Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2011, 21:03   #93
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Gdy Aspazja dobiegła do Beliaha, ten już słaniał się na kolanach, kolejne cięcia były już tylko przejawem miłosierdzia, skróceniem cierpienia, poprzez szybszą śmierć. Macki zdawały się wykazywać więcej życia, a może to były przedśmiertne spazmy? Członki jednak wiły się do czasu gdy zamaszyste cięcia odrąbały każdą z czterech wypustek. Spojrzała na pirata, jego twarz wykrzywiona była w krzyku bólu, a nad nim z tyłu stała Hermes, z zamkniętymi oczyma, skupieniem na twarzy - jej ręce sięgały ponad ramiona mężczyzny, a dłonie... dłonie zdawały się wnikać w jego bujne włosy, nieprawdopodobnie jakby wbiły się w czaszkę ofiary. Skóra zaczęła pękać, a z każdej szramy broczyć stróżka krwi, obficiej gdy z ran zaczęły wybijać kolce. Hermes cofnęła ręce, pozwalając by ciało osunęło się na podłoże. Istota z snów patrzyła na swoje dłonie, w tej chwili przemienione w narzędzie śmierci, z nienaturalnie długimi jak noże palcami pokrytych czarno szkarłatną krwią. Jej oczy otwarły się, źrenice rozszerzyły a z ust dobiegł jęk, jak przycichłe wołanie o pomoc bogów. Czarna krew nie krzepła, tylko żyła dalej rozlewając się po dłoniach szponach, nieustannie, tak jakby miały ogarnąć całe ręcę i ciało. Hermes spojrzała na Aspazja i zbladła, traciła wyrazistość, aż wreszcie jej obraz znikł zupełnie.

Piraci zostali pokonani, przynajmniej tu w podziemiach, mimo tragicznego położenia Evros znalazł asa w rękawie, a był on sprawnym graczem, jedyną niedogodnością było to, że jego przeciwnik nie nadawał się już do przesłuchań. Jack stanał na pozycji i opróżnił magazynek, sprawdzało się powiedzenie, że na więlki problem użyj większego kalibru, nawet tarcze energetyczne nie mogły zablokować pełnych jedynek, Beliah, to co było piratem wił się i wył. Kule działały, a może to było coś innego? Ale Beliah osuwał się na kolana, tak też się stało z Aspazją, ona też krzyczała z bólu. Czyżby została ranna, a może to załąkana kula trafiła szlachcianke. Wszytrzymał ogień. W tej samej chwali kobieta ruszyła, nie widział śladu ran, przeciwnie, nie spodziewał się, aż takiej zaciekłości, zaś Czarny nawet nie próbował się bronić. Ciągle ściskając CKM podszedł do ciała, odwrócił je na plecy, kikuty macek drgały nerwowo jak ogon zirytowanego kota, kilka odciętych kawałków wiło się po podłożu jak ryby wyciągnięte na brzego. Beliah jęczał, zabity po tysiąckroć ciągle oddychał. Wszechtwórco, jaka siła trzymała jego przeklętą duszę na tym świecie? Majaczył:
- Gdzie oni są... tak wiele... jak gwiazdy na niebie... a przy każdej z nich... setki... planet... tak wielu niepowstrzymani... cholera... spalcie to... SPAL! -zacharczał i zastygł już ostatecznie. Nawet odnóża opadły bezwolnie.

