Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2011, 21:01   #4
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Wokoło chodziły zombie. Jak zwykle przechadzały się po korytarzach, szczerzyły swoje paszcze, obrzucały się wściekle kawałkami odpadającej skóry. Jakby parafrazując przysłowie: „Człowiek człowiekowi wilkiem, natomiast zombie zombie zombie.”Widoczne były dokładnie te same twarze, co zwykle. Brakowało tylko jednej, którą chciałby zobaczyć wśród nich, twarzy swojego brata, którego nienawidził, jak nikogo innego na całym świecie.

- Graham – sama – głos kamerdynera, jak zwykle wyrwał go rano, punktualnie o 6.35. Był mu wdzięczny, że nie musi oglądać tego samego snu, który powtarzał się od lat. Istnieją rzeczy, które trzeba zaakceptować i jakoś dalej brnąć przez kolejne dni, ale których nie można polubić. Reser nie lubił takich snów.
- Graham – sama – kolejne słowa kamerdynera spowodowały, że powrócił całkiem do przytomności siadając na łóżku. Okno dużego pokoju było otwarte. Z zewnątrz dochodził śpiew ptaków. - Graham – sama, przygotowałem pańską herbatę. Jest letnia, tak jak pan sobie życzył – lekko nosowym głosem przypomniał budzącemu się chłopakowi. Jakimś sposobem potrafił nalać herbatę z wysoka, mimo tego nie zdarzył się jeszcze przypadek, ażeby chociaż trochę się wylało.

- Dziękuję Tigalli – san – zwrócił się do młodego, elegancko kamerdynera, który kierował całą domową służbą, a oprócz tego znaczą częścią majątku rodziny. - Czy coś nowego u Isoldy? - to także było standardowe pytanie, zadawane dokładnie identycznie od lat.
- Niestety nie, Graham – sama. Nie jest jednak gorzej – odpowiedź kamerdynera brzmiała, jak zwykle. Była wystudiowana, melodyjna, niczym część określonego rytuału, który obydwaj odprawiali.
- Odwiedzę ją po śniadaniu.
- Oczywiście, Graham – sama. Poinformuję Unemiko – san, że chce pan spędzić chwilę ze swoją siostrą.
- Dziękuję – Graham wstał z łóżka podchodząc do okna oraz wyglądając chwilę na jaśniejący słonecznym blaskiem ogród. Od lat spał nago, co wzbudzało zgorszenie pokojówki, młodziutkiej Lydii, która pomyliła kiedyś pory sprzątania i wchodząc do pokoju napatoczyła się właśnie na nagiego Grahama. To było jednak całkiem dawno. Od tamtej pory takie wypadki się nie zdarzały, choć Lydia ciągle rumieniła się na wspomnienie tamtego poranka.

Łazienka przypominała nieco tradycyjną, obitą drewnem, wyposażoną w balię, ale miała wbudowane wszelkie udogadniania. Praktyczne, choć ukryte i nie niszczące prostej elegancji. Graham umył się, po czym ubrany wyłącznie w długą yukatę udał korytarzem do jadalni. Pałac był pusty, jak zwykle. Długi korytarz lśnił czystością, ale też ciszą, którą przerywały wyłącznie kwilenia ptaków z tradycyjnego ogrodu. Natomiast szeroki główny hol przypominał raczej muzeum. Nie tylko swoją przestronnością, ale także klasycznym stylem zdobień nawiązującym do antycznej rzeźby.


Szedł powoli, zatrzymując się jedynie przed dużym obrazem przedstawiającym rodzinę, po parze: dorosłych osób, nastolatków oraz dzieci. Niewątpliwie jedynie uważny obserwator mógł wychwycić pewne podobieństwo wśród nich, ale nawet niespecjalnie bystra osoba rozpoznałaby Grahama. Młodszego nieco oraz roześmianego.
- To było dawno, bardzo dawno, tak dawno, że może nigdy się nie zdarzyło naprawdę, może to jedynie głupia wyobraźnia – przebiegły mu przez myśl zwykłe obrazy, setki nagłych fleszy z dalekiej przeszłości.

