogi - dodała dokładnie badając kijem powierzchnię na której miała postawić kolejny krok.
 
Sekal jest offline  
Stary 11-03-2011, 10:22   #54
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Byli jeszcze spory kawałek od mokradeł, choć otoczenie cały czas powoli się zmieniało. Zwiększało się pole widzenia, drzewa stawały się wciąż potężniejsze i potężniejsze a wokół panował półmrok, tak jakby było pod wieczór, a nie ledwo po świcie. Zanim jednakże dotarli do miejsc, w których ranni zostali ludzie i które wskazywała mapa Yorda, na ich drodze stanął starzec. Broda i długie włosy były śnieżnobiałe, a on sam celował w nich grubą lagą, trzęsącą się w słabych rękach. Druid ubrany był w szarą, długą szatę, brudną i pozszywaną w wielu miejscach, a na jego twarzy widać było mnóstwo bruzd i zmarszczek. Tylko oczy błyszczały błękitem.
- Kolejni obcy chcą niszczyć ten piękny pomnik przyrody! - mówił skrzypliwie, dość głośno, pewnie dlatego, aby dokładnie go usłyszeli. W końcu stał kilkadziesiąt kroków od nich. - Odejdźcie i nie zatruwajcie tego miejsca!
Wiedźminka stanęła i uniosła w ręce lekko w górę w pokojowym geście:
- Na pewno nie mam zamiaru niczego niszczyć. Czy my wyglądamy na drwali? - Uśmiechnęła się lekko - Szukam ziół.
- Ziół szukasz, a wielkie miecze na plecach dźwigasz!
- przyjrzał się jej bliżej i opuścił lagę, zbliżając się powoli i ciekawie. - Drwalem jesteś, ale nie drzewa ścinasz, rację mam?
- Masz
- skinęła głową - jestem Arina Orla, wiedźminka z Kaer Morhen, a to mój towarzysz Mark Alez.
- Kaeh Morhen... ah tak. Pamiętam. Znałem kiedyś jednego z was, ciekawy człowiek. Znałem długo. Może pamiętasz, zwał się Sowa.


Podchodził coraz bliżej, nie wyglądając na specjalnie groźnego. Mark jednak położył dłoń na rękojeści, pytająco zerkając na wiedźminkę. Dziewczyna przecząco pokręciła głową. Nie chciała walczyć z tym starym człowiekiem. Zwłaszcza w sprawie co do której nie była przekonana.
- Niestety niewielu wiedźminów zostało w naszej twierdzy. Można by powiedzieć że jesteśmy... ginącym gatunkiem - na jej twarzy pojawił się cień smutku - żałuję, że kiedy miałam okazję nie pytałam ich o naszych dawnych towarzyszy.
- Tak jak i my, tak jak i my...

Uśmiechnął się niespodziewanie. Jego twarz pomarszczyła się jeszcze bardziej, a białe zęby błysnęły zza brody.
- Chodź ze mną, powinnaś coś wiedzieć. Jego to miecz nosisz, dziecko. Jego własny, który pomagałem mu znakami opatrzyć. Chodź dziecko.
Odwrócił się nagle, podążając w sobie tylko znanym kierunku.
Arina ruszyła za starcem. Nagle poczuła się bardzo smutna, choć ciekawa była historii dawnego właściciela czarnego miecza:
- Zabił go elfi mag prawda? To w jego siedzibie znaleźliśmy ten miecz. Wisiał na ścianie jak trofeum! - Tym razem na wierzch uczuć wysunęła się złość.
Mark trzymał się z tyłu, cały czas bacznie obserwując druida, który szedł między drzewami, podpierając się swoją lagą.
- Nie wiem kto go zabił, oj nie wiem. Wiele wiosen minęło, jak widziałem go ostatni raz. Tak wiele, że zliczyć ich nie potrafię. Ale mag, to pasowałoby. Sowa miał bowiem zawsze pewne aspiracje, zawsze wrogów pewnych. Stąd i jego na znakach skupienie. Ani wcześniej ani później nie widziałem ich tak silnych jak u niego.
Dziewczyna westchnęła:
- Znaki to kolejna rzecz, której nie szkoliłam zbyt mocno. Już miałam okazje tego pożałować. Jest tyle rzeczy, którymi powinnam się zająć. Czuję że jeszcze tak niewiele umiem. Jak choćby eliksiry. Dlatego tak mi zależy na zdobyciu odpowiednich komponentów do nich.
- Użalanie się nad sobą nie jest dobrą cechą, dziewczyno. Mam na karku więcej lat niż wielu innych ludzi razem wziętych, a wciąż nie umiem wielu rzeczy. Czy użalam się nad nimi?


Wreszcie zza drzew wyłoniła się dość koślawa chata, zbudowana z najwyraźniej zebranych w lesie, ale nie wyciętych, materiałów. Po wielkości można było z łatwością stwierdzić, że musiała mieścić tylko jedną izbę i to na dodatek nie za wielką. Wprowadził ich do środka, potwierdzając przypuszczenia. Małe łóżko, choć siennik wyglądał na wygodny. Niewielki stolik, zydel, trochę rzeczy leżących przy ścianach i koślawy regalik, na którym stały różne sadzonki, słoiki i woreczki. Był też kominek, nieźle wykonany.
- No i doszliśmy. Większość tego z mojej własnej pracy powstało, ale ze Starych Pryków czasem ktoś przyłazi cichcem i za rady w trudnych dla starca sprawach pomaga.
- Nie użalałam się nad sobą
- powiedziała spokojnie Arina rozglądając się po spartańskim wnętrzu - Stwierdziłam tylko fakt co do mizernego poziomu mojej edukacji. Nie wierzę że zakładasz te wnyki na ludzi. - Dodała nagle.
- Wnyki! - druid zamrugał oczami. - A po cóż wnyki miałbym zakładać i gdzie? Owszem, ludzie się tu kręcą, dębom zagrażają, ale wnyki?
- Faktem jest że ktoś je zakłada, bo były ofiary. Co do zagrażania drzewom... krasnolud nas zapewniał, że nie chodzi mu o te, które rosną, tylko te które zostały ścięte przed dwustu laty i zatonęły w bagnie. Podobno są o wiele lepszym materiałem budowlanym gdy sobie w wodzie trochę poleżą.

Druid wzruszył ramionami i jęknął z bólu, rozmasowując bark.
- Bagna, a co mnie bagna? Łamie mnie po nich w kościach. Świętego Gaju chronić przysiągłem, nie jakichś tam bagien. Lepiej miecz mi pokaż, dziecko. A potem możesz starcowi coś do jedzenia przygotować, skoroście tu już i tak jesteście.

Mark, który oparł się o ścianę chaty, patrzył na starca ze zdumieniem. Potem zajrzał do kociołka, zamocowanego nad paleniskiem.
- To co znajduje się w środku wygląda jak breja z glonów...
- Rozumiem, że polowanie nie wchodzi w grę?
- popatrzyła na starca z lekkim uśmiechem. Zdjęła miecz z pleców i podała mu. - Nie wiem czy jestem dobra w potrawach bez tego składnika.
Także podeszła do kotła i zaczerpnęła trochę drewnianą chochlą. Skosztowała. Smakowało dokładnie tak jak wyglądało. Jakieś zioła, zmieszane razem i ugotowane.
- Ha, polowanie! Gdybym miał tylko tyle siły, aby jakiegoś jelonka...
Odchrząknął, szybko i nagle zmieniając temat. Najwyraźniej nie był już jakoś strasznie zaciekłym obrońcą przyrody w pełnym tego słowa znaczeniu. Zamiast tego przesunął drżącym palcem po ostrzu czarnego miecza.
- To był rąbnięty wiedźmin, ten Sowa. Nazywali go tak, bo czarny był jak noc i nocą polował. Ubierał się, znaczy, na czarno. A ten miecz, pomogłem mu zakląć tę moc.
Nagle zrobił coś, co sprawiło, że zabłysło różnokolorowe światło, ukazując znaki wyryte na ostrzu. Arina natychmiast straciła zainteresowanie jedzeniem i podeszła do starca z fascynacja przyglądając się broni:
- Co to za moc? Coś daje czy tylko fascynująco wygląda?
- To znaki. Wiedźmińskie znaki, choć nie pamiętam co który z nich znaczy.

Wskazywał kolejno na piętnaście małych, wyrytych w metalu, run. Każda miała inny kolor. Arina rozpoznała dwa z nich, te które sama znała.
- Nie tylko ja mu wtedy pomagałem, o nie. Byłem jednym z kręgu, ale byli i magowie, rzemieślnicy a nawet niski lud albo elfy. Nie wiem, czy komukolwiek powiedział o wszystkich. To była moc, jego moc, zaklęta tutaj. Moc dająca siłę, choć żałuję, że nie wiem o niej za wiele.
Przejechała palcem po symbolach zatrzymując się przez chwilę na tych, które nie były jej obce:
- To Igni znak ognia, a ten Quen ochrona i tarcza, nauczył mnie ich Vesemir zanim odeszłam z Kaer Morhen, ale pozostałych nie rozpoznaję. - Spojrzała w oczy druida - dziękuję, że mi to pokazałeś. Będę musiała poszukać tych, którzy zechcą mnie ich nauczyć.
Zerknęła na wojownika:
- Skoro nasz gospodarz nie ma nic przeciwko mięsnym daniom, a my jesteśmy raczej kiepskimi łowcami następnym razem będziemy musieli mu przynieść jakiegoś kurczaka. Obawiam się jednak, że teraz będzie się trzeba zadowolić ziołami.
Ponownie popatrzyła na starca:
- Nie masz nic przeciwko prezentom?
Pokręcił głową, przyglądając się wiedźmince.
- Przerwałaś mi, choć jeszcze nie skończyłem. To jego wiedza, te znaki. Wierzę, że kilka wyniósł z Kaer Morhen, ale reszta? O nie. Nie zostawił ich tu bez celu i to Sowa może cię nauczyć tych znaków. Jeśli zrobicie dla mnie małe zapasy... i dużą miskę gorącego gulaszu... pokażę ci, co ja dałem tej broni. Pozwolę ci samej ujawniać znaki i czerpać z nich.
Oddał jej broń, która znów była tym samym ostrzem co wcześniej. Mark z ciekawości wyjął także swój miecz.
- A może i o tym potrafisz coś powiedzieć? Twoja oferta wydaje się bardzo dobra. A przy okazji, nie napotkałeś w okolicy żadnych wnyków?
Starzec od razu pokręcił głową, zmuszając Aleza do schowania broni.
- Nie znam twojego ostrza i poznawać nie chcę. Tylko na wzgląd na znajomość, pomagałem Sowie. A co do pułapek, to w gaju ich nie ma, a na bagna się nie zapuszczam. To i niewiele wiem.
- Czyli nie masz nic przeciwko temu, by krasnolud wydobył sobie to skamieniałe drewno?
- Arina postanowiła się upewnić.
- Jeśli tylko będzie się trzymał z dala od gaju... ta niska rasa to banda podstępnych karzełków, nawet jak jedno mówią to i tak z tymi toporzyskami w lasy przychodzą... już ja mu dam, jak tylko się zbliży!
- Osobiście dopilnuję by nie zabrali niczego więcej
- Dziewczyna uśmiechnęła się - Proponował nam byśmy ich ochraniali, wiec możemy mieć na to wpływ. Na pewno jednak komuś zależy by tego nie zrobili. Osobiście widzieliśmy ludzi w szarych habitach, którzy napadli na Yorga. Udawali obrońców lasu, ale teraz nie jestem pewna ich intencji. Może jednak się tego dowiem przy kolejnym spotkaniu, a na pewno się spotkamy jeśli przyjmiemy te robotę.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 01-04-2011, 13:15   #55
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Powrót do Starych Pryków nie był jakimkolwiek problemem. Pogoda tego dnia była całkiem dobra, choć zima wciąż jeszcze w pełni nie odeszła i lepiej było nie zdejmować zbyt wielu ubrań. Był już późny ranek, a cała osada pogrążona była w normalnej, codziennej pracy. Było pustawo, wszyscy byli albo na polach, albo w lesie... albo przy grodzie, gdzie uwijali się robotnicy nadzorowani przez krzepkiego krasnoluda.
- Jazda, szybciej z tym! Co ty robisz, guzdrało, miałeś oderwać najpierw tamten trzpień!
- Hej Yord
- Arina uniosła dłoń w geście pozdrowienia - To kiedy chcesz wyruszyć po to skamieniałe drewno na bagna? - Uśmiechnęła się do niego.
- Psia mać, kładź te kamienie dalej, pomiocie kulawej kozy!
Yord odwrócił się ku nim, mamrocząc jeszcze coś do siebie.
- Ja to wieczorem, po robocie tutaj. Chyba, że wynajętych ludzi, co szukać mieli, przekonacie do wcześniejszego ruszania tyłków. Ale wątpię, by beze mnie i bez mojej mapy chciało im się ruszać swoje leniwe poślady!
- No nie wiem czy chodzenie po terenie, który ktoś nafaszerował pułapkami po zmroku jest dobrym pomysłem. Dla ciebie czy dla mnie to pewnie bez różnicy, ale nie wszyscy mają takie umiejętności
- Arina popatrzyła na krasnoluda i znowu się uśmiechnęła. Myśl o wiedzy którą obiecał się podzielić druid była taka podniecająca. - Daj nam mapę to poradzimy sobie z odnalezieniem drogi.
Popatrzył na nią szeroko otwartymi oczami... a potem zaczął się głośno śmiać, szczerze ubawiony.
- Dać mapę?! - próbował się opanować przez chwilę. - Wybacz... ale dawno się usłyszałem nic takiego. Dać mapę obcym, choć jest warta górę złota?
Pokręcił głową, cały czas z niedowierzaniem.
- Nic z tego. A ludzie niechętni się stali, gdy pierwsi z nich zaczęli we wnyki wpadać. Teraz praktycznie sam chodzę, a wieczory mi nie przeszkadzają.
- Ale sami nie wydobędziemy tego Twojego drewna
- wiedźminka wzruszyła ramionami. - Myślę że Ci, którzy cię zaatakowali chcą tego drewna. Jeśli pójdziemy sami i je znajdziemy, a oni będą nas śledzić to zanim znowu wrócimy z ludźmi do pracy mogą go wydobyć.
- Ano, pewno, że sami rady nie damy. Ale oznaczyć miejsca można, już kilka żem znalazł. A śledzić? Wątpię, by tamte tchórzliwe szczury mogły mnie po lesie śledzić. Do wydobycia tego wołów i dźwigu będzie trzeba, więc albo chronią swoje drzewka i chcą mnie stalą zatrzymać, albo wydobyć z mojego truchła mapę, z którą się nie rozstaję. A takiego wała!

