Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2011, 04:39   #45
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Głuchy odgłos tłustej brody uderzającej o grube deski stołu, chrzęst trzaskających przy nasadzie zębów, przeciągły jęk ochroniarza i piskliwy krzyk cykora brzmiały w uszach Dzierzby miłą jej muzyką. Cichacz spłynął na podłogę, plując krwią i białymi kawałkami szkliwa, kiedy poczuła żelazo na gardle, żylastą rękę unieruchamiającą jej własną. Ryś. Roześmiała się głośno pod jego ostrzem. Chrapliwie, prawie radośnie. Dobry był, wart każdego pieprzonego srebrnika, który wypełniał sakiewkę cykora. Powstrzymała w ostatniej chwili impuls, by nie zwinąć się w miejscu, nie chwycić za jego dłoń, nie spróbować strzaskać kości stopy, nie wyszarpnąć własnego noża, nie chwycić kufla i chlusnąć w tył, ku jego twarzy strugą mocnego jak otchłań alkoholu, przekonać się całkowicie i do końca czy mogłaby być lepsza od niego. Stała nieruchomo. Czekała.

Później może przyzna, że spieprzyła sprawę z właściwą dla siebie wprawą. Zawsze miała problemy z trzema rzeczami: trzymaniem noża w pochwie, rąk przy sobie i gęby zamkniętej na kłódkę. Tego ostatniego problemu nie rozwiązał nawet ciasno zawiązany stryczek.

Później może przyzna, że zabrakło jej cierpliwości i spokoju. Później. Może. Kiedy przestanie patrzeć Kołtunowi w oczy pełne odrazy, wściekłości i niechęci. Nie porozmawiają sobie, stwierdza, przysłuchując się dwóm krótkim rozkazom wydanym przez niego. Oj, nie porozmawiają. Przynajmniej nie tutaj i nie tego wieczoru. Może za jakiś czas byłby bardziej chętny do uprzejmej konwersacji – gdyby udało jej się dopaść gnoja w bardziej ustronnym miejscu. Choćby w jego sypialni. I srał pies Cacankę.

- Co tam, kurwa, się wyczynia? - jakiś opasły murarz wypowiedział głośno myśli większości z klientów.

Dzierzba ledwie zerknęła w stronę twierdzy.

- Kolczasta Maska się wkurwiła – wycharczała powoli, przesuwając spojrzeniem pomiędzy cykorem a Kołtunem, próbując ocenić ich reakcję. Ile zaskoczenia? Ile strachu? Ile wściekłości? Ile zrozumienia? Wsadzić kij w bagno, zamieszać i zobaczyć gdzie i jakie robactwo wypłynie. - Gęste varunathowe gówno już tu płynie, Kołtun. Przez strzałę Cukierka. Pewnyś, że mam spierdalać?

- Mówisz, że robisz dla świątynnych? - zmrużył oczy, wpatrując się w nią intensywnie.

- Nie mówię – prychnęła przez zaciśnięte wargi i odchyliła głowę, żeby szubieniczna blizna była lepiej widoczna. Dla pewności wskazała ją palcem. Przysunęła się bliżej, zniszczony głos zszedł w chrapliwy szept. - Zatańczyłam na stryczku. Przez kogo myślisz? Mam dług do spłacenia – warknęła, wyginając usta w paskudnym uśmieszku. - I wystarczająco jaj, żeby to zrobić. - Wyprostowała się nagle, odgarnęła włosy z twarzy. - Mogę odciągnąć to gówno od twojej dupy. Jej na złość. Tobie na korzyść. Ale musimy pogadać.

- Nie tutaj. Burdel u Migotki. Za dwie godziny. A teraz spierdalaj.

Wyszczerzyła zęby, chwytając swój kufel i odwracając się od stołu. Miejsce spotkania nie powinno jej dziwić a jednak dziwiło. Kurwi dom dla potrafiących sypnąć srebrem murarzy. Jeden z tych, gdzie dziewki mają wszystkie zęby, większość włosów a bękarty spędza się ziołami a nie wydrapuje tępym nożem; gdzie czasem nawet jakaś dziewica się trafi a po dymaniu nie trzeba z obawą zerkać na fiuta czy jakaś franca się do niego nie przyczepiła. Kołtun zarabiał, Kołtun miał wymagania, Kołtuna było stać na fanaberie z paserskiego utargu. I bezpieczny pokój w burdelu. Nic w tym dziwnego. A jednak Dzierzba, patrząc na świetlistą łunę okalającą mury twierdzy, już wtedy wiedziała, że zanim wejdzie do środka obejrzy sobie dokładnie budynek, sprawdzając ewentualne drogi ucieczki, a po wejściu zadba o to, żeby okiennice nie były zatrzaśnięte na skobel. I popyta. Tak na wszelki wypadek.

Twierdza płonęła dziwnym poblaskiem.
Twierdza wrzeszczała i wyła.
Głosy dobrze niosły się w nieruchomym powietrzu.

Tyle dobrego, że jej tyłek był teraz od jej murów daleko.

Kolczasta Maska się wkurwiła... Strzał na ślepo, pierwsza rzecz, o której pomyślała pamiętając o plotkach, jakie krążyły na temat kapłanki. Mam dług do spłacenia... Kłamstwo w prawdzie. Prawda w kłamstwie. Wiarygodna przecież, bo varunathowcy słynęli raczej z zaciągania pętli niż z ich odcinania. Związała włosy w niedbały węzeł na karku, przesunęła ręką po spoconej skórze. Niecierpliwie, nerwowo.

Twierdza czerniała i cichła.
Zamierała.
Szybko. Gwałtownie.

Nie pomyślała nawet, że może powinna udać się tam, dowiedzieć co się stało, upewnić, że Cierń jest bezpieczna. Ona, jej przyboczna, jej alchemik. Martwi czy żywi - w tym momencie nie czyniło jej to żadnej różnicy. Że będzie czyniło różnicę później, to inna sprawa. Teraz nie miało jednak większego znaczenia.

Przeciągnęła się aż strzeliło jej coś w kręgosłupie. Popatrzyła na swój pełny kufel. Popatrzyła na Kołtuna i wycierającego twarz z juchy Cichacza. Popatrzyła na spokojnie stojącego w kącie Rysia. Podeszła do niego i podała naczynie. Nie odezwała się do niego słowem. Uśmiechnęła się tylko tym samym, trochę bezczelnym, uśmiechem co kilka chwil wcześniej, obrzuciła spojrzeniem, które wyraźnie mówiło, że absolutnie nie ma mu za złe tego noża na gardle. Przeciwnie wręcz. Gdyby mogła przeleciałaby go tu i teraz, na posypanym słomą klepisku. Albo dobyła żelaza i zatańczyłaby z nim na ostro. Albo jedno i drugie. Ale, zaraza, nie mogła. Dlatego powoli skierowała się do wyjścia z Kielni.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline