Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2011, 14:44   #155
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Kolacja. Jakże wspaniały sposób zwieńczenia pracowicie spędzonego dnia. Vincent wpadł na wyśmienity pomysł. Nawet jeśli się wzięło niecodzienny pretekst, pod jakim zebrano nas wszystkich, Xhystosan. Jeśli to, co podejrzewał profesor Watkins, było prawdą, to właśnie ułatwi zadanie obserwatorom. Wszyscy, razem zebrani w jednym miejscu, przy jednym stole. Jednak nie zwracałem na to najmniejszej uwagi. Zwyczajnie mnie to nie obchodziło. Nie interesowały mnie ani zagadnienia polityki, ani problematyka misji z jaką pojawili się tu zebrani. Miałem swoje cele, a zapowiedziana na kolejny dzień audiencja u władz miasta znakomicie się miała okazję owym celom przysłyżyć. Znakomicie. W wyśmienitym nastroju zakończyłem dzień. Nim zasnąłem przez chwilę jeszcze rozmyślałem o nim. Wiele dziwnych... niespotykanych okoliczności miałem okazję tego dnia doświadczyć...

Kącik dla klientów był. Stosunkowo zaniedbany, ukryty w kącie pogrążonym w prawie absolutnym mroku. Może nie tak wygodny, jak ten w dawnym moim sklepie, ale był. Dwa dość twarde i pozbawione ozdób krzesła oraz stolik, który nie miał nóg i przypominał właściwie bardziej małą drewnianą ladę czy nawet półkę wysuniętą ze ściany.
Podszedłem tam i przeciągnąłem dyskretnie palcem po blacie. Kurzu nie było. Było prawie całkowicie ciemno, ale stąd dostrzec można było zarys świecznika który stał nieopodal, gotowego by oświetlić ten kąt w razie potrzeby. Sprzedawca wciąż milczał, ale czułem jego wzrok na swoich plecach.
- Pozwoli Pan, że spocznę...
- Ależ bardzo proszę. - odpowiedział zaraz - Może kawy?
- Chętnie.
Starszy człowiek nastawił czajnik. Po jakimś czasie woda zaczęła bulgotać. Zapach kawy wypełnił sklep. Świeżo parzona, pojawiła sie w filiżance którą sprzedawca postawił na kontuarze.
- Proszę. - powiedział tak po prostu.
Uśmiechem podziękowałem sprzedawcy i zaciągnąłem się aromatem, po czym spróbowałem. Była pyszna. Sam nie wybrałbmy lepszego gatunku żeby poczęstować gościa. Nie śpieszyłem się. Piłem powoli i z namaszczeniem. W miejscu takim jak to czas płynął inaczej. Tutaj w zasadzie biorąc pod uwagę specyfikę niektórych oferowanych towarów starano się, by czas wskrzesić. Upijałem więc bez pośpiechu łyk za łykiem ze swej filiżanki dyskretnie rozglądając się po eksponatach.Właściciel sklepu zdawał sie to doceniać. Z uznaniem przyjął moją powolność celebrowania picia napoju. Milczał.
Eksponaty?
Z pewnym rozczarowaniem skonstatowałem, że nie było tu nic naprawdę specjalnego. Ot, średnio rzadkie towary z interioru. Czasem wątpliwej chyba unikalności jakaś rzecz dzikich plemion. Ale najwięcej eksponatów...z Xhystos.
Cóż - pamiętam że pomyślałem - to przecież chyba naturalne. Tutaj te zwykle przedmioty muszą mieć wartość unikatów z końca świata. Szkoda, że o tym nie pomyślałem opuszczając miasto. Hmmm...A może...prawdziwe okazje ukryte są przed oczyma przypadkowych tylko klientów?
- Widzę tu wiele ciekawostek - odezwałem się do antykwariusza pomimo niskiej moim zdaniem wartości zgromadzonych “unikatów”. - Ta maska, to zdaje się dzieło z okolic ziem Palua...
- Tak...szanowny Pan jest znawcą...To nie jest powszechnie znany fakt...
- Znawcą? Nieee... - odpowiedziałem z uśmiechem - Pasjonatem.
- Szanowny pan jest bardzo skromny. - upił łyk ze swojej filiżanki - ...czy przyjechał Pan szukać rzadkich eksponatów?
Rozmowa niespodziewanie przybrała bardzo interesujący obrót. Miałem zawsze ucho wyczulone na takie nutki.
- Ależ Pan spostrzegawczy - odpowiedziałem sklepikarzowi - Dokładnie tak. I mój nos mówi mi, żem dobrze trafił.
- Żadna spostrzegawczość, niestety...- odparł - ...do mnie trafiają w zasadzie tylko tacy ludzie, po prostu...Nie każdego interesują starocie i rzeczy nie mające praktycznego zastosowania.
- Niestety - zgodziłem się ze smutkiem - Ale skoro mowa o rzadkich eksponatach. Chętnie zerknę na coś, co, jak się domyślam, trzyma szanowny Pan dla wyjątkowych klientów.
- Przecenia Pan mój skromny sklepik...- odpowiedział smutno - Wszystko, co widzi Pan na półkach, i tak zgromadziłem z dużym trudem. Obawiam się, że nie mogę zaoferować nic ciekawego dla takiego znawcy jak Szanowny Pan.

Mówił prawdę, czy zwyczajnie nie chciał rozstać się ze szczególnie ulubioną rzeczą? Pochylony nad pustą już niemal filiżanką zastanawiałem się jakież to cudeńko mogą skrywać mroki zaplecza. TO musiało być blisko. Na tyle blisko, by przebywający stale w sklepie z łatwością mógł w chwili tęsknoty zajrzeć i nacieszyć oczy. Coś, co sam trzymałem onegdaj na zapleczu własnego sklepu. Coś, co miało wartość niewymierną na pieniądze. Ani żadne inne wartości....Tak, w sumie nie dziwiłem się sklepikarzowi, znałem tajniki zawodu. I jego sekrety. Sam przecież też nigdy w życiu nie wpuściłbym poznanego dopiero co człowieka na zaplecze, gdzie czekały specjały dla stałych klientów. Przyjaciół wręcz. Nie, tak się po prostu nie robiło...To wręcz forma obyczaju, rytuału. To nie była tylko kwestia ceny.
- A może...- z rozmyślań wyrwał mnie głos tamtego - ...może Pan ma coś, czego byłby skłonny się pozbyć?
- W sumie... to chyba nawet tak. - odparłem po namyśle - Posiadam kilka egzemplarzy interesujących książek.
- Niech pan je przyniesie, w dogodnym czasie. - powiedział spokojnym, leniwym tonem antykwariusz - Ja nigdzie się stąd nie ruszam. Może jeszcze jedną kawę, odniosłem wrażenie że smakowała?
Coś zaszeleściło przy wejściu. Tylko ja popatrzyłem w tamtą stronę. Przez otwarty nadal otwór drzwi wśliznął się cień, cień człowieka, kładący się jak wydłużona wskazówka zegara na podłodze antykwariatu. Ktoś był przed wejściem, jednak na razie nie wchodził...
Kolejny szpieg? Ciekawe. Właściwie już miałem zamiar opuścić antykwariat, jednak zmieniłem zdanie. A nie trzeba było...
- Kawa? - pociągnąłem rozmowę - Tak, znakomita. Nie wiem tylko, czy prosząc o dolewkę nie nadużyję Pańskiej gościnności.

Człowiek przyglądał się wystawie. A przynajmniej było to coś w rodzaju wystawy sklepowej w sklepiku znajdującym się na pierwszym poziomie kamienicy. Obok dużych otwartych drzwi znajdowało się duże przeszklone okno, z przydymionym mocno szkłem. Za nim niewyraźnie widział półki, a na nich różne eksponaty. Duża część to przedmioty codziennego użytku jakie łatwo spotkać można było w Xhystos. Gdzieniegdzie jakaś drewniana maska czy figurka. Jedną całą półkę zajmowały stare książki, grzbietami ustawione ku szybie. Szkło było jednak zbyt przydymione a wzrok człowieka zbyt słaby by odczytać tytuły... Oczy widziały wszystkie te detale... wszystkie... nic nie uchodziło uwadze...
Wtedy to właśnie człowiek zdał sobie sprawę, że ze środka słyszy znajomy głos...Tak, z pewnością...Był to głos kogoś, kogo znał. Zaraz po nim odezwał się nieznajomy człowiekowi rozmówca, którego głos brzmiał wcześniej.
- Ależ nie ma o czym mówić. Już nalewam kolejną filiżankę. Bardzo przyjemnie się gawędzi...

- Haloo, czy to Pan, monsieur Blum - doszedł do nas głos mężczyzny, przeze mnie rozpoznany jako należący niewątpliwie do profesora Watkinsa.
- Ktoś tam jest...- antykwariusz popatrzył to na mnie, to w stronę wyjścia, a potem znów na mnie. - Proszę pana? - podniósł nieco głos sprzedawca - Proszę wejść. Drzwi są przecież otwarte, zapraszamy.
- Naturalnie zapraszamy. - dołączyłem się nieco na wyrost odstawiając filiżankę - Aaa... to profesor Waaatkins...
Maurice Watkins stanął niepewnie w otwartych drzwiach, obrzucając spojrzeniem krótkowidza ciemne wnętrze. Nasze spojrzenia spotkały się.
Było coś niepokojąco znajomego w tej scenie. Układ pomieszczenia, tak niesamowicie podobny do tamtej części lokalu, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy. Spojrzałem na Watkinsa i jestem pewien, że w tej chwili też myślał w ten sposób. Byłem pewny, że Watkins przysiągłby, że wtedy siedziałem przy stoliku w dokładnie takiej samej pozycji jak widział mnie teraz. Chyba nawet i wtedy nad zamówioną kawą... Rozpoznawałem ten sam, powtórzony wyraz zagubienia na twarzy profesora. Te same niepewne ruchy, jak wtedy gdy Maurice wchodził prosto z ulicy do niewielkiego lokalu w Xhystos. Ten sam zakłopotany nieco wzrok, zamazane oczy rozglądające się za miejscem. To samo związanie spojrzeń, odbijająca się jak w ustawionych naprzeciw siebie lustrach pewność, że obaj nie znaleźli się w tym miejscu przypadkiem.
- Doktorze Bowman pan tutaj …? - niepewnym głosem zapytał profesor. Wzrok miał dziwnie nieobecny zdawałoby się wpatrzony w stojaca na stoliku filiżankę.

- Skąd pan mnie zna?! - rozległ się nagle głos z boku. Mężczyzna, ja z resztą też, z zaskoczeniem odwrócił głowę w bok. Za kontuarem, w półmroku widział zarys znajomej mu postaci...Co on tu... Postać dała krok do przodu, wyłaniając się z ciemności...Teraz dopiero Maurice dostrzegł, że się pomylił. To nie był... Bowmann... Oczy widziały... Obcy mu, starszy mężczyzna w okularach patrzył na niego równie zdziwionym wzrokiem co on sam. Nie do wiary...W półmroku wyglądał tak znajomo, zarys sylwetki, kształt fryzury...
- Ach, to przecież pan...- zawiesił głos mężczyzna w okularach, wycofując się o pół kroku.
- Tak to ja … zna mnie Pan? Mieliśmy już przyjemność się poznać?
- Przepraszam...- zmieszał się - Ja...Słyszałem tylko, że jest Pan w mieście. - wycofywał się dalej, pozostając cały czas przodem, aż na nowo zniknął w mroku za ladą, gdzie zasiadł, zapewne na jakimś niewidocznym zza kontuaru zydlu - Panowie chcą pewnie zamienić słowo, nie będę przeszkadzał.
- Hmmm to miło z pana strony, choć nie wydaje mi się, bym był na tyle znaną osobą … tym bardziej w Samaris.
- Może podać też kawy? -padło tylko w odpowiedzi, z ciemności. - Akurat świeżo naparzyłem.
Czytał w jego myślach!? Nie … przecież to banalne, w kawiarniach podaje sie kawę … zaraz ale to nie jest kawiarnia.
- Tak, poproszę filiżankę kawy … - odpowiedział człowiek niepewnym głosem.
- Nie ma sprawy. Już podaję, proszę przy okazji rozejrzeć się po ekspozycji. I już nie przeszkadzam.
Niewyraźny kształt zaczął krzątać się przy kuchennych intensyliach... Powoli, bez pośpiechu... oczy widziały wszystko... Stuknęło szkło, rozległ się cichy odgłos lejącej się cieczy...

Nadal przyglądałem się w milczeniu profesorowi ze swojego miejsca.
- Deja vu? Profesorze. - zagadnąłem go również nieco zaskoczony - Czy może kolejna... wizja?
- Co? Nie. Może … nogi zawiodły mnie aż do tego miejsca, potem usłyszałem zdawałoby się znajomy głos i tak to tutaj trafiłem. Pana widzę też tu przywiodły dokt … monsieur Blum. I co Pan sądzi o tym mieście? - zapytał profesor zajmując miejsce obok mnie.
- Niespotykane... - po długiej pauzie i zastanowieniu odezwałem się. Sam nie wiem, czy tylko tyle miałem do powiedzenia o Samaris, bo nie miałem wyrobionej opinii, czy ją miałem, ale nie chciałem się dzielić z powodu bliskości jednego z mieszkańców. Wciąż na świeżo mając jeszcze w pamięci obraz niecodziennego powitania moje myśli podążały wielotorowo.
- A czy nie czyje sie Pan tu jak …- przez chwilę profesor szukał właściwego słowa … - intruz?
- Ależ to naturalne, profesorze - wypaliłem z rozbrajającą szczerością - My jesteśmy intruzami w tym mieście. Ja jednak, drogi Panie odnoszę nieco inne wrażenie.... jakbym znajdował się.... w labiryncie....
- Labirynt … czyżby szukał Pan wyjścia? Czy to aby nie za szybko, przecież jesteśmy tu dopiero pierwszy dzień.
- Wyciąga Pan absolutnie mylne wnioski profesorze. Labirynt to miejsce, gdzie dotrzeć do celu można tylko jedną, określoną drogą. Narzuconą przez twórcę labiryntu, a każda próba obrania innej drogi równa się zbłądzeniu. - wyjaśniłem - Mówiliśmy o moich odczuciach, nie ucieczce.
- Labirynt … - Watkins zamyślił się przez chwilę - Zależy jak na to spojrzeć … albo na miejsce bronione przed dostępem intruzów, albo na miejsce będące więzieniem dla intruzów, albo z perspektywy tego w środku … czyli najważniejsze jest znalezienie wyjścia. Ale nie popadajmy w paranoję Panie Blum , przecież nikt nas tu nie więzi.
Myśli tego człowieka... one, to dopiero musiały galopować... Nie rozumiałem sensu większości z wypowiadanych przez niego zdań. I irytowało, że zakładając tezę już wyciągał wnioski nie zważając na trafność założeń.
- Nic takiego nie powiedziałem. Jednak wrażenie pozostaje... - zastanowiłem się i po chwili dodałem - Część labiryntów jakimi się niegdyś bawiłem kończyła się właśnie w ich centrum.
- Proszę bardzo.
Sylwetka właściciela sklepiku zamajaczyła w półmroku za ladą. Rozległo się ciche stuknięcie i na kontuarze pojawiła się nowa filiżanka, przeznaczona dla profesora. Zapach kawy w pomieszczeniu znów się wzmocnił, pachniała znajomo - jak w hotelu. Może używają jednego gatunku, od jednego dostawcy... Gdy posmakował, musiał poczuć dokładnie ten sam znakomity smak, co w zamawianej w hotelowym lobby. Ale być może było to mylne wrażenie. Z zamyślenia wyrwały mnie słowa profesora.
- To zupełnie dla mnie zrozumiałe. A może po prostu przestał Pan szukać, albo poczuł się zbyt słaby i za szybko spasował …- Watkins spoglądał na mnie mieszając łyżeczką kawę - … albo tak jak ostatnio poszedł na skróty - dodał po chwili z tym samym wyrazem twarzy, jaki widziałem u niego kiedyś w pociągu. Zirytował mnie. Plótł od rzeczy w niezrozumiały sposób, a do tego jeszcze coś insynuował. Ten sposób rozmowy był charakterystyczny dla profesora Watkinsa i powinienem był się już przyzwyczaić. Mimo to emocja już krążyła między nimi. Licząc, że przerwa w rozmowie sama utnie do niczego nie prowadzącą wymianę zdań poświęciłem swoją uwagę kawie. Tyle chciałem dać mu do zrozumienia.

Człowiek czekał. Nie bardzo liczył na otwarcie się Persivala. Wiedział, że wcześniej czy później musi to nastąpić, ale nic na siłę. Pośpiech mógłby spowodować nieprzewidziane dla psychiki skutki. No i jeszcze aby coś zrobić trzeba chcieć. Nie da się na siłę kogoś uszczęśliwić. A sam temat labiryntu wiele sugerował. Niestety Xhystos było daleko, odległość uniemożliwiała stosowanie odpowiednich metod terapeutycznych. Zresztą wiadomo jak to się ostatnio skończyło. Milczenie trwało coraz dłużej. Gdy filiżanka była w połowie pusta, albo jak inni wola w połowie pełna zapytał:
- Ciekawe jaki tu mają system leczenia, czy są szpitale, czy może tylko doktorzy na prywatnych praktykach. Dwa lata … w tym czasie zawsze może się coś przyplątać.
- Mnie Pan pytasz? Raczej należało by spróbować zasięgnąć opinii naszego gospodarza... - zanim człowiek zdążył odpowiedzieć ten drugi energicznie podniósł się - No, na mnie już czas... będę się żegnał. Panowie... - skinął głową i skierował się do wyjścia.
- Nie omieszkam zapytać gubernatora Verlaina, kiedy udamy się do niego na audiencję. W sumie pewnie będziemy mieli wiele pytań do niego … - odpowiedział i dopiero teraz człowiek zorientował się, że mówi do pustego krzesła. Zaczął rozglądać się po pomieszczeniu ale tamtego już nie było. Uciekł … przed pytaniami, a może odpowiedziami. - Typowy objaw … - powiedział cicho człowiek.
Oczy widziały wszystko... jak jeden energicznym krokiem wychodzi z antykwariatu... jak skręca i zagłębia się równym krokiem w kolejne ulice, które prowadzą go wprost do hotelu, w którym się zatrzymał.... jak drugi kończy kawę... krótkowidzącym wzrokiem rozgląda się dyskretnie po składzie... jak przypatruje się w milczeniu Bowmanowi...
 
Bogdan jest offline