Pokazał krasnoludzki, wulgarny gest, choć nie wiadomo do kogo go kierował.
- Jeśli tak to spotkamy się wieczorem - dziewczyna skinęła głową, a potem popatrzyła na Marka:
- Co myślisz o zakupieniu kilku kurczaków i tuzina jajek?
Yord skinął im głową i wrócił do swojej roboty, znowu wrzeszcząc na jakiegoś robotnika. Alez, który dotychczas się tylko przyglądał, skinął głową.
- Nawet nie tylko kurczaków, ten druid wydaje się dla ciebie całkiem ciekawą perspektywą. Można mu urozmaicić potrawy.
Odeszli w kierunku wioski, a odgłosy obrabiania kamienia i rozbierania obecnie stojącej, marnej palisady ucichły znacznie.
- Ciekawe czy Yord ma jakiś głębszy plan. Ci ludzie tutaj może nie rozumieją w większości, ile warte jest to co wydobywają, ale bez wiernej, zbrojnej ochrony zbyt długo właścicielem drewna nie będzie.
- Taaa... zwłaszcza jeśli konkurencja już się nim tak bardzo interesuje. Choć jeszcze nic nie ma.

Z drugiej strony w tej dziurze raczej ciężko o zbrojnych, chyba że ten tutejszy władca ma jakichś, których mógłby odstąpić... z drugiej strony... to on może stać za tymi napadami, bo chyba najlepiej może się orientować w cenie materiału. - popatrzyła na wioskę - Co proponujesz jeszcze kupić? Nie mam pojęcia czym dysponują wieśniacy.
- Ale to głupi władca, mądry poczekałby, aż krasnolud wydobędzie drewno i mu je zwyczajnie zabrał. Chodźmy do karczmy, jest tu dużo przyjezdnych robotników, właściciel na pewno ma świeże mięso.
- Nie wiemy czy to on. To tylko jedna z możliwości. Równie dobrze ktoś mógł śledzić Yorda jeśli wiedział że ma mapę. Po za tym jak twierdził Eskel głupota trafia się wszędzie i jest dziedziczna. Myślę, że wśród lordów trafia się częściej niż można by przypuszczać.

Ruszyła w kierunku gospody:
- Kupmy więc gotowe jedzenie u karczmarza. Może też wieśniacy sprzedaliby nam kurę lub dwie. Zawsze to szansa na jajko w codziennym jadłospisie druida.

Karczma o tej porze była pusta, ale z kuchni dobiegały już odgłosy przygotowywania obiadu. Smakowite zapachy także to potwierdzały. Zawołany, pojawił się karczmarz, słusznej postawy, posiwiały już mężczyzna. Obrzucił ich spojrzeniem, ale musiał sobie przypomnieć poprzedni wieczór, bo skinął na powitanie.
- Coś do jedzenia, picia? Coś się znajdzie, ale obiad dopiero pod wieczór.
Te słowa nieco ostudziły entuzjazm Ariny. Najwyraźniej mieli małe szanse na suta ucztę na śniadanie:
- Przydałoby się coś co można podać na ciepło po powtórnym podgrzaniu. Ewentualnie coś do dokończenia na obiad, ale niech to nie będzie zbyt skomplikowane. Jestem kiepski kucharzem. I koniecznie musi być z mięsem.
Wzruszył ramionami.
- Może być wczorajszy gulasz z kaszą, trochę z wczoraj zostało. Dziś będzie gęsta potrawka, ale jeszcze nie gotowa, chyba, że same kuraki chceta.
- Świetnie! Bierzemy i gulasz i niegotową potrawkę. Rozumiem, ze trzeba ją po prostu dogotować
- Arina posłała karczmarzowi szeroki uśmiech - Najlepiej w naczyniach w którym można to dokończyć.
Pokręcił głową.
- Garków nie dam, przez tych z budowy sam mam wszystkie zajęte. Tylko gliniane dzbany - odwrócił głowę. - Helena! A przygotuj tu wczorajszego gulaszu i dzisiejszej potrawki, klientela zimne chce! Tylko prędko.
Wrócił wzrokiem do wiedźminki i Marka.
- To będzie pięć srebrnych, chyba, że dzbany zwrócicie, to trzy.
- Zwrócimy przed wieczorem
- dziewczyna podała mu trzy monety. - Dziękuję.

Wzięli ze sobą dwa duże dzbany z jedzeniem i tak obciążeni ponownie skierowali do lasu. Tym razem druid nie wyszedł im na spotkanie, dlatego przez dłuższą chwilę kluczyli i błądzili, nie mogąc odnaleźć jego koślawej chaty. Udało się im dopiero koło południa. Zastali starca na małym zydlu, mieszającego coś w drewnianej miseczce. Rozpromienił się na ich widok.
- Wrócili! Dobrze, bo żem głodny niczym wilki! A i mikstura niemal gotowa, tylko twojej krwi brakuje, dziecko.
Zerknął z ukosa na Arinę, Mark zaś zajrzał do kociołka.
- Wyleję ten syf i wyszoruję, nie będę jadł niczego, czego dotykała ta breja.
Arina pozostawiła sprawę jedzenia wojownikowi. Była zbyt podniecona okazją zdobycia nowej wiedzy, by odczuwać głód. Podeszła do druida i wyciągnęła czarny miecz, Przejechała nim po przedramieniu nacinając skórę. Z niezbyt głębokiej rany wypłynęła stróżka krwi. Druid zebrał kilka kropel, dalej mieszając zawzięcie całą zawartość.
- Jesteś gotowa, dziecko? Nie wiem jak to zadziała, Sowa nigdy nie sprawdził.
- Doświadczenia na moim ciele nie są mi obce
- Arina wzruszyła ramionami na wspomnienie wiedźmińskich mutagenów.
- Co mnie nie zabije to mnie wzmocni - przytoczyła z lekkim uśmiechem ulubione powiedzenie Eskela.
Skinął głową, dolewając do miski nieco wody. Nie przestawał mieszać jeszcze przez chwilę, a potem podał jej to.
- Wypij. Nie jest to dobre, ale musisz wypić wszystko. Zobaczymy, czy miał rację...
Popatrzyła na miksturę po czym bez wahania wypiła ja do dna. Rzeczywiście było obrzydliwe!
Straciła przytomność kilka sekund po tej ostatniej myśli.
A może tylko zasnęła?
 
__________________
If I can't be my own
I'd feel better dead
Sekal jest offline  
Stary 04-04-2011, 17:16   #56
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Obudziła się jakiś czas później. Leżała na łóżku, a na zewnątrz słońce najwyraźniej chyliło się już powoli ku zachodowi. W pomieszczeniu czuć było jednak zioła i potrawkę, gotującą się w wyczyszczonym kotle. Aleza nie było w pobliżu, ale starzec mieszał drewnianą łyżką w jedzeniu.
- Tak... nie miałem pojęcia ile to potrwa... może faktycznie dołożyłem za dużo krwawnika...
Ktoś próbował się wydostać z głowy Ariny. Wykorzystywał do tego ciężkie młoty, tłukąc nimi od wewnątrz. Jęknęła chwytając się za głowę. Potem spróbowała usiąść.
- Jak po niezłym mutagenie - wyszeptała cicho. W jej obecnym stanie nawet myśl o głośnych dźwiękach była bardzo nieprzyjemna.
- Skutek uboczny... zaraz, gdzie ja go położyłem...
Rozejrzał się po izbie, w końcu uśmiechając się i pokazując na oparty o ścianę miecz.
- Weź go, ja muszę mieszać tę potrawkę, bo inaczej twój narzeczony ze skóry mnie obedrze...
Zignorowała uwagę o narzeczonym. Jej relacje z Markiem były bardziej skomplikowane... a może wręcz przeciwnie, o wiele prostsze?
- A gdzie on jest? - Zapytała wstając i podchodząc do miecza. Ostrożnie wzięła go do ręki. Nie miała pojęcia czego się spodziewać.
- Obiecał drewna narąbać staremu człowiekowi, chrustu naznosić. Mówił, że to lepsze niż mieszanie w kotle i czekanie...

