Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2011, 22:06   #41
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

WSZYSCY

Wraz z popołudniem, nad Bass Harbor nadpłynłęy ciężkie, sztormowe, ciemno-ołowiane chmury. Wiatr przybrał na sile kołysząc gwałtownie rybackim kutrem szukającym bezpiecznego schronienia w zatoce. Fale z łoskotem rozbijały się grzywaczami o nabrzeżne pale i pirsy. Wiejący z coraz większą siłą wiatr przynosił ze sobą smród ze stojącej na skraju portu przetwórni ryb, których właścicielami była rodzina Wniterspoonów. Pierwsze krople deszczu nieśmiało, ale zdecydowanie, zaczęły spadać na miasteczko. Zrobiło się szaro i ponuro, a po chwili padało już na dobre.

Gdzieś, ze wschodu, wraz z chmurami słychać było odległe grzmoty. Zanosiło się na burzę i sztorm.



SAMANTHA HALLIWELL

Twój policzek płonął. W ustach czułaś słonawy smak krwi. Cios nie był zwyczajnym siarczystym policzkiem i mimo, ze zadany otwartą dłonią, bolał jak uderzenie pięścią. Czułaś, że policzek i część górnej wargi puchnie ci w niepokojącym tempie.

Najgorsze było jednak, poza bólem, wspomnienie oczu konstabla, gdy uderzał. Dlatego cię zaskoczył. Normalnie człowiek reaguje na ułamek sekundy przed atakiem wściekłością, zmrużeniem powiek, gniewem określającym intencję. Bruce Wright po prostu uderzył. Z taką samą bezdusznością, z jaką z tobą rozmawiał. Tak po prostu. Bez gniewu, chęci odwetu za twój policzek czy pokazania wyższości. Po prostu zadał cios. Jakby to było coś naturalnego i zupełnie pozbawionego jakiejkolwiek emocji.

Ten człowiek był socjopatycznym wariatem. I zasługiwał na lekcję dobrych manier. Na pewno twój kuzyn i James chętnie mu ją dadzą.

Z tą myślą wchodziłaś do tawerny „Piracki skarb”, widząc Jamesa siedzącego przy stoliku. Jak zawsze, oczy wszystkich mężczyzn, zwróciły się na ciebie. Ale tym razem, jak nigdy, nie zwracałaś na to uwagi.

Dosiadłaś się do Walkera i z trudem wstrzymując łzy strachu, bólu i upokorzenia pokrótce streściłaś mu przebieg wydarzeń na posterunku policji.

Za oknami zaczęło lać, jak z cebra.



JAMES WALKER


Miejscowym humory popsuły się, jak wrócili ich koledzy z lasu. Szybko dokończyli swoje zamówienia i zebrali się do opuszczenia tawerny. Wszyscy, poza Virgillem i trójką mężczyzn. Dwóch, którzy brali udział w wyprawie do lasu i teraz przyglądali się trzeciemu, siedzącemu z zamyśloną miną przy osobnym stoliku.

Siedzący do tej pory z wami Salomon pożegnał się i poszedł na górę, by – jak to ujął – poszperać jeszcze w notatkach.

W chwilę później do tawerny wbiegła Sam, na której twarzy zaczynał dojrzewać paskudny siniak. Łamiącym się z nerwów głosem wyjaśniła skąd wziął się siniec na jej pięknym licu.
Krew w żyłach Jamesa zawrzała. Miał ochotę, solidną ochotę, dołożyć temu „damskiemu bokserowi”.

Nie tylko on, jak się szybko okazało ....



NORMAN DUFRIS

Sprawy nie poukładały się po twojej myśli. Robiono porządki w firmie i byłeś jednym z tych ludzi, którym kazano zebrać rzeczy i opuścić biuro. Sprawa nie wyglądała jednak tragicznie. Twój były szef zaręczał, że za dwa, góra trzy miesiące policja w całym kraju będzie robiła nabór w swoje szeregi. Rząd postanowił wypowiedzieć wojnę przestępczości alkoholowej, która niczym plaga zbrodni szerzyła się po kraju, i na pewno znajdzie się miejsce dla dobrego pracownika w nowopowstających biurze federalnym. Tak mówił, a ty mu średnio ufałeś. Jednak warunkiem otrzymania specjalnej odprawy było podpisanie zobowiązania, które przez trzy miesiące kazało ci pozostawać w dyspozycji, na wypadek restrukturyzacji. Podpisałeś świstek, przehulałeś część pieniędzy, a teraz wracałeś do miejsca, którego nie widziałeś od dobrych paru lat.

Do Bass Harbor. Do domu.


* * *

Już zapomniałeś, jakie to było odludzie i jak trudno dostępne. Od niedawna całą wyspę Acadia uznano za rezerwat czy park narodowy. To na pewno wpłynie na jej rozwój, ale pytanie jak.

