Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2011, 00:28   #47
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Balthazar nie żył.
Albrecht nakrył dłonią oczy starca, w duchu rozważając konsekwencje. Śmierć sługi była ważna, bo nie była przypadkowa. Śmierć sługi komplikowała wiele spraw, zwłaszcza możliwość dotarcia do samego thara. Śmierć sługi... oznaczała ucięcie sztyletem jednego wątku. Choć tu zastosowano klasyczne pchnięcie.
Gdzie trafił po śmierci? Perspektywy życia po życiu, wedle wiedzy Nawróconego, nie były zbyt optymistyczne. Nie sądził jednak, że wkrótce przyjdzie mu je samemu rozważać.
Uderzenie w głowę... upadek w niebyt... śmierć?
Jakże kruchy jest żywot człowieka. Jakże silna jest wola przetrwania.
Już raz przekonał się o tym. I nie miał zamiaru przekonać się drugi raz.
O tym jednakże pomyślał dopiero odzyskując przytomność.
A pierwsze, co poczuł to wrażenie, że leżysz na czymś twardym. Zapach zimnej piwnicy. I coś jeszcze. Świeża krew.
W głowie Nawróconego huczało jednak za bardzo, byś szybko zdołał stanąć na nogi.
Ktoś zdjął mu coś skórzanego, cuchnącego wymiocinami z głowy i jego oczy poraziło światło pochodni.

- Żyjesz – powiedział ktoś męskim, pozbawionym emocji, chłodnym głosem. – To się nawet dobrze składa .....

- Żyję, żyję... ale co to za życie?- spytał chrapliwym głosem Albrecht, dusząc w sobie panikę w zarodku. Pierwsze co należało uczynić, to zorientować się w sytuacji. Gdzie się znajdował, z kim i co miał przy sobie. Czy oni zadali sobie trud przeszukania go i zabrania mu wszelkiej broni. Czy też ograniczyli się do tylko tych widocznych lancetów.

- To dobrze - mruknął nieznajomy. - Prosta zasada. Żyjesz, możesz mówić. Pracujesz dla kapłanki Cierń?

Mężczyzna zdawał się być zamglony. Wzrok był problemem. No tak. Okulary. Spadły mu zapewne z nosa podczas ataku na korytarzu twierdzy. Nie był związany, miał też swoją broń. Na potylicy rósł mu jednak sporej wielkości, bolący jak sto demonów, guz.
Nieznajomy czekał na odpowiedź. Cierpliwie. Zapach krwi był intensywny. Nawrócony nie czuł też powietrza. Był chyba w piwnicy. Może nawet izbie tortur, stąd woń krwi i potu.

-A jeśli nie będę mówił ,zginę. Jeśli nie będę potrzebny, też. Jeśli powiem co chcecie wiedzieć, nie będę potrzebny... więc zginę. Kiepski dla mnie interes, nieprawdaż?- Albrecht zacisnął dłonie w pieści.-Masz jeszcze inną ofertę przyjacielu?
Skupić się, nie miało znaczenia gdzie był. Nie miało znaczenia w jakim pomieszczeniu. Znaczenie miały dźwięki, szepty ruchy... ilość zagrożeń i celów. Znaczenie miały alchemiczne fiolki i słoiki, które miał przy sobie. Jeden z nich dawał zasłonę dymną, inne wybuchały oślepiającym błyskiem. Ale... na razie nie zamierzał ich używać. Dopiero w chwili zagrożenia.

- Byś przestał pierdolić i rozejrzał się wokół - ironia w głosie nieznajomego była wyczuwalna. - Zabiłem kmiotów, którzy targali cię cholera wie gdzie. Tak się składa, że twoja szefowa, chudzinko, i ja zawarliśmy dzisiaj pewne porozumienie. Nazywają mnie Pazur.
- Pytam, bo chcę wiedzieć, czy dobrze zrobiłem rżnąc tych knypów.

-Okulary...widziałeś je? Szkiełka na drucikach, bez nich niewiele zobaczę.- spytał Albrecht macając podłogę dookoła, licząc że najpierw zarzucili worek na głowę a potem ogłuszyli. A wtedy okulary powinny być w worku. Szukając ich rzekł.- Tak. Jestem Albrecht Nawrócony, sługa jej Sprawiedliwości. Zarżnąłeś ich od razu? Czy może coś powiedzieli, nim zginęli?

- Nie widziałem tych .. oku-coś tam. A jeden chyba jeszcze zipie. Lecz chyba nie długo. Mają na sobie barwy brata thara. To chyba istotna wskazówka, co?