Staruch uniósł drewnianą chochlę i pociągnął nieco potrawki, z przyjemnością delektując się jej smakiem. A Arina... poczuła jak ból zmniejsza się gwałtownie. Nic innego się nie wydarzyło.
- Jak właściwie miała działać ta twoja powalająca mikstura? - Zapytała rozczarowana faktem, że nic niezwykłego się nie stało i jednocześnie zadowolona, że znowu ma swoją głowę tylko dla siebie.
Druid zarechotał, pociągając z chochli jeszcze raz.
- Dostroiła cię do miecza, jeśli moje oczy dobrze widzą nagłe zmniejszenie bólu... prawdę powiedziawszy nie wiedziałem jak to dokładnie zadziała, Sowa nigdy nie sprawdzał tego przy mnie. Pomyśl o znakach, tych, które znasz. A potem zawołaj kochanka, kiszki mi się już skręcają.
Wystarczyła myśl, a na ostrzu miecza pojawiły się znaki, te dwa, które znała. Wiedźminka zauważyła, że są teraz najbliżej jelca i świecą słabiej niż gdy dotknął ich druid. Dodatkowo świecił jeszcze jeden, tuż nad nimi, prawie niewidoczną poświatą. Aard, jeśli dobrze pamiętała, bowiem Vesemir zaczął już go uczyć. Podświadomie, a może właśnie dzięki temu dziwnemu przedmiotowi, doskonale wiedziała jak powinna splatać dłonie.
- Hm... wygląda na to, że wiele nauki przed tobą, dziecko.
- Tak. Masz rację. Niewiele czasu im poświęcałam od czasu wyruszenia z Kaer Morhen. Muszę to nadrobić
- dodała wychodząc na zewnątrz.
- Mark! Kolacja! - Zawołała śmiejąc się z sytuacji, bo bardzo przypominała zachowanie typowej żony!
Alez przyciągał właśnie kolejne gałęzie z jakichś ogromnych drzew. Uśmiechnął się na jej widok.
- Staruch mnie nieźle wystraszył, następnym razem porachuję mu kości, gdy padniesz nagle jak nieżywa.
Rzucił chrust na sporą już kupkę wcześniej zebranego i wytarł dłonie o spodnie.
- To normalne przy używaniu różnych świństw. I tak szybko się pozbierałam. Po niektórych mieszankach Vesimira byłam nieprzytomna nawet kilka dni. - Wzięła do za rękę i pociągnęła do chaty - Chodź. Musimy szybko zjeść i wracać na spotkanie z Yorgiem.
Zerknął mimowolnie na jej rękę, a potem uśmiechnął się jeszcze raz. W chacie zaś starzec nalewał już potrawki do drewnianej miski. Była tylko jedna, podobnie zresztą jak łyżka.
- Wreszcie, tutejsi zazwyczaj mięsa skąpili...
- Pewnie myśleli że druidzi samymi korzonkami się żywią.
- Arina sięgnęła do buta i wyciągnęła owiniętą w tkaninę łyżkę. - Musimy iść niedługo z powrotem do wioski, ale jutro wrócimy. Przyniosę kolejną porcję mięsa - uśmiechnęła się - Będę mogła u ciebie zrobić trochę eliksirów? Wolałabym nie zajmować się tym w wiosce.
Alez nie miał własnej łyżki, zostawiając większość swojego ekwipunku w karczmie, nie przeszkadzało mu jednakże zupełnie korzystanie z tej Ariny. Starzec zaś mlaskał głośno, przez jakiś czas nic nie mówiąc.
- Marną tu mam aparaturę, dziecko. Nadaje się na robienie maści czy wywarów z ziół, ale ani trochę na te skomplikowane wiedźmińskie specyfiki. Sowa tak gadał, choć widziałem, jak coś tam robił. Strzeżecie swoich tajemnic, strzeżecie...
Powiedział to jakby ze smutkiem i zawodem, ale i tak za chwilę zachichotał. Mógł być pomocny, ale na pewno nie był w pełni normalny.
- Strzeżemy a jakże! - Arina skinęła głową - ale robimy to bo są niebezpieczne. Zwłaszcza w rękach nieodpowiednich ludzi. Większość z nich to bardzo mocne trucizny. Pozostałe - Uśmiechneła się ponuro - to też trucizny tyle że trochę wolniej działające. Co do sprzętu... muszę sobie poradzić z tym co mam do dyspozycji. Zrobię kilka podstawowych eliksirów. Niczego wymyślnego. Coś na wzmocnienie, regenerację i usprawnienie zmysłów.
Indron wzruszył ramionami, nie zamierzając oponować. Posiłek w końcu się skończył i wyruszyli z powrotem do wioski.

Gdy do niej docierali, zrobił się już wieczorny półmrok, potęgowany deszczowymi chmurami zalegającymi nisko w powietrzu. Alez poruszał się ostrożnie, rozglądając wokół.
- Zaraz będzie zupełnie ciemno. Może brodacz czy ty widzicie w ciemnościach, ale ja nie mam na to szansy.
- Tak masz rację
- wiedźminka skinęła głową - myślę, że mogę się tam wybrać tylko z Yorgiem. W końcu to tylko bagna i kilku bandytów.
- I cholernie dużo wnyków. Ich znajdywania też was uczyli?

Mężczyzna wydawał się rozdrażniony i niezadowolony.
- Dlaczego nagle masz tyle wątpliwości? - Dziewczyna popatrzyła na niego - Rano nie protestowałeś przeciwko pomocy krasnoludowi. Zobowiązałam się że pomogę. Chcesz bym teraz mu powiedziała że rezygnuję?
- Dla ciebie może to wszystko jest zwyczajne. Tracenie przytomności na pół dnia, łażenie po bagnach w nocy, kiedy ja będę mógł co najwyżej czekać. Dla mnie nie jest. To nie jest czas dobry do wyruszenia, wiesz o tym. W szukaniu drewna i tak mu nie pomożemy, a wnyków należy szukać za dnia.
- Ale sam wiesz, że ten uparciuch nie chce przerywać pracy.
- Podeszła do wojownika i objęła go ramionami - Nie martw się. Poradzimy sobie.

Nieszczególnie w to wierzył i wyswobodził się z jej objęć, wchodząc do karczmy. Yord wciąż tam był, podobnie jak i masa innych ludzi, odpoczywająca po całodziennej pracy.
Arina skierowała się prosto do Yorga:
- Słuchaj... - Zawahała się - może lepiej wyruszmy na bagna dopiero przed świtem. Chyba nic się nie stanie jak się trochę spóźnisz jeden dzień do pracy, a szukanie czegokolwiek na bagnach po nocy to niekoniecznie dobry pomysł. Po za wnykami, bandytami i naturalnym grząskim niebezpieczeństwem możemy natrafić na różne paskudy, które często żyją w takich miejscach. One zazwyczaj wolą polować nocami.
Yord popatrzył na nią jak na wariatkę.
- Czas to piniądz, prawda stara jak ten zawszony świat!
Pociągnął z kufla, rozglądając się po karczmie. Alez właśnie oddawał dzbany karczmarzowi.
- Szukanie drewna w nocy samo w sobie trudniejsze nie jest, tak czy inaczej nic za cholerę nie widać. Ale skoro tak gadasz... W końcu władyka i z tego ma mieć profity...
Wahał się, wpatrując w kufel. Chciałby wyruszyć natychmiast, widać było po nim tę ochotę, ale musiał mieć także w pamięci napastników z zeszłego wieczora.
- W trójkę może szybciej znajdziemy, a po nocy Mark będzie całkiem bezużyteczny. Nie potrafi jak my poruszać się po ciemku. Byłby raczej zawadą niż pomocą, a to dobry wojownik. Warto go mieć przy sobie do pomocy.
- Może by choćby do skaja moczarów... szkoda wieczora, wczesny jeszcze...

Zrezygnowany pociągnął potężnego łyka.
- Ale może i trochę racji masz, żeby cię cholera wzięła. Możem przed świtem wyjść, coby na świt być już na granicy.
- Tak właśnie zrobimy
- Dziewczyna posłała szeroki uśmiech zbliżającemu się do nich Alezowi. Podeszła do niego i ujęła pod rękę:
- Chodź do pokoju. Mamy trochę czasu zanim wyruszymy. - Odwróciła sie jeszcze w kierunku krasnoluda - Spotkamy się tutaj na godzinę przed świtem.
Yord skinął jej głową, a zdziwiony Mark pozwolił się poprowadzić.
- Podszkoliłaś się w dyplomacji?
- W dyplomacji, słuchaniu innych i wyciąganiu wniosków.
- Mrugnęła do niego wesoło.
- A dlaczego teraz ciągniesz mnie do pokoju, skoro jest jeszcze wcześnie...?
Spojrzał na nią podejrzliwie.
- Może mam ochotę niecnie cię wykorzystać? Mam sporo energii po tych ziółkach Indrona - Roześmiała się wesoło.
- Dobry sposób do tego, aby mnie przekonać, że powinnaś to częściej pić. Następnym razem zaproponuj to wykorzystywanie już w lesie, od razu poprawisz mi humor.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 21-05-2011, 14:35   #57
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Gdy zeszli do głównej izby mniej więcej godzinę przed świtem, Yord wyglądał jakby czekał na nich już od przynajmniej kilku godzin. W dłoniach miał długą, solidną lagę, a na plecach niewielki plecak.
- No, wreszcie jesteśta!
Wskazał na ladę, gdzie znajdowały się dwa zawiniątka.
- Żarcie, na drogę. Ruszajmy, ino żywo. Też jakieś lagi musicie sobie zrobić, ja żem się nauczył stawiać ten kawał drewna tam gdzie potem kroka robię, żadne zdradziecki wnyki mi niegroźne! No i drewno łatwo tym wymacać. No już.
Żwawym krokiem wymaszerował z karczmy.
Arina mrugnęła do Marka i biorąc do ręki jeden z kosturów, które wystrugali sobie wczorajszego dnia do wędrówki po lesie powiedziała z uśmiechem:
- Jemu chyba ostatnie godziny nie upłynęły tak przyjemnie jak nam.
- Najwyraźniej, choć słyszałem, że im myślenie o bogactwie także daje wiele przyjemności.
Zaśmiał się krótko, wychodząc za krasnoludem. Ten już był blisko drzew, wyjmując z plecaka mapę i przyglądając się jej przez chwilę. Mogli teraz zerknąć na bardzo stary kawałek skóry z wyrysowanymi znakami i liniami. Niewiele z tego rozumieli, ale Yord pokazał im dwie znacznie nowsze kropki.
- To już znalezione, mapa nie kłamie. Wysłałem po pomoc, tutejszy władyka też już swoje wie, ma udostępnić część robotników, ale dopiero jak znajdziem wszystko.
- W takim razie ruszajmy - wiedźminka nie widziała potrzeby by dalej o tym dyskutować. Skoro krasnolud zdawał się wiedzieć co robi i dokąd idzie, wystarczyło podążać za nim, jednocześnie uważnie spoglądając pod nogi.