Jadalnia była długim, jasnym pokojem, ozdobionym szeregiem roślinnych stiuków. Na jej środku znajdował się stół, przy którym mogłoby zasiąść swobodnie i czterdzieści osób.
- Graham – sama – powitała go młoda dziewczyna w uniformie pokojówki w króciutkiej mini, znacznie więcej eksponującej niż ukrywającej. - Śniadanie zachodnie, czy orientalne? - trzymała w ręku pióro, by zapisać ewentualne wyjątkowe pragnienia swojego panicza, przy czym ciężko ukryć, że co chwila zerkała spod pięknych długich rzęs na kamerdynera, który wszedł tuż za Grahamem.
- Dziękuję Lydio, proszę to co zwykle, orientalne śniadanie.

Pokojówka uśmiechała się podając mu skromne jedzenie na srebrnej tacy. Widocznie lubiła swoją pracę, choć zapewne jeszcze bardziej lubiła towarzystwo przystojnego kamerdynera Manollo Tigalliego. Graham słyszał, że jego główny pracownik jest obiektem westchnień wielu pań. Do grona których także zaliczała się Lydia. Oczywiście, dumna dziewczyna nigdy by się nie przyznała przed sobą, że jej serduszko żywi jakieś inne uczucia niż profesjonalną obojętność. Jednak ukradkowe, odruchowe spojrzenia świadczyły o czymś kompletnie innym.
- Smaczne? - spytała.
- Owszem Lydio. Bardzo dobre, podziękuj Uemi – odpowiedział Graham starannie przeżuwając pokarm. Tak naprawdę nie było ani smaczne, ani niesmaczne. Kucharka Uemi, młodziutka dziewczyna, miała wiele chęci oraz ambicji, które nie szły niestety w parze z umiejętnościami. Starała się bardzo, jednak najlepiej wychodziły jej proste potrawy, typu gotowany ryż i właśnie takie śniadania standardowo Graham zamawiał. Jednakże średni co najwyżej smak jedzenia nie przeszkadzał Grahamowi. Potrafił jeść właściwie wszystko, tak obojętny na walory smakowe potraw, na cudowne, łechcące nozdrza, aromaty, jak nieruchome niemal było jego oblicze. Graham rzadko się uśmiechał, nigdy zaś nie śmiał. Przynajmniej od czasu wypadku. Miał jasne, lecz surowe oblicze, oczy żywe, świdrujące, lecz twarde, pełne obojętnej melancholii. Tak jak wygląd, taki miał również głos. Stonowany, jakby matowy, zawsze grzeczny, ale niemal wyprany emocjonalnie.

Śniadanie rozpoczynało kolejny rytuał: odwiedziny siostry. Znowu kolejne metry przemierzone pustymi korytarzami, odbijającymi lekko szurające echo miękkich papci. Kilka drzwi, które wielkością przypominały dawne bramy, wreszcie dotarł do wschodniego skrzydła, gdzie mieścił się gabinet Unemiko, pielęgniarki oraz służącej zajmującej się jego siostrą.


Pielęgniarka siedziała w swojej ulubionej pozie, mając założoną nogę na nogę. Niedawno ukończyła odpowiednie szkolenia i teraz Isolda cały czas znajdowała się pod jej opieką. Biorąc jednak pod uwagę, że siostra Grahama od lat była nieprzytomna, pogrążona we śnie nieustannym, Unemiko nie miała wiele pracy. Poza masażem, sprawami higienicznymi oraz lekami, właściwie dysponowała swoim czasem wedle własnego uznania. Grahamowi to nie przeszkadzało, pod warunkiem, że siostrze niczego nie zbywało. Miał nadzieję, ze któregoś dnia medycyna, lub przypadek spowodują, że dziewczyna się ocknie z wieloletniego snu.

Nawet nie zadawał pytania pielęgniarce, jak wygląda sytuacja. Gdyby nastąpiła jakakolwiek zmiana, miała obowiązek natychmiast zawiadomić chłopaka.
- Konnichiwa, Unemiko – san – powitał ją przechodząc przez gabinet.
- Konnichiwa, Graham – sama – jego służba miała obowiązek zawsze zwracać się do niego po imieniu. Denerwowało go typowe Reser – sama. Tak lubił, żeby się do niego odzywano, wyłącznie starszy brat. Tymczasem Graham nie chciał mieć niczego wspólnego ze swoim bratem. Kazał wyrzucić wszystkie jego rzeczy, ubrania, meble, książki. Porozdawać, lub spalić, byle nic nie przypominało tego łajdaka. Co innego siostra. Isolda urodziła się przed starszym bratem tuż tuż. Byli prawdziwymi bliźniakami, choć niejednojajowymi. Zawsze jednak wyglądała bardzo dziecinnie. Dopiero jako nastolatka wystrzeliła i wzrostem i krągłościami zmieniając się z brzydkiego, małego kaczątka w prawdziwą damę. Ale wtedy zdarzył się wypadek. Wszystko się zmieniło. Mogła tylko spać, zaś Graham mieć nadzieję, że pewnego dnia, niczym bajkowa Śpiąca Królewna, znajdzie swojego księcia, który ją obudzi pocałunkiem.
- Graham - sama, Isolda - sama ma dzisiaj badania - przypomniała pielęgniarka. Graham skinął. Jego siostra co tydzień była zabierana do szpitala na badania. Przebywała tam dzień, lub dwa. Potem ponownie ją przewożono do domu. Nic się nie zmieniało od czasu wypadku.

