- Panowie musimy zająć ten budynek. Do drzwi nie damy rady się dostać. Więc zrobimy to na chama. Vest, Ramirez ta ściana ma mi zniknąć - powiedział sierżant i wskazał na ścianę z dużym oknem - Wiecie o co mi chodzi?
Obaj pokiwali głowami i uśmiechnęli się.
- Aż za dobrze - powiedział Vest.
- My chowamy się przy północnej ścianie, Ramirez jak tylko rozwalicie ścianę, to zajmiecie się tym czołgiem. Welsh i White będą was ubezpieczać. Reszta szturmuje kamienice. Compton, ty prowadzisz w kamienicy. Pytania?
- Najmniejszych... - opowiedział Lipton.
- Sierżancie jeśli czołg zmieni pozycję lub nie będziemy mogli oddać czystego strzału? - odezwał się po chwili Ramirez.
-Wtedy wycofacie się do nas. Wszyscy za schować się! - Winters i jego ludzie pobiegli za północna ścianę kamienicy i zajęli pozycję. Vest i Ramirez natomiast odsunęli się od ściany, po czym wycelowali w nią i strzelili z bazooki. Wintersa ogłuszył huk eksplozji. Szybko doszedł do siebie i rozkazał:
- Compton, Lipton, Evans, wy pierwsi.
Podbiegł do niego Vest.
- Sir, zostały nam dwa pociski - zameldował.
-Dobra robota, a teraz zajmijcie się tym czołgiem, tylko ostrożnie. Nie ryzykujcie. W razie czego niech załoga Shermana się martwi. Reszta z mną!
Richard i reszta jego żołnierzy ruszyła do wyrwy w ścianie. Compton, Lipton i Evans zajęli pozycję przy wyrwie i celowali do środka kamienicy.
- Sir! To jakiś cholerny gabinet dentystyczny - zameldował Lipton.
- Compton, Evans, wchodzicie. Reszt ubezpiecza. Talibur, Grant i Wynn zostajecie tutaj i osłaniacie nasze tyłki.
Donald i John ruszyli przed siebie, tumany kurzu, tynku i dymu jeszcze nie opadły, ale widać było charakterystyczny fotel dentystyczny. Pomieszczenie było czyste, nawet jeśli byłby tu jakiś szkop to ciężko by mu było przetrwać eksplozję. Compton i Evans zajęli pozycję przy drzwiach. Evans kiwnął głową i powoli otworzył drzwi.
- Czysto - wrzasnął Compton i ruszył przed siebie. Minął drzwi recepcji znajdujące się po jego prawej stronie. Po lewej miał schody, a na wprost drzwi do kolejnego pomieszczenia. Richard i reszta weszli do gabinetu. Sierżant zajął pozycje przy drzwiach i celując w głąb korytarza, lekko ponad plecami Comptona. Dał znak ręką, by Evans ruszył za Donaldem. Compton doszedł do końca korytarza, celując w schody. Po chwili wrzasnął :
- GRANAT- szybko się rozejrzał i rzucił się w stronę drzwi do pomieszczenia po swojej prawej. Na szczęście nie były zamknięte i ustąpiły pod naporem ciała Donalda. Evans w tym czasie odwrócił się i rzucił na ziemię. Winters skulił się za framugą. Po chwili nastąpiła eksplozja, która wzbiła kolejne tumany kurzu w gabinecie i na korytarzu.
Richard odkaszlał kilka razy by pozbyć się kurzu i wrzasnął:
- COMPTON nic ci nie jest?!
-Ni.. yheyh..sir - nadeszła odpowiedź. Szczęściem dla Comptona było również to, że pokój do którego wpadł był pusty.
Richard wskazał Evansowi pomieszczenie po lewej stronie. Evans zrozumiał i podszedł do drzwi. Uchylił je lekko i wpadł do środka.
- Czysto - wrzasnął.
Parter był zabezpieczony, ale na piętrze czaili się Niemcy, trzeba ich jakoś wykurzyć.
- Ile ja bym dał z miotacz ognia - powiedział Winters - Dobra, trzeba ich wykurzyć. Evans, Compton, dwa odłamkowe powinny załatwić sprawę. Później odczekamy chwilkę i wchodzimy. Evans tym razem ty prowadzisz. |