Mimo, że było już ciemno, początkowo wędrówka nie była trudna. Świt już nadchodził, a razem z nim - mróz i mgła, unosząca się w całym lesie, uniemożliwiająca patrzenie pod nogi. Ale tutaj Yord szedł pewnie do przodu, będąc najwyraźniej pewnym, że nic tu nie ma. I faktycznie, godzina wędrówki minęła bez przeszkód, a w tym czasie słońce wyszło zza horyzontu. Wiele im to nie dało, bo chmury i drzewa zasłaniały wszystko, zrobiło się tylko trochę jaśniej. Krasnolud zatrzymał się.
- Tu zaczynają się mokradła. Uważajta na nogi, łatwo tu sobie coś połamać albo wleźć w bagno, nawet go nie widząc. Pieprzona mgła i pieprzone drzewa!
Arina nie lekceważąc niebezpieczeństwa, dokładnie sprawdzała sporym kijem każde miejsce, na którym planowała postawić kolejny krok. Skupienie na tej czynności nie bardzo ułatwiało poszukiwanie potrzebnych do alchemicznych mikstur składników, ale udało jej się jednak wypatrzyć kilka. Tyle że zbieranie ich zabierało sporo czasu, a krasnolud miał swój cel i pragnął go jak najszybciej osiągnąć.
Ruszyli przed siebie... i niedługo musieli czekać na pierwsze efekty. Uderzając kijami przed siebie przemierzali powoli bagno, obchodząc jeden z wielu zbiorników wodnych. Yord dźgnął jeszcze raz i nagle wcześniej zupełnie niewidoczne wnyki zatrzasnęły się z głośnym hukiem. Krasnolud aż podskoczył.
- Zaraza jedna!
Ledwie zrobili jeszcze dwa kroki i to Mark wrzasnął. Na jego grubym bucie zacisnęła się cienka linka, ale pułapka na małego zwierza tylko przecięła skórę.
- Cholera jasna! To bagno jest tym naszpikowane. Jestem pewien, że jeszcze chwilę temu było to zupełnie niewidoczne!
To nie było przyjemne, być wystawionym na ataki. Nawet jeśli były to tylko zastawione w koło pułapki, a może właśnie dlatego? Wiedźminka zdecydowanie bardziej przyzwyczajona była do bezpośredniego ataku. Mało które potwory były tak podstępne jak ludzie.
- To nie wygląda dobrze Yord - powiedziała do krasnoluda stając w miejscu i jeszcze dokładniej przypatrując się otoczeniu - komuś naprawdę mocno zależy byś nie odnalazł tego drewna. Kto by to mógł być jeśli wykluczymy kapłana i druida?
Krasnolud wzruszył ramionami, wyciągając lagę z żelaznych kleszczy.
- Każdy. Nie ukrywałem tego, czego szukam, zwłaszcza, gdy już się rozniosło co się dzieje. Ale ja bym tych kwiatkolubów nie wykluczał!
Mark pokręcił głową, klnąc pod nosem i przecinając linkę sztyletem.
- Lagą tych linek nie wyczujesz. Wygląda jakby to wszystko było doskonale ukryte, ale do cholery, jeśli chce mapę, to powinien napaść Yorda. Może faktycznie nie powinniśmy ich wykluczać.
- Niby po co staremu druidowi byłoby to drewno? Chyba by sobie mógł dłużej popalić w kominku. - Powiedziała podchodząc do wojownika i przyglądając się z ciekawością lince. Zastanawiała się z jakiego jest wykonana materiału. Była bardzo wytrzymała. Wiedźminka złożyła się do prostego znaku podpalając ją. Nie potrafiła się oprzeć działaniu ognia, a więc nie była niezniszczalna.
- Te liny można by spalić, ale wypalenie całej drogi przez bagna zajęłoby sporo czasu. Z drugiej strony... większość tych paskudztw stałaby się bardziej widoczna, przynajmniej do czasu, aż rośliny z powrotem by nie odrosły. Drastyczne, ale czasami okoliczności wymagają drastycznych sposobów.
Nawet krasnolud prychnął, słysząc jej słowa.
- Podpalić wodę? Cholerna człeczyno, tu jest sama woda, może i spalisz jedno drzewo na raz... a potem powieszą cię na jakiejś gałęzi za bezczeszczenie tego zielonego gówna!
Alez pokręcił głową.
- Te pułapki muszą być sprawdzane i rozkładane na nowo. Moim zdaniem powinniśmy wytropić sprawcę i tyle.
- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia jak się do tego zabrać - Arina wzruszyła bezradnie ramionami - to nie ma wiele wspólnego z pokonywaniem potworów. Skoro Yord nie ma podejrzanych moglibyśmy co najwyżej zaczaić się na bagnach i czekać, aż ktoś przyjdzie sprawdzić swoje zabawki. Może jeśli nie wrócimy... dojdą do wniosku że coś się nam stało i przyjdą zobaczyć? Trzeba by jednak znaleźć jakieś dogodne miejsce na kryjówkę i kogoś wystawić na wabia, jako ofiarę wnyków.
Krasnolud zaklął pod nosem, rozglądając się wokół. Chciał iść dalej, ale nie chciał też stracić nogi. Za to Alez w takich zabawach wydawał się orientować lepiej.
- Można tak jak mówisz, ale czeka nas paskudny dzień i noc. A wcześniej mówiono, że każdego znajdowano, tylko rannego, a jeśli poszliśmy we trójkę, to nie złapią się, jak nikt nie wróci. Myślę, że powinniśmy udawać, że wróciliśmy ranni, ja albo ty. A potem zaczaić się na tego, kto będzie lazł do lasu poprawić pułapki. Musi to robić w nocy. Może druid mógłby nam pomóc? Zawsze to też może wykazać, czy to on nie jest winny.
- Chyba jesteś lepszym ekspertem w takich zabawach - dziewczyna uśmiechnęła się do Marka - więc zdaję się całkowicie na twoje doświadczenie. A ty Yord, co powiesz? - popatrzyła pytająco na krasnoluda.
Splunął na ziemię, odwracając się jeszcze za siebie.
- Kulasa to stracić nie chcę, przeklęte bagna. Wrócę do roboty, nawet nie zauważą gdzie byłem. A wy róbta jak uważacie, dam po trzydzieści denarów jak umożliwicie wydobycie tego.
- Dobrze. Skoro to cholerstwo już przecięło but Marka możemy udawać, że stało się coś więcej. podaj mi na chwilę sztylet. - Powiedziała wyciągając koszulę ze spodni i odrywając jej dół, by wykonać coś w stylu prowizorycznych szarpi.

Powrót do wioski nie zajął jakoś wiele czasu, ale był ponownym przemierzaniem tych samych terenów. Na szczęście Mark nie musiał udawać, zanim nie wyszli z lasu, kiedy to oparł się o ramię Ariny. I zaczął kuleć. Kilka osób przyglądało się im, gdy człapali tak do karczmy.
- Kolejni, co to ich Yord na monety wziął. Ja już tam nie pójdę, szkoda nóg dla tych kilku denarów!
Wiedźminka pomogła swojemu "rannemu" towarzyszowi dojść do pokoju który wynajmowali. Gdy byli już sami powiedziała:
- Zostań w pokoju. Wezmę jakieś mięso od karczmarza i pójdę do Indrona, porozmawiam z nim. Ty leż tutaj. Powiem na dole, że dałam ci coś na sen, bo strasznie cierpiałeś z bólu i żeby ci nie przeszkadzali, bo potrzebujesz ciszy i spokoju. Wrócę za dwie trzy godziny.
Mark skinął głową.
- Bogowie, zanudzę się tu. Następnym razem ty grasz tę rolę.
Arina wyszła, bez problemu nabywszy mięso. Odnalezienie drogi do druida także nie nastręczało trudności. Yord w tym czasie zdążył już wrócić do pracy przy zamku tutejszego władyki.
Dziewczyna przywitała starca i podała mu jedzenie. Nie miała pojęcia jak w sumie mógłby im pomóc:
- Komuś naprawdę zależy by krasnolud nie odkrył tego leżącego w bagnach drewna. - zaczęła niepewnie rozpalając ogień pod kotłem - Mark o mało nie stracił nogi.
- Bagna! Nie chodzę tam, bo potem strzyka mi w kręgosłupie przez tydzień!
Druid przechadzał się po okolicy, gdy do niego dotarła. Teraz zaś przyglądał się jak rozpala ogień, mlaskając wargami.
- Jedzonko?
Uśmiechnęła się. Już miała okazje przekonać się jak nadal sprawnie działa jego umysł. Nie musiał jej próbować nabierać na posta postawę zdziecinniałego starca.
- Tak jedzonko - pokiwała głową - chciałabym mu pomóc. Znaczy krasnoludowi. Może masz dla mnie jakąś radę? Nocą na bagnach jest ciemno. Ci którzy zakładają pułapki muszą doskonale znać teren. Może widzą w ciemności? Mark miał spore kłopoty z poruszaniem się tam bez światła.
- Błędne ogniki, one oświetlają bagno. Widziałem je z daleka, choć nie pojawiają się zawsze. Aż tak głupi nie jestem, by za nimi pójść. To wredne istoty. Ale słyszałem, że same krasnoludy też w nocy sobie radzą.
Przyglądał się jej uważnie. A zwłaszcza jej dłoniom i ewentualnemu jedzeniu. Jak na wychudzonego staruszka apetyt to on miał.
- Wiedźmini także nie mają z tym kłopotów, a po wypiciu odpowiedniego eliksiru mogę widzieć jak w dzień. Błędne ogniki mówisz... a może ci co zakładają pułapki na bagnach zapalają pochodnie. Znają miejsce niebezpieczne miejsca, więc nie muszą się ich obawiać.
Arina podgrzała wonny gulasz od oberżysty i podała go druidowi:
- Mark udaje rannego. Chcemy na nich zastawić pułapkę. Wsadzę go na konia i przywiozę do ciebie niby na leczenie. Jak ruszymy stąd, mam nadzieję nie zauważą, że się na nich zasadzamy.
Druid zamamrotał coś niezrozumiale, z wielkim entuzjazmem wchłaniając gulasz, z którego wyławiał co tłustsze kawałki. Tak jakby to co mówiła Arina interesowało go zdecydowanie mniej niż jedzenie. Może i faktycznie tak było.
Wiedźminka westchnęła. Jeśli nie chciał mówić. Nie miała szans by coś z niego wyciągnąć.
- Pójdę po niego, inaczej zanudzi się w pokoju na śmierć - powiedziała wstając i ruszając w kierunku wyjścia.
 
Sekal jest offline  
Stary 21-05-2011, 17:20   #58
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Druid jej nie zatrzymał, sprawa nieszczególnie go musiała obchodzić, skoro zostawiali jego gaj w spokoju. A Arina musiała po raz kolejny przemierzyć tę samą drogę, wracając do wioski około południa. Niewiele się tu zmieniło, a Mark wciąż siedział w pokoju.
- Jesteś wreszcie. Szkoda, że do wieczora tak daleko. Był tu ten cały kapłan i karczmarka, nie dając mi się nawet wyspać. Na szczęście przynajmniej dobrze zaryglowałem drzwi.
- Zabieram cię na leczenie do Indrona - Arina mrugnęła do niego w odpowiedzi - ale najpierw posil się nieco - podała mu jedzenie kupione u karczmarza przed wejściem na górę.
- Znowu łażenie przez las? Mi tam się zdaje, że łatwiej byłoby wypatrzeć włażącego w las człowieka stąd. Znacznie mniej zachodu!
Nie wydawał się zachwycony, ale jedzenie przyjął.
- Myślisz, że nie będą się z tym kryli? - dziewczyna popatrzyła na Marka z niedowierzaniem.
- Kryli może i będą. Ale po prostu cholera nie wierzę, że ktokolwiek inny wlezie do tego lasu w nocy. Wystarczy wypatrywać, to mała wiocha. No ale jeśli chcesz, to możemy poleźć i do tego cholernego druida, ale potem po nocy będziemy musieli wypatrywać na bagnach. Nie mam ochoty znów na coś wleźć.
- Myślałam żeby u druida przeczekać. Po prostu by nie widzieli, że kogoś wypatrujemy. Przecież z karczmy niewiele zobaczymy. Potem możemy wrócić na skraj lasu przy wioskę i obserwować kto ją po nocy opuszcza i gdzie się udaje.
- Można i tak. Ale jakbyśmy wyszli przed wieczorem z karczmy, efekt byłby ten sam, a może nawet lepszy, jeśli ktoś by nas obserwował. Mi to wszystko jedno, i tak nie chce mi się łazić po tym lesie.
- Wieczorem mogą nabrać podejrzeń. Może nas obserwują? - Wzruszyła ramionami.
- Jeśli nas obserwują to lepiej. Prędzej czy później się ujawnią. Ale jak chcesz, możemy iść do lasu, choć nie koniecznie do tego starego wariata. Na pewno są tu całkiem przyjemne miejsca.
Arina roześmiała się:
- Nie mam nic przeciw spędzeniu czasu do wieczoru w jakimś przyjemnym miejscu, na przyjemnym zajęciu - pocałowała Marka w usta.
Skinął jej głową, wstając i wracając do udawania rannego.
- Ale lepiej weźmy wszystkie wartościowe rzeczy. Jakoś nie do końca ufam tej wsi, a szkoda byłoby stracić to, co znaleźliśmy u maga, chociażby.
- Zabierzemy rzeczy i konie. - Wiedzminka przytaknęła wojownikowi. Ona też nie polubiła tego miejsca.