Później znowu puste korytarze oraz obszerne szafy garderoby. Ubrał mundurek charakterystyczny dla jego szkoły. Fizyka, matematyka oraz japoński. Tego ostatniego nie cierpiał, szczególnie ze względu na przynudzającą panią Umezu, która sama ledwo rozróżniała Genji Monogatari od Makura no soshi. Niestety, japonistka miała to do siebie, że uważała się za najmądrzejszą nauczycielkę na japońskiej ziemi. Cóż Graham uważał, że takie osoby stanowią element czegoś, co dorośli określali jako trudne warunki pracy. Młynarze mieli pył, użytkownicy młotów pneumatycznych hałas, natomiast uczniowie jego high school panią Umezu. Trzeba ją było przetrzymać niczym przykre rozwolnienie.

Ruszył do samochodu. Limuzyna już czekał ana stanowisku. Szoferem okazał młody chłopak Hikaru, nieco jedynie starszy od osiemnastoletniego Grahama, kuzyn kamerdynera Tigalliego. Hikaru pełnił właściwie rolę lokaja, przynajmniej na takie stanowisko został przyjęty. Ale okazało się, że kompletnie nie ma zamiłowań lokajskich, za to świetnie prowadzi oraz doskonale walczy wręcz. Pełnił rolę bliskiego kolegi. On również, jako jedyny spośród całej grupy pracowników pałacu, miał przywilej zwracania się do Grahama po imieniu.
- Gdzie jedziemy? - spytał wesoło, choć doskonale wiedział, że szkoła nie poczeka, zaś Graham nie lubił się spóźniać.
- Szkoła, jak zwykle.
- Nie masz ochoty na wagary? – zasugerował jak zwykle Hikaru włączając kluczyk.
Oczywiście dostał odpowiedź, jak zwykle.
- Czy kiedykolwiek miałem?
- Nie przypominam sobie – przyznał szofer. - Właśnie to jest nienormalne – mruknął jeszcze startując z kopyta.

Chiyoda nie należy do największych dzielnic Tokio, ale z pewnych względów stanowi centrum nowoczesnej Japonii. Tutaj mieści się zamek Edo zamieszkiwany przez osobę, która jest symbolem nowoczesnego kraju, czyli cesarza Akihito. Tutaj także jest parlament, którego bliskość sprawia, że mieszkańcy Chiyody co rusz mogą natknąć się na ważnego polityka, lub zagranicznego gościa. Toteż nawet jeśli niektóre części Chiyody nie przypominają oświetlonej szaleństwem neonów Shibyui, czy wysokościowców Ikebukuro, mają swój smak, zaś wiele znanych osobistości właśnie tutaj stworzyło swoje rezydencje.

Smak, klasyka, niekiedy wytworna skromność, czasem lekko podrasowana ekskluzywnym gustem. Takie były tu szkoły, budowane często na dawną modę, rezygnujące z technologii wielkiej płyty.


High school w centrum Chiyody mogła być wyłącznie szkołą wyjątkową. Predestynowało bowiem ją samo miejsce. Należała do owych prywatnych liceów, które kształcą przyszły narybek japońskich elit. Oczywiście, rodzice uczniów słono za to płacili, gdyż była to szkoła prywatna. Rzecz jasna mieli do niej dostęp także zwykli uczniowie, których sponsorowały władze municypalne, albo rząd. Decydowało szczęście, wyniki naukowe oraz miejsce zamieszkania. Początkowo właściciele szkoły nieco zżymali się na takie egalitarne rozwiązanie narzucone przez ministerstwo oświaty, później jednak uznali, że mieszanka pochodzenia może przynieść niezły efekt. Czy rezultat okazał się odpowiednio pozytywny? Trudno powiedzieć, jednak faktem jest, że to high school stanowiło wyjątkowy konglomerat snobizmu oraz przeciętności, która jakimś cudem stworzyła normalną uczniowską społeczność.

