Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2011, 12:09   #104
Witch Elf
 
Witch Elf's Avatar
 
Reputacja: 1 Witch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znanyWitch Elf wkrótce będzie znany
IX

Lindeo i Zuriel

Zręczność Lindeo była zadziwiająca. Smukłe i giętkie ciało błyskawicznie znalazło się na budynku. Podczołgał się w stronę napastników pozostając przez nich niezauważonym. Wbrew obawom Zuriela nie padł snajperski strzał, za to ich plan zdawał się mieć ogromne szanse powodzenia. Szybki ostrzał miał stanowić element zaskoczenia. Poniekąd tak właśnie było. Jeden ze strzelców zdołał schronić się za róg, drugi po prostu otworzył ogień ale tuż za nim pojawił się Lindeo. Wiązki lasera śmignęły nad ramieniem Zuriela. Poczuł tylko gorący oddech czerwieni. Imperator chroni. Kątem oka, ruszając do kryjącego się gwardzisty dostrzegł niesamowicie wprawne, czyste i eleganckie cięcie miecza Inkwizytora. Ukośne idealnie przecinające arterię szyjną. Błyskawiczny ruch, niemal artystyczna wstęga czerwieni ślizgająca się po ostrzu i opadające ciało. Jego pałka była mniej subtelna. Dopadł wychylającego się zza rogu strzelca. Wymierzony z dużą siłą cios strzaskał lustrzankę hełmu pokrywając przednią osłonę pajęczyną pęknięć. Oddając mało precyzyjny strzał, który zdołał jedynie rozedrzeć szatę na ramieniu Lindeo, przeciwnik odpadł na ziemię. Haxtes dla pewności wystrzelił z pistoletu boltowego spoglądając na drżące od obrażeń ciało i dziurawiony napierśnik.

Lindeo poczuł, że coś jest nie tak. Słysząc jeszcze serię pistoletu Inkwizytora Haxtesa. Wydarzyło się coś co nie powinno mieć miejsca. Trwająca niecały oddech szczelina w Immaterium. Czuł, że to nie za sprawą Nocariona…


Kaus i Ragnar

Walka się jeszcze nie skończyła, choć Mistyk nie obraziłby się zapewne na miły i spokojny happy end. Nie byli jednak w kinie, a to nie było romansidło. To co zobaczył nie było też czułym uściskiem dwóch żelaznych golemów. Rycerz trzymał oburącz halabardę, która brzydko przechodziła przez trzewia Wilka błyskając mocą. Przyszpilony Ragnar nie wydał odgłosu bólu, za to zawył jak rozjuszone zwierze. Zawarczała też jego łańcuchowa broń gdy ruszył do przodu nadziewając się mocniej byle dosięgnąć Szarego. Coraz większa część ostrza pojawiała się za jego plecami w szybkim tempie. Wariat, nieokiełznany do końca. Dzika furia, obłęd w oczach. Debonair czuł, że nie powinien przeszkadzać. Z ust Ragnara, którego wykrzywiona twarz przypominała wilczy pysk, sączyła się krwawa piana. To wszystko stało się zbyt szybko, by Szary Rycerz zdołał się odsunąć. Ogromna dłoń chwyciła go brutalnie za hełm. Wizjery trzasnęły od razu. Później był tylko dziki ryk wilka i jego broni szarpiącej klatkę piersiową wroga. Nie stawało się pomiędzy drapieżnikiem, a jego ostatnią ofiarą. To jedyne co mógł zrobić Kaus. Upadli razem na ziemię. Przechylony bokiem Ragnar padł wprost na Rycerza. Zastygł z wciąż wściekłym grymasie, choć jego oczy zgasły. Broń cały czas wypluwała posokę z piersi Szarego…