- Tylko co zrobimy z końmi wieczorem? Chyba faktycznie przyda się wizyta u druida, chociaż nie wiadomo jak ten stary dziwak zareaguje na konie.
- Mam nadzieje że ich nie zje... - Arina zakryła usta dłonią, ale nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. - Apetyt ma za dziesięciu więc na wszelki wypadek zabierzmy jeszcze trochę jedzenia od karczmarza.
- Apetyt ma, ale tylko na gotowe, jak się zdaje. Możemy mu pogrozić, że jak je ruszy to my zemścimy się na tym jego gaju i nie przyniesiemy mu już nic więcej. Zresztą, niedługo i tak będziemy musieli odjechać. Yord nie nacieszy się swoim drewnem, nie wierzę w to. Chyba, że najpierw sprowadzi oddział wiernych i uzbrojonych ludzi.
- Tak. Zdecydowanie komuś cholernie na nim zależy. Musi być sporo warte. - Wiedźminka skinęła głową zabierając się za pakowanie rzeczy. Na szczęście nie było tego wiele. Ludzie drogi nie mogli sobie pozwolić na posiadanie wielkiego dobytku.
- Tyle co złoto i tak samo ciężkie. Stać na to co prawda tylko tych, którzy odpowiednio nakradli, ale takich wcale niemało. Jestem pewien, że tutejszy władyka już zaciera ręce, w końcu swoje ma dostać. Dziwne jednak, że krasnolud jest tak naiwny, że myśli, że sam da radę.
- Chyba rozum mu zaciemnia perspektywa przyszłych zysków.
- Tu już nic nie poradzimy. Jak sam nie przejrzy na oczy, to ja za niego karku na pewno nie nadstawię.
Wzruszył ramionami.
Arina przytaknęła:
- Znajdziemy tych ludzi w ciągu dwóch kolejnych dni, albo zrezygnujemy z tej roboty i pojedziemy dalej.
- Trzydzieści denarów drogą nie chodzi. Chodźmy wreszcie.
- Ale siedzenie samo tu tygodniami nie doda nam zysków. Mam nadzieję, że uda się ich wyśledzić - powiedziała dziewczyna zarzucając na ramię swoje rzeczy i podpierając Aleza tak by nie musiał nadwyrężać zranionej "nogi".

Przyciągnęli kilka spojrzeń, ale wcale nie tak wiele. Zwłaszcza, że przecież Mark jadąc na koniu nawet nieszczególnie musiał udawać rannego w nogę. Wyjechali z wioski nie niepokojeni, zagłębiając się miedzy drzewami starego, niezbyt przyjemnego lasu. Wciąż było zimno, nawet w najcieplejszej porze dnia i spędzenie go na otwartym powietrzu od razu wydawało się mniej przyjemne od zacisza karczmy. Dlatego chatka druida była całkiem dobrym rozwiązaniem. Arina mogła tam nie śledzona przez ciekawskie oczy poćwiczyć wiedźmińskie moce, które do tej pory, musiała ze wstydem przyznać, całkowicie zaniedbywała.
Chata druida, owszem, miała cztery ściany i dach, ale była chyba ostatnim miejscem odpowiednim do ćwiczenia znaków. Głupi igni, nawet w tak podstawowej wersji, jaką znała Arina, mógł puścić ją z dymem w kilka chwil. Było to jednak dobre miejsce do zostawienia wierzchowców i tobołków, w których były głównie broń i księgi. Wtedy też mogła przejść do rzeczy, składając dłoń także w nowy znak. Aard. Jego uderzenie wywołało podmuch powietrza, który obecnie nie skrzywdziłby ani nie zatrzymał raczej nikogo.
Musiała wiele się nauczyć, bo znak mógł mieć potencjał. Gdyby tak jego siła potrafiła zatrzymać przeciwnika? Rozmarzyła się przez chwilę, a potem przeszła do wytężonych ćwiczeń. To była po prostu kwestia umysłu. Skupienie i precyzja w układaniu dłoni. Vesemir tłumaczył jej moc medytacji i czył podstaw znaków, ale młoda wiedźminka doskonale wiedziała, że ciągle znajduje się na początku drogi. Spotkanie z Indromem i opowieść o Sowie, a przede wszystkim zobaczenie niezwykłych znaków na jego mieczu uświadomiły jej że i tak miała nikłe pojęcie o ogromie swojej niewiedzy.
Raz po raz kontrolując umysł powtarzała ten sam prosty układ, powtarzając w umyśle niczym mantrę słowa: "We wszystkim najważniejsza jest kontrola i perfekcja. Brutalna siła ustępuje refleksowi i inteligencji. Wiedzy i umiejętnościom." Godziny mijały, a dłonie coraz pewniej układały się w odpowiednie wzory. Mark w tym czasie albo ćwiczył sam, albo spał. Poświęcił też trochę czasu na przygotowanie żarcia dla wiecznie głodnego druida, coby go utrzymać z dala od koni. Arina nie poczuła się po tym wszystkim lepsza, ale medytacja i ćwiczenia pomagały się odprężyć, zwłaszcza, że ciało wiedźminki regenerowało się bardzo szybko. Zaobserwowała także delikatne lśnienie konkretnej runy, gdy używała znaków. Miecz odpowiadał jej swoją mocą, dostrajając się do dziewczyny. Wciąż jednak podmuchowi było daleko do powalenia człowieka, ale czy przypadkiem nie był silniejszy? Miała taką cichą nadzieję. Ćwiczyła przecież zaledwie kilka godzin. Jeśli poświęci na te zajęcia przynajmniej godzinę dziennie dla każdego znaku, powinno to przynieść pożądane rezultaty. Zwłaszcza, ze nie potrzebowała wiele czasu na odpoczynek. Sypiała z Markiem, bo on nie potrafiłby się obejść bez snu, ale jako wiedźmince na odnowienie sił potrzeba jej było tylko kilka godzin medytacji. Resztę mogła przeznaczyć na naukę.
Teraz jednak dzień chylił się ku zachodowi, więc musieli powrócić na skraj lasu by obserwować wioskę i jej "nicniewiedzących, nicniesłyszących" mieszkańców.

Do Starych Pryków dotarli bez większych trudności, czując jak dookoła robi się coraz ciemniej. Zmierzch zapadł już prawie zupełnie, gdy przycupnęli na skraju lasu, obserwując ludzi, których na zewnątrz było obecnie całkiem sporo. Wszyscy wracali po całym dniu pracy, z lasu wychodzili drwale, z budowy schodzili się tamtejsi pracownicy. Wszyscy mieszkańcy znikali we własnych domach, jeszcze tylko myjąc się co najwyżej, a raczej obmywając w misie zimnej wody. Przyjezdni chronili się w karczmie, skąd nadchodziły coraz bardziej smakowite zapachy. Aż wreszcie z całkowitą ciemnością zapanował także spokój. Na niebie wciąż przesuwały się chmury, częściej zasłaniając niż odkrywając księżyc. Arina widziała dobrze, choć pewnym było, że Mark może dostrzegać tylko kontury postaci pomiędzy budynkami, między drzewami pewnie nie dostrzegłby nawet tego. Spokój przez następną godzinę zakłócany był tylko przez tych wychodzących do wychodka. Niestety kilka razy łazili też w krzaki, co zmuszało przyglądających się im do zmiany pozycji. Na szczęście wieś była mała i obserwowanie jednej jej strony przychodziło bez większych trudności, zwłaszcza wiedźmince. Wreszcie, jakieś półtorej godziny po zachodzie, z kapliczki wyszedł Admir, którego mogła poznać po długich, prostych szatach. Podpierając się kosturem szedł w kierunku lasu raźnym krokiem. Torba przewieszona przez ramię raczej nie oznaczała, że szedł się wysikać.
- Czyżby nasz słodki kapłan miał okazać się ekstremistą? - Arina szepnęła cicho na ucho czuwającego obok niej wojownika - Ciekawe co ma w torbie, bo leczyć chyba nikogo po nocy nie chodzi do lasu.
Alez zgrzytnął zębami, patrząc na wchodzącego między drzewa.
- Nie dam rady go śledzić, zwłaszcza po cichu. Możemy go albo zatrzymać, albo idź sama.
- Pójdę -odszepnęła unosząc się lekko - Może ma wspólników. Jego samego i tak zatrzymałabym sama. Zostań tu, może jeszcze ktoś się ruszy.
Cmoknęła go w policzek i prawie bezszelestnie zniknęła w ciemnym lesie. Widziała kapłana całkiem nieźle, ale zdecydowanie lepiej słyszała. Nie zachowywał ciszy ani ostrożności, zresztą jego strój i tak nie pozwalał na to zupełnie. Wyraźnie wiedział jednak, gdzie się kierować. Czasem mruczał coś do siebie i przeklinał, gdy nie zauważył jakiegoś korzenia, ale nie zatrzymał się ani razu, ani też nie zapalił światła. A samemu wydając tyle odgłosów, nie miał także szans usłyszeć wiedźminki, która podążała w pewnym oddaleniu. I dobrze, bo sama także nie była całkiem cicha.
A w końcu Admir zatrzymał się, przykucnąwszy. Sięgnął do sakwy, wyjmując coś z niej i mrucząc do siebie jakieś słowa. Byli już na granicy bagien, choć Arina poznawała to z wielkim trudem, w ciemności i nie za bardzo znając się na lasach.