Dyrekcja zdecydowanie popierała bratanie się uczniów oraz działalność pozalekcyjną. Toteż takiego Grahama, który nie interesował się szkołą poza normalnymi przedmiotami raczej postrzegano, jako kogoś dziwacznego. Gdyby nie fakt, że należał do istotnych sponsorów, prawdopodobnie zaproponowanoby mu przeniesienie. Tak zaś raczej dawano mu jedynie do zrozumienia, że nie nadąża za etosem szkoły, gdzie nie ma miejsca na indywidualizm oraz dobrowolną samotność. Oczywiście wyłącznie poza plecami, gdyż oficjalnie wszyscy dyrektorzy wyłącznie się uśmiechali.

Takie podejście jednak do innych uczniów nie przysparzało mu popularności. Nie interesował się sprawami klasy. Przychodził, wyciągał książki, potem odjeżdżał do swojej posiadłości. Uprzejmy, ale obojętny, miły, ale chłodny, właściwie niektórych wkurzał taka postawą jeszcze bardziej, niż kilku nowobogackich zadufków, którzy sypali forsą na lewo, czy prawo, byle się popisać przed resztą uczniów. Nie reagował na próby nawiązania przyjaźni, chociaż nie miał nic przeciwko miłej rozmowie na jakieś konkretne tematy, nie polegającej na laniu wody. Problem był jednak taki, że dla Grahama owym laniem wody było 99% spraw interesujących jego rówieśników: kino, aktorzy, zespoły, wreszcie kto, z kim oraz dlaczego chodzi / przespał się / planuje chodzić etc. Tak omijała go większa część owych szkolnych plotek, którymi tętni każdy przybytek oświaty. Nie odpowiadał na liściki miłosne znalezione pod szafką na szkolne obuwie oraz nie przychodził do szkoły w dzień Walentynek, ażeby przypadkiem ktoś nie chciał mu wręczyć czekolady.

Taka postawa przez jakiś czas budziła zdziwienie, potem niechęć, jeszcze później zaś ogólnie uznano go za aspołecznego osobnika, którego trzeba tolerować. Nieufność oraz niepewność, którą budził, sprawiały, że na jego temat szeptano raczej po kątach, kiedy przechodził szkolnym korytarzem, niż prosto face-to-face. Kiedy wszedł do klasy Hiruko Seina, przewodnicząca, rozmawiała właśnie z Kenjim Hibatą z samorządu uczniowskiego. Plotki głosiły, że Festiwal Wiśni będzie wyjątkowo huczny oraz samorząd zapraszał wszystkich chętnych do współpracy. Hiruko cieszyła się opinią zaangażowanej społeczniczki oraz bardzo bystrej dziewczyny posiadającej niespożytą energię. Uwielbiała coś tworzyć, organizować, jeśli nie na terenie szkoły, to osiedla, gdzie jej tato posiadał zakład fryzjerski cieszący się ogólnokrajową renomą.


Na widok Grahama przerwali ożywioną dyskusję.
- Cześć Reser – przywitał go obojętnie Kenji, zaś Hiruko skinęła lekko.
- Witaj, Reser-san.
Odkłonił się tradycyjnie dodając formalne powitanie, po czym usiadł za stolikiem. Nagle uśmiechnął się zaskakując obydwoje. Hiruko prawie otworzyła usta, może widząc po raz pierwszy miłe skrzywienie warg na jego twarzy.
- Czy coś się stało, Reser-san? - spytała niepewnie. - Pewnie śniadanie było niezbyt odpowiednie?
- Nie, dziękuję. Po prostu jest ciepło.
- Ciepło? No tak słońce bardzo ładne, jednak … - Hiruko nie dokończyła, gdyż przerwało jej wejście kolejnych uczniów. Rozbiegany, wesoły tłum dyskutujący na temat koncertu Takasugi Satomi, na którym była większość klasy.
- Ciepło – powtórzył jakby nie zauważając nagłego ruchu wokół niego. Bowiem mocno zdziwiony wyczuwał jakąś niezwykłą aurę, falę energii, która leciutkim pulsowaniem dotykała jego zmysłów.
 
Kelly jest offline