Oprogramowanie było nadal aktualne, systemy sprawne, przeciwnicy pokonani, skanery wyszukiwały kolejnych celów - kolejne obiekty zostały spacyfikowane przez sojuszników. Pozostał tylko jeden, starszy mężczyzna ukrywający się przed kulami za jednym z paneli, Kano ruszył w jego stronę ociężałym po przeszłej akceleracji krokiem.
- Wychodź. - powiedział, próby nadanie barwy przyjemnej dla ludzkich uszu były skazane na niepowiedzenie, zalany krwią z ostrzami wysuniętymi z nadgarstków nie wyglądał na kogoś skłonnego do miłych pogawędek, ani kogoś komu mądrze jest się przeciwstawić. Przestraszona osoba wyczołgała sie zza paneli. Mimo wieku, siwych nitek w brązowych włosach i licznych zmarszczek mężczyzna prezentował się krzepko, a jego ruchom nie brakło płynności.
- Kim jesteś, co tu robisz?
- Drake, William Drake, genin gildii, nie jestem piratem, jestem więźniem, dziękuje za uratowanie, Panie, Pani.
- mówił dość szybko, choć zdawał się być opanowany, jak na jatkę którę wokół się rozegrała było to niezwykłe.
- Co tu robiłeś.
- Ja...
- na jego twarzy widać był wachanie -To piraci, chcieli bym uruchomił dla nich machinę węzła.
- A więc pomagałeś im ?
- Nieee, nie z włąsnej woli, wierz mi starałem się być im niepomocni, ale oni nie dali mi wyboru, a raczej dali...
- zamilkł i spuścił głowę pogrążonych w myślach nad dawnymi obrazami.
- Co robi to maszyneria.
- Nie wiem, mówiłem im, ale nie chcieli wierzyć, a ja naprawdę nie wiem jak to działa, jakie są granice tej machiny, wiem tylko co powodują niektóre dźwignie, tak myślę. Na przykład ta...-
wskazał pokryty rdzą ciężki trzon - Zdaje się skraplać wilgoć, powodować różnice ciśnień w powietrzu i generować napięcie elektrostatyczne. Paulusie... - zawołał z przerażeniem i podbiegł do drążka, próbując go poruszyć, bezskutecznie, zardzewiała machina opierała się jego siłom - POmóżcie, to nie powinno być w tym układzie. - jak na potwierdzenie jego słów z głebim zabrzmiał kolejny ryk rozrywanego metalu. Platforma na której się nzajdowali zaczynała lekko drżeć.

Ciągle padało, Dean zaklął szpetnie gdy po raz kolejny nie stracił równowagi na wilgotnym mchu.
- Wracajmy, dwóch, trzech co za różnica, w tym deszczu nie dojrzysz nikogo, może złamał już nogę na tych przeklętych zielach albo spadł z klifu. - zrzędził.
Czekali.
- Jakiś sygnał od naszej chlebodawczyni? - w kokpicie pojawiła się Nadia.
- Gdzie tyś była, wzywaliśmy cię przez skrzekotkę...
- Tak, wiem, wybacz brałam kąpiel, nie mogę być zawsze na stanowisku...
- Kąpiel, teraz?
- Pomyślmy, kilka dni na ciasnym batyskafie przekraczając jego limit pasażerów, potem taplanie się w błocie na Masrze, kilka godzin regulacji wsporników po tym jak ktoś uczył się lądować na nieprzygotowanym gruncie.
- spojrzała z wyrzutem na Deana - Tak to był dobry czas na kąpiel. - poprawiła mokre włosy, zwykle rozpuszczone w żywioł burzy, teraz przygniecione wodą oplatały jej nagą szyję, perliste krople formowały się na końcówkach, skąd drążyły swój ślad po jej skórze, tańcząc przez chwilę w wgłębieniu mostka, by wyruszyć w ostatnią podróż w głąb dekoltu by zginąć między dwiema...
- W porządku, czyli możesz znowu iść ubrudzić się w maszynowni, coś czuje, że czeka nas powtórka z Manitou.
- Znaczy, ta wyspa to uśpiony wulkan, który zaraz...
- Nie, aż tak dosłownie. Po prostu zdaje się, że ten kurort zrobił się ostatnio popularny, a plaża nieco zbyt zatłoczona jak mój gust, lepiej być gotowym by znaleźć cichsze miejsce i grzać silnik.
- W porządku szefie, wiecie gdzie mnie szukać.
- zniknęła w czeluściach włazu.
- Mewy. - wyszeptała Cailli, którą Sorenktórą Soren wolał mieć na oku i w pobliżu. - Szybują nad oceanem, szukają ryb co dawno odpłynęły i krzyczą. - patrzyła przez iluminatory kokpity na ciągle ciemne i burzowe chmury. Dean nie wyglądał na zaskoczonego:
- Tia, dokładnie tak się czuje, mała.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 24-05-2011 o 23:40.
behemot jest offline