Najciszej jak potrafiła spróbowała się przybliżyć do kapłana by zobaczyć co robi. Cokolwiek robił, przerwał nagle, rozglądając się. Nie mogła dostrzec co trzymał w dłoni, ale jego twarz nagle zaczęła wyrażać zaniepokojenie. Mógł jej nie słyszeć, gdy także szedł, ale tym razem las zdradził jej dość ciche przecież ruchy. Admir służył jednakże bogini natury, a przynajmniej sam tak o sobie mówił. Zatrzymała się natychmiast, prawie wstrzymując oddech. Jeszcze nie chciała zdradzić swojej obecności.
Nasłuchiwał jeszcze przez chwilę. Potem wypowiedział jeszcze kilka cichych, niesłyszalnych dla Ariny słów, rozgniatając coś pomiędzy palcami i pozostawiając na ziemi. Tego co tam było także nie widziała, ale kapłan nagle wstał i ruszył dalej. Postanowiła się przyjrzeć temu co zostawił na ziemi, więc zachowując najwyższą ostrożność zakradła się do tego miejsca. Medalion zadrgał nagle, zanim postawiła tam stopę. Powietrze delikatnie zafalowało, ale nie widziała nic konkretnego. Wzrok się rozmazywał i prześlizgiwał dalej. Pochyliła się ostrożnie próbując zgłębić tajemnicę. Magia działała nadal. To mogła być zakryta pułapka i wolała jej nie sprawdzać wpychając coś środka. Uśmiechnęła się do siebie. To była idealna chwila na wypróbowanie nowej umiejętności. Musiała jednak odczekać trochę by kapłan zdążył się oddalić. Wiedziała jak głośny potrafi być tworzony przez nią znak i jak silnie rozchodzą się dźwięki nocą w lesie. Powinien oddalić się dość daleko. Faktem było także to, że jeśli to pułapka znalazła przynajmniej jednego winnego, który nie ucieknie jeśli nie będzie wiedział, że są na jego tropie. Nie musiała iść dalej, tym bardziej że mogły tam być kolejne pozostawione przez wyznawce Melitele "niespodzianki". W końcu uznała, że może sprawdzać. Złożyła prawa dłoń w odpowiedni sposób i szybko poruszając palcami wysłała promień kinetycznej energii w kierunku zakrytego magią miejsca.
Ani pierwsze, ani drugie uderzenie powietrza nie przyniosło większych efektów, choć magia zadrgała bardziej, nie ustępując jednakże. To musiało być dość silne zaklęcie, odporne nie tylko na zwykłe podmuchy powietrza, ale także na ostre wichury. Dopiero trzecie uderzenie przyniosło efekt... wraz z głośnym dźwiękiem kłapnięcia wielkich, metalowych szczęk pułapki na niedźwiedzia, którą Arina nagle dojrzała.
Choć była przygotowana na coś takiego i tak odruchowo zadrżała. Gdyby nie medalion to ustrojstwo z pewnością odcięło by jej nogę!
~Kapłan dobrej kapłanki niech go kurwa pochłoną wszystkie diabły piekielne!~ Przeklęła bezgłośnie w myślach wycofując się ostrożnie z niebezpiecznego miejsca. Postanowiła wrócić do Marka i podzielić się z nim swoim odkryciem. Dobrze byłoby się dowiedzieć czy Admir robił to wszystko dla "wyższych celów" ratowania bagien, czy tez miał jakiegoś bogatego zleceniodawcę...
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 22-05-2011, 23:22   #59
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Mark czekał tam gdzie go zostawiła, zmarznięty i zniecierpliwiony. Jej słowa przyjął za to spokojnie.
- Zawsze mierzili mnie magowie, teraz do tej listy mogę dopisać także kapłanów. Możemy go śledzić, ale jeśli ma już jakieś zlecenie, to wątpię, by się z kimś regularnie spotykał. Na pewno jednak kłamał. Możemy go też przydybać, jak będzie wracał i zadać kilka konkretnych pytań. Albo poczekać na niego w jego własnym domu, nie powinno być szczególnie trudno tam wejść. Na otwieraniu się nie znam, ale wystarczy w kurnikach rabanu narobić, by nikt nie słyszał wyłamywania zamku.
- Jestem za domem. - Przytaknęła Arina. - przynajmniej się ogrzejesz. Ja robię dywersję w kurniku, a ty załatwiasz zamek - uśmiechnęła się do niego, choć nie mógł tego zobaczyć w ciemności.
Nie było to trudne do wykonania, przynajmniej dla wiedźminki. Kury, które spały już na grzędach, mogło wystraszyć prawie wszystko i po chwili już gdakały i trzepotały skrzydłami, wywołując przekleństwa gospodarzy. Mark w tym czasie dostał się już do przylegającego do świątynki domu kapłana. Domu prostego, z jedną tylko izbą, choć dość sporą. Przy okazji zdążył także nieco się rozejrzeć, wyciągając z jednej ze skrzyń jakieś wnyki.
- No cóż. Niestety zamek w drzwiach nieco ucierpiał, może się zorientować, gdy będzie próbował otworzyć je kluczem.
- Daleko nie ucieknie, ale może rzeczywiście lepiej bym poczekała przy nich - Arina skinęła głową - Ty się zdrzemnij. Będę czuwała.
Alez nie sprzeczał się zbytnio, choć wyspał się całkiem nieźle także w czasie dnia. Czuwanie w ciemności było jednakże cholernie nudne i usypiające, a każda mijająca godzina dłużyła się niemiłosiernie. Było już dobrze po północy, gdy wiedźminka usłyszała wreszcie ciężkie kroki kogoś zbliżającego się do budynku. W Starych Prykach już od dawna panowała zupełna cisza, przerywana tylko przez zwierzęta, więc na dobrą sprawę mógł to być tylko powracający kapłan. Wyciągnęła dłoń i dotknęła ręki wojownika, na wszelki wypadek przysuwając drugą do jego ust na tyle bliski, by stłumić ewentualne głośne odgłosy.
- Wraca. - Szepnęła cicho. - Ja otwieram drzwi, ty go łapiesz - dodała gdy zobaczyła, że Mark otworzył oczy.
Mężczyzna wstał i podszedł do drzwi, czekając na znak. Kroki były coraz głośniejsze i cięższe. Admir musiał być już zmęczony, czemu nie można się było dziwić. Sięgał do sakwy, gdy Arina otworzyła drzwi, a Mark sięgnął do przodu i wręcz nadział go na swój łokieć. Nie wyglądało to dobrze, coś chrupnęło cicho, a zaskoczony całkowicie kapłan zwalił się jak długi na ziemię. Alez od razu uklęknął, zatykając mu usta i wciągając do środka.
- Nie mogłem się powstrzymać, ten skurwysyn nam nakłamał.
Niekonwencjonalna metoda łapania, zastosowana przez wojownika na pewno okazała się skuteczna. Arina też była wściekła na kapłana, a że dodatkowo musieli jakoś w końcu wydusić z niego prawdę, nie miała nic przeciwko niewielkiej prezentacji dialogowych możliwości.
- Przywiążmy go to krzesła. Musimy unieruchomić ręce. Nie chcę nieprzewidzianych hokus pokus w jego wykonaniu - powiedziała za to.

Ogłuszony Admir nie stawiał oporu, pozwalając posadzić się na krześle i związać. Mamrotał coś do szmaty, którą Alez włożył mu w usta i szarpał lekko. Z nosa ciekła mu krew, a chrząstka wyglądała na przestawioną. W końcu został całkiem unieruchomiony.
- Za chwilę wyjmiemy ci knebel i możesz zacząć krzyczeć by wezwać cała wieś, ale naprawdę jestem ciekawa jak im wyjaśnisz obecność tych wnyków w twojej chacie i twoje nocne wędrówki po lesie. Gdyby nie medalion wlazłabym w jedna z twoich "miłych niespodzianek" więc lepiej mnie nie wkurzaj więcej niż to konieczne. - Powiedziała wiedźminka cicho, ale z wyraźną groźbą w głosie przysuwając swoją twarz do twarzy kłamliwego klechy, a potem wyjęła gałgan z jego ust. Kapłan syknął niemal natychmiast.
- Myślisz, że uwierzyliby ci?! Brutalnemu wynaturzeniu? Łatwo udowodnić, że wszystko mi podłożyłaś. Jestem tu szanowaną osobą, a ty wdarłaś się do mojego domu i pozwoliłaś temu brudasowi mnie pobić, związać i poniżyć!
Alez zamrugał oczami, zdziwiony bezczelnością Admira. Inna sprawa, że mężczyzna mówił dość cicho.
- Może oni by nie uwierzyli - wzruszyła ramionami. - Masz rację, ludzie nie ufają wiedźminom, ale Yord nie jest człowiekiem, a w sumie tylko jego opinia i wiara się tu liczy, bo to on zaoferował mi zapłatę. Problem z wnykami miał się skończyć. Najwyraźniej jeśli się ciebie pozbędę rozwiążę jego problem - powiedziała zimno.
- Nie ośmielisz się! Jeśli to tylko o monety chodzi, zapłacę ci za wyjazd z tej wioski. Zapłacę ci też za to, abyś nie pojawiła się tu nigdy więcej. Ale nie pozwolę zniszczyć tego lasu i bagien!
Gdy się rozkręcał, zaczynało go ponosić, mówił coraz szybciej i głośniej, choć nie na tyle głośno, by wzbudzić czyjeś podejrzenia. Kaplica nie przylegała bezpośrednio do żadnego budynku.
- Więc to jednak z przekonania obcinasz swoim owieczkom nogi? - Wiedźminka popatrzyła na kapłana Melitele kpiąco - Ciekawe jak to się podoba twojej opiekuńczej bogini...
- Nikomu nie obcinam nóg, plugawcu! Moja bogini wynagrodzi mnie za ochronę natury, a moje pułapki działają wystarczająco dobrze, by przypędzić wszystkich ludzi. Szkoda, że nie zadziałały na odmieńca i owłosionego nieludzia!
Arina popatrzyła na Marka, a potem błyskawicznie ponownie zatykając usta kapłana powiedziała:
- Na fanatyzm nic nie poradzimy. Powiemy Yordowi kto stoi za problemami w lesie i w zasadzie nasza sprawa zakończona. Niech się tym martwi ten, kto chce bogactwa z bagien wydobywać. Idź po krasnoluda. Ja sobie tu posiedzę z naszym "przyjacielem".
Alez skinął głową, patrząc na Admira z pogardą. Opuścił budynek, i przez chwilę wiedźminka siedziała w zupełnej ciszy i ciemności. Więzień nie szarpał się, ani nie próbował przekrzyczeć knebla.

Nagły, głośny trzask, a potem wrzask od strony karczmy, natychmiast poderwały ją na nogi. Nawet ze sporej odległości rozpoznała chropowaty głos Yorda, który to właśnie wrzeszczał.
- Żywcem mnie i mojej mapy nie dostaniecie, skurwysyny!
Dźwięk niósł się całkiem dobrze.
Dziewczyna zerwała się natychmiast, wybiegła na zewnątrz i jak najszybciej ruszyła w kierunku źródła hałasu. Szybko też odgłosy z karczmy zostały zagłuszone niemal przez inne. Szczekanie psów, rżenie koni, kolejną eksplozję niepokoju w kurnikach. No i oczywiście ludzi. Marka nigdzie nie było widać, ale wiedźminka wypatrzyła rozpite okno na piętrze w karczmie. Biegła tam, gdy nagle z tego okna wypadły dwie postaci, szczepione ze sobą. Uderzyły potężnie w ziemię. Człowiek się nie ruszał, krasnolud natomiast przetoczył się z trudem. Z ust ciekła mu stróżka krwi. A z piętra odezwał się kolejny krzyk.
- Zabił! Zabił! Nieludź zabił!
Arina podbiegła do Yorda:
- Jak się czujesz? - Spojrzała z niepokojem na swego zleceniodawcę.
Nie wyglądał dobrze. Charczał, a oczy niewiele widziały. Wciąż był w koszuli, przez którą przesiąkała krew. Ten z którym walczył, musiał go trafić przynajmniej raz. Z trudem otworzył usta.
- Weź to... weź to i uciekaj... Daj kiedyś... jakiemuś krasnoludowi...
W ręku wciąż ściskał swoją cenną mapę.
- Nie gadaj głupstw! Musisz żyć i odnaleźć ten swój skarb! - Powiedziała stanowczo. - Zabierzemy cię do druida!
- Nie... nie dam rady... nie mogę... się ruszyć...
Gdzieś z karczmy dobiegł ją szczęk żelaza. A z warowni wybiegało kilku ludzi z pochodniami. Ludzie wyłazili z chat, rozglądając się i próbując zorientować co się właściwie dzieje. Yord z trudem splunął krwią.
- Nie ruszaj się i oddychaj spokojnie. - Dziewczyna położyła mu uspokajająco dłoń na ramieniu - Schowam te twoja mapę. Na razie! Tylko do czasu, aż nie wyzdrowiejesz! Trzymaj się! Krasnoludy są silne. Pokaż im wszystkim jak bardzo! Nic nie mów, bo to cię męczy.
Cały czas patrzyła z niepokojem gdzie jest Mark.
Drzwi karczmy otworzyły się z hukiem. Wypadł z nich Alez. Jego lewa ręka zwisała bezwładnie, a prawą wymachiwał mieczem, broniąc się przed dwoma napastnikami, ubranymi bardzo podobnie jak ten, który spadł razem z krasnoludem. To już nie byli kapłani, ani nawet ich nie udawali. Najemnik miał ogromne problemy, a wszędzie wokół już zrobił się paskudny raban.
- Mordują! Mordują! Nieludzie mordują!
- Wiewiórki nadeszły!
- Bandyci!
Wrzeszczał kto mógł, co mu się tylko na usta cisnęło. Zbrojni byli coraz bliżej, niektórzy ludzie sięgali po widły i siekiery. Tylko nie wiedzieli kogo bić, w ciemnościach niewiele było widać, a Alez wyglądał dokładnie tak samo jak ci, którzy go atakowali.
Szybko schowała mapę do kieszeni i wyciągając miecz ruszyła na tych którzy atakowali Marka:
- Zostawcie to profesjonalistom - Zawołała do motłochu - Bo jeszcze się przez przypadek poranicie! Zawołajcie jakiegoś medyka!
Motłoch, jak zwykle w takich chwilach, nie wykonał żadnej czynności, gdy tylko już dowiedział się, że to nie jego bezpośrednio napastują. A i do pomocy krasnoludowi nikt nie biegł. Arina zaś skierowała na siebie uwagę napastników, którzy nie zamierzali ryzykować wyrównanej, w ich mniemaniu, walki. Obaj oderwali się od Marka i uciekli. Mężczyzna zaś upadł na ziemię, krwawiąc z kilku ran.
- Zaatakowali mnie bez... ostrzeżenia... Wiedzieli kim jestem... I walczyli nie jak bandyci, a jak regularne wojsko...
A regularne wojsko już biegło. W pełni ubrane i wyekwipowane, wyjątkowo sprawnie jak na opuszczenie grodu kilka chwil po pierwszych krzykach. Nie trzeba było być mędrcem, by dodać dwa do dwóch. Jak by na to nie spojrzeć mieli przechlapane, a najbardziej Yord, który bez pomocy na pewno wyzionie ducha.
- Dasz radę dobiec do lasu? - Popatrzyła z niepokojem na Marka, a gdy ten skinął głową pomogła mu wstać mówią jednocześnie ludziom:
- Przekażcie żołnierzom, że jeśli ich panu zależy na skarbie w lesie, to powinien dbać o życie krasnoluda jak o własne. Jedyna mapa dotarcia do tego skarbu znajduje się bowiem w jego głowie.
Po tych słowach ruszyła za Alezem w kierunku chatki druida po rzeczy. Nie mogli już mitrężyć czasu w tej okolicy.
 