Szlag! Szlag! Szlag! Albrecht miał zapasową parę, a nawet dodatkowo dwie kolejne pary soczewek. Ale w pokoju. A nie tutaj. Wstał nieco drżąc, jeszcze nie doszedł do siebie po tym ciosie.-Niewątpliwie brat thara miał interes w śmierci Nathanelli... i w śmierci samego thara. Gdyby zdradziecka strzała zdołała go ubić.
Wymacał dłonią ścianę. Mając podporę rzekł.- Ten co zipie? Jaką mu ranę zadałeś. Może da się podtrzymać go przy życiu, na tyle by powiedział coś.

- Wątpię - mruknął Pazur. - Ale możesz spróbować. Walczyli całkiem dobrze, jak na żołdaków. Pewnie Żołnierze Domu.

-Nie mogę. Ty musisz być moim wzrokiem i moimi dłońmi. Powiedz jaką ranę, a ja powiem ci co uczynić, by podtrzymać go przy życiu.- odparł z lekką irytacją Nawrócony. Nie rozpoznawał miejsca. Jedynie plamy barwne. A to za mało by się orientować.

- No, felczer - mruknął Pazur. - Ja nie składam ludzi. Nie takich, co chcą mnie podziurawić. Ma ranę w brzuchu, głęboką tak, że ostrze wyszło mu plecami i oberwał sztyletem w płuco. Leży sobie i pluje krwią. Słyszysz te gulgotanie? Pewnie nie bardzo, bo jest cichuteńkie, jak myszki.

Niedobrze... Zapewne Pazur miał rację i chłopina z tego nie wyjdzie. Ale też i Albrecht nie zamierzał uratować mu życia. Potrzebował jednak utrzymać go przy życiu na tyle by uzyskać odpowiedzi. I miał ku temu odpowiednie mikstury. Napar z siedmiosiłu, silny narkotyk stosowany przez barbarzyńskie plemiona. Pobudzał mięśnie i umysł, tłumił ból. Pozwalał być szybszym i silniejszym przez kilka chwil, ale za cenę wycieńczenia organizmu. Silny i rosły mężczyzna mógł zażyć dwie dawki pod rząd, bez szkody dla siebie. Albrecht, może z jedną... Ten tu ranny, umrze po zażyciu jednej dawki. Ale i tak umierał, więc... co za różnica?
Napar z siedmiosiłu powinien mu jednak przywrócić jasność umysłu i przytomność.

Pogrzebał w szacie i wyjął fiolkę mówiąc.-Zatamuj mu upływ krwi i podaj to.
Pazur pokręcił się wokół coś tam marudząc pod nosem. Ale udało mu się ustabilizować na moment stan rannego. Napar z siedmiosiłu zrobił swoje. Ranny zakrztusił się, zarzęził, ale przez jakiś złudny czas będzie czuł się lepiej. Aby sprawdzić jego reakcje Pazur plasnął go w mordę. Niezbyt mocno, ale tak, że ranny poczuł.
- Pytaj - warknął chyba do alchemika.
-A więc... wkrótce, umrzesz, chyba że ci pomogę. Ale nie za darmo... Powiedz, kto ci kazał na mnie napaść łachudro. I jakie miałeś rozkazy dotyczące mej osoby.- rzekł głośno Albrecht do odzyskującego przytomność mężczyzny- I spiesz się, bowiem twa dusz ucieka z twego ciała jak woda z przebitego wiadra.
- Chę.. chę ...chę ...doż się w … w … w …. żyyććć - wypluł z siebie ranny.
- Żołnierz Domu, jak nic - dodał Pazur.
Potem dało się słyszeć krzyk bólu połączony z odgłosem miażdżonych kości. To chyba Pazur stanął na dłoni rannego.
Albrecht wzruszył ramionami i wyjął kolejną fiolkę, zawierającą biały proszek. Sól. Czasami najprostsze metody bywają najskuteczniejsze. Oprawcy Varunatha przeszkolili go w tym, pokazując mu swe metody na nim samym. A Nawrócony był pojętnym uczniem.-Posyp mu tym rany, będzie bolało... ale nie na tyle, by stracił przytomność. Przekonamy się ile jest warta lojalność Żołnierza Domu.
Kolejny wrzask bólu, cedzony przez zaciśnięte zęby.
- Chę...doż..cię się ...kurwiesyny!
Ostatnie zdanie wykrzyczał z niespotykaną siłą.
- Ot trafił - mruknął Pazur.
Po czym pochylił się i Albrecht usłyszał przeraźliwy skowyt, błagalne jęki. I ranny zaczął coś mówić.
- Sól solą - zaśmiał się Pazur - a wywałaszenie, wywałaszeniem. Nikt nie chce skończyć z oderżniętym fiutem we własnej gębie.
Najemnik thara posłuchał co umierający szeptał, po czym rzekł.- Mieli wyciągnąć z ciebie co wie Cierń, kogo podejrzewa, co wiesz. Skurwiele siedzą w tym po uszy, jeśli chcesz znać moje zdanie. Ten już nic nie powie. Zdechł...
Westchnął smutnym głosem.
- Chodź, wyprowadzę cię stąd. I pamiętaj. Jesteś mi winien życie. Zajebali by cię w tej norze. Jak nic.
-Tak. Tak. Wielu jestem winien życie. - odparł alchemik wzruszając ramionami.- Możesz być pewien, że cię połatam jakby potrzebował pomocy. Gorzej z obronieniem twego życia. Nie każdy rodzi się wojakiem.
- Filozofujesz - zaśmiał się. - Uważaj. W Talladurianie z tego same problemy możesz mieć. Idź za mną.
-Do problemów przywykłem... od dawna mi towarzyszą.-odparł Albrecht nieco zgryźliwym tonem.
Ruszyli więc. Pazur szedł prowadząc opierającego się na nim Albrechta. A on rozglądał się.
Bez okularów widział słabo, ale nie był ślepy. Jedynie wszystko wokół niego stawało się zbieraniną plam barwnych. Pozbawiony okularów Albrecht zwracał szczególną uwagę na plamy poruszające się w jego polu widzenia. Nie mogąc rozpoznać, wszystko traktował jak zagrożenie. Skupił się też na dźwiękach, temperaturze... zapachach.