Marcus i Simon

- Nigdy więcej … - powtórzyła niczym echo Beatrycze. Obudzona Relikwia Zakonu, którą teraz trzymał w dłoniach, była najprzyjemniejszym ciężarem. Wyprowadzane szybkie i pełne zaciętości cięcia zmuszały biczownika do obrony i cofania. Szukał miejsca, chwilowej odsłony, słabości upiornego ataku, gdzie mogłyby się znaleźć żelazne pazury. Jedno cięcie starczyło Krukowi na odrąbanie kończyny, która miała zasłonić atak na pierś. Ostrze weszło w nią jednak zbyt płytko. Kontruderzenie pazurów przyjął na naramiennik skręcając ciało. Poszły białe iskry, a Marcus szykował się do cięcia od dołu. Nie miał jednak miejsca na większy zamach. Wbił szybko ostrze rozszarpując brzuch. Piłowe zęby otworzyły go dowodząc, że miał do czynienia z ludzkim ciałem. Nie popełnił drugi raz tego samego błędu. Zaparł się stopą o udo biczownika wyszarpując miecz i tym samym go odpychając. Za błyszczącą czerwienią bronią podążyła wstęga śliskich jelit. Ostatni zamach rozorał pierś potwora. Marcus pociągnął ostrze w górę rozcinając łeb na pół. Pomimo śmierci pazury wciąż przez jakiś czas zaciskały się i rozkurczały konwulsyjnie.

Szturmowcy z przerażeniem patrzyli na podźwignięcie się Marcusa. Padły strzały, których nawet nie zanotował, gdyż nie uczyniły najmniejszej szkody ciężkiej zbroi. Byli tylko ludźmi, stojącymi naprzeciw Syna Imperatora. Zbierali się do ucieczki. Wtedy padły strzały Simona. Plazma wystrzelona z pistoletu dosięgła szturmowca. Okręcił się wokół osi z połową klatki piersiowej i padł w pył ziemi. Porucznik wpadł na drugiego barkiem powalając na ziemię. Gdzieś za jego plecami trwała walka Kruka z biczownikiem. Zwarł się z przeciwnikiem szybko go unieruchamiając kolanem. Strzelił w tył głowy jak zwykło się to robić zdrajcom i dezerterom. Obrócił głowę wiedziony dziwnym instynktem. Dostrzegł Mirię przykucniętą na pobliskim budynku. Z tak bliskiej odległości widział błyszczący od krwi skafander. Przymierzała się do strzału, a on stał na tej linii.

***

Pare chwil wcześniej…

- Inkwizytorze! Musimy uciekać. Zdrajcy odpierają Szarych Rycerzy. Chroń się panie! – rozległo się na przyjętej częstotliwości.
Zewsząd dobiegały odgłosy strzałów i wybuchów.
Inkwizytor nie wierzył własnym oczom. Był pewny porażki zdrajców. Szarzy Rycerze mieli ostatecznie rozwiązać kwestię. Nie docenił przeciwników. Najpierw niespodziewany opór Psionika potężniejszego od niego, a później Kruk łajający szturmowców i biczowników jak krnąbrne dzieciaki. Nienawidził Octavii tym bardziej. Pieprzona suka dobrała wyśmienity oddział. Klęska. Właśnie teraz, gdy był już tak blisko.
Wydał ostatnie polecenie Mirii. Niech zabierze ich jak największą liczbę do grobu podczas gdy on wycofa się w stronę statku. Chciał zbiec na południe. W gąszczu stał opancerzony samochód. Jego obstawa miała stanowić jedynie żywą zasłonę. Nieoczekiwanie pojawił się Porucznik, którego szybko należało zlikwidować.

***

Nigdy nie wątpiła w rozkazy. Nie kwestionowała, nie zastanawiała się. Ten też początkowo przyjęła spokojnie. Zajęła pozycję z zamiarem odstrzelenia wroga. Dlaczego teraz przebiegły ją te wszystkie myśli? Zostawiał ją na śmierć. Porzucał. Mimo całego, psiego przywiązania jakie mu okazywała. Miała przecież dług do spłacenia. Tak…. Ale czy nie spłacała mu go codziennie od paru lat? Służąc wiernie , skrupulatnie. Oddała mu swoje życie, które widocznie było bez znaczenia.
Chaos błyskawicznych myśli przerwał widok przybocznego, który wybiegł przed Inkwizytora mierząc do Simona. Koniec wątpliwości. Pociągnęła za spust odruchowo, a po chwili leżał już martwy. Błysnęło oko krótkiej lunety gdy padł drugi strzał. Pozostały przy życiu przyboczny zbiegł w dżunglę. Spod ciała leżącego Lorda Inkwizytora Świętego Oficjum Nocariona Sverte, wyciekała krew mieszając się z błotem.
Odłożyła karabin powoli siadając na dachu.
 
Witch Elf jest offline