Sekal jest offline  
Stary 03-06-2011, 21:10   #60
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Wbiegła do lasu, nie oglądając się już za siebie. A goniło ją kilka krzyków, ale żaden człowiek. Zanim ludzie tutejszego lorda dotarli do karczmy, ona była już daleko, pomagając Markowi obwiązać ranne ramię, którym nie mógł nawet dobrze poruszyć. Rana jednak nie wydawała się tak głęboka, za to czerniała szybko i bolała bardziej niż powinna. Niestety, nawet jeśli była to trucizna, mogli zająć się nią dopiero u druida, do którego Alez dotarł już całkiem blady i wycieńczony. Niemal upadł w progu, a Indron nie dał się tak łatwo dobudzić. Ale w końcu przetarł oczy i zajął się raną.
- Prymitywne... i sprzeczne z naturą... dlaczego to wymieszali idioci, rozgniecione zadziałałoby znacznie lepiej...
Arina nie skomentowała tej uwagi, dziękując cicho duchom opiekuńczym Aleza za ignorancję trucicieli. Wyrzucała sobie, że posłała do gospody wojownika, może gdyby poszła sama, wszystko potoczyłoby się inaczej? Może nie zraniliby krasnoluda, albo przynajmniej nie wyleciałby przez okno? A już na pewno dla niej prymitywne trutki wieśniaków z pewnością byłyby dużo mniej niebezpieczne. Przecież jako wiedźminka posiadała naturalną odporność na jady wszelakie. Teraz już jednak gdybanie nie miało sensu:
- Mogę ci jakoś pomóc? - Spytała starca.
Ten nawet nie zareagował, wkładając coś do rany Aleza i wyciskając na nią sok z łodygi jakiejś rośliny, której Arina nie znała. Trwało to trochę, ale w końcu skończył i zerknął na wiedźminkę.
- Możesz go zaszyć, mi się za bardzo ręce trzęsą. Jutro trzeba będzie ranę otworzyć, przemyć czymś mocnym i zaszyć ponownie.
- Będą nas ścigać. Ściągniemy kłopoty do twojego gaju... - dziewczyna popatrzyła na staruszka niepewnie - Tutejszy władyka może nie być zadowolony, że nam pomagałeś. Może Powiedz mi co mam jutro zrobić z tą raną i oddalimy się na bezpieczną odległość.
Nawlokła nić z końskiego włosia na dratwę i zbliżyła ją do rany Marka:
- Może chcesz kawał drewna do zagryzienia? Będzie bolało.
Staruch wzruszył ramionami, nieszczególnie przejęty.
- Nie odważą się zbliżyć. Gaj jest bezpieczny.
Mark natomiast nie był nawet na tyle przytomny, aby jej odpowiedzieć. Dzięki temu też nieszczególnie czuł ból.
Wbijając raz za razem ostrze w skórę wojownika, Arina powoli uporała się z raną. Nie była dobra w krawieckim fachu, więc szwy wyglądały raczej nierówno. Skoro jednak jutro i tak trzeba będzie je zrywać nie miało to większego znaczenia:
- Jesteś pewny, że nas tutaj nie zaatakują? - Skończywszy szycie popatrzyła na druida uważnie. Mark nie wyglądał dobrze. Kilka godzin odpoczynku w spokoju, na pewno dobrze wpłynęłoby na jego stan.
- Wolałabym go nie ruszać teraz z miejsca.
Widząc jak mężczyzna marnie wygląda, zacisnęła ze złości dłoń w pięść:
- Ach czemu nie poszłam sama do tej karczmy! Takie marne trutki nie byłyby wtedy problemem!
- Czy nie zaatakują? Dziecinko, jeśli będzie im zależeć to na pewno spróbują. A chłopakowi nic nie będzie, słabi są w tej robocie.
Druid przedreptał tam i z powrotem.
- Stare moje kości, ale dobrzy z was ludzie. Mogę wpuścić was do świętego gaju, to tuż obok. Tam nie ma wstępu nikt inny. Twój chłop potrzebuje przynajmniej dnia odpoczynku, tak...
Arina podeszła do starca i ucałowała go w policzek:
- Dziękuję. Jeśli pozwolisz to chętnie skorzystamy. Jak Mark wydobrzeje wyruszymy w dalszą drogę.
- Tyle, że on nietomny... konie poprowadzę, ale jego musisz sama jakoś... to niedaleko.
- Mam nadzieję, że damy radę. To silny kawał chłopa. - Dziewczyna podeszła do Wojownika i dotkneła jego ramienia:
- Mark. Musimy przejść kawałek w bezpieczne miejsce. Dasz radę? Pomogę Ci. Wesprzyj się na moim ramieniu.
Alez wydawał się półprzytomny. Być może słyszał co wiedźminka do niego mówiła, ale już niekoniecznie to rozumiał. Stęknął tylko, z trudem unosząc jedną dłoń. Nie mówiąc już o reszcie.
Arina popatrzyła na niego z rezygnacją:
- Przewiesimy go przez konia - powiedziała do druida - chyba nie ma innego wyjścia. Pomożesz mi go wsadzić?
Ostatecznie udało się mężczyznę na wpół donieść, na wpół zawlec do jednego z wierzchowców. Z przerzuceniem było trudniej, choć Arina nie należała przecież do delikatnych kobiet. W końcu ruszyli. Mimo ciemności, druid prowadził pewnie, aż wkrótce wiedźminka zaczęła dostrzegać różnice. Drzewa powiększały się, a odległości między nimi zwiększały. Mimo wczesnej wiosny czuła też, że wchodzi na świeży mech i trawę.
- Musisz przysiąc, że wszystko pozostawicie w tym samym stanie. Żadnych ognisk! Chyba, że w jaskini, ale tylko z zebranego z ziemi drewna.
- Przysięgam - dziewczyna poważnie skinęła głową - że uszanujemy świętą ziemię.
Starzec także pokiwał głową, prowadząc dalej. Doszli teraz do jakiejś polany, która nawet w nocy wydawała się bardzo zielona. Zmysły wiedźminki wychwyciły cichy szum potoku, a może nawet małego wodospadu, a dalej z ziemi wyrastały skały, niektóre uformowane w kształty. Kiedyś to musiała być misterna budowla, teraz częściowo ruina. Piękna, pokryta zielenią, ale wciąż ruina. A dookoła rosły olbrzymie dęby, szerokie tak, jak długi był jej miecz.
- W skałach jest jaskinia, ale ja tam nie lubię chodzić. Strumień i jeziorko, chyba nawet ciepłe. Bardzo wilgotno. Mi czas wracać, jakby kto tam przylazł...
Ziewnął szeroko, przez co powód szybkiego powrotu mógł zostać odebrany inaczej.
- Dziękuję - powiedział jeszcze Arina kierując konie w stronę skał. Mark potrzebował schronienia i ciepła, a skoro tylko w jaskini mogła rozpalić ogień, postanowiła go tam umieścić. Na szczęście wejście okazało się na tyle szerokie, że mogła wprowadzić do środka konie. Szybko przygotowała posłanie dla Aleza i podprowadziła do niego zwierzę z półprzytomnym mężczyzną. Ściągnięcie go z jego grzbietu, tak by nie upadł całym ciężarem na ziemię było równie problematyczne jak wsadzenie go na niego. W końcu jednak wiedźmince udało się ułożyć towarzysza w miarę wygodnie. Oporządziła jeszcze konie i poszła na zewnątrz, by nazbierać chrustu na ognisko. By płonęło całą noc potrzebowała go naprawdę sporo.
Jaskinia była niewielka, za mała, by wygodnie przesiadywać w niej razem ze zwierzętami i faktycznie wilgotna, choć zadziwiająco ciepła. Woda spływała tu po ścianie i tworzyła rozlewisko, które wyżłobiło skałę i obecnie zajmowało połowę jaskini. Dalej płynął strumień, być może jeden z wielu zasilających moczary. Na szczęście nie miała przynajmniej problemu ze znajdowaniem drewna. Gałęzie, niektóre całkiem potężne, leżały tu bowiem od dawna. Nikt ich przecież nie zbierał. Większość z nich nie była nawet mocno namoknięta, dlatego już po niedługim czasie płonął ogień, jeszcze bardziej rozgrzewając jaskinię. Woda w niej faktycznie była ciepła. Mark jęknął, gdy Arina wmusiła w niego trochę. Wciąż powoli dochodził do siebie, zasypiając.