Byli w podziemnych lochach. Świadczyły o tym głuche odgłosy, natężenie światła, zapachy wilgotność. Gdzie dokładnie, to nie wiedział. Nie znał na tyle tego zamku, by się orientować, gdzie jest. Nawet gdyby miał okulary, niewiele by to pomogło.
Potem znaleźli się gdzieś w drewnianym pomieszczeniu, barwy były inne, zapach starego drewna intensywniejszy.
- Dobra. Jesteśmy w szopie na ulicy Dzwonnika. Trzymając się ulicy dojdziesz do głównej alei, nią dojdziesz do placu przy bramie. Tam poproś o pomoc strażników. Ja znikam. Mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia. I uważaj na siebie, duchołapie.
-Nawzajem.-odparł Albrecht i ruszył w swoją stronę.
Ulica Dzwonnika, nic dla niego nie znaczyła. Ale wskazówki były jasne. Dotykając jedną ręką ściany ruszył podług nich. Mijały go plamy barwne rozmawiające cicho. Mrok utrudniał sprawę, przygaszając kolory i dodając zwodniczych cieni. Niemniej słuch Albrechta był nadal sprawny. A dłoń na lancecie dodawała otuchy.
Plamy barwne straży. Krótka rozmowa. Powołanie się na Cierń i Baltazara pomogło u straży.
A także fakt, że alchemik swymi wizytami w kuchni wrył się nieco w pamięć tutejszym.
Wkrótce też ruszył korytarzami, prowadzony przez jednego strażników, by dotrzeć do pokoju.

Był sam... w bezpiecznym miejscu. W swojej samotni. Lecz teraz to był jeden wielki, barwny i zapachowy kolaż.


Nawrócony ruszył w kierunku, brunatnej plamy, która powinna zawierać między innymi zapasową parę okularów. Przymknął oczy grzebiąc w plecaku. Wolał zdać się na zmysł dotyku w tym przypadku. Wreszcie wymacał drugą parę szkieł i założył je na nos.
Od razu lepiej.


Alchemik wędrował spojrzeniem, po swym stanowisku pracy. Trucizna na orki, była już gotowa. Wystarczyło tylko wykonać destylat.
Choć jeden plan, wyszedł dobrze. Poza tym... spojrzenie Alchemika spoczęło na drzwiach Cierń. Zamierzał z nią porozmawiać i zadbać o nią. Od jej kondycji psychofizycznej, wszak zależało jego życie i zdrowie. Teraz gdy Balthazar zginął, dostęp alchemika do thara, był ograniczony. A napaść na niego świadczyła o bezczelności niemalże młodszego brata thara.
I przeświadczeniu o swej bezkarności.
Zamek, przestał się wydawać bezpiecznym sanktuarium. Może trzeba by było poszukać nowego? Albrechtowi przychodziła na myśl świątynia Larii. Nie ze względu na urodę jej kapłanek, ale na ich postawę. Walczyli z opętaną Nathanellą, co je czyniło wiarygodnymi osobami. W przeciwieństwie do dwuznacznego marajistów, o ile to byli kapłani Maraji. A nie jacyś sekciarze.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 29-05-2011 o 13:13.
abishai jest offline