Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-05-2011, 21:20   #46
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

SAMANTHA HALLIWELL, JAMES WALKER, NORMAN DUFRIS, SOLOMON COLTHRUST


Padało tak, jakby Bóg miał zamiar zesłać na Bass Harbor kolejny potop.

Cztery osoby – trzech mężczyzn i jedna kobieta – szli przez las rozglądając się niespokojnie. Za sobą pozostawili stojący na skraju lasu dom. Pusty i zimny. Było pewne, że Bruce Wright nie zajrzał do niego, po opuszczeniu posterunku.
Mógł pójść do drugiego lokalu – zdecydowanie mniej przyjaznego – noszącego nazwę „Knajpa u Toma”. Co prawda Tom, który ją założył nie żył już od kilkunastu lat, lecz nazwa pozostała. Urok speluny również. Norman zastanawiał się, czy w czasach prohibicji miejsce takie, jak „Knajpa u Toma” przetrwało.

W końcu wyszli z zalewanego deszczem lasu. Tutaj dopiero poczuli, jak gwałtowny sztorm uderzył w Bass Harbor. Zgięci w pół, smagani przez wicher i ulewę, marzyli tylko o jednym – by dotrzeć do tawerny i natychmiast przebrać się w suche rzeczy.

Udało im się.

Tawerna zdawała się być w tej sytuacji prawdziwym wybawieniem. Miejscem, które spełniało wszystkie życzenia podróżnych. Od razu zobaczyli, że poza ich grupką i starym Virgillem, reszta klientów zdążyła gdzieś wybyć.

- Na litość boską – Virgill załamał ręce widząc w jak opłakanym stanie się znajdujecie. – Co was napadło, by wychodzić na zewnątrz w taką pogodę.

Nalał szybko herbaty do kubków. Gorącej i mocnej.

- W celach leczniczych – powiedział wyciągając spod lady butelkę rumu i dolewając solidnej porcji do każdej z herbat.

Podał wam naczynia.

- Weźcie to i idźcie na górę. Przebierzcie się. Rzeczy znieście na dół, powiesimy je nad kominkiem to szybciej wyschną.

Spojrzał na Normana.

- Pan niech weźmie pokój, który opuścił kaznodzieja. Co prawda, nie zdążyłem go posprzątać, ale to chyba tymczasowo. Słyszałem przez przypadek pana rozmowę z Jeremiashem. Pana ojciec już chyba zawinął do doku. Jednak niech pan przeczeka, aż troszkę się wypogodzi.

Spojrzeliście po sobie. Z waszych ubrań na podłogę ściekała woda. Wszystko co mieliście na sobie faktycznie domagało się suszenia, a w przypadku Samanthy również prania.



JUDITH DONOVAN


Miranda Everett okazała się niezwykle życzliwą i pomocną osobą. Pożyczyła ci zarówno tłumaczenie pozycji, która interesowała zmarłego profesora, jak też kilka książek o okolicy i wysłużony słownik języka holenderskiego.

Chętnie posiedziałabyś dłużej u Mirandy, tym bardziej, że gospodyni nalegała, a na zewnątrz lało, jak z cebra. Ale postanowiłaś jak najszybciej wziąć się za pracę, wychodząc ze słusznego założenia, że im szybciej zapoznasz się z dokumentacją interesującą profesora, tym szybciej powrócisz do cywilizacji.

Podziękowałaś zatem Mirandzie i opuściłaś jej dom. Nawet krótki dystans pomiędzy domem bibliotekarki, a tawerną, który przebiegłaś najszybciej, jak potrafiłaś, spowodował, że zmokłaś.

Tawerna była pusta, jeśli nie liczyć właściciela, który właśnie zgarniał naczynia ze stołów.
Kiedy wchodziłaś do środka, starszy mężczyzna posłał ci smutne i ciekawe spojrzenie, a potem wrócił do swojej pracy.

Poprosiłaś go o coś ciepłego do pokoju i poszłaś na górę. Zapaliłaś światło, bo ulewa i ołowiane chmury na niebie, powodowały, iż wydawało się, że jest późny wieczór.

Siadłaś przy porysowanym i zasłanym twoimi notatkami stole i położyłaś na nim przyniesione z domu Mirandy książki.

Zanosiło się na długie popołudnie. Ale w sumie czytanie w deszczowy dzień było czymś naturalnym i dość częstym w twoim życiu.

Spojrzałaś na zegar. Zbliżała się czwarta pięćdziesiąt popołudniem.

Na dole usłyszałaś jakieś hałasy. Chyba nawet dało się słyszeć głos Sam.
 
Armiel jest offline