Miałeś fart. Nie ma co mówić. Trafiłeś akurat na „Reda”, który odwoził jakiegoś duchownego, z twarzą jakby mu ktoś łopatą przywalił. Miał samochód, dzięki czemu uniknąłeś męczącego, kilkunastokilometrowego spaceru.

„Reda” pamiętałeś, jako małego chłopca. Był o prawie dziesięć lat młodszy od ciebie. Najmłodsze dziecko niejakiego Zacka. Zacka Foorman. Z ich najstarszym synem bawiłeś się za młodu. Jak on miał na imię? Chyba Freddy.

- Co z Fredem? – zapytałeś.

- Z jakim Fredem – zapytał „Red”.

- Z Wiewiórem – przypomniałeś sobie ksywkę Freda z dzieciństwa. Ale Red chyba jej nie znał.

- Z kim? – spojrzał na ciebie dziwnie.

– Z twoim najstarszym bratem. Jestem Dufris. Norman. Kolega Freda.

- Aha. Z Frankiem. Frank wyjechał do Portland i założył rodzinę. Ma dwóch synów i córkę. Nie pamiętam cię. Ale fajnie ze wróciłeś.

„Taaaa. Jasne”


Reszta drogi minęła wam prawie w milczeniu.


* * *

Ojca nie było w domu. Wypłynął na połów. Zatrzymałeś się więc w tawernie. Nikt cię chyba nie poznawał, a i ty miałeś problem z rozpoznaniem ludzi. Owszem. Poznałeś starego Virgilla, po brodzie, która mu tylko odrobinę mocniej zsiwiała. I miejscowego kłusownika, Jeremiasha, który siedział jakby nigdy nic z pukawką opartą o bok stołu. Nochala miał nadal czerwonego od popijania domowej roboty bimbru.

Reszty nie znałeś.

I wtedy pojawiła się ona.

Piękna, to było za słabe słowo. Była zjawiskowa, a na jej widok serce zabiło ci szybciej. To, jak się ruszała, to jak pachniała, kiedy przeszła blisko twojego stolika, jej sylwetka i ta wspaniała, kobieca uroda, to wszystko spowodowało, że przez chwilę czas w tawernie zdawał się .... płynąć wolniej.

Kiedy niechcący usłyszałeś, kto i co jej zrobił, przez chwilę poczułeś się jak rycerz. Bruce Wright! Miejscowy łobuziak. Twój równolatek, z którym darłeś koty za gówniarza. Dobrze pamiętałeś tą jego wredną gębę i to, jak się szarogęsił terroryzując inne dzieciaki. Tylko ty miałeś wystarczająco dużo ikry, by mu się postawić.

Sam nie wiedząc, dlaczego wstałeś z miejsca i ruszyłeś w stronę pięknej nieznajomej. Wiedziałeś, że nie możesz odpuścić takiej sprawy ...




JUDITH DONOVAN


Bolały cię oczy od wpatrywania się w bazgroły w znalezionej książeczce.
Kiedy zamykałaś oczy zawijasy literek wiły ci się pod powiekami, jak jakieś glisty. Czasami pojawiał się też jakiś rysunek, za bardzo kojarzący ci się z okultyzmem. Rozpoznawałaś jedynie klika znaków z całej serii dziwacznych symboli narysowanych w książeczce. Pentakle, pentagramy, i jeszcze coś - coś co wyglądało jak pokrzywiona gwiazda z wpisanym do jej środka okiem.

Poczułaś się dziwnie zmęczona. To absurdalna myśl, ale czułaś się tak, jakby ów tajemniczy puginał wyssał z ciebie siły i ochotę do dalszej pracy.

Sama nie wiesz, kiedy zasnęłaś.

Ocknęłaś się zdziwiona. Chyba właśnie zasnęłaś przy lekturze. Za oknem było ciemno. Czyżby nadszedł wieczór? Pouczałaś dziwny niepokój podchodząc do okna, przypominając sobie szczegóły ze snu. Szybko okazało się, że twoje obawy są płonne. To nie była noc, a jedynie kolejna ulewa. Deszcz i chmury zasłoniły niebo, tak, że wydawało się, że jest później, niż faktycznie było.

I nagle spojrzałaś na stolik, przy którym siedziałaś. Serce zabiło ci szybciej. Podeszło pod gardło.

W gładkiej, lakierowanej desce widziałaś jakiś napis, którego wcześniej tutaj nie było. Obok leżał nożyk do krojenia sera, jaki przyniosłaś z dołu, wraz z drobna przekąską.

Napis brzmiał:

CIEMNOŚĆ

Jedno słowo, ale ty poczułaś, jak zimny sopel lodu zalega ci w przełyku.

Dobrze znałaś charakter pisma osoby, która go wyskrobała. To był twój charakter pisma.

Spojrzałaś na zegarek. Dochodziła czwarta, ale wydawało się, że jest przynajmniej siódma wieczorem.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 28-05-2011 o 21:19. Powód: na prośbę marrrta usunięcie jego kwestii
Armiel jest offline