Gdzieś z daleka dobiegło ją szczekanie psów. Przybliżało się przez chwilę, ale potem zatrzymało się w miejscu. W gaju panowała zaś cisza, jeśli nie liczyło się szumu strumienia i ledwo słyszalnego szelestu liści na szczytach olbrzymich drzew. Ciężko było określić o co chodziło, ale wiedźminka czuła się dziwnie. Jak ktoś obserwowany, oceniany, a być może - nie do końca proszony. To miejsce z pewnością przesączone było mocą, tyle że jej całkowicie obcą. Prastarą, taką, której pewnie człowiek nigdy do końca nie pojmie.
Rozpalone ognisko płonęło równo, więc wyszła na polanę między potężne drzewa, usiadła i odetchnęła kilka razy. Zamknęła oczy napawając się zapachem natury w najczystszej formie. Nie miała wiele czasu na medytację. Chrust płonął szybko i niedługo trzeba będzie dorzucić nieco szczap do żarłocznego ognia. Las szeptał. Przemawiał. Rozmawiał. Nie wiedziała czy z nią, czy sam ze sobą. Od zgromadzonej mocy od czasu do czasu poruszał się nawet jej medalion. Psy ucichły, oddalając się od swojego prawdziwego celu. Tylko szósty zmysł odbierał czyjąś obecność, wciąż na granicy postrzegania, nie zamierzającą najwyraźniej się ujawnić.
Noc mijała powoli.
Dorzucała kilka razy do ognia, aż w końcu zaczęły śpiewać ptaki, a nocne szepty ucichły. Wstawał świt. Nie wyglądało, aby cokolwiek się zmieniło, ale medalion znów zadrgał, tym razem mocniej. Coś ku niej sięgnęło, lodowaty dreszcz przeszedł po ciele wiedźminki. Niewyraźna poświata zacisnęła się na mieczu i zgasła.
Arina roztarła ramiona próbując odegnać nieprzyjemne uczucia. Nie ruszała broni. Wydawało jej się, że tym miejscu i tak nic by nią nie wskórała. Nie rozumiała siły która ją otaczała i nie chciała wdawać się w zatargi. Podeszła do rannego by sprawdzić w jakim jest stanie. Mark, najwyraźniej obudzony jej zbliżeniem się, obudził się i spojrzał na wiedźminkę półprzytomnie. Wciąż był słaby, ale tym razem mógł się przynajmniej unieść, aby napić się wody.
- Cholera... niewiele pamiętam. Co się stało? I gdzie jesteśmy?
- W świętym gaju. Druid pozwolił nam tu spędzić dzień byś mógł wydobrzeć. To bezpieczne miejsce. Pościg nas raczej nie dopadnie. Mieli zatrute ostrza - wskazała na jego ranę - obawiam się, że będę musiał rozpruć szwy i jeszcze raz zaaplikować odtrutkę, którą dostałam od Indrona.
- I znów ratujesz mi skórę, co? Może powinienem wypić trochę tych waszych mikstur, aby móc dotrzymywać ci kroku?
Uśmiechnął się krzywo, a potem syknął z bólu.
- Czuję się jakby ktoś mi wyrywał całą rękę. Rób co musisz, gorzej i tak nie będzie.
- Nigdy tego nie rób! - Arina popatrzyła na niego poważnie - te mikstury to trucizny. I mnie oszałamiają, zwłaszcza jeśli użyję ich zbyt wiele, a normalnego człowieka z pewnością by zabiły. Mogę używać wiedźmińskich eliksirów, bo w dzieciństwie byłam poddawana specjalnej kuracji. Nie wszystkie jednak dzieci to przeżywają. Dorośli - nigdy.
Mówiąc to zdjęła opatrunek i jego własnym sztyletem rozcięła szwy. Starannie usunęła je z ciała, a potem rozsunęła boki rany i wlała do niej napar druida.
Zagryzł wargi, sycząc z bólu. Dopiero, gdy znów zaczęła zszywać, ponownie się odezwał.
- To może zostanę czarodziejem? Miło by było stanąć sobie z tyłu i tylko machać łapami...
Arina roześmiała się:
- Już to widzę jak zmieniasz się w... Karla... okropieństwo!
- Słyszałem, że czarodziejki trafiają do szkoły jako garbate brzydalki, a potem się tak modelują. Może ja też bym mógł? Móc wyglądać jak bóstwo. W Ban Ard jest szkoła, to wcale nie tak daleko.
Wiedźminka zmierzyła go uważnie szacującym spojrzeniem od stóp do głów, a potem powiedziała:
- Może rzeczywiście powinieneś sobie powiększyć co nieco? Np uszy żeby lepiej słyszeć i nos, żeby lepiej rozróżniać zapachy? A może przydałyby ci się jeszcze ze dwie ręce do noszenia tego twojego żelastwa? No tak, zdecydowanie takie poprawki byłyby bardzo pożądane. - Przy ostatnich słowach nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
Wykrzywił się, spoglądając w dół, w okolice swojego pasa.
- Ja już dobrze wiem, co miałaś na myśli!
Dalej śmiejąc się wesoło nachyliła się i pocałowała go w usta:
- Dla mnie jesteś idealny i niczego nie musisz zmieniać - powiedziała nagle poważniejąc - nie masz pojęcia jak się bałam, że ta trucizna cię zabije!
- Już nie musisz tak przeżywać! Prowadząc taki tryb życia zginę prędzej czy później, znajdziesz sobie nowego.
Mrugnął do niej, nie mając najwyraźniej ochoty wchodzić na te poważne tony.
- Nie mów tak - pokręciła głową - przyszłość będzie jaka będzie. Nie chce się nad nią teraz zastanawiać. Na szczęście masz silny organizm, a napastnicy okazali się marni w dziedzinie trucizn. Tak przynajmniej stwierdził w nocy Indrom.
- Zbudujemy sobie chatkę i adoptujemy piątkę dzieciaków?
Spojrzał na nią z nadzieją.
- I będziemy jedli przydrożne kamienie - Arina popatrzyła na niego kpiąco - Potrafisz coś po za machaniem mieczem? Bo ja niestety nie.
- Umiem zrobić jajecznicę. No i zawsze możemy sprzedać to żelastwo, musi być cholernie dużo warte.
- Jak do tej jajecznicy zaczniesz sam znosić jajka zgodzę się na ten zwariowany plan - zaśmiała się wiedźminka. - Pieniądze nawet spore szybko się kończą jak człowiek nie wie jak je pomnażać, a na tym nie znam się już zupełnie.
- Jajka mam dwa, więcej ani nie zniosę, ani nie wysiedzę. Poza tym taki chłop to pieniędzy nawet nie potrzebuje. To musi być cholernie nudne życie, co?
- Przerażająco nudne - potwierdziła Arina. - Zwłaszcza jak masz świadomość, że do końca życia się nie zmieni. Potrafisz sobie wyobrazić siebie jako statecznego chłopa?
- Nie, ale potrafię ciebie. Mogłoby nam nie starczać na ubrania i wreszcie nosiłabyś coś łatwiejszego do zdjęcia...
Roześmiał się, a potem syknął z bólu.
- Cholera, to będzie nudny dzień. Ciężko mi choć palcem ruszyć.
- Musimy sobie kupić karty do gry. To niezły sposób by zabijać nudę, kiedy nie można sobie pozwolić na większą aktywność. A może znasz jakieś gry do których nie trzeba specjalnych przyrządów?
- Mój mózg także nie działa za dobrze. Mam nadzieję, że druid się nie mylił i pod wieczór już będę wstawał. Okropne uczucie. Zdradziecka trucizna, aż tak mu zależy na tym głupim drewnie... a właśnie, co z krasnoludem i jego mapą?
Wiedźminka posmutniała:
- Yord był w znacznie gorszym stanie od ciebie, też go poranili i do tego wypadł przez okno. Nie byłam go w stanie ruszyć z miejsca. Zresztą pewnie nie przeżyłby drogi do druida. Powiedziałam tym wieśniakom by powiedzieli ludziom lorda, że jak chce znać miejsce ukrycia drewna, to musi uratować krasnoluda, bo mapa znajduje się już tylko w jego głowie. Jeśli wyżyje.. nie wiem czy go tym nie skazałam na tortury - Arina westchnęła - mam ta cholerną mapę. Yord chciał bym ją przekazała jakiemuś dzielnemu krasnoludowi... ale wolałabym nie narażać nikogo więcej na taki los.
- Może następny będzie mądrzejszy? Zamiast budować, należałoby spalić całą tę wiochę i dopiero bawić się w wydobywanie drewna. Czy zawsze byłaś tak... dobroduszna? Zawsze mi się wydawało, że większość wiedźminów jest bez serca i bez sumienia. Tak jak serca nie ma dla nich reszta świata.
- No to musiałeś znać więcej wiedźminów niż ja - Arina wzruszyła ramionami - Nie wiem, może są tacy jak mówisz kiedy opuszczają Kaer Morhen? Ci których poznałam mieli kodeks honorowy i z pewnością nie brakowało im sumienia. Widziałam żal w oczach Vesemira kiedy umarł jeden z nowych chłopców. Z pewnością są nieufni wobec obcych, ale to nic dziwnego, nie traktowano nas dobrze. Zobacz ilu pozostało. A ja? Może to dlatego że jestem kobietą? A może po prostu urodziłam się z idiotyczną myślą, że jeśli się postaramy świat będzie lepszy? Może czas mnie z tego wyleczy... a może umrę wierząc w nieistniejące ideały?
Przyglądał się jej przez chwilę, nic nie mówiąc. A potem odwrócił wzrok, patrząc na niewielki wodospad.
- To twoja pierwsza samotna wyprawa, o ile dobrze pamiętam? Aby było lepiej, trzeba by zmienić ludzi i nieludzi zresztą też.
- To w ogóle moja pierwsza wyprawa po za mury twierdzy od czasów dzieciństwa. Nie znam świata. Tylko to, co przekazali mi wiedźmini. Więcej wiem o potworach i przyrodzie niż o zwykłych ludziach. Tych muszę się dopiero nauczyć.
- A przespałaś się na dobrą sprawę z pierwszym poznanym mężczyzną. Ciekawych rzeczy tam u was uczą.
Znów mrugnął, starając się cały czas nie ciągnąć nieprzyjemnych tematów.
- Seks nie jest problemem dla wiedźminów - uśmiechnęła się przekornie - Nie jesteśmy podatni na choroby, nie grozi nam niechciana ciąża, więc dlaczego mielibyśmy się nim nie cieszyć?
- I to jest, cholera, wasza ogromna przewaga! Choć ja nie narzekam. Jeśli ty nie możesz być chora, to i mi nic nie grozi, takie tam. Powiedz, miewasz okres?
- Nie - Arina uśmiechnęła się jeszcze szerzej - żadnych kobiecych dolegliwości i problemów.
- Idealnie. Tylko ta pieprzona trucizna!
Zaśmiał się cicho, nie mogąc się opanować, choć to znowu wywołało jego syknięcie z bólu.
- Kilka godzin i bedziesz ją miał z głowy. Pij jak najwięcej, toksyny wydalają się z organizmu głównie z potem i moczem.
- Wrzuć mnie do tego jeziorka to będę pił. Tylko co wtedy z tym sikaniem...
- Przydałby się jakiś nieprzemakalny pojemnik, jak zwierzęcy pęcherz... - Arina zastanowiła się - Mogę ci też oddać jeden z moich flakonów na mikstury, ale one mają małą pojemność...
- Ten twój flakon na mikstury to by na co innego wystarczył...
Dziewczyna roześmiała się:
- A skromność to twoje drugie imię.
- A co innego mi pozostaje! Przecież to taki mały flakonik.
- No dobrze... rzeczywiście chyba jest za mały. - Zastanowiła się - To może lepiej wyjdziesz na zewnątrz w jakieś... dogodne miejsce, a ja będę ci tam przynosić wodę do picia? - Kąciki jej ust lekko zadrgały w rozbawieniu.
- A nie możemy zwyczajnie pominąć tego fragmentu z sikaniem?
- Niestety truciznę trzeba wydalić z organizmu. Myślę jednak że z każdą godziną powinieneś czuć się lepiej.
- Na razie chętnie się jeszcze zdrzemnę. Może potem będę bardziej... zdolny... do wszystkich czynności.
Arina skinęła głową. Wyszła na zewnątrz by mu nie przeszkadzać. Postanowiła też trochę odpocząć podczas medytacji. Teraz w dzień darowała sobie podtrzymywanie ognia.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 03-06-2011 o 